— Po prostu daj spokój ! - Basior warknął, a Itami poczuła nagły ucisk w gardle, promieniujący od piersi w górę paraliż strachu, jaki wywołał ostry ton Miguela. Myśli zaczęły szaleć, niby rój wściekłych os, aż w końcu starły się z nicością. Nagły przepływ strachu odebrał jej mowę, zagłuszył rozsądek, stłumił myśli. Pragnęła się zakopać pod ziemię ze wstydu i strachu. Jedynie, co w tamtym momencie przychodziło jej do głowy, to z trudem stłumiony bełkot. Zaledwie strzępek myśli, jaki jej pozostał na obronę przed agresywnym samcem.
— Kim-kim ty jesteś, by podnosić na mnie głos. - wymamrotała pod nosem. Mrugnęła dyskretnie i poczuła, jak pod powiekami wzbierają się łzy. Nie potrafiła spojrzeć na samca. Bała się to uczynić, wyczuwała bowiem napięcie w powietrzu. Niebezpieczna aura wokół była niemalże namacalna. A potem usłyszała już tylko jego łagodny szept.
— Itami... Ja... Ja przepraszam. - zaczął jąkać się, jak ona, gdy się przestraszyła jego tonu, ale towarzyszyło temu już zakłopotanie. Spojrzała na niego ukradkiem, on wstał z wygniecionego już łóżka i próbował zbliżyć się do niej. Niebezpieczna aura kipiała między nimi, że aż odepchnęła waderę na kilka kroków. Samiec zatrzymał się, jak gdyby nie wiedząc już, co ma zrobić, by załagodzić sytuację. Obecnie byłoby lepiej, gdyby zostawił Itami w spokoju i dał jej pracować w ciszy.
— Ja naprawdę przepraszam. - próbował spojrzeć w jej oczy, ale ta unikała go za wszelką cenę - może nie tak, jak gdyby zależało od tego jej życie, ale po prostu bała się - i gdy nie spotkał się z aprobatą wadery, westchnął zrezygnowany. — Nie chciałem cię urazić. Po prostu... Jestem nauczony, że sam muszę sobie ze wszystkim radzić.
Itami miała problemy z opanowaniem tonu, serce z żalu galopowało w piersi, jak oszalały mustang, wzdychała co jakiś czas. By nabrać oddechu i uspokoić chaos pustoszący myśli w głowie.
Potem powiedziała mu, że od tamtej pory nie jest już sam, a gdy stanie przed Alfą i przedstawi mu swoją sprawę, zostanie potraktowany łagodnie, i wstąpi na łono Dailoran. Rozpocznie nowe życie, bo tylko w ten sposób mógł zdobyć sprawiedliwość za śmierć bliskich, którą tak pragnął.
Po krótkiej i dość niezręcznej dla niej rozmowie poprosiła - nie kazała, nie miałaby śmiałości komuś tak po prostu wydać polecenia - aby wrócił do łóżka.
— Itami - odezwał się po dłuższym czasie milczenia - odezwiesz się do mnie?
— Co mam Ci powiedzieć? - odburknęła ze wzrokiem wbitym w podłogę. — Rany ładnie się goją.
— Wiesz, że nie o to mi chodzi. Ile razy mam przepraszać, byś się w końcu uspokoiła.
— Jestem spokojna - skłamała, chcąc ukręcić tematowi łeb, ale basior nie dawał za wygraną.
— Coś bez przekonania to mówisz.
— Po prostu... - Itami pociągnęła nosem i skierowała wzrok gdzieś w bok. — Nigdy więcej nie podnoś na mnie głosu.
— Zrobię, co się da - odparł.
— Zobaczymy - zaoponowała Itami. Tonem mogła też wyrazić powątpiewanie w intencje Miguela. Zawsze było tak, że pacjenci dzielili się na dwie grupy. |
Jedni to wieczni optymiści, drudzy zaś sfrustrowani cholerycy, którzy pomimo obietnic, potem i tak krzyczeli na medyków. Z różnych przyczyn. Itami zdołała się o tym przekonać już od pierwszych kilku miesięcy jej pracy w lecznicy.
Kiedy pierwszego dnia wskoczyła w buty pomocy medycznej, zrobiła to w dość - krótko mówiąc - gów**anym momencie. Od momentu przekroczenia progu lecznicy, dobiegły ją krzyki bólu, nozdrza przeszywał parszywy zapach krwi i potu, a pracujący tam medycy mieli łapy niemalże czarne od zakrzepłej juchy... a pierwszą jej pracą było zszywanie ofiar lawiny, jaka naszła ich w pobliżu gór Kirana. Równie dobrze mogła nająć się w szlachtuzie przy asyście rzeźnika, dzielącego martwych roślinożerców na półtusze i pozbawiającego ich życia w dość typowy, cholernie niehumanitarny sposób. Pacjenci wręcz obrażali ją i wrzeszczeli za każdym razem, gdy igła o kształcie wyobrażającym półksiężyc, przebijała jeden brzeg rozerwanej skóry, by sztywną nicią złączyć go z drugim, niekiedy po łokcie upaprana we krwi...
Współpracownicy doradzali jej, by odcięła się od całej tej werbalnej agresji, ale równie dobrze mogliby rzucać grochem o ścianę. W końcu doszło do tego, że Itami na skraju płaczu i wytrzymałości, wybiegła z lecznicy, będąc jednocześnie w przekonaniu, że nijak kompletnie się do tego nie nadaje.
Trzęsącą się z rozpaczy i bezradności odnalazł ją brat Gaspar, i po wielu nieudanych próbach uspokojenia siostry, zaprowadził ją do pustelnika, by ten zadał jej coś mocno uspokajającego. Efektem wielogodzinnego szprycowania młodej medyczki ziołami uspokajającymi i wyciszającymi ośrodkowy układ nerwowy, był całodzienny sen, którego można by było śmiało podpiąć pod stan lekkiej śpiączki. Następnego dnia po południu obudziła się kompletnie otępiona i uniewrażliwiona na bodźce zewnętrzne - nic do niej nie docierało. Oczywiście Alfa z widocznym niezadowoleniem zwolnił ją ze służby na kilka dni, by mogła dojść do siebie. Ta zaś wpadła w stan depresyjny. Udręczała się myślami, że do niczego się nie nadaje, i najlepiej by było dla wszystkich... gdyby w ogóle przestała istnieć. Myślała, że nie ma miejsca dla wrażliwych i lekkoduchów na tym świecie... że prędzej jej życie zamieni się w nic nieznaczącą kupę g**na, niż zahartuje w sobie siłę.
Z rozmyślań z przeszłości wyrwało ją nagłe objęcie do ciała Miguela. Z oczami szeroko rozwartymi, wpatrywała się w okno, gdy samiec przyciskał jej policzek do piersi. Zamrugała kilka razy, starając się w rozszalałej głowie zrozumieć to, co tu się przed chwilą - krótko mówiąc - odpier**liło. Spięta i zdezorientowana, wsłuchiwała się w bicie serca samca, wdychała jego zapach - pachniał przyjemnie żywicą i leśnym powietrzem. Poczuła się jednak zbyt skonfundowana, by odwzajemnić gest Miguela, pozostawało jej tylko trwać w jego objęciach i czekać... aż się w końcu odsunie.
Miguel zwolnił uścisk, Itami natomiast westchnęła cicho, mimo wszystko nadal nie mogła spojrzeć samcowi w oczy.
— Czy teraz widzisz, że nie mam nic do ciebie? To był... tylko koszmar. To było emocjonujące do tego stopnia, że nie potrafiłem zapanować nad sobą.
— Rozumiem Cię - mruknęła Itami - I bardzo Ci współczuję... jeśli to było coś strasznego.
— To już nieważne. To był tylko sen.
— Chciałabym, byś wrócił do łóżka - odpowiedziała już tonem nieco łagodniejszym. Westchnęła głośno jeszcze raz, nabierając wprzód głęboki wdech i poczuła, jak napięcie z niej spływa, jak krople po kaczce. — Nie chcę, by bandaże się poluzowały.
— No dobrze.
— A jutro, jeśli pozwolą na to twoje zdolności motoryczne, zaprowadzę Cię do Alfy, byś mógł oficjalnie stać się członkiem naszej społeczności.
— Innej możliwości nie ma?
— No, chyba że chcesz trafić do lochu za włóczęgostwo po zastrzeżonym terenie.
— Dziwne tu macie prawo - ocenił z kwaśną miną Miguel.
— Ale tak jest wszędzie, uwierz mi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz