Czułem, że przyszła, by mnie dopaść. Zburzyć to, co mozolnie próbowałem odbudować z popiołów. Ale po co? Przecież już mnie wygnali. Wyrzucili z domu, jak martwy mit, który przestał pasować do ich opowieści. Odszedłem daleko, niemal na sam kraniec kontynentu. Trafiłem na wygwizdów, gdzie nawet wiatr zdaje się zapominać, że powinien wiać. Próbowałem zacząć od nowa. Zbudować coś własnego. Cichego. Mojego. A jednak przeszłość wciąż mnie doganiała. Raz za razem. Śledzi każdy krok, jak uparty cień, który nie zna zmierzchu. Dlaczego? Dlaczego nie chce mnie wypuścić ze swoich szponów? Czy aż tak bardzo się boi, że wrócę?
~ Mój kochany braciszek by na to nie pozwolił. ~ Pomyślałem z jadowitą ironią, przywołując w pamięci jego pysk — zbyt dobrze znany, choć wolałbym go wymazać. Obraz utkwił w mojej głowie niczym cierń: dumny, zimny, nieugięty. W jego oczach nie było miejsca na wątpliwości, gdy wyrzucał mnie z domu. Dzień mojego wygnania... Nie chciałem pamiętać.
— Atrehu? - Jej głos był niemal szeptem, ale wystarczył, by sierść na karku zadrżała. Zacisnąłem powieki. Czułem, jakby jej słowa niosły za sobą ciężar, który znałem aż za dobrze — pytanie, które miało w sobie coś więcej niż ciekawość. Coś, co rani. — Myślisz... że ona wróci? - Dokończyła, jakby z trudem wypowiadając to imię bez użycia go. Ale nie musiała. Wiedziałem, kogo miała na myśli. Odsunąłem łapę z jej biodra. Milczenie, które rozciągało się między nami, nie było już pełne spokoju — teraz brzmiało jak przeciąg w pustym domu, w którym coś zgasło. Coś, czego nie potrafiłem nazwać.
— Liliana... - Wypowiedzenie tego imienia znów przywołało w mojej głowie echo tamtych dni, sprzed mego wygnania. Przypomniałem sobie jej zaborczość, zazdrość. Tę jej potrzebę, by mnie mieć. Całego. Na wyłączność. I furię, gdy ktoś ośmielił się do mnie zbliżyć. — ...nigdy tak naprawdę nie znika. Tylko czeka, aż stracisz czujność. - Usiadłem ciężko, pozwalając, by wspomnienia osiadły na barkach jak stado wron. — Ona nie wraca, Itami. Ona krąży, czeka na okazję, by wbić igły tam, gdzie najbardziej boli. - W jej oczach mignął strach, szybko wyparty przez upór.
— Nie boję się jej! - Powiedziała twardo, ale zbyt szybko. Zbyt... naiwnie. Uśmiechnąłem się gorzko.
— Nie chodzi o strach. Chodzi o to, co ona zostawia w tobie po sobie. Tą... niepewność. Jest jak żmija, która kąsa wtedy, gdy nie patrzysz. Albo wręcz przeciwnie, w zależności od sytuacji, patrzy ci głęboko w oczy, sącząc w ciebie swój jad. Aż mimo swoich wierzeń, zaczynasz wątpić. W siebie. W innych. W to, co było. Bo to nigdy nie jest tylko wspomnienie. To trucizna. I kiedy raz cię dotknie... zostajesz z tym do końca. Niechby tylko iskra, ale ona się tli. I czeka. - Zamilkliśmy. Potrzebowaliśmy tej ciszy. Powietrze było ciężkie jak mgła przed burzą.
— Atrehu... Dlaczego ona tutaj jest?
— Ona... Eh. - Westchnąłem. Ciężko, jakbym dźwigał cały ten rozdział życia na plecach. — Liliana traktuje swoich kochanków jak trofea. Własność. Nie lubi przegrywać. W dniu mego wygnania. wyglądała na zawodoloną. Łasiła się do mojego brata, niby kotka po pieszczoty. Między nami już od dawna nic nie było. Nie przejmowała się, że patrzę. Powiedziałbym, że chciała, bym to widział. Jak sprawia... mu przyjemność ustami. A jednak teraz tu jest i mąci. Próbuje zniszczyć mi życie. Przeszkadza. Nie wiem, po co. Zdradziła mnie z bratem. Wziął ją wtedy przed całym stadem. Pieprzył ją, gdy skazywał mnie na wygnanie. Uczynił z niej Lunę. Choć widziałem drwinę na pyskach członków watahy. Nie lubili jej, a niektórzy otwarcie nazywali ją "dziwką", która skacze między braćmi.
O dziwo... nie bolało. Nie czułem nic. Bo zdałem sobie sprawę, że... Nie kochałem jej w ten sam sposób, co ciebie. Dla mnie była jak siostra... No, siostra, którą przy okazji też pieprzyłem. Ale... nigdy nie dałem jej do zrozumienia, że między nami jest coś więcej. I właśnie to było najgorsze. Że czasem, nawet kiedy zwyciężasz demona, to on i tak zostaje. Nie jako wróg. Ale jako echo. A teraz... sam nie wiem, czego chce. Bo nie przyszła do mnie, a do ciebie. I to ciebie stara się odsunąć. Jakby chciała mnie odzyskać... na własność. Itami patrzyła na mnie długo, bez słowa.
— Zawsze taka była?
— Naprawdę chcesz usłyszeć tę historię? - Wadera nie odpowiedziała, tylko spojrzała mi głęboko w oczy. Westchnąłem z rezygnacją. — To był wieczór, gdy po raz pierwszy zrozumiałem, że nie jestem jej partnerem, tylko trofeum.
Siedzieliśmy nad brzegiem Cichego Źródła — tym, które w tamtych czasach uważałem za swoje miejsce. Odbicie księżyca drżało na tafli jak niewypowiedziane słowa. Liliana wpatrywała się w nie przez dłuższą chwilę, a potem, jakby od niechcenia, powiedziała:— Brzmi, jakby rzeczywiście chciała cię tylko dla ciebie, choć nie widzę w tym, aż tak czegoś złego.
— Wiesz, że inni mi Ciebie zazdroszczą? - Przekręciłem głowę w bok.
— Mnie? - Uśmiechnęła się z cichym pomrukiem — ten jej uśmiech, słodki jak miód, ale z tym czymś w kąciku pyska, co zdradzało truciznę. Zadrżałem mimowolnie, odsuwając się nieznacznie. Nie lubiłem kontroli i dobrze o tym widziała.
— Tak, ciebie. Mówią, że masz ogień w oczach. Że jesteś dziki. Niezdobyty. A ja zawsze zdobywam to, co niezdobyte. - Zamilkła, skradając mi całusa. Jej łapa sunęła wzdłuż grzbietu, ku głowie. Chciałem uwierzyć, że to tylko jej sposób na flirt, że to żart. Ale jej łapa spoczywająca na moim karku nie była czuła. Była ciężka. Kontrolująca. Jakby już wtedy próbowała założyć mi niewidzialną obrożę.
— Przestań tak na mnie patrzeć! - Rzuciłem, czując, jak napięcie pęcznieje w karku. Warknąłem zirytowany, przewracając ją na plecy. Zawisłem nad nią, groźnie mrużąc oczy.
— Dlaczego? Nie mogę sobie popatrzeć na to, co moje? - Szepnęła z uśmiechem, a jej głos był aksamitny i lodowaty jednocześnie. Podniosła tylną łapę i położyła na mój brzuch, zjeżdżając niżej, aż zatrzymała się na koniuszku. Sapnąłem, gdy pocierała wrażliwe miejsce. Czułem gorąc, gdy podniecenie mnie obezwładniało. Moje. To jedno słowo przeszło przez mój kręgosłup jak szarpnięcie smyczy. Zrozumiałem wtedy, że dla niej nie byłem osobą. Byłem jej. Przedmiotem, który się pokazuje, chwali, a potem chowa w skrzyni, by nikt nie dotykał.
— Nie należę do ciebie, Liliano! - Warknąłem, odsuwając się od niej. I to pomimo gotowości. Mógłbym ja wziąć choćby teraz, natychmiast. Udowodniłbym, że to ona jest moja, a nie ja jej. — Nigdy nie należałem. - Zareagowała śmiechem. Ale to nie był śmiech radości. To był dźwięk ostrzy, które ocierają się o siebie. Wiła się na ziemi jak wąż, chętnie rozchylając uda.
— Jeszcze nie, skarbie. Ale przyzwyczaisz się. Wszyscy się przyzwyczajają. - Wtedy po raz pierwszy chciałem uciec. Nie fizycznie — duchowo. Głęboko w siebie. Ogień, który we mnie płonął, nagle przypominał duszące ognisko zamknięte w klatce. A ona stała przy tej klatce z kluczem zawieszonym na szyi.
— Bo aktualnie opowiedziałem ci tylko początek. Najgorsze przyszło dopiero później. Gdy nasz "związek", cokolwiek to było, stał się bardziej oficjalny.
Nie planowałem wtedy niczego szczególnego. Ot, poranna rozmowa nad źródłem, ledwie kilka słów między mną a Enarą — młodą, rudooką łowczynią, która dopiero niedawno dołączyła do stada. Pamiętam, że pachniała lasem i żywicą. Mówiła miękko, trochę zbyt nieśmiało, ale z uwagą, jakby każde moje słowo było dla niej ważne. To był moment... zwykły, a jednak potrzebny. Taki, który przywracał mi spokój. Liliana pojawiła się jak cień. Nie od razu, lecz już wtedy przeczuwałem kłopoty. I się nie myliłem. Najpierw przyszły plotki. Niewinne szepty. Że Enara widziana była z Alfą i jego drugim Betą w cieniu drzew. Że oddawała się im na zmianę niczym tania dziwka spod latarni Neferu. Że coś knuje. Że nie szanuje hierarchii. Że za blisko trzyma się mnie. Jakby próbowała przywłaszczyć sobie kolejnego samca. Że próbuje rozbić porządek watahy. Że zbyt często się śmieje. Że patrzy zbyt czule. Nikt nie potrafił wskazać źródła tych słów, ale każdy powtarzał je z dziwną ochotą. A potem... przestała przychodzić. Znaleźli ją po dwóch dniach, nad rzeką, całą w śladach własnych pazurów. Nie umarła. Cudem. Ale jej spojrzenie... Enara już nigdy na mnie nie spojrzała jak dawniej. A kiedy ostatni raz minąłem ją wśród skał, opuściła głowę i poszła dalej, jakbym był kimś, kogo należało unikać. Później, kiedy spytałem Lilianę, czy wie, co się stało... tylko się uśmiechnęła. Przesunęła łapą po moim karku z tym swoim udawanym czułym gestem.Westchnąłem, kończąc retrospekcje ze swojego życia, po czym spojrzałem na Itami. Cisza nie była ciężka. Była jak... ukojenie. Nie myślałem nigdy, że wyrzucenie z siebie wszystkiego, przyniesie tyle ulgi... — Kocham Cię Itami. - Szepnąłem, prawie szeptem, patrząc na nią z lekką nieśmiałością. Zadrżała, a jej oczy otworzyły się szeroko.
— Była zbyt delikatna na ten świat. - Mruknęła zaczepnie, oblizując swoje wargi. — Ty potrzebujesz kogoś... silniejszego. Kogoś, kto wie, jak o ciebie dbać. - Jej pazury, choć schowane, zdawały się wbijać głębiej, niż powinny. Wtedy zrozumiałem. Że to nie była zazdrość. To była własność. Poczucie, że wszystko, co na mnie patrzy, musi najpierw spojrzeć na nią. Że każdy, kto wypowiadał moje imię, powinien błagać ją o pozwolenie. Nie wybaczyłem jej tego. Choć... wtedy jeszcze nie potrafiłem odejść. Skrzywdziła niewinną duszę, a później na jaw wyszły inne intrygi. Śmierć młodych samic, które zostały zamordowane na grani. Ona je tam zaprowadziła. I choć dowodów nie było, nie wykazywała cienia skruchy. Tylko drwiąco się uśmiechała. Na krótko przed wygnaniem, skupiła się na Lupusie - moim bracie. Cieszyłem się, bo miałem nadzieję, że się od niej uwolnię. I rzeczywiście, uwolniłem... Choć nie tak, jak chciałem. Udowodniła, że i mojego brata można sobie owinąć wokół pazura. Nie zdziwiłbym się, gdyby śmierć mojego ojca miała z nią coś wspólnego. Nią i Lupusem, bo to przebiegły wilk jest. Niby się mówi, że to na lisy trzeba uważać, a jednak poznając go bliżej, można dostrzec jego drugą stronę. Dobrali się, nie powiem...
< Itami? >
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1781
Ilość zdobytych PD: 891 PD + 170 PD + 30% ~ 267 PD
Łącznie: 6157 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz