Jeszcze nigdy nie widziała Atrehu tak wściekłego. I do tego na nią. Wystarczyło tylko, by stanął nad nią, przycisnął do ściany i patrzył tak karcącym spojrzeniem, że aż bała się przy nim oddychać. Po tym, jak wyłuszczył jej prosto w oczy, kim jest i jaką przeszłość zostawił za sobą, Itami po raz pierwszy widziała, że jej ukochany płakał. Przypuszczała, że miał ku temu jasne powody. Po pierwsze; niepotrzebnie naraziła się Lilianie, która okazała się być niebezpieczną waderą. Po drugie po tym, czego dowiedziała się o Atrehu, ten zapewne martwił się, że nie będzie chciała dłużej utrzymywać z nim kontaktu. Bo w końcu, kto chciałby kochać ojcobójcę? Sęk w tej całej historii był taki, że Itami nie wierzyła, nie wierzy i nie będzie wierzyć w to, że Atrehu byłby w stanie dopuścić się tak podłej zbrodni. Wierzyła natomiast w to, że samiec jest kimś więcej - Alfą!
Wystarczyło choćby nawet spojrzeć na to, jak Ci wierni Lilianie opryszkowie zareagowali na jego podniosły baryton. Kiedy sama się w niego wsłuchała, przeszył ją piorunujący dreszcz, który wręcz nakazywał jej ugiąć się przed samcem.
— Otworzyłbyś się, albo i nie - odparła po chwili ciszy Itami. — Bo niby po co miałbyś to robić? Gdybyś chciał, już dawno byś to zrobił, zanim jeszcze oświadczyłeś mi, że jestem twoja. A ja być może do tej pory żyłabym w nieświadomości tego, z kim przystało mi się zadawać. Chociaż mogłam tylko podejrzewać, że jesteś inny, niż reszta. Chciałabym, byś wiedział jedno - nie wierzę Lilianie w to, że jesteś mordercą.
Kiedy to mówiła, nie miała odwagi patrzeć Atrehu w oczy. Wiedziała, że źle zrobiła i miała sobie za złe też to, że nie posłuchała. Jednakże coś jej mówiło, że Atrehu nie byłby w stanie otworzyć się przed nią - być może martwił się o to, jak Itami zareaguje na wieść o rzekomym morderstwie jego ojca. Czy uznałaby go za ojcobójcę i tym samym przekreśliła już i tak dobrze kiełkujący związek?
Próbowała minąć samca i skierować się ku wyjściu - nie potrafiła w spokoju być przy samcu, nie po tym, jak go potraktowała i nie czuła się już mile widziana. Samiec z początku zaskoczony, zastąpił Itami drogę i pytająco spojrzał na nią.
— A ty gdzie idziesz?
— Do domu. Jakoś tak... nie umiem dalej być przy tobie.. nie po tym, jak cię potraktowałam.
— Ale ja już Ci mówiłem. Będę bronił Cię, choćby miał walić się świat. Zostań tu ze mną.
— Jesteś tego pewien? Nie czuję się już tutaj mile widziana.
— Ale jesteś mile widziana. Zostań, proszę Cię.
Spojrzała na swoje łapy, a potem po woli, nieśmiało jej wzrok wzbijał się ku górze, aż nie zatrzymał się na oczach Atrehu - przygaszonych i zrezygnowanych. A potem objęła go łapami wokół szyi - musiała się nieźle natrudzić przy swoim wzroście - przyciągnęła do siebie, aż policzek Atrehu nie dotknął jej piersi. Pieszczotliwie gładziła go po czuprynie, zanurzając palce w gęstych i zdrowych włosach.
— Nie jesteś żadnym mordercą, Atrehu. Nikomu w to nie uwierzę, wiesz? Choćby dlatego, że zbyt długo Cię znam i zbyt dużo nas łączy, bym w to ot tak uwierzyła.
— No i co z tego? Pewne rzeczy należy zostawić domysłom. Moje zdanie już znasz; Nie jesteś żadnym mordercą.
Samiec zabrał policzek z jej piersi i zerknął prosto w oczy, a ona usiłowała wytrzymać ich napór, zaciskając silnie szczęki. Po pewnym czasie odbiła w bok, nie zdołała już zobaczyć, jak napięcie i strach w głębi oczu samca ustępują uldze i ukojeniu.
— Dziękuję, Itami. Za to, że mi wierzysz.
— A ja przepraszam, za to, że zachowałam się wobec ciebie, jak... taka nieufna...
— Nie kończ. Już wszystko w porządku.
— Ja jednak myślę, że nie jest wszystko w porządku. Nie posłuchałam Cię, nie uwierzyłam... nadwyrężyłam twoje zaufanie. Nie czuję się z tym najlepiej.
Jedyną odpowiedzią samca na ten wywód było ciężkie, długie westchnięcie, po którym nastała cisza, tak wyraźna, że przebijał się przez nią oddalony koncert świerszczy na pobliskiej łące.
— Obiecaj mi jedno - rzekł po chwili Atrehu bez specjalnego oczekiwania na odpowiedź - że jeśli Ci zabronię albo ostrzegę przed zagrożeniem, ty bez zastanowienia posłuchasz mnie, dobrze?
— Atrehu, ja na prawdę wtedy nie myślałam realnie... bardzo mi jest głupio, że postąpiłam, jak idiotka...
— Obiecasz?
— Tak, obiecam. Będę Ci w całości posłuszna.
— Nie chodzi mi o to, abyś była mi posłuszna. Tylko o to, abyś nie narażała się bez powodu, jasne?
— Obiecuję Ci, Atrehu. Na potrząśnięcie łapką.
Atrehu splótł swoje palce z łapą Itami i symbolicznie potrząsnął nią lekko, wywołując tym samym niespodziewany uśmiech na jej ustach. Zawsze tak robił, gdy atmosfera między nimi rozluźniała się, nawet kiedy mieli za sobą ostrą sprzeczkę. Teraz nie mogła wyjść z pewnego rodzaju zachwytu, który spowodował fakt, iż Atrehu, to tak na prawdę potomek Alfy. Wcześniej podejrzewała go o to, choćby ze względu na jego nienaganne i niespotykane obycie - jak się wysławiał i z jaką gracją się poruszał. Podeszła do niego niepewnie, choć pewna jej część podpowiadała jej, by nie cieszyła się zbyt wcześniejszą zgodą między nimi, ale chrzanić to. Zaryzykowała i wykonała ten jeden ruch, który dodał jej nieco odwagi - przycisnęła policzek do piersi samca, czekając aż samiec przygarnie ją bliżej siebie. Jednakże nic się takiego nie stało. Słyszała jedynie miarowe bicie serca Atrehu, w które bardzo lubiła się wsłuchiwać.
— Miej jednak na uwadze to, Itami, że nadal nie wyjaśniliśmy sobie pewnych spraw - oznajmił tym samym poważnym tonem. — Musisz wiedzieć, że źle zrobiłaś.
— Tak, wiem, że źle zrobiłam i proszę Cię... Już dostałam reprymendę.
— Tak, i chyba dostaniesz niejedną, żeby wbić Ci do tej słodkiej główki. Na prawdę zależy mi na tobie i nie wiem, co bym zrobił, gdybym Cię wtedy stracił.
— A mimo wszystko nadal nie wiem, co Cię łączyło z tą Lilianą. Nie pytam z zazdrości tylko czystej ciekawości. Co takiego stało się między wami, że podążyła za tobą, aż tutaj?
— To już historia nie na tę noc. Teraz umyjmy się i chodźmy spać.
— No dobrze, ale obiecasz, że... jeśli będziesz gotów, opowiesz mi o wszystkim?
Samiec nie potwierdził nawet skinieniem głową, spoglądał na Itami tymi swoimi przygaszonymi oczami, po czym ruchem podbródka wskazał jej łazienkę. Westchnąwszy cicho skierowała się ku niej, a tuż za nią, jak cień, podążał on...
Siedział za nią, w strumieniu lecącej wody obmywał ją z dzisiejszego potu. Czuła, jak pod wpływem jego delikatnego dotyku, napięcie spływało z niej z wyraźną ulgą. A mimo wszystko nie potrafiła cieszyć się chwilą. Głowę zaprzątały jej myśli o Lilianie - ta wadera wiedziała, z kim się spotykała, znała przeszłość Atrehu i być może w tym momencie nadal są przez nią obserwowani. Nie mogła czuć się bezpiecznie, nawet jeśli czuwał nad nią Atrehu - pewien rodzaj zaszczucia chwytał ją za serce i za żadną cenę nie chciał puścić. Umyci i wysuszeni wylądowali razem w łóżku, pod stertę grubych futer, choć Itami zamiast oddać się w objęcia Orfeusza, nieustannie wpatrywała się w okno. Czy ona nadal gdzieś się czai? Itami wątpiła, by Liliana była waderą, która rezygnuje tak łatwo z okazji. "Liliana zawsze lubiła mieszać w moim życiu, bo jest mną zainteresowana i chce mieć mnie tylko dla siebie! " ta jedna myśl dźwięczała w jej umyśle, jak zacięta płyta.
— Co jest, Itami? - wyszeptał jej do ucha Atrehu, obejmując ją czule wokół karku i przygarniając bliżej siebie.
— Myślisz... myślisz, że ona nadal gdzieś tutaj jest?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz