Siedzący przy stoliku basior uniósł łeb, wytrzeszczając gały na jej widok. Jego wzrok z lubieżnością prześlizgnął się po jej sylwetce, zbyt długo zatrzymując się tam, gdzie nie powinien. Miał futro w kolorze myszo-szarym, miejscami poszarzałe i zaniedbane, a w jego zwykłych, brązowych oczach tlił się cień chciwości. Uszy miał lekko rozchylone na boki, jakby próbował sprawiać wrażenie otwartego i godnego zaufania, lecz ich niespokojne drgania zdradzały napięcie. Ogon, widoczny kątem oka, uderzał raz po raz o podłogę — nerwowo, bez rytmu, jak u kogoś, kto przywykł do kłamstw. Wadera wszystko to widziała, dzięki ciężkim treningom. Wszakże dla jej ojca nie było miejsca na błędy. Musiała być uważna, dostrzegać najmniejsze ślady i różnice w zachowaniu. ~ W sumie przydatna umiejętność. ~ pomyślała, wchodząc głębiej.
Samica przysiadła naprzeciw, nie spuszczając wzroku z wróżbity. Przez krótką chwilę obserwowała jego ruchy, sposób, w jaki przesuwał łapy nad kartami, jak unosił brew, udając, że zna tajemnice przyszłości. Jej serce zabiło szybciej, kiedy zaczął coś nieskładnie mamrotać pod nosem. Brzmiało to bardziej jak powtarzana na pamięć formułka niż zaklęcie. Choć się na tym nie znała, słyszała opowieści o światłach, reakcji wszechświata na wejście w Fatamorganę i cenie, jaką powinno się zapłacić, by zobaczyć przyszłość. Tutaj natomiast nie było nic. Powietrze nie drgnęło, a powinno się nagrzać i zafalować. Jego oczy winny zrobić się białe, a wszechświat miał ukazać swe oblicze. Wszystko to wyglądało jak tania sztuczka kuglarza. Zadrwiła w duchu. Jej cierpliwość jednak skończyła się, gdy niespodziewanie zbliżył się, a jego łapa „przypadkiem” spoczęła zbyt blisko, a potem bezceremonialnie na jej piersi. Czas stanął w miejscu. Cisza, jaka nastała, była gęsta jak woda.
— Jesteś taka piękna... - szepnął prawie do jej ucha. Oczy zaszły mgłą, a odór pożądania nieprzyjemnie drażnił jej węch. Skrzywiła się nieznacznie. ~ Ach, więc tak wygląda magia w jego wydaniu. Żałosne. Ale jeśli chce grać, to zagra. ~ Reiko nie drgnęła, nie wciągnęła gwałtownie powietrza. Nie dała mu tej satysfakcji. Zamiast tego pochyliła się powoli do przodu, pozwalając, by jej pysk zbliżył się niebezpiecznie blisko jego.
— Wiesz, mój drogi… - jej głos był miękki, szeptany, pieszczący uszy jak jedwab. Uśmiech wyglądał niemal figlarnie, ale w oczach pojawił się błysk — ostry, niebezpieczny, taki, od którego gardło samo się ściskało. — Masz całkiem odważne łapy.
Zanim zdążył się odezwać, jej pazury musnęły go po udzie i zsunęły się niżej. Niby lekko, niby przypadkiem, a jednak z wyczuciem, które sprawiło, że mięśnie basiora napięły się jak struny. Pazury ledwie drasnęły jego przyrodzenie, ale nacisk był wystarczający, by zrozumiał, co mogłoby się stać, gdyby poruszył się choć o milimetr za szybko. Wróżbita zesztywniał, zdecydowanie zbity z tropu. Jego uszy opadły, a oddech urwał się w połowie. Spojrzenie, jeszcze przed chwilą bezczelne, zamigotało czystym strachem. Ewidentnie spodziewał się reakcji, ale nie takiej.
— Ale wiesz, co jest jeszcze odważniejsze? - ciągnęła, niemal mrucząc. Uśmieszek nie zniknął z jej pyska, wręcz się pogłębił, nadając słowom jeszcze bardziej niepokojący wydźwięk. W chwili, gdy Reiko pochyliła się nad nim mocniej, powietrze w namiocie jakby zgęstniało. Ciepły zapach palonych ziół został nagle przytłumiony przez coś o wiele cięższego — złowieszczą aurę, której nie sposób było nazwać. Uśmiechała się, spokojna niczym tafla lodu, a jednak w jej oczach tlił się żar, który wróżbita poczuł na karku jak dotyk płomieni. Nie musiała warczeć, nie musiała grozić słowami — jej obecność sama w sobie niosła obietnicę bólu. Basior poczuł, jak łapy drżą mu niekontrolowanie, a zimny pot spływa po karku. Nigdy wcześniej zwykłe spojrzenie nie ścisnęło go tak za gardło. Reiko czuła, jak rośnie w nim przerażenie. I w dziwny sposób dawało jej to satysfakcję. To ona tu rozdawała karty. Pazury pozostały tam, gdzie były, muskając skórę w sposób bardziej groźny niż intymny. Wystarczyłoby jedno płynne cięcie.
— Fakt, że ktoś mógłby ci odciąć nie tylko łapy, ale też tego ptaszka niżej — tak nisko, że nigdy więcej nie poznałbyś smaku samicy, a i żadna wadera nie spojrzałaby na ciebie tak, jak pragniesz.
Wróżbita przełknął głośno ślinę. Ogon zastygł mu w nienaturalnym bezruchu, a łapy natychmiast cofnęły się z jej piersi, jakby dotknął rozżarzonego żelaza. Było w niej coś diabelnie pięknego — takiego, co sprawia, że serce jednocześnie przyspiesza i zamiera. Jakby sama śmierć przybrała postać anioła, a on miał czelność położyć łapę na jej ciele.
— Dziękuję za… "wróżbę". Wystarczy mi na dziś. - wyprostowała się powoli, cofając pazury, jakby nigdy nic. Jej ton był spokojny, opanowany, wręcz uprzejmy. Wróżbita padł na ziemię, płaszcząc się przed nią i bełkocząc przeprosiny za własne istnienie. Reiko uśmiechnęła się drwiąco, dociskając jego łeb do ziemi. — Nigdy więcej nie wchodź mi w drogę. - szepnęła, wycofując się. Po chwili opuściła namiot spokojnym krokiem, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Tylko subtelna iskra satysfakcji oczach zdradzała, że to ona wyszła z tej gry zwycięsko. Za jej plecami pozostał ciężki, rwany oddech wróżbity, który nie odważył się nawet drgnąć.
Samica przysiadła naprzeciw, nie spuszczając wzroku z wróżbity. Przez krótką chwilę obserwowała jego ruchy, sposób, w jaki przesuwał łapy nad kartami, jak unosił brew, udając, że zna tajemnice przyszłości. Jej serce zabiło szybciej, kiedy zaczął coś nieskładnie mamrotać pod nosem. Brzmiało to bardziej jak powtarzana na pamięć formułka niż zaklęcie. Choć się na tym nie znała, słyszała opowieści o światłach, reakcji wszechświata na wejście w Fatamorganę i cenie, jaką powinno się zapłacić, by zobaczyć przyszłość. Tutaj natomiast nie było nic. Powietrze nie drgnęło, a powinno się nagrzać i zafalować. Jego oczy winny zrobić się białe, a wszechświat miał ukazać swe oblicze. Wszystko to wyglądało jak tania sztuczka kuglarza. Zadrwiła w duchu. Jej cierpliwość jednak skończyła się, gdy niespodziewanie zbliżył się, a jego łapa „przypadkiem” spoczęła zbyt blisko, a potem bezceremonialnie na jej piersi. Czas stanął w miejscu. Cisza, jaka nastała, była gęsta jak woda.
— Jesteś taka piękna... - szepnął prawie do jej ucha. Oczy zaszły mgłą, a odór pożądania nieprzyjemnie drażnił jej węch. Skrzywiła się nieznacznie. ~ Ach, więc tak wygląda magia w jego wydaniu. Żałosne. Ale jeśli chce grać, to zagra. ~ Reiko nie drgnęła, nie wciągnęła gwałtownie powietrza. Nie dała mu tej satysfakcji. Zamiast tego pochyliła się powoli do przodu, pozwalając, by jej pysk zbliżył się niebezpiecznie blisko jego.
— Wiesz, mój drogi… - jej głos był miękki, szeptany, pieszczący uszy jak jedwab. Uśmiech wyglądał niemal figlarnie, ale w oczach pojawił się błysk — ostry, niebezpieczny, taki, od którego gardło samo się ściskało. — Masz całkiem odważne łapy.
Zanim zdążył się odezwać, jej pazury musnęły go po udzie i zsunęły się niżej. Niby lekko, niby przypadkiem, a jednak z wyczuciem, które sprawiło, że mięśnie basiora napięły się jak struny. Pazury ledwie drasnęły jego przyrodzenie, ale nacisk był wystarczający, by zrozumiał, co mogłoby się stać, gdyby poruszył się choć o milimetr za szybko. Wróżbita zesztywniał, zdecydowanie zbity z tropu. Jego uszy opadły, a oddech urwał się w połowie. Spojrzenie, jeszcze przed chwilą bezczelne, zamigotało czystym strachem. Ewidentnie spodziewał się reakcji, ale nie takiej.
— Ale wiesz, co jest jeszcze odważniejsze? - ciągnęła, niemal mrucząc. Uśmieszek nie zniknął z jej pyska, wręcz się pogłębił, nadając słowom jeszcze bardziej niepokojący wydźwięk. W chwili, gdy Reiko pochyliła się nad nim mocniej, powietrze w namiocie jakby zgęstniało. Ciepły zapach palonych ziół został nagle przytłumiony przez coś o wiele cięższego — złowieszczą aurę, której nie sposób było nazwać. Uśmiechała się, spokojna niczym tafla lodu, a jednak w jej oczach tlił się żar, który wróżbita poczuł na karku jak dotyk płomieni. Nie musiała warczeć, nie musiała grozić słowami — jej obecność sama w sobie niosła obietnicę bólu. Basior poczuł, jak łapy drżą mu niekontrolowanie, a zimny pot spływa po karku. Nigdy wcześniej zwykłe spojrzenie nie ścisnęło go tak za gardło. Reiko czuła, jak rośnie w nim przerażenie. I w dziwny sposób dawało jej to satysfakcję. To ona tu rozdawała karty. Pazury pozostały tam, gdzie były, muskając skórę w sposób bardziej groźny niż intymny. Wystarczyłoby jedno płynne cięcie.
— Fakt, że ktoś mógłby ci odciąć nie tylko łapy, ale też tego ptaszka niżej — tak nisko, że nigdy więcej nie poznałbyś smaku samicy, a i żadna wadera nie spojrzałaby na ciebie tak, jak pragniesz.
Wróżbita przełknął głośno ślinę. Ogon zastygł mu w nienaturalnym bezruchu, a łapy natychmiast cofnęły się z jej piersi, jakby dotknął rozżarzonego żelaza. Było w niej coś diabelnie pięknego — takiego, co sprawia, że serce jednocześnie przyspiesza i zamiera. Jakby sama śmierć przybrała postać anioła, a on miał czelność położyć łapę na jej ciele.
— Dziękuję za… "wróżbę". Wystarczy mi na dziś. - wyprostowała się powoli, cofając pazury, jakby nigdy nic. Jej ton był spokojny, opanowany, wręcz uprzejmy. Wróżbita padł na ziemię, płaszcząc się przed nią i bełkocząc przeprosiny za własne istnienie. Reiko uśmiechnęła się drwiąco, dociskając jego łeb do ziemi. — Nigdy więcej nie wchodź mi w drogę. - szepnęła, wycofując się. Po chwili opuściła namiot spokojnym krokiem, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Tylko subtelna iskra satysfakcji oczach zdradzała, że to ona wyszła z tej gry zwycięsko. Za jej plecami pozostał ciężki, rwany oddech wróżbity, który nie odważył się nawet drgnąć.
***
Powietrze na zewnątrz uderzyło ją jak wybawienie — chłodniejsze, niosące w sobie zapach przypraw, świeżego chleba i pieczonego mięsa. Po dusznym, oblepiającym wnętrzu namiotu wydało się niemal ożywcze. Reiko zatrzymała się na moment, pozwalając, by jej oczy przyzwyczaiły się do światła dnia. Wzięła głęboki wdech, uspokajając zmysły.Itami i Atrehu czekali cierpliwie tuż obok. Ich sylwetki kontrastowały jak dzień i noc. Atrehu — pewny, spokojny, o wzroku, który zdawał się przenikać przez maski, jakie nakładali inni. I Itami — drobna, lękliwa, z tą swoją delikatnością, która aż prosiła się, by ktoś ją wystawił na próbę. Pozwoliła sobie na dłuższy rzut oka w jej stronę. Było w Itami coś rozkosznie kruchego. Jej spojrzenie, pełne niepewności, przypominało drżenie świecy w przeciągu. Łatwo byłoby ją zgasić. Jeszcze łatwiej — osłonić i zawłaszczyć. ~ Ciekawy kontrast ~ pomyślała, przygryzając wnętrze policzka. ~ Byłoby zabawnie sprawdzić, jak daleko można popchnąć taką niewinną istotę... i jak szybko nauczyłaby się patrzeć inaczej, gdyby znalazła się pod właściwą łapą. ~
W oczach wadery dostrzegła pytanie, choć samica nie odezwała się od razu. Z kolei rudy zmrużył lekko ślepia, nie odrywając od niej oczu. W jego postawie było coś uważnego, wyczekującego — jakby próbował bez słów wyłowić prawdę o tym, co wydarzyło się za zasłoną namiotu. Sama wciąż czuła niesmak tamtego „przypadkowego” dotyku wróżbity. Satysfakcję, jaką dało jej widmo jego przerażenia, zachowała tylko dla siebie.
— Szybko ci poszło. - odezwał się bursztynooki. W jego głosie brzmiała neutralna ciekawość. Wadera nie pozwoliła, by cień emocji zdradził się na jej pysku. Zimny ton był najlepszą maską. — Jest tam coś ciekawego?
— Szczerze powiedziawszy... - odparła bezbarwnie. — nie wiedziałam, że wróżbici, poza mieszaniem we fusach, trudnią się jeszcze wróżeniem przyszłości, macając wadery po biuście. Za niebotyczną cenę.
Na moment zapadła cisza. Widziała, jak brew Itami powędrowała w górę, a jej oczy rozszerzyły się lekko ze zdumienia.
Reiko przesunęła spojrzeniem po drobnej sylwetce waderki. W ruchach było coś miękkiego, niepewnego, jak u kogoś, kto stawia kroki ostrożnie, bojąc się, że grunt może nagle zniknąć spod łap. Jej głos brzmiał jak melodyjny szept, który łatwo zagłuszyć w tłumie. ~ Cicha myszka ~ pomyślała z rozbawieniem, a kącik jej pyska uniósł się niemal niezauważalnie. A jednak… gdy stała obok Atrehu, w jej oczach pojawiał się cień odwagi. Subtelny, ale wyczuwalny, jak błysk iskry w popiele. To on ją wzmacniał. To dla niego Itami potrafiła mówić śmielej. ~ Zabawne... nawet nie wie, jaką władzę nad nią ma. Ani jaką władzę mogłabym mieć ja. ~
Na moment zapadła cisza. Widziała, jak brew Itami powędrowała w górę, a jej oczy rozszerzyły się lekko ze zdumienia.
Reiko przesunęła spojrzeniem po drobnej sylwetce waderki. W ruchach było coś miękkiego, niepewnego, jak u kogoś, kto stawia kroki ostrożnie, bojąc się, że grunt może nagle zniknąć spod łap. Jej głos brzmiał jak melodyjny szept, który łatwo zagłuszyć w tłumie. ~ Cicha myszka ~ pomyślała z rozbawieniem, a kącik jej pyska uniósł się niemal niezauważalnie. A jednak… gdy stała obok Atrehu, w jej oczach pojawiał się cień odwagi. Subtelny, ale wyczuwalny, jak błysk iskry w popiele. To on ją wzmacniał. To dla niego Itami potrafiła mówić śmielej. ~ Zabawne... nawet nie wie, jaką władzę nad nią ma. Ani jaką władzę mogłabym mieć ja. ~
— Ale... jak to, macając? - spytała Itami, jakby nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. — Przecież wróżbita to nie kto inny, jak ktoś, kto czyta horoskopy...
Fioletowooka skrzywiła się lekko, niemal kpiąco, a w środku aż zakotłowało się w niej od ironii. Horoskopy... ta naiwna wiara, że los da się przewidzieć z kilku kart czy gwiazd.
Fioletowooka skrzywiła się lekko, niemal kpiąco, a w środku aż zakotłowało się w niej od ironii. Horoskopy... ta naiwna wiara, że los da się przewidzieć z kilku kart czy gwiazd.
— Horoskopy, wzbogacone w zbereźne obrazki. - odpowiedziała, jej ton pozostał jednak spokojny, jakby opowiadała o czymś zupełnie zwyczajnym. — Jakbym chciała odwiedzić dom rozpusty, poszłabym gdzieś indziej, a tak, to straciłam tylko czas.
Basior parsknął pod nosem. W jego spojrzeniu kryło się rozbawienie, ale i coś więcej — cień tej męskiej świadomości, że Reiko nie należy do wader, które można lekceważyć. Ona natomiast pozwoliła, by jej wzrok przesunął się po nim od pyska aż po szerokie barki. O tak, on był inny. Stabilny, opanowany, nie tak łatwy do złamania jak tamten nędzny wróżbita. Intrygował. Pozwoliła, by jej spojrzenie przesunęło się po nich obojgu, celowo krócej zatrzymując się na nim. Ciekawe, czy zauważył ten błysk w jej oczach, którego nie mogła do końca ukryć. ~ Być może kiedyś pozwolę im zagrać w moją grę. Oboje. ~
Basior parsknął pod nosem. W jego spojrzeniu kryło się rozbawienie, ale i coś więcej — cień tej męskiej świadomości, że Reiko nie należy do wader, które można lekceważyć. Ona natomiast pozwoliła, by jej wzrok przesunął się po nim od pyska aż po szerokie barki. O tak, on był inny. Stabilny, opanowany, nie tak łatwy do złamania jak tamten nędzny wróżbita. Intrygował. Pozwoliła, by jej spojrzenie przesunęło się po nich obojgu, celowo krócej zatrzymując się na nim. Ciekawe, czy zauważył ten błysk w jej oczach, którego nie mogła do końca ukryć. ~ Być może kiedyś pozwolę im zagrać w moją grę. Oboje. ~
— Idziemy dalej. Jakie jeszcze miejsce mi polecacie?
— Cóż... - zaczął Atrehu, a wadera miała wrażenie, że właśnie w tej pauzie kryło się coś, co mogło ją zaciekawić bardziej niż cały ten żałosny namiot. Na pysku wadery pojawił się cień uśmiechu. Delikatny, ale zbyt drapieżny, by można go pomylić z niewinnością. — Mogę obiecać, że następna atrakcja nie będzie wymagała ofiar z piersi.
Zaśmiała się krótko, szczerze, pozwalając, by napięcie choć na moment opadło.
Zaśmiała się krótko, szczerze, pozwalając, by napięcie choć na moment opadło.
— Skoro tak… - odparła lekko, przeciągając sylaby. Atrehu uniósł brew i odchrząknął.
— W takim razie proponuję coś prostszego. Spacer. Możemy pokazać Ci miasto od trochę innej strony. Stragany, karczmy, tablica ogłoszeń… jest co oglądać.
— W takim razie proponuję coś prostszego. Spacer. Możemy pokazać Ci miasto od trochę innej strony. Stragany, karczmy, tablica ogłoszeń… jest co oglądać.
— Hmm… brzmi lepiej niż udawane przepowiednie. - mruknęła Rei, przesuwając wzrokiem po jego pysku, a potem po Itami, która uśmiechnęła się ostrożnie, jakby sama myśl o zmianie miejsca była dla niej ulgą.
— To chodźmy. - zakończył Atrehu, ruszając powoli w stronę głównej ulicy. Samica skinęła głową, a jej krok, lekki i spokojny, zdradzał, że propozycja wcale jej nie przeszkadza. W końcu nawet jeśli już znała część miasta… drugie spojrzenie zawsze mogło ujawnić więcej niż pierwsze.
Po krótkiej chwili, byli już blisko centrum Varony. Wadera szła dalej, zerkając to na Itami, to na Atrehu. Uśmiech błąkał się jej na pysku, bo reakcja obojga była bezcenna. Jedno oburzone, drugie rozbawione. Fioletowe oczy błysnęły krótko w stronę złocistych Atrehu, a w jej głowie odezwała się myśl: ~ Ma głos, od którego ciarki chodzą po grzbiecie. W sumie, pasowali do siebie. Wyjątkowo urocza para… ~ pomyślała, nim znów odwróciła spojrzenie na stragany.
— To miejsce ma swoje sekrety. - odezwał się jej towarzysz spokojnym tonem, idąc tuż obok Reiko. — Na pierwszy rzut oka widzisz tylko ratusz, stragany i tłum, ale to nie wszystko. Są też karczmy, gdzie można wypić coś mocniejszego, restauracja, jeśli masz ochotę na coś bardziej wykwintnego… a przede wszystkim tablica ogłoszeń. - Zerknął na nią kątem oka. — Tam zawsze znajdzie się coś do zrobienia. Zadania od mieszkańców — proste i trudne. Ktoś szuka ochrony, ktoś inny potrzebuje pomocy w przewozie towaru. Łatwo zarobić, jeśli ma się łapy do roboty i nie boi się wyzwań. - Reiko uniosła lekko brew, a kącik pyska uniósł się drapieżnie.
— Brzmi jak sposób, by miasto zrobiło z obcych swoich służących. - Atrehu parsknął pod nosem. Po krótkiej chwili, byli już blisko centrum Varony. Wadera szła dalej, zerkając to na Itami, to na Atrehu. Uśmiech błąkał się jej na pysku, bo reakcja obojga była bezcenna. Jedno oburzone, drugie rozbawione. Fioletowe oczy błysnęły krótko w stronę złocistych Atrehu, a w jej głowie odezwała się myśl: ~ Ma głos, od którego ciarki chodzą po grzbiecie. W sumie, pasowali do siebie. Wyjątkowo urocza para… ~ pomyślała, nim znów odwróciła spojrzenie na stragany.
— To miejsce ma swoje sekrety. - odezwał się jej towarzysz spokojnym tonem, idąc tuż obok Reiko. — Na pierwszy rzut oka widzisz tylko ratusz, stragany i tłum, ale to nie wszystko. Są też karczmy, gdzie można wypić coś mocniejszego, restauracja, jeśli masz ochotę na coś bardziej wykwintnego… a przede wszystkim tablica ogłoszeń. - Zerknął na nią kątem oka. — Tam zawsze znajdzie się coś do zrobienia. Zadania od mieszkańców — proste i trudne. Ktoś szuka ochrony, ktoś inny potrzebuje pomocy w przewozie towaru. Łatwo zarobić, jeśli ma się łapy do roboty i nie boi się wyzwań. - Reiko uniosła lekko brew, a kącik pyska uniósł się drapieżnie.
— Albo jak sposób, by obcy stali się częścią tego miejsca. Wybór zależy od ciebie. - jego głos brzmiał poważnie, a spojrzenie przesunęło się po niej uważnie, jakby chciał ocenić, jak daleko zdoła ją przekonać. Itami, idąca nieco bliżej Rei, zerknęła na nią ostrożnie. Jej krok był lekki, niemal cichy, jakby starała się nie zwracać na siebie uwagi, a jednak coś w ruchach zdradzało napięcie.
— Zadania z tablicy… niektóre są naprawdę ciekawe. - odezwała się cicho, niepewnie. Reiko zwróciła na nią spojrzenie, przeciągłe i miękkie, jak aksamit, którym otula się ostrze. Nachyliła się odrobinę bliżej, pozwalając, by ich pyski dzieliła tylko niewielka odległość.
— Och? - jej głos był niski, przesycony figlarnym zainteresowaniem. — A które z nich podobałyby się tobie, Itami? - samica zmieszała się natychmiast; jej uszy drgnęły, a policzki zapłonęły rumieńcem tak subtelnym, że zapewne tylko wadera mogła go dostrzec z tej bliskości. Zamiast odpowiedzieć, spuściła wzrok. Rei poczuła satysfakcję, cień drżenia przeszedł przez drobną sylwetkę waderki niczym odpowiedź na jej niewypowiedzianą prowokację.
— Cicha myszka. - szepnęła do niej prawie niedosłyszalnie, z uśmiechem, który mógłby uchodzić za uprzejmy, a jednak brzmiał jak obietnica. Basior spojrzał w ich stronę, ale nic nie powiedział. W jego oczach pojawiło się coś, co mogło być ostrzeżeniem albo… rozbawieniem.
Nim ruszyli dalej, kilku przechodniów zatrzymało się, by pozdrowić Atrehu, który odpowiedział im krótkim skinieniem łba. Itami natomiast nie miała tego daru. Wystarczyło, że stara handlarka z ziołami podeszła bliżej i zagadnęła ją z lekkim wyrzutem, a młoda od razu zaczęła się plątać w słowach. Rumieniec oblał jej pysk, uszy przykleiły się do karku. Reiko obserwowała ją w milczeniu, a kąciki jej pyska uniosły się prawie niedostrzegalnie. Miasto tętniło gwarem, a jednak wadera czuła, że skupia się przede wszystkim na tej drobnej scenie przed sobą – na Itami plączącej się w odpowiedziach i na Atrehu, który jednym przeciągłym spojrzeniem potrafił uciąć rozmowę, jeśli trwała za długo.
Gdy handlarka w końcu odeszła, Atrehu skinął samicom, by ruszyły dalej. Reiko podążyła za nimi, ale nie mogła zignorować uczucia, które odzywało się gdzieś głębiej. W drodze tutaj spotkała wilki, którzy okazali jej życzliwość, a jednak nigdy nie pozwoliła sobie na całkowitą ufność. Teraz też nie mogła. Każdy uśmiech mógł kryć ostrze, a przyjazne słowa — drugie dno. Miasto, choć pełne barw i dźwięków, przytłaczało. Zbyt łatwo można było zgubić się w tym hałasie, stracić czujność, pozwolić, by ktoś inny narzucił ci rytm kroków. Jej spojrzenie powróciło na Itami i Atrehu. Oni znali to miejsce, poruszali się w nim pewnie, niemal swobodnie. A ona? Wciąż była obca, gościem, który musiał trzymać gardę wysoko, niezależnie od tego, jak bardzo kusiło, by choć na chwilę odetchnąć.
Ich łapy stukotały o bruk, mijali kolejnych handlarzy, karczmarzy nawołujących klientów, a także młodzieńców śmiejących się w grupkach pod murami. Spacer nabierał rytmu, a Reiko zaczęła wyczuwać, że miasto ma własne serce – bijące w równym takcie, głośne, pewne siebie. Kiedy w końcu weszli do karczmy, uderzył w nich ciężki zapach pieczonego mięsa, dymu i rozlanego piwa. Gwar rozmów, śmiechów i muzyki lutni sprawiał, że wnętrze zdawało się drżeć od życia. Przy jednym ze stołów kilku samców grało w kości, inni pochylali się nad kuflami, prowadząc gorączkowe dysputy. Usiedli przy wolnym stoliku pod oknem. Samiec bez wahania zamówił solidną porcję mięsa z zupą, Itami wybrała coś lżejszego, a Reiko, uśmiechając się z przekorną nutą, poprosiła o danie, które kelner opisał jako „najostrzejsze, jakie kuchnia zna”. Kiedy jedzenie pojawiło się na stole, przez chwilę zajęci byli tylko jedzeniem.
— To najostrzejsze, co macie? - Reiko zwróciła się do przechodzącej karczmarki, unosząc brew. Gdy skinęła, że tak, wzięła kolejny kęs i udawała, że nic się nie dzieje, choć ostrość paliła gardło. — Hmm... spodziewałam się mocniejszego uderzenia. - Jej ton był niewinny, ale spojrzenie rzuciła w stronę Atrehu, jakby pytanie miało drugie dno. Ten parsknął pod nosem, nie wdając się w grę, ale jego ogon poruszył się lekko, zdradzając, że dostrzegł prowokację.
— To miejsce... - odezwał się Atrehu między kęsami. — bywa nie tylko karczmą. Tutaj najłatwiej dowiedzieć się, co dzieje się w mieście i poza nim. Przychodzą tu kupcy, najemnicy, podróżnicy. Każdy coś wie, każdy coś słyszał.
— Zdecydowanie bardziej praktyczne niż namiot kuglarza. - odparła Reiko chłodnym tonem, lecz jej oczy błyszczały lekko. Wciągała powietrze przesycone aromatem przypraw, smakując ostrości, która paliła język, i cicho przyglądała się innym klientom. Zaskoczyło ją, że nie byli to wyłącznie wilki. W kątach dostrzegała lisy, szakale, a nawet mieszańców, którzy najwyraźniej czuli się tu swobodniej niż na ulicach. Jakby karczma była miejscem szczególnym — bezpiecznym schronieniem, gdzie wszelkie różnice rasowe rozmywały się w mroku i gwarze. Przyjemny półmrok wnętrza sprzyjał temu wrażeniu. Światło wpadające przez małe okna łączyło się z bladym blaskiem kryształów Neferu wbitych w ściany, a ciężkie żyrandole z poroży jeleni czekały tylko, by wieczorem rozbłysnąć świecami. Całość pachniała dębem i długą historią — tą, o którą dbano i którą dopieszczano przez pokolenia.
Przywołało to w pamięci Reiko historie zasłyszane od innych dzień wcześniej. Dawno temu, zanim powstało miasto, król Tristan II porywał wolne dusze, zamieniając je w niewolników. To oni wznosili tę stolicę, cierpiąc w kajdanach, ginąc z głodu, znużeni batem i upokorzeniem. Mało kto wspominał, że w większości byli mieszańcami — ci sami, których potomków dziś patrzono krzywo. Królowie z rodu Nora zawsze potępiali „brudną krew”. Z biegiem lat niewiele się zmieniło. Alfa tej watahy może i nie wyganiał obcych, ale dopóki sam nie nadał im przynależności, byli intruzami. Czysto-krwiści mieli tu otwarte ramiona. Mieszańcy — tylko tolerancję, podszytą chłodem i nieufnością. Reiko znała takie podziały aż za dobrze. Miasto mogło pachnieć bezpieczeństwem i wspólnotą, lecz fundamenty, na których stało, wciąż przesycone były krwią.
Wzięła łyk wody, pozwalając, by zimny płyn opłukał gardło i odciął ją od własnych wspomnień. Zamiast zagłębiać się w przeszłość, uniosła spojrzenie na towarzyszy, skupiając się na tu i teraz — na dębowym blacie pod łapami, na aromacie przypraw i cieple bijącym z paleniska.— To najostrzejsze, co macie? - Reiko zwróciła się do przechodzącej karczmarki, unosząc brew. Gdy skinęła, że tak, wzięła kolejny kęs i udawała, że nic się nie dzieje, choć ostrość paliła gardło. — Hmm... spodziewałam się mocniejszego uderzenia. - Jej ton był niewinny, ale spojrzenie rzuciła w stronę Atrehu, jakby pytanie miało drugie dno. Ten parsknął pod nosem, nie wdając się w grę, ale jego ogon poruszył się lekko, zdradzając, że dostrzegł prowokację.
— Może następnym razem powinnaś zamówić coś chłodniejszego. - rzucił spokojnie Atrehu, kończąc swój posiłek.
— Och, chłodniejsze rzeczy nigdy mnie nie interesowały. - Reiko odpowiedziała miękko, figlarnym tonem, jakby mówiła wyłącznie do niego, choć słowa padły przy stole. Po krótkiej ciszy odezwała się ponownie. — To, może opowiecie coś o sobie? Długo należycie do watahy?
— Wiesz, Reiko… - odezwał się Atrehu, opierając łokieć o stół. — Sam jestem tu od niedawna. Na co dzień patroluję okolice, pilnuję porządku, czasem wykonuję drobne zlecenia. A gdy trzeba… zajmuję się sprawami poza granicami, żeby Alfa nie musiał brudzić sobie łap. - mówił spokojnie, bez przechwałek, a jednak z wyczuwalnym ciężarem doświadczenia. Po chwili uniósł kufel do pyska, jakby chciał urwać temat, ale zawahał się, a w kąciku jego warg pojawił się cień uśmiechu. — Ale mam też swoje… słabości. - spojrzał krótko na Reiko, jakby badał jej reakcję. — Zdarza mi się mówić sam do siebie, kiedy zbyt długo patroluję w samotności. Lubię słodycze. Właściwie — uwielbiam. A truskawki? Mogę je jeść do upadłego. - zamilkł na moment, po czym dodał, z nutą rozbawienia: — I nigdy nie proś mnie o śpiew. Od mojego skowytu można tylko ogłuchnąć.
Itami zachichotała cicho, zakrywając pysk łapą.
Itami zachichotała cicho, zakrywając pysk łapą.
— To akurat prawda. - odezwała się nieśmiało, ale jej głos brzmiał cieplej niż wcześniej. — Słyszałam raz, kiedy próbował nucić pod prysznicem. Lepsze byłoby chyba milczenie.
— Przynajmniej próbuję. - Atrehu uniósł brew, lecz w jego tonie nie było złości. Raczej lekkie droczenie. Reiko przesunęła spojrzenie na młodą waderę, która nadal bawiła się skrawkiem drewienka leżącym na stole.
— A ty, Itami? - zapytała miękko. — Czym się zajmujesz w watasze?
Wadera uniosła głowę, a na jej pysku pojawił się cień rumieńca.
— Urodziłam się tutaj. - zaczęła cicho, jakby musiała znaleźć odpowiednie słowa. — Jestem gammą, a także… główną medyczką. Od małego wolałam zioła i księgi niż polowania. - wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem. — Do dziś nie potrafię upolować niczego większego od zająca. Beztalencie z tego względu ze mnie. Ale nauczyłam się za to czegoś innego — jak zszywać rany, jak rozpoznać choroby, jak leczyć gorączki.
Zawahała się, bawiąc się krawędzią kufla, po czym dodała, jakby mówiła bardziej do siebie niż do nich:
— Lubię patrzeć w niebo. Trochę… za bardzo. Wszyscy mówią, że przez to chodzę z głową w chmurach, i mają rację. - uśmiechnęła się lekko, a jej spojrzenie zajaśniało szczerością. — Ale myślę, że każdy ma prawo popełniać błędy. Dzięki nim uczymy się najwięcej. - Atrehu pokręcił głową z rozbawieniem, ale nie zaprzeczył. Reiko uniosła lekko kącik pyska, wysłuchując ich obojga bez cienia kpiny. W jej spojrzeniu nie było ani drwiny, ani protekcjonalności — raczej zrozumienie, jakby naprawdę doceniała to, co usłyszała.
— Mówienie do siebie, miłość do truskawek, a nawet nieudane polowania… - odezwała się spokojnie. — To tylko dowód, że macie swoje barwy. Nie sztuką być idealnym, sztuką jest pozostać sobą.
Atrehu obrócił kufel w łapie, a potem skinął lekko głową.
— Może masz rację. Ale wiesz, Reiko… - jego głos nabrał powagi. — Wataha daje coś więcej niż same barwy. Tutaj nie jesteś sama. Masz plecy, wsparcie, względne bezpieczeństwo. - zawiesił spojrzenie na niej, próbując wyczuć jej reakcję. — Dailoran to nie tylko to miasto. To lasy, rzeki, wzgórza. Całe terytorium, gdzie możesz czuć się wolna. Ale dopóki Alfa nie uzna cię za swoją, twoje miejsce kończy się na murach. - w sali rozległ się stuk kufli i śmiech w innym kącie, ale między nimi zawisła cięższa cisza. Reiko nie odpowiedziała od razu, pozwalając słowom opaść jak pył na dębowym blacie. — A ty? - przerwał w końcu Atrehu, przesuwając rozmowę na nią. — Skąd przyszłaś?
Reiko podniosła na niego spojrzenie, nie kryjąc szczerości.
— Odeszłam z rodzimej watahy. - powiedziała bez zawahania. — Ruszyłam w świat, bo potrzebowałam… czegoś innego. - jej głos stwardniał nieznacznie, jakby granica między słowami a wspomnieniem była zbyt cienka. — Nie wiem jeszcze, czy to miejsce stanie się moim domem, czy tylko chwilową przystanią. Zdążyłam co prawda poznać kilku członków waszej watahy, w tym i was. I muszę przyznać… całkiem tu przytulnie. - Atrehu uniósł brew.
— Kilku członków? Kogo konkretnie?
— Naharysa i Kaberu.
— Oh? No proszę. - w głosie basiora zabrzmiała nuta zaskoczenia, której nie próbował maskować.
— Co? - Reiko przechyliła łeb, przeciągając pytanie.
— Naharys to mój przyjaciel. - odparł spokojnie Atrehu. — Gdzie go spotkałaś? - Wadera uśmiechnęła się lekko, wspomnienie wróciło z wyrazistą ostrością.
— U Pustelnika. Trafiłam do niego przypadkiem, po wejściu na teren watahy. Ugościł mnie, dał schronienie na noc. Naharys pojawił się późno, z koszykiem ziół w pysku. Pogadaliśmy, zjedliśmy, a nad ranem razem ruszyliśmy do miasta. Oprowadził mnie po Varonie. A w tej samej karczmie, przy innym stole… rozmowa przeciągnęła się na długie godziny. - westchnęła teatralnie, opierając brodę o łapę. — Szczerze mówiąc, wtedy wszystko wydawało mi się o wiele bardziej… obce. Towarzyszył nam jeszcze basior, Kaberu. Całkiem ciekawe pierwsze wrażenie.
Atrehu potrząsnął łbem, mrucząc coś pod nosem, jakby sam próbował dopasować obraz, który przedstawiła.
— Nietypowe dla niego. Nie ufa obcym. Jak na wojownika przystało, ostrożnie dobiera słowa. - zawiesił spojrzenie na Reiko, a w jego ślepiach pojawiło się coś więcej niż tylko ciekawość. — Jeśli zrobił na tobie dobre wrażenie, to znaczy, że widział w tobie coś więcej niż przypadkową przybłędę. A to… rzadkość. - Reiko poczuła lekkie ukłucie satysfakcji, choć nie pozwoliła, by wymknęło się na powierzchnię. Naharys był jednym z niewielu, którzy zdołali wywołać w niej odruch sympatii — i fakt, że łączyła go przyjaźń z Atrehu, nie zaskakiwał jej wcale. Obaj mieli w sobie coś, co sprawiało, że trudno było ich całkowicie zignorować. Tyle że przyznać się do tego na głos? Nigdy. Wzrok wadery powędrował ku sali, gdzie w ciemnym kącie lis śmiał się donośnie z żartu kompana, a przy barze dwóch podróżników targowało się z karczmarką. Jej uszy rejestrowały ten zgiełk, lecz świadomość wracała znów do towarzyszy przy stole. Byli… dziwnie różni od reszty. I choć ostrożność wciąż podpowiadała jej, by nie spuszczać gardy, nie mogła zaprzeczyć, że ich obecność budziła coś, co przypominało zaczątki zaufania.
— Rozumiem. - odezwała się w końcu, spokojnie, jakby kładła kropkę tam, gdzie tak naprawdę chciała postawić przecinek.
Rozmowa toczyła się jeszcze długo. Zdążyli opróżnić kilka kufli, napełnić brzuchy i pozwolić, by czas niepostrzeżenie wymknął się spomiędzy palców. Karczma stopniowo pustoszała, lecz przy ich stole wciąż panowała atmosfera ciepła i lekkości, jakby świat za murami nie miał do nich dostępu. Reiko nie mogła się nie zgodzić — Atrehu i Itami mieli w sobie coś, co czyniło ich naprawdę przyjemnym towarzystwem. Zbyt przyjemnym, by nie wkradła się nuta zmęczenia, rozlewająca się po mięśniach niczym ciężki, ale kojący balast.
— Odprowadzę was do bramy. - zaproponowała tonem swobodnym, choć w głosie pobrzmiewała nuta, której nie dało się łatwo odczytać.
— Dobrze się składa. - uśmiechnęła się lekko Itami. — Ja i tak chciałam wcześniej wrócić. Czeka mnie jeszcze trochę pracy w domu.
— A ja powinienem sprawdzić patrole. - dodał spokojnie Atrehu, wstając z miejsca. — Noc nie będzie czekała. - Reiko skinęła głową i ruszyła pierwsza, a oni bez wahania podążyli za nią
**
Wieczorne światło barwiło miasto na złoto i pomarańcz. Gwar ucichł nieco, lecz przy bramie nadal kręciły się grupki mieszkańców i podróżnych. I tam właśnie na nich czekali oni — hałaśliwi, zadziorni, z pyskiem pełnym jadu.— Czysta krew albo żadna! - ryknął jeden z samców.
— Hybrydy to zakała! Brud, plugastwo! - zawtórował mu drugi, a reszta zawyła w odpowiedzi. Ich łapy oparte były na broni, ogony stroszyły się w udawanej grozie. Itami skuliła uszy, instynktownie zbliżając się do Atrehu, jakby w jego cieniu mogła ukryć się przed nienawiścią. Reiko zatrzymała się na moment i przesunęła wzrokiem po awanturnikach. W jej oczach lśnił chłodny błysk, coś pomiędzy ironią a obojętnością. ~ Banda tchórzy. Szczekają, bo razem czują się silni. Sama bym zobaczyła, ilu z nich odważyłoby się podejść samotnie. ~ Reiko, widząc napięcie w barkach Atrehu, pozwoliła sobie na krótki, drapieżny uśmiech.
— Wygląda na to, że Varona ma swoich błaznów. - rzuciła z przekąsem, głośno, tak by ją usłyszeli. — Szkoda tylko, że ich repertuar ogranicza się do szczekania. - kilku samców momentalnie warknęło, ale żaden nie wyszedł z szeregu. Atrehu zrobił krok naprzód, jego spojrzenie błysnęło jak ostrze, gotowe przeciąć ciszę. Wystarczył jeden ruch łapy, drobny gest, by ci, którzy przed chwilą wykrzykiwali hasła, cofnęli się nieznacznie. Itami drżała obok, ale milczała, ufając, że nie potrzebuje słów, skoro ma obok siebie kogoś takiego. A Reiko… ona cieszyła się tą chwilą. Widokiem, jak łatwo można złamać pyskiem i spojrzeniem tych, którzy przed chwilą chcieli siać strach.
Gwar przy bramie zgęstniał, gdy tłum rozwrzeszczanych samców podchwycił swoje hasła, powtarzając je jak echo. „Czysta krew! Czysta krew!” – ich głosy mieszały się z trzaskiem pochodni i stukiem łap o kamień. Reiko zatrzymała się i powoli wysunęła przed Atrehu i Itami, jakby ta akcja była przygotowaną dla niej sceną teatru. Nie było w niej ani krzty zawahania. Ogon poruszał się leniwie, pyskiem igrał uśmiech – nieprzyzwoicie spokojny, jakby w ogóle nie dostrzegała zagrożenia. Jej fioletowe oczy rozbłysły figlarnie, jak u wadery, która dopiero zaczyna zabawę. ~ Czysta krew? ~ pomyślała, unosząc brew. ~ Jak łatwo nimi grać. Wystarczy odcień futra, odmienny błysk w oku, by zrodziła się nienawiść. A ja? Ja jestem czysta jak lód na północy… tylko zbyt barwna, by ich ciasne głowy potrafiły to przyjąć. ~
— No proszę, cóż za powitanie… - głos miała melodyjny, miękki, prawie kuszący. — Brama miasta strzeżona przez stado ujadających kundli. Jakże… majestatycznie. - zatrzymała wzrok na jednym z głośniejszych samców. Wystarczyło jedno spojrzenie, by jego głos się załamał w gardle. Kilku innych prychnęło, ale cofnięcie łap było niemal niedostrzegalne. Reiko zrobiła powolny krok naprzód, a jej cień zatańczył w świetle pochodni, kładąc się na grupie jak drapieżnik szykujący się do skoku. ~ Strach. Widzę go w waszych oczach. Tak samo szybko, jak szczekacie, cofacie łapy, gdy ktoś patrzy wam prosto w duszę. Widzicie we mnie coś obcego i to wam wystarczy. Nie musicie wiedzieć, kim jestem, by już nazywać mnie brudem. Śmieszne. Śmieszne i żałosne. ~
< Itami | Atrehu? >
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 4362
Ilość zdobytych PD: 2181 PD + 430 PD + 150% ~ 3272 PD
Łącznie: 5883 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz