Płeć: Wadera | Wiek: 3 lata | Rasa: Wilk |
Ranga: Albadio | Profesja: Młodszy zielarz | Poziom: 1 (0/3000 PD) |
Kontakt: [DISCORD] lumosek |
Autor: Art należy do właściciela postaci |
Przyjemna fala zalała ją, kiedy cień samca padł na nią całą i poczuła, jak tulił swoją pierś do jej grzbietu. Zadrżała i zamruczała mimo woli, kiedy jej biodra wręcz wtuliły się między uda Atrehu, czując tym samym przyjemne ciepło. W tamtym momencie pragnęła go. Po tylu miesiącach rozłąki miała go tylko dla siebie i szczerze pragnęła, by jego misja była tą pierwszą i ostatnią - kiedy Atrehu działał poza granicą Dailoran, ona wręcz nie umiała wypełnić pustki w sobie w żaden sposób. Z każdym kolejnym dniem pustka ta przybierała głęboką, jak morska toń, przepaści. Znów czuła się tą samą małą, strachliwą i szarą myszką... Po chwili oboje znaleźli się pod prysznicem; co prawda w jego trakcie wstydziła się i czerwieniła, jak dojrzały pomidor, ale wystarczyła chwila, by poczuć nieco swobody.
— Co wy robiliście na tej misji, że twoje futro jest takie lepkie?
— Szkoda o tym mówić - odparł Atrehu, rozsmarowując balsam o aksamitnej aloesowej woni w szyję Itami - Wszystko było na mojej głowie. Tyle nerwów straciłem na tym nieudaczniku, Laresie. Nerwów i stresu, bo oczywiście pertraktować musiałem ja, a on spoczął na laurach.
— Już, skarbie. Jesteś już w domu, koło mnie i to jest najważniejsze - odparła, próbując wyszorować lepką warstwę brudu. Woda spływała z samca szaroburym wodospadem, zmieszanym z pienistym szamponem.
Naharys
Tak jak biały samiec zakładał, obyło się bez większych komplikacji. Znajomy mu skrzydlaty podziękował medyczce za opiekę, pożegnał ją pocałunkiem w łapę - wydawać się mogło, że zrobił to nad wyraz zmysłowo - i wyszedł. Po chwili zostali sam na sam, wśród woni ziół i leków i... rozkosznego zapachu, jaki wydzielała Itami. W tym momencie mogła przyjąć do siebie samca i w przyszłości zostać mamą. Stała się dojrzałą samicą.
Mimo tego Naharys nie przyszedł tu po to, aby nad tym wszystkim rozmyślać. Wiedział, że Itami, mimo wiążącej ich ciepłej relacji, nie była w jego guście. Świadomość, że jego kumpel Atrehu, zbyt często kręcił się w jej pobliżu tylko go w tym utwierdzała. Minęła godzina... a potem druga, nim Naharys zorientował się, że w trakcie zawoalowanej rozmowy z młodą medyczką, kompletnie zapomniał o trwającym już treningu wojowników. Półgodziny spóźnienia, jak nic, będzie miał dopisane w rejestrze, ale nie musiał się o to w szczególności martwić. Nigdy wcześniej nie zdarzało się mu spóźniać i prawdopodobnie Alfa, przy odpowiednim podejściu, zdoła przymknąć oko na tę niedogodność. Ewentualnie wywinie się od problemów, tłumacząc się harmiderem, jakim miał miejsce tutaj, a za potwierdzeniem jego wersji miało być dwóch świadków zdarzenia. Itami i samiec o imieniu Dante. Wojownik z ulgą na sercu i skrytym uśmieszkiem, pożegnał się z medyczką i ruszył w stronę poligonu, usadowionego gdzieś u stóp góry Dailoran. Nie widział w tym wypadku żadnego sensu, zwłaszcza patrząc na fakt, że w pobliżu górzystych terenów możliwe są wystąpienie lawin i osuwisk skalnych, przez co generowało ryzyko grożące życiu uczestników treningu. Ale cóż on, szary wojak, mógłby powiedzieć na lekkomyślne decyzje, pochodzące od samego Alfy? Wojownik nie myśli. Wojownik wypełnia polecenia. Wojownik nie narzeka. Wojownik działa. Rozmyślenia, wyrzuty sumienia i duma odstawiane są na boczny tor, zaraz po służbie.
Itami
Shori jak to ma ostatnio w zwyczaju, spędza większość doby poza domem rodzinnym. Nie podoba się to jej ojcu i najstarszemu z braci, natomiast ma to swoje uzasadnienie. Do niedawna Chmurka była zbyt mała, by samej spędzać czas gdziekolwiek poza domem czy Smoczym Zaciszem. Mieszkała wprawdzie w pół drogi do… wszędzie. Tak w zasadzie to wszędzie miała blisko, zwłaszcza że młoda wilczyca już prawie opanowała tajniki lotu. Dom rodzinny Shori znajduje się w Południowych Krańcach kilkaset metrów od Jeziora Arkane. W tym pięknym mieszanym lesie jest pełno zwierzyny, ziół, grzybów i innych roślin, idealnie by być samowystarczalnym i w mieście nie musieć się praktycznie pojawiać. Shori jednak ciągnęło do świata. Życie w “kolorowej bańce” nagromadziło wiele pytań, na które sama chciała zdobyć odpowiedzi. Cóż to też czas, gdy należy się pomału rozglądać za przyszłym zawodem, poszukiwaniem mentora i szukać w sobie tę moc, która momentami jest wyczuwalna w postaci ciepła w organizmie szczeniaka, jednak nieważne jak Shori się starała, nie była w stanie tej energii w żaden sposób ukierunkować. Bunia powiedziała jej, że to dlatego, iż szczeniaki dopiero są kształtowane przez dar Sol i nie mogą z nich korzystać szybciej niż w okolicach drugich urodzin. Jest to spowodowane niestabilnymi przepływami energii w ich organizmie, która koliduje z duszą i fizycznymi zmianami w ciele dojrzewających wilków. Nie zniechęciło to Shori do prób. W czasie medytacji lub podczas wielkiego skupienia, wadera czuje to “magiczne” ciepło. No cóż, przynajmniej coś.
Wybierała się właśnie na drugi kurs polowania na Nadbrzeżu Arayona. Nieopodal mieszka “dziwny” wilk będący lokalnym pustelnikiem. Yoshi często odwiedza starzyka, przynosząc mu w skrócie najważniejsze informacje, czyli np. zarządzenia króla, czy też alfy, które mogłyby kolidować z trybem życia wilka. Brat opisuje pustelnika jako cichego i spokojnego. Nie odzywał się do niego żadnym słowem. Po przekazaniu “towaru” dziękuje gestem głowy, po czym brat po prostu odchodzi. Raz zdarzyło się, że pustelnik poważniej skaleczył się w łapę. Gdyby Yoshi nie zareagował, nie wiadomo czy stary wilk nie straciłby jej albo życia przez zakażenie. Starzec bowiem nie zamierzał się wybierać do lecznicy. Po całej akcji był wdzięczny Yoshimitsu i bardziej na siebie uważa. Brat Shori twierdzi, że starzyk ma w sobie tyle życia, że nie zdziwiłoby go, gdyby z opatrznością Sol przeżył nas wszystkich.
Samce przyglądali się sobie nawzajem badawczym i czujnym wzrokiem. Biała niczym świeże mleko sierść podkreślała jadeitowe, zielone oczy. Tak ten kolor nie był mu obcy, ciało naznaczone bliznami, wyraźnie zarysowane mięśnie. Stał przed nim doświadczony w boju wojownik. Widząc i wyczuwając jednak pewną więź znajomości pomiędzy Itami i Naharysem, jak wywnioskował z rozmowy, uspokoił się nieco. Nie zapowiadało się na kolejną walkę.
– Owszem. Nie ma się Pan już czym martwić. – Lis odpowiedział na pytanie. Gwałtownie wciągnął powietrze i zwrócił pysk w kierunku Itami, która sprawnym ruchem kończyła zakładanie szwów. ~Kiedy ona to zrobiła? Z niedowierzaniem pomyślał, gdy wadera obmywała delikatnie resztki krwi z rany.
– Ma Panienka prawdziwy talent do medycyny. – Uśmiechnął się do samiczki. – Dziękuję bardzo i liczę na kolejne spotkanie w nieco spokojniejszych okolicznościach. Nie będę już Państwu przeszkadzał. – Podniósł i ucałował łapę Itami, po czym skinął głową w kierunku Naharysa.
– Proszę przyjść do lecznicy w razie jakiś komplikacji, oraz na kontrolę i być może ściągnięcie szwów za dwa tygodnie. – Dante dostrzegł delikatne wypieki na twarzy samiczki. Przytaknął na usłyszaną informację po czym pożegnał się jeszcze raz słowem. Opuścił lecznicę oraz powolutku ruszył w stronę Varony. Musi kupić sobie coś pożywnego w karczmie, po czym chyba zmuszony będzie zamknąć bibliotekę na kilka dni. ~Może poproszę Marine o pomoc? Dokumenty dalej mogę w końcu wypełnić, a ta urocza burza energii mogłaby mi pomóc z wydawaniem cięższych ksiąg. Ahh… Głupio, że musze prosić o pomoc waderę.~ To nie tak, że Dante uważa je za słabsze, czy gorsze, ale uczono go iż cięższych prac po prostu nie wypada powierzać delikatnym samicom. Może to wpłynąć zarówno na samopoczucie jak i urodę. Świetnym tego przykładem są samotne handlarki, albo rzeźniczki. Psowate zahartowane przez życie. Widać, że mimo młodego wieku ich skóra jest zmęczona i marszczy się szybciej. Ponadto tak mocno zarysowane mięśnie, również nie wyglądają zbyt urokliwie. Przynajmniej w odczuciu lisa. Westchnął ciężko, gdy w końcu stanął w progu swej ukochanej biblioteki.
– Długo Cię nie było Dante. – Błękitny kolor mignął gdzieś z boku pola widzenia, aż po chwili nieco niższa od niego Marine stanęła przed nim. – Zaczynałam się martwić i chyba słusznie. – Wilczyca przyjrzała się opatrunkom lisa.
– Wejdźmy proszę, zaparzę herbaty i porozmawiamy na spokojnie. – Lis, szczerze mówiąc, nie miał specjalnie siły na nic więcej. Już w samej drodze powrotnej pogrążony był w myślach wokół dzisiejszych zdarzeń. Nic więc dziwnego, że uderzyło w niego zmęczenie z całego dnia. Nie spodziewał się spotkać Panienki Itami. Ta walka i później poznanie jej znajomego, którego same spojrzenie mogło by zabić, gdyby tylko wilk chciał. Aura emanująca od samca była niezwykle silna, a jednak nastawiona była bardziej na obronę samicy niż do bezmyślnej walki. Przynajmniej takie wnioski wyciągnął podczas drogi skrzydlaty. Naharys to intrygujący i zdecydowanie silny osobnik. Dante poczuł coś w swego rodzaju ukłucia, gdy zrozumiał iż Itami otacza się silnymi basiorami.
Z kłębu myśli lisa wyrwał delikatny dotyk i ciepło niebieskiej wilczycy. Uświadomił sobie, że już od jakiegoś czasu znajdują się w salonie skrzydlatego, na poddaszu biblioteki, czyli w jego pokaźnym apartamencie. Siedzieli na niewielkim, drewnianym podeście w kształcie okręgu, który był wyłożony drogocennymi poduszkami i kocami z jedwabiu. Obiekt był niczym innym, jak wielkim łożem, usytuowanym pod niewielkim oknem, we “wnęce” w tylnej części pomieszczenia. Znajdowało się ono na wprost od schodów, u których podstawy były drzwi dzielące bibliotekę od strefy mieszkalnej. Na stoliku po prawej stronie od wejścia, znajdowały się dwie filiżanki z herbatą oraz talerzyk z ciasteczkami. Po lewej stronie stała ściana z otwartym przejściem do kuchni oraz dwiema parami zamkniętych drzwi. Jedne z drzwi prowadziły do sypialni, a drugie do łazienki. Psowate siedziały na salonowym legowisku. Za plecami lisa znajdowało się okno, dające jeszcze dosyć światła by nie musieć aktywować naładowanych magią nefrytowych lamp. Słońce chyliło się ku zachodowi.
Słodki i zatroskany głos Marine w końcu dotarł do uszu samca.
"Itami... Naprawdę zależy mi na tobie. Mogę ci obiecać, że jeśli z tego nie wyjdzie nic więcej niż przyjaźń, to ja i tak będę gotowy oddać za ciebie życie. To moja obietnica dla ciebie." Te słowa nie dawały jej spokoju. Bo nie spodziewała się ich kiedykolwiek usłyszeć, a bynajmniej, nie od Miguela. Znali się przecież krótko. Zbyt krótko, by cokolwiek sobie przyrzekać. Nie miała pojęcia, co najlepszego uczyniła, ale Sol jej świadkiem, nie chciała go w jakikolwiek sposób skusić do takich radykalnych - aż bała się tego słowa użyć - przysięg.
Nawet Atrehu, mimo że znała się z nim tyle czasu i łączyło ich niejedno, nigdy nie odważył się powiedzieć coś podobnego.
Kiedy dotarli na brzeg, zorientowali się, że nie wzięli ze sobą ręczników. Ze zmokniętymi, ociekającymi wodą i przylgniętymi do ich ciał futrami, potruchtali w stronę lecznicy, gdzie mogli spokojnie się wytrzeć i wysuszyć. Miguel, kończąc wycierać Itami białym, bawełnianym ręcznikiem, zauważył też, że zostawili za sobą mokre ślady łap i parsknął cicho. Rzucili przemoczone ręczniki obok i na prośbę Itami, Miguel usiadł naprzeciw okna, zatapiając się w złotym świetle słońca, aby mieć lepszy widok na jego futro, kiedy będzie je rozczesywać. I wtedy znów, o ironio! Przypomniała sobie pierwsze chwile z rudym samcem, tyle że na jego miejscu siedział właśnie on. Jej wdzięczny pacjent i serdeczny przyjaciel. A być może i partner, gdyby tylko odważyła się powiedzieć jedno słowo. Z pozoru dziecinnie łatwe, a zarazem ciężkie do wypowiedzenia.
Nie miała odwagi poruszać tego tematu bez wcześniejszej rozmowy z Atrehu. Chciałaby wiedzieć, co on miałby do powiedzenia i czy podziela jej światopogląd, bo nigdy wcześniej z nim o tym nie rozmawiała. Niby oficjalnie nie są parą, ale mimo wszystko czuła, że przez wzgląd na rozsądek, powinna mu powiedzieć o wszystkim.
Jednakże nie było go obecnie w watasze. Był zaś Miguel niecierpliwie wyczekujący jej odpowiedzi. Miała poczucie, że przez taką zależność została rozpruta na dwie części. Ba, nie była nawet w stanie pozbierać się przed takim faktem. Zacznijmy więc od tego, by Itami jakoś spróbowała przedstawić Atrehu jej nowego... adoratora? Uczucia miała bardziej niż mieszane. To była kompletna mieszanka wybuchowa, która nie oszczędzi nikogo w polu rażenia.
— Miguel? - odezwała się po chwili ciszy, która nieznośnie przeciągała się i drażniła między kolejnymi ruchami grzebienia wzdłuż grzbietu Miguela. — Czy... czy... yhmmm...
— Tak, Itami?
Zadrżała na dźwięk jego spokojnego tonu. Bała się, że może go zaburzyć, jeśli tylko wspomni Miguelowi o Atrehu.
— Ja... chciałabym cię komuś przedstawić. Chcę byś wiedział, że ta osoba jest bardzo bliska mego serca. Nie wyobrażam sobie życia bez tego wilka... więc, no... yghmmm...
— Tak?
— Chciałabym, abyś tego wilka zaakceptował w moim życiu jeśli tak bardzo zależy Ci na bliskich stosunkach ze mną...
Cisza zapadła, jak makiem zasiał. Itami, wyczekując w napięciu odpowiedzi samca, grzebień zatrzymał się w pół drogi. Po chwili samiec nabrał w płuca powietrze głębokim haustem i odparł.
— Dobrze. Piszę się na to.
— Dziękuję.
Jej serce zabiło coraz mocniej, przeszył ją nagły nieprzyjemny dreszcz. Pomimo, że czuła ciepło ciała basiora, nie potrafiła opanować drżenia. Nie mogła zrozumieć, czego tak bardzo się bała, ale odsunęła się nieco od Miguela. Wcześniejsze słowa samca zdołały wyparować pod wpływem rosnącego chaosu w głowie, przyśpieszonego pulsu w skroniach. To nie tak, że nie potrafiła znaleźć miejsca dla Miguela w swoim sercu. Tak zazwyczaj zwykła reagować na nowe okoliczności, które w jakiś sposób zdołały zaburzyć obecny stan świadomości Itami. Wadera nie lubiła zmian, zwłaszcza tak gwałtownych. On będzie o nią zabiegać, obiecał, że dostosuje się do jej poglądu na związek miłosny. Potrafiła pokochać niejednego samca... zwłaszcza, że tylko tak mogła odnaleźć większe poczucie bezpieczeństwa.
Potrzebowała odrobinę czasu, by przyswoić to, co przed chwilą usłyszała - Miguel przyznał się do swego uczucia, jakim ją darzył. W dość pięknym, zmyślnym i poetyckim stylu.
Zbliżyła się znów, opanowała oddech, westchnęła po raz ostatni i spojrzała na policzki samca. Nie potrafiła popatrzeć mu w oczy. Jeszcze nie teraz.
— Ja... yhmmm...
Tylko tyle zdołała wydusić. ~ Głupia i tchórzliwa ja, pomyślała z przekąsem w myślach. Zrugała się w duchu, że nie była zdolna do czegoś więcej. ~ Ty biedna idiotko.
— Itami, jeśli tylko nie czujesz się na siłach, by...
— Nie, nie, to nie tak, tylko...
Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zamiast słów, wolała przejść do czynów. Owinęła łagodnie ramię wokół karku samca i przytuliła się do niego. Zadrżał, ewidentnie nie spodziewając się takiego ruchu medyczki. Miguel był dobrym wilkiem, emocjonalnym, jak na swój groźny wygląd. Czuła właśnie, jak jego emocje wzbierają się w mocnych, napinających się pod skórą mięśniach. Ten bez słowa przygarnął ją do siebie, tak, że ich ciała pod wodą ułożyły się swobodnie w jedność, jak dwa elementy układanki. — Miguel, mogę ci powiedzieć, że - zdołała wydusić z siebie z trudem ułożoną w głowie formułkę - w moim sercu znajdzie się miejsce i dla ciebie. Jednakże nie musisz dla mnie się dostosowywać. Chciałabym, abyś żył zgodnie ze swoim sumieniem. Żyj tak, abyś później nie prosił nikogo o wybaczenie.
Czułam się całkowicie zagubiona i nie potrafiłam pojąć tego, co się działo wokół mnie. Dziwne uczucie zagrożenia zaczęło mi towarzyszyć. Wizyta wilków, zachowanie Sybira, to wszystko wpłynęło na mnie bardziej, niż chciałabym przyznać. Nie wiem, jak Sybir to uczynił, ale skutecznie zburzył moją pewność siebie, wprowadzając chaos myśli.
— Tak... Wracajmy - szepnęłam cicho i ze skulonym ogonem i zgarbioną postawą, ruszyłam ponownie na strych. Jednak wciąż nie mogłam poukładać myśli. Mimo iż chciałam je oczyścić i skupić się na sprzątaniu, na wypieraniu mrocznych obaw dotyczących samca, nie byłam w stanie tego zrobić. Patrząc na Sybira, czułam teraz niepokój i zwątpienie. Cóż, tak naprawdę wciąż nie znałam go zbyt dobrze, ale na pierwszy rzut oka wydał mi się naprawdę w porządku. Polubiłam go i widziałam w nim kandydata na przyjaciela... No... I muszę przyznać się bez bicia, że zaimponował mi też w innych kwestiach, ale teraz to wszystko straciło znaczenie. Wilki z watahy ostrzegały przed niebezpieczeństwem. Może i nie jestem jedną z najbardziej inteligentnych w watasze, ale łącząc wszystkie kropki, widziałam, że może szykować się zagrożenie. Ale czy nie pędziłam myślami zbyt pochopnie? Gdyby Sybir chciał zrobić mi krzywdę, już dawno by mnie zabił lub zranił. Ale on tego nie zrobił. Zamiast tego pomaga mi z moimi gratami na strychu. Czy tak robią mordercy? Pomagają ofiarom?
— Hej, jesteś tu? - usłyszałam jego głos, co wyrwało mnie z fali moich zmartwień i myśli. Niemal wpadłam w szafę, która stała w kącie. Zerknęłam na Sybira, który wciąż się uśmiechał, ale jego uśmiech dziwnie mnie niepokoił.
— Ja... Tak, przepraszam. Zamyśliłam się, wiesz, jak to jest.- odparłam, próbując brzmieć swobodnie, lecz mój głos lekko drżał. Samiec przyglądał mi się przez chwilę. Czułam, jak krople potu pojawiają się na moim karku. Zrobiłam się nerwowa.
— Tak, wiem, ale musisz uważać. Bujanie w obłokach w takiej chwili może być niebezpieczne.- odparł, a w jego głosie wyczułam coś na wzór troski, lecz teraz wszystko stało dla mnie pod znakiem zapytania. Mimo to uśmiechnęłam się i nerwowo zachichotałam.
— Tak, masz rację. Postaram się być uważana. - odparłam i starałam się skupić na sprzątaniu. Razem z Sybirem zanieśliśmy niepotrzebne rzeczy na dół. Samiec skupił się na ciężkich meblach, a ja czasem mu pomagałam, a gdy dawał radę sam, znosiłam drobiazgi. Wszystko znalazło się przed moim domem. Spojrzałam na ogromną stertę.
— Okej, niektóre rzeczy nie nadają się do oddania w mieście. - odparłam, podchodząc do stolika. Delikatnie położyłam łapę na jego górnej części, która była uszkodzona.
— A co gdyby spróbować dać im drugie życie? - spytał Sybir i oparł się o inny stolik, który był pęknięty w nogach. Uśmiechnęłam się nieco.
— Masz ochotę pobawić się w złotą rączkę? - spytałam nieco spokojniejsza. W moim głosie znów była słyszalna nuta żartobliwości. Niebieskooki zaśmiał się i przeturlał stolik na bok. Ja zrobiłam to samo z tym bliżej mnie. Poddaliśmy wszystko segregacji. Patrząc na stertę zepsutych mebli, uśmiechnęłam się. Sybir pomógł mi przygotować nowy stolik, z dwóch, które były zniszczone. Po wszystkim spojrzałam w niebo.
Cześć wam, drodzy pisarze!Ostatnie miesiące były naprawdę pracowite i niezmiernie cieszymy się, że jesteście razem z nami! Zapewne wielu z was ma sporo rzeczy na głowie, co przyjmujemy oczywiście ze zrozumieniem i zachęcamy do dalszej aktywności!2024 rok zakończył się dla nas z wynikiem 180 postów, z czego najbardziej aktywne i produktywne postacie zasługują na pochwałę i uznanie. Szczególne podziękowania należą się naszej medyczce Itami, bo pożegnała ten rok z wynikiem aż 16 opowiadań! To samo tyczy się naszej ukochanej Tegai, bo dzięki jej kreatywności ten blog wzbogacił się o 11 opowiadań. Dziękujemy jeszcze raz obu paniom za ten produktywny wkład, a reszcie członkom życzymy, aby ten Nowy Rok 2025 był spełnieniem wszystkich marzeń, inspiracją do pisania i powodem do radości. Przygotujcie się na nowości i jeszcze więcej wspólnej zabawy <3
Wiosna na blogu zagości u nas do końca Kwietnia. Pamiętajcie, by dokończyć swoje opowiadania lub przyśpieszyć czas do obecnej pory roku. Do opowiadań, które dzieją się wciąż w zeszłym roku należy podać informacje o porze roku.
Ogłaszamy także przedłużenie eventu halloweenowo-bożonarodzeniowego do końca Kwietnia. Dziękujemy wszystkim aktywnym członkom i serdecznie zapraszamy chętnych do wzięcia udziału w zabawie. Niestety bardzo zasmucił nas fakt tak niskiej ilości uczestników eventu. Zaczynamy też się zastanawiać nad sensem tworzenia w przyszłości dalszych eventów. Przed nami jeszcze wiele pracy nad blogiem, bowiem szykują się jeszcze wiele zmian, które sprawią, że zabawa na blogu stanie się bardziej urozmaicona.
— Musisz mieć doświadczenie w ratowaniu Wader w opałach.
Sybir przekrzywił nieco głowę, pobłażliwie uśmiechnięty. Był wychowany na żołnierza, wojownika, czyli kogoś, kto nie tylko walczył na rozkaz. Uczony był, by walczyć w obronie tych, którzy obronić się nie mogą. Mimo wszystko nonszalancko wyszczerzył się, wadera zaś ze spalonym burakiem, odwróciła głowę zawstydzona. Potem zaproponowała przerwę na herbatę, on zgodził się natychmiast, choć przeczuwał, że za tym stało coś jeszcze.
Dowiedział się też, że Tegaja to bardzo pomysłowa wadera. Z uznaniem słuchał jej pomysłów odnośnie odnalezionych wśród sterty śmieci gratów, które posłużyły waderze za zamienniki codziennych przedmiotów. Zauważył też, że czym bardziej skracał dystans między nim a waderą, ta trzęsła się z fali gorąca, którą wyczuwał w powietrzu wokół. Jego cel został osiągnięty. Owinął ją sobie wokół palca, gdyby chciał, Tegaja mogłaby mu jeść z łapy, ale nie zamierzał jej w żaden sposób krzywdzić. Chodziło mu o zapewnione bezpieczeństwo i liczył, że wadera nie wpakuje w żadną kabałę. Wiedział, że znajduje się na terenie zastrzeżonym, bez zgody ogółu i Alfy, był personą non grata. Niczym ukryty zbrodniarz... ścigana zwierzyna.
Gdyby chciał wykorzystać Tegaję, zrobiłby to tu i teraz...
Zamierzał utrzymać ciepły kontakt ze swoją gospodynią, przynajmniej do czasu, aż nie otrzyma odpowiedzi od dowództwa. A to mogło nastąpić w każdej chwili... i za wszelką cenę będzie próbował utrzymać anonimowość.
Kiedy był już dostatecznie blisko, powiedział.
— Chodźmy wypić herbatę. Potem pomogę ci znieść te starocie. Przyda ci się silna łapa samca, prawda? - jego ton był przyjemny, ciepły, a przynajmniej starał się, aby tak zabrzmieć.
Zwrócił się w stronę schodów, prowadzących w dół do salonu, zanim zszedł na dół, powiódł spojrzeniem do Tegai. A kiedy zniknął jej z oczu, ten usłyszał za sobą kroki, które towarzyszyły mu w drodze do kuchni.
Kiedy położyli się obok na poduszkach, z kubkami pełnymi parującej herbaty, samiec zauważył kątem oka intensywny błysk spojrzenia Tegai.
— Co robisz? - spytał, przechylając głowę.
— Słyszałam, że niektóre wilki mają zdolność odgadnięcia intencji innego wilka, poprzez patrzenie mu
— Ja nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje... Nie potrafię zrozumieć ciepła, które czuję w piersi. To pierwszy raz, gdy czuję się w ten sposób Itami. To uczucie, które jest tak skomplikowane, że sam nie potrafię pojąć, czy jest przyjemne, czy dziwne, czy jakieś jeszcze inne. - Miguel mówił z niewyobrażalnym spokojem. Jak gdyby sam fakt, że otworzył się przed nią, nie stanowił dla niego żadnego problemu. A Miguel nie wyglądał na zbytnio wylewnego wilka. Jego ton był czysty, kojący i nawet nie zatrzymywał się, aby zastanowić się nad dalszymi słowami. To tylko dowodziło, jak inteligentnym samcem był Miguel. — Wiem tyle, że to ty sprawiasz, że tak się czuję. Twój słodki i delikatny jak chmury uśmiechem, oczy tak błękitne, jak woda w czystej rzece lub oceanie, słowa, które są jak lek na wszystko... Jesteś dla mnie ważna Itami, ale to już chyba przekroczyło granice przyjaźni.
Kiedy jej to wyznawał, nie tracił ją z oczu. Itami mogłaby przysiąc, że nie spostrzegła w nich nic, poza ciepłem, szczerością i wyczuciem. Chwilę później zaskoczona, chciała się odsunąć, ale plecami naparła na kamienną, szorstką ścianę. Dotknął jej policzka. Poczuła, jak delikatny potrafił być Miguel, mimo tak szorstkiej skóry opuszków. Nie wiedziała szczerze, co powinna teraz zrobić, była kompletnie sparaliżowana obecną sytuacją, dodatkowo niepewna dotyku samca. To nie było tak, że się brzydziła...
Spojrzenia, dotyki i nadmiar uczucia to nie było coś, co Itami zderzała się na co dzień. Zwłaszcza, że wtedy odzywała się w niej ta skryta, introwertyczna natura, która nakazywała jej chować głowę w piach. Podejrzewała, że jedynym, racjonalnym posunięciem z jej strony, byłoby nieco wyjaśnić samcowi kilka spraw.
— Miguel - zaczęła, ale obecna sytuacja sprawiła, że miała problem ze swobodnym wyartykułowaniu myśli — Ja... wiem, co to może być. Myślę, że to uczucie jest stare, jak świat. Znane każdemu.
Jaa... jednakże, cóż... nie wiem, co by na to wszystko powiedział Atrehu.
— Kim jest Atrehu? - zapytał wyraźnie wybity z pantałyku.
— Mój...
Zastanawiała się, jak prawidłowo określić przed Miguelem samca, który był dla niej nie tyle przyjacielem - zresztą, przeszli ze sobą tyle, że jej uczucie do niego wykraczała skalę przyjaźni - co kochankiem. Częścią jej serca, które z wytęsknieniem biło tętnem tęsknoty i pustki, którą po sobie pozostawił.
Na pytanie Itami westchnąłem. Zamknąłem oczy, pozwalając, by promienie wiosennego słońca opatuliły mój pysk. Po chwili spojrzałem w jej oczy.
— Cóż... To trochę wyprzedzone pytanie. Będąc szczerym, sam nie wiem. - odparłem i spojrzałem w niebo. Po chwili ciszy znów zacząłem mówić.
— Nie jestem pewien, czy moje serce będzie spokojne. Bo wiesz... Te dranie zabrali mi wszystko, co było dla mnie ważne w tamtym czasie. Jeśli zaznam spokoju, chcę się jakoś przydać watasze. Wiem już, że na oku mam stanowisko wojownika. Wydaje mi się, że najlepiej się tam nadaję. Moim celem będzie, jak najbardziej przysłużyć się watasze. - odparłem. Po krótkiej przerwie znów przenosiłem.
— Jeśli taka forma ukarania ich nie przyniesie mi spokoju... - zacząłem, a mój wyraz pyska stał się znacznie poważniejszy. W duchu wiedziałem, że nie uda mi się wtedy zaznać spokoju i pewnie do końca życia, będę pluł sobie w brodę, że nie zabiłem tych potworów osobiście. Ale nie mogłem tego przyznać Itami, prawda? Zawsze była kruchą w moich oczach i silną zarazem, choć częściej ukazywała mi tę kruchą stronę. Właśnie dlatego nie chciałem jej tego powiedzieć w taki sposób. Zamiast tego postanowiłem go zachować dla siebie, a jej odpowiedziałem w żarcie.
— Wtedy pewnie będę często odwiedzał cię i wpadał na herbatki uspokajające. - Odparłem i poczułem satysfakcję, gdy na pyszczku Itami dostrzegłem uśmiech. Wadera zachichotała i pokręciła głową.
— Dobrze, że mnie poinformowałeś, będę mogła się na to przygotować w razie potrzeby. - odparła, a radosne płomyki zatańczyły w jej pięknych oczach. Znów poczułem, jak się w nich gubię. To tak, jakbym wracał do nastoletnich lat, gdy byłem przepełniony wigorem, którego starałem nauczyć się opanować.
Miguel opanuj się do jasnej...~
— Miguel? Wszystko w porządku? Już drugi raz mi odpływasz. - wyrwałem się z zamyślenia, gdy słodki głos Itami obił się o moje uszy. Gdy pojąłem znaczenie jej słów, dałbym sobie łapę odciąć, że się zarumieniłem jak nastolatek.
— To nic takiego.- mruknąłem, licząc na to, że tak jak wcześniej uniknę tematu. Jednak tym razem Wadera nie dała za wygraną.
— O nie mój drogi. Drugi raz już cię takiego przyłapuję. Dlatego wiem, że coś jest na rzeczy. Proszę, powiedz, o co chodzi. - odparła i nieco zbliżyła się, a ja poczułem, jak wytworzona przez nią mała fala, uderza w moje gardło, podwajając uczucie powstałej tam guli. Gdy znaleźliśmy się prawie nos w nos, zacząłem mieć problemy z oddychaniem.
— Ja... - zacząłem, lecz do licha nie wiedziałem, jak mam kontynuować. ~Jeśli wyznam jej prawdę, to co pomyśli? Nie będę dla niej dziwakiem i zboczeńcem? Nie znamy się zbyt długo. Nie było na to medycznej tezy? Ofiara zakochuje się w uzdrowicielu? Ale czy aby na pewno to miłość? Może zauroczenie? Dlaczego nigdy wcześniej nie mogłem tego przejść, by chociaż się w tym odnajdować?!~ karciłem się w myślach, lecz wciąż pozostawałem milczący. Mimo chaosu w mojej głowie musiałem się ruszyć i coś wymyślić.
— Ja nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje... Nie potrafię zrozumieć ciepła, które czuję w piersi. To pierwszy raz, gdy czuję się w ten sposób Itami. To uczucie, które jest tak skomplikowane, że sam nie potrafię pojąć, czy jest przyjemne, czy dziwne, czy jakieś jeszcze inne. Wiem tyle, że to ty sprawiasz, że tak się czuję. Twój słodki i delikatny jak chmury uśmiechem, oczy tak błękitne, jak woda w czystej rzece lub oceanie, słowa, które są jak lek na wszystko... Jesteś dla mnie ważna Itami, ale to już chyba przekroczyło granice przyjaźni. - wyznałem, wpatrując się w jej oczy. Moja łapa instynktownie powędrowała do jej nieco mokrego policzka. Futro na jej szyi było mokre, układając się w dziwnie kuszący sposób. Zatrzymałem łapę cal od jej policzka, czekając na reakcję, która mogła dać szansę temu, co czułem, lub mogło doprowadzić mnie twardo na ziemię.