Do wszystkich zainteresowanych wątkiem Sybira. Jeśli nie interesuje was tak szczegółowa historia Sybira, zacznijcie czytać od <Dorosłość> by dojść do czasów obecnych
Tego dnia zima była o wiele surowsza, niż mały Sybir mógł przypuszczać. Doskonale zapamiętał ten dzień, gdy spowita śniegiem i lodem kraina, nagle stała się jedną wielką pustynią. Mieszkańcy ów doliny tego dnia woleli nie wychodzić ze swoich domów, a jak się później okaże, choćby dlatego, by nie skończyć, jak dwójka zamarzniętych wilków. Znaleziono ich pod schodami okolicznej karczmy i wydawać by się mogło, że w drodze do ciepła, dzielące ich dosłownie milimetry przyczyniły się do ich paskudnej śmierci.
Tego też dnia, a to jest dziesiątego grudnia, brygada zjednoczonych pod jednym sztandarem wędrownych wojowników, zawitała do jego rodzinnej watahy, szukając dodatkowych szabli do swej kompanii. Sybira ciągnęło do wielkiego świata - choćby ze względu na fakt, że w swoim życiu nie widział niczego innego, poza skute lodem okolice i otaczający je półpierścień wysokich Gór Rwistych - toteż gdy jeden z wojowników załomotał w drzwi rodzinnego domu, basior wyłonił się zza pleców matki, by dokładnie przyjrzeć się przybyszowi.
Był to postawny, wysoki basior z oszronionym białym futrem, skrytym pod grubym materiałem lnianego płaszcza, obszytego niedźwiedzią garbowaną skórą. Spod kaptura, którego cień ogarniał ponaznaczany bliznami pysk, błyskały wyraziste, ostre spojrzenie jadowitych oczu.
— Witam mieszkańców tego domu.
Wypowiedział znajomą w tych okolicach formułkę powitalną. Ton miał szorstki i nieprzyjemny, niewątpliwie należący do kogoś, kto w życiu nie wyznaje zasady "litość ponad każdego". Wzrok przejrzysty, dość trzeźwy lustrował wszystkich zgromadzonych domowników z minami tak obłędnymi, jak gdyby ten powitał ich w kompletnie obcym języku. Za nim weszło jeszcze dwóch, podobnie odzianych wojowników o czystej magicznej krwi - tak bynajmniej się określali o niebywale masywnych sylwetkach.
— Poszukujemy ochotników do naszej dzielnej kompanii - kontynuował starszy basior, gdy nie usłyszał żadnych słów powitań, czy choćby nawet zaproszenia do miejsca przy płonącym wesoło ognisku — W zamian za sowite wynagrodzenie i zapas żywienia dla rodziny.
Sybir - jeszcze wtedy nazywał się Kazan - zdawał sobie sprawę, pomimo tak młodego wieku, że tacy wojownicy, jak oni, nie działają za zwyczajne "dziękuję". Równie dobrze mogliby kogoś zostawić na śmierć, gdyby nieszczęśnik sprawiał tylko wrażenie nieśmierdzącego groszem. Takich bywalców niesławnie nazywano najemnikami. Pogardliwie żołdakami zwani. Gdy wilk nadal nie doczekał się spodziewanego efektu, zamlaskał coś pod nosem i bezwstydnie splunął w ogień, który zaprotestował przeciągłym syknięciem. A potem jego spojrzenie zatrzymało się na Kazanie, który jako jedyny z pozostałego rodzeństwa, przyglądał się przybyszowi bardziej z ciekawością, niźli niepokojem. To przykuło uwagę wojaka i zniżył głowę, by spojrzeniem zrównać się z oczami malca. Rodzice próbowali interweniować, ale powstrzymali ich pozostali wojownicy.
— Jak Ci na imię, mały?
— Kazan - odpowiedział cicho samczyk, nie ruszając się z miejsca. Chwilę później opuścił głowę. Nie potrafił dłużej znieść zimnego spojrzenia dorosłego wilka, miał wrażenie, że od dłuższego patrzenia, ze strachu serce wykopyrtnie mu się na drugą stronę. Później zwrócił się do jego rodziców.
— Chcę tego malca - oznajmił komandor najemników zdecydowanym i nieznoszącym sprzeciwów tonem.
— Ale... - mruknęła matka, urwała już na początku, jak gdyby sama nie wiedziała, co powiedzieć. — Nie ma takiej możliwości.
— To zaszczyt służyć pod komendą Mirage! - rzekł z naciskiem na ostatnie słowo przyboczny.
— Prosiłem was o jakiś komentarz, żołnierzu? - wyrzucił zimno komandor w jego stronę, a ów śmiałek, wcześniej wyprężony, jak dumna surykatka, zniżył ze skowytem głowę i ulegle położył uszy po sobie.
A jednak nie byli to pospolici najemnicy, dla których jedyna szczególna wartość, była wypisana na rewersie monety. Bycie najemnikiem, to także honor i zaszczyt, a zarazem nieugięta siła i bezwzględność, jaką okazywali wrogom. Służba w szwadronie Mirage to poświęcenie i lojalność zasadom, które dla pospolitych żołdaków nie były znane.
— Za wierną i lojalną służbę waszego syna, szwadron co miesiąc będzie ozłacać waszą rodzinę królewskim złotem, bowiem pod głównym dowództwem Jego Królewskiej Mości jesteśmy! Ponadto, da możliwość waszej rodzinie opuszczenia tych lodowatych pustkowi i osiedlenia się w obrębie Stolicy, gdzie opieka miłościwie nam panującego Króla Lorunda, roztoczy się nad wami.
Reakcja była nazbyt przewidywalna dla wilka. Perspektywa opuszczenia Doliny wiecznej zmarzliny, by zamieszkać w Stolicy, ogarniętej słońcem, zielenią i słodyczą rosnących tam owoców, co miesięcznie wypłacanej pensji, była nie tyle kusząca, co rozbrajająco satysfakcjonująca! Malec jednak nie wsłuchiwał się w słowa komandora. Jego też zawładnęła wizja podróży i zwiedzania zakątków świata do takiego stopnia, że pragnął nawet błagać rodziców na kolanach, żeby tylko wyrazili zgodę. Ciągnęło go do wielkiego świata, i jak na tak młody wiek, miał wielkie ambicje. Bowiem, choć malec nie mógł tego wiedzieć, w szwadronie Mirage można było zajść wysoko. Ba! Otwierała nawet przed nim możliwość objęcia godności królewskiego gwardzisty, a to już był wielki zaszczyt.
Ojciec wystąpił przed komandora osławionego Szwadronu Mirage, bokiem zasłonił swą rodzinę, jak gdyby obawiał się, że niebawem ten rzuci się na nich.
— Czy mój syn, Kazan, może liczyć od was należytą opiekę i wyszkolenie?
— Mój oddział to nie grupa przedszkolanek, tylko zdyscyplinowanych i bitnych wojowników! Jeśli od początku nie zrozumiałeś przekazu, w takim razie nic tu po nas! Wasz dzieciak wyrośnie na nieudacznika, jeśli będziecie się tak nad nim rozckliwiać!
— Nie to miałem na myśli! - warknął odważnie ojciec.
Malec mógł przysiąc, że między spojrzeniami obu samców posypały się iskry, w tle zaś usłyszał dźwięk przełykanej gorączkowo śliny. Ostatecznie dowódca za samo podniesienie nań głosu, miałby prawo do spoliczkowania rozwścieczonego basiora, jak niesfornego bachora, ale ten dał mu dokończyć myśl.
— Zależy mi na jego bezpieczeństwie.
— To ją dostanie - oznajmił zimno wojownik. — Wśród reszty nabierze odpowiednio dużej werwy, że za jakiś czas, sam będzie mógł zadbać o własne bezpieczeństwo. Widzę w nim potencjał.
Po chwili dłuższego namysłu, ojciec ruchem podbródka pozwolił synowi, aby ten zbliżył się do komandora, by ten znów mógł zrównać się ze spojrzeniem malca.
— Od dziś będziesz się zwał Sybir - wyartykułował mu prosto w oczy spokojnym tonem, lecz mimo wszystko, dało się w nim wyczuć ten sam lodowaty, nieprzyjemny chłód, który być może będzie prześladować malca w jego snach. — To odpowiednie imię dla wojownika.
Podpisana umowa między rodziną Sybir'a a Szwadronem Mirage, była podstawą do spełnienia przez komandora obietnicy o przysługującej pensji. Sybir pomachał jedynie rodzicom i swojemu licznemu rodzeństwu na pożegnanie - odpowiedzieli mu wszyscy - a potem nieśmiało, popychany co jakiś czas lekko w stronę drzwi przez - już teraz obecnie - swojego dowódcę.
— Sybir! - powiedział. Tym razem nie warczał na niego ani nie krzyczał. Jego ton był łagodniejszy, jakby zwracał się do swojego syna, ale chłód dalej był wyczuwalny. Malec mimo rwącego bólu mięśni, stanął na baczność, w taki sposób, jaki wbito mu do głowy już od pierwszego dnia członkostwa.
— Nie jest łatwo zostać wojownikiem - mówił Etienne - nie jest też łatwo stać się prawdziwym basiorem. Ale od tego tu jestem, aby Ci pokazać, jak to zrobić. Płacz nie sprawi, że spadnie na ciebie wstyd. Ale też nie uczyni z ciebie bohatera. Masz płakać nad poległymi przyjaciółmi, nieprzyjaciół szanować, a zwycięstwo traktować, jak przywilej. Kiedy dorośniesz, to zrozumiesz, co mam na myśli.
— Tak jest, komandorze Etienne! - wyrecytował przez łzy Sybir.
Etienne, jak ojciec, łapą poczochrał drobną szczecinkę na głowie Sybira i ułożył się obok, objął swoim bujnym ogonem malca i nakazał mu wytrzeć łzy.
— Jutro czeka nas kolejny ciężki dzień. Masz być wypoczęty i sprawny. A na zakwasy... mamy od tego medyka. On sprawi, że przestaniesz się martwić kwasem mlekowym w mięśniach.
— Co to jest ten kwas? - zapytał.
— Dowiesz się w swoim czasie. A teraz śpij. Będę tu przez chwilę, a później muszę objąć wartę. Ktoś musi czuwać, by inni mogli spać spokojnie. Śpij i nie myśl o jutrze. Myśl o matce i ojcu. Poczujesz się lepiej.
— Tak jest, komandorze Etienne!
Komandor Etienne, mimo surowego przysposobienia, dbał o to, by Sybir, jak i jemu podobni, byli nie tylko przykładnymi żołnierzami, ale nie traktował ich, jak bezmózgie maszyny do wykonywania poleceń. Sybir dorastał w przekonaniu, że żołnierz to także rozumna jednostka, na której opiera się cała armia. Od ich umysłu, nie tylko mięśni, zależy przebieg misji, jak tłumaczył Komandor. Późne popołudnie, kiedy Sybir kończył szkolenie z unieszkodliwiania wrogów, spędzał czas na słuchaniu opowieści weteranów o latach ich wojennej ścieżki oraz w jakich kampaniach brali udział. Opowieści o Akcji "Liście jesionu", "Odbicie wschodniego przyczółku" czy innych, o bardziej wymyślnych nazwach, Sybir chłonął, jak gąbka wodę. On się nimi żywił i kształtował. A potem Komandor Etienne wyciskał z Sybira siódme poty na treningu siłowym.
To nie było jednak tak, że Sybir w trakcie swojego szczenięcego szkolenia nie miał kontaktu z koleżankami po fachu, lecz wraz z nabraniem odpowiedniej masy mięśniowej i buzującej dawki testosteronu, zaczął na nie spoglądać nieco inaczej. Z westchnieniem obserwował z pobliskich zarośli wraz z rówieśnikami na kąpiące się młode wadery, odczuwając przy tym dręczące go ciepło i podniecenie. A szczytowym zjazdem hormonalnym okazało się spotkanie obu płci przy ognisku, gdzie dyskretnie młodzi zorganizowali sesję z udziałem halucynogennych ziół. Dym, unoszący się ze spalanego suszu działał relaksująco i pobudzająco zmysły, i każdy cal komórkowy ciała Sybira... efekt; Głowa Sybira znalazła się między łapami młodszej od niego wadery, która ogarnięta narkotycznym szałem, wiła i krzyczała wniebogłosy, a reszta przyglądała się im z niemałym podnieceniem. Sesja skończyła się ostrym garbowaniem skóry przez Etienna, który niczym wściekły ojciec zatargał Sybira za szyję do namiotu i tam zrobił użytek z grubego pasa.
W tamtym momencie zdał sobie sprawę, że gdyby wiedział, jaki za to go wpier**l czekał, byłby przykładem abstynencji i cnót niewieścich.
— Nie dawaj sobie sprać mózgu jakimś zielskiem! - powiedział komandor Etienne zaraz po tym, jak pas po raz ostatni opadł na poczerwieniałe dupsko Sybira. — Ani tym bardziej zawracać sobie głowy ci**ami wojowniczek. Żołnierz ma obowiązek zachować trzeźwość umysłu, bo od tego zależeć może twoje życie, gówniarzu! I zanim się Etienne zorientował, młody wystrzelił z namiotu po tym, gdy na pożegnanie posłał mu kuksańca pod ogon zużytym pasem. Mimo, że dowódcy zakazuje się cieleśnie karać podwładnych, prywatnie Etienne nic nie robił sobie z tego zakazu. "Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal". Zasada ta obowiązywała też innych uczestników zabawy z udziałem halucynogennego haju. Młodzi, kiedy podwładni sprawili im srogie lanie, nabrali fasonu i motywacji do nauki na następny dzień. Tyłek bolał go przez następny tydzień, już nie było mowy nawet o chwilowym przysiadzie. Etienne zaś przez kolejne trzy dni suszył mu głowę o wydarzenie z ogniska, podkreślając przy tym, by powściągnął swe pierwotne żądze. Nasłuchał się przy tym wiele synonimów odnośnie męskich i żeńskich układów rozrodczych oraz seksualnego spółkowania, w trakcie gdy młodzieńca dosłownie trafiał szlag na widok ćwiczących za jego namiotem wojowniczek.
Co prawda pamięć o bólu po zadanym razie pasem skutecznie odwracały jego uwagę od podobnych wybryków, nie znaczyło jednak to, że do końca powstrzymywało naturę chęci kochania i bycia kochanym. Zrozumiał, że potrzeba przekazania komuś cząstki siebie, leży w naturze każdej żywej istoty, bez wyjątku, czy jest się mięso czy innym -żercą...
Obóz, który założyli na samym środku leśnej polany, oddalony był od pobliskiej Watahy Dailoran o niecałe dwa kilometry. Nie byli na terenie wzbronionym, ale strzeżonego Sol strzegła i na sześćsetnym metrze, przy założonym posterunku, Sybir strzegł z goła spokojną okolicę. Noc była senna i bajecznie urokliwa, łatwo mamiła czujność młodego basiora. Miał dopiero cztery lata - w jego rejonach w tym wieku właśnie osiągało się dojrzałość płciową, nie wiedział jednak, jak tutejsza ludność spostrzegała rozgraniczenie wiekowe - i wiele się nauczył. Jednak czujność, tak samo jak trzeźwość umysłu, łatwo było stracić. Nieopodal grupka wojowników opowiadała sobie przy ognisku sprośne żarty o 'Lubieżnych siostrzyczkach" i głupich dowcipach o "Jasnowłosych waderach". Jednym uchem wsłuchiwał się w szum przemierzającego wśród pól wiatru, a drugim w rechoczących rówieśników. Sybir nie był towarzyski i tylko to go powstrzymywało, by dołączyć do zabawy. Teraz jego sierść nabrała bujności; biała i kręcona, pod którą rysowały się wyraźne zarysy mocno zbudowanych mięśni, oczy morskie i przenikliwe, intensywnie błyszczały w srebrzystym świetle księżyca. Tylko czarna, jak ta noc grzywa, jak i ogon, zlewały się kompletnie z zewsząd panującym mrokiem.
— Hej, Sybir - zawołał jeden z kompanów Szwadronu Mirage - usiądź z nami! Opowiedz coś śmiesznego!
— Czy tylko ja na tym posterunku robię coś pożytecznego?
— No, jeśli siedzenie na dupie uważasz za robienie czegoś pożytecznego, to więc nie będziemy Ci przeszkadzać. Każdego zadowala coś innego. Ale jak już tak siedzisz, to usadź dupę koło nas i baw się.
Sybir miał przemożną ochotę przekręcić oczami, skwitować kolegę jakimś spektakularnym, żyletką ciętym żarcikiem na rzucone zaproszenie, ale z drugiej strony stwierdził, że nie warto było deptać sobie reputacji u rówieśników. Leniwie podniósł się z miejsca i zbliżył do ogniska. Wkrótce jasne płomienie jeszcze bardziej rozjaśniły biel jego sierści, morskim oczom nadały mocno drapieżny wyraz.
— No, i to rozumiemy - pozwolił sobie na krótki komentarz wysoki basior, na oko rok starszy od Sybira. W przeciwieństwie do niego, miał za sobą niejedną bitwę, na co niezbitym dowodem okazały się dobrze widoczne blizny na pysku. — Jak się ogólnie czujesz, młody?
— Śpiąco - odparł krótko Sybir. To była prawda, zwłaszcza że dowódcy stwierdzili, wraz z Etienne na czele, że dzisiejsza warta okaże się dla Sybira być swoistym chrztem bojowym. Pytanie tylko, czy młody dotrwa do świtu?
— Na sen - odezwał ten obok bliznowatego, nieco niski i zwalisty samiec, sięgając po bukłak z tajemniczo chlupoczącą zawartością - mamy odpowiednie sposoby. Masz, napij się, młody. Tylko zważaj z dawkowaniem. Potrafi cholerstwo walnąć w łeb.
Sybir bez pytania sięgnął po bukłak, a pozostała zgromadzona wokół ogniska grupa samców nie spuszczała z młodego wyczekującego spojrzenia. Usłyszał niewyraźny szmer, przekazywany od ucha do ucha, przyłożył szyjkę bukłaku do warg, wlał zawartość do ust cienkim strumieniem. Mieszanina lubczyku z przednim samogonem sprawiła, że Sybir omal nie udławił się i nie wykręcił w drugą stronę, bo alkohol, choć przedni, wypaliła samcowi usta i przełyk. Część zdołał przełknąć, a drugą zaś splunął wprost do ogniska, zakaszlał głośno, oddając bukłak najbliższemu basiorowi. Współbiesiadnicy wybuchli śmiechem, zupełnie jak wówczas, gdy Sybir w wieku dwóch lat, nie mógł złapać zakrętu w szaleńczym pędzie do wychodka, by zwrócić efekt pijackiej bitwy o to, kto ostatni zachowa przytomność. Pamiętał też moment, gdy za taki występek, Etienne w ramach kary tak mu wygarbował tyłek, że przez tydzień mógł zapomnieć o porządnym przysiadzie.
— Widać, że nie wytarłeś resztki mleka spod nosa. Twoje gardełko, młody, jeszcze nie dojrzało do trunku godnego prawdziwych basiorów.
— Tak? - wymamrotał Sybir, wycierając przegubem nadgarstka mokry podbródek. — Ty byś nie rozpoznał prawdziwego basiora, nawet gdyby cię w pysk strzelił, podfruwajko.
Sybir umiał prowokować i skrzętnie lubił wykorzystywać to w słownych starciach z kompanami.
— A chcesz się przekonać, cwaniaczku? - odpowiedział na wezwanie bliznowaty wilk.
— Może lepiej nie - zripostował Sybir. — Bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz.
— No to patrz, gówniarzu i ucz się od prawdziwego basiora. O! Akurat, jak na zawołanie ktoś zjawił się w pobliżu. Jakaś wilczyca, widzę ją...
Sybir zwrócił - jak i cała reszta - wzrok w kierunku wskazanym przez bliznowatego. Przez chwilę patrzył na pogrążony w mroku odcinek brzegu lasu i z napięciem wyczekiwał jakichkolwiek sygnałów, mogących świadczyć o czyjejś obecności. Z początku nawet pomyślał, że bliznowaty raczył sobie robić z niego wała, ale zmienił zdanie, gdy nagle dostrzegł smukły kształt, wyłaniający się zza zasłony wysokiej trawy. To była wadera. Dość wysoka ale miernie zbudowana, poruszała się nęcącym chodem, pełnym gracji, przypisywanej dzikim kotom. Bliznowaty wstał z miejsca, rzucił ku młodszemu konfrontacyjne spojrzenie.
— Patrz młody i ucz się...
— Taa, wmawiaj sobie. Dostaniesz od niej kosza, zanim zdążysz zakrztusić się swoim okrojonym podrywem.
— Zobaczymy.
Bliznowaty wypiął dumnie pierś, zupełnie jak gdyby zaraz miał przystąpić do odznaczenia, postąpił kilka ciężkich, ale budzących respekt kroków ~ No, normalnie pajac cholerny - pomyślał Sybir, kręcąc z rozbawieniem głową.
I wtedy coś się stało, ale bliznowaty z początku nie miał ku temu świadomości... coś świsnęło i przecięło powietrze. Sybir wyczuł wyraźne wibracje powietrza na końcówkach wibrysów, zaniepokoił się, wstał z miejsca. Spojrzenie zamarło mu na widoku stojącego, jak słup soli bliznowatego. Z boku jego szyi, jak z pękniętego węża ogrodowego, wystrzeliła pod wysokim napięciem struga bajecznie czerwonej krwi. A potem upadł z głośnym łoskotem na wilgotną ziemię, tarzając się w przedśmiertnych drgawkach... ciało wokół zaczęło niknąć w powiększającej się szkarłatnej kałuży. Nim Sybir zdał sobie sprawę, było już za późno na reakcję. Drugi basior, stojący obok Sybira, zwalił się na ziemię. Młody z rozszerzającymi się w przepływie adrenaliny źrenicami spostrzegł srebrzystą gwiazdkę, tkwiącą w czaszce kompana...
Poczuł kolejne wibracje powietrza, na które już był przygotowany, Sybir rzucił się w bok, przesadzając ciało nieżywego, wyprostował się na równe łapy, a obok niego zaś... zmaterializował się długi na ponad sześćdziesiąt metrów miecz, którego klinga błysnęła w świetle ogniska. Zawołania pozostałych przy życiu kompanów wydawały się dobiegać z dalekiej głębi, traciły na intensywności. Teraz pojął, że wróg działał w ukryciu - widział to nawet, choćby po chronicznych ruchach wśród wysokiej trawy. Kolejny pocisk przeciął powietrze, mknął prosto ku głowie Sybira, ale iluzoryczny miecz ochronił właściciela przed kolejnym otworem w czaszce, zawirował z metalicznym śpiewem klingi odbił gwiazdkę. W tamtym momencie wszystkie lekcje, jakie pojął od Etienna o oczyszczonym umyśle ze zbędnych myśli i koncentracji spełzły na niczym - bo młodzieniec nigdy nie wyobrażał sobie sytuacji, w której będzie musiał walczyć z kimś, kogo nie mógł dostrzec. Kto atakuje z ukrycia, wybiera ścieżkę tchórza... ale to nie miało w tym momencie żadnego znaczenia.
— Za wolność!! - Dopadł go agresywny krzyk kogoś, kto niebawem stał się pierwszym widocznym przeciwnikiem. Kogoś, kto pragnie jego śmierci. Sybir, nakierowując w stronę hybrydy miecz ruchem podbródka, stanął w szerokim rozkroku. W pysku hybrydy błyszczała klinga krzywo zakończonego sztyletu... nie mógł przyjrzeć się jej dłużej, bo zauważyłby wtedy, że ociekała krwią któregoś z jego zabitych kompanów. Hybryda wybiła się w prężnym skoku, chwyciła w locie sztylet z pyska do łapy. Przy opadaniu, koniec sztyletu wycelowany był wprost w szyję Sybira. Powietrze przeciął melodyjny syk stali i po chwili hybryda uderzyła o ziemię z paskudnie rozprutą piersią. Próbowała coś wycharczeć, ale uniemożliwiała jej cięgiem wylewająca się z pyska krew.
— Zaaaa.... aghhhhh... wol...ghhhh...
— Wolność dla hybryd! - warknął głos w oddali. A reszta zamachowców zawtórowała mu chóralnie.
— Wolność dla hybryd! Śmierć wilkom!
Nim zorientował się, że z całej grupy przeżył tylko on, raptownie wycofał się w kierunku obozu, by ostrzec pozostałych. W pogoni za nim mknęły srebrne pociski, w bliskich rzędach, jak wściekłe osy. Świstały mu nad głową, a te, które mogły dosięgnąć celu, odbijały się od płazu obsydianowej klingi. Buzująca w żyłach adrenalina wymazała mu pojęcie zmęczenia, wydawać by się mogło, że Sybir mógłby bez wytchnienia przebiec mile, byleby ratować życie. Świst, stukot, metaliczny dźwięk odbijanego pocisku potęgowały w nim wolę przetrwania. Był w stanie odebrać życie każdemu, byleby uratować swoje. Z zarośli wypadł napastnik. Błysk jego ostrzy i krzyk wytrącił Sybira z szaleńczego pędu. W czasie krótszym niż uderzenie serca, młodzieniec nie spostrzegł żadnych oznak litości w jego oczach. Jedynie ślepa bezwzględność, niepohamowana wściekłość i niewzruszona nienawiść.
Zyskała na sile i intensywności... Iluzoryczny miecz stał się jeszcze bardziej morderczy. Sybir stanął w szerokim rozkroku, stal zamaszyście nakreśliła w powietrzu kilka młyńców z melodyjnym syknięciem stali... i skrócił o głowę pierwszego wroga, który ośmielił się przekroczyć bramę zaporowego muru. Dopiero teraz rozpoczęła się prawdziwa walka. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przekład nienawiści w moc, będzie go sporo kosztować, ale nie obchodziło go to. Chciał pomścić śmierć swoich braci. Nawet tych, za którymi niespecjalnie przepadał.
A później będą opowiadać o walce nieuniknionej. Będą śpiewać ballady o tragedii, krwią spisanej, niepowstrzymanej nienawiści i pięknych frazesach, typowych dla historyjek dla małych szczeniąt. A prawda była taka, że gdy walka rozkręciła się na dobre, Sybir musiał przetrwać. A żeby przetrwać, musiał uciekać się do najgorszego rodzaju przemocy. Przemocy, po której ostaną się wyrzuty sumienia i wściekłość, że nie można było rozwiązać to inaczej. Będzie to historia spisana krwią, nie atramentem, którą i tak dla potrzeb publiki przemianują ją na jakiś paszkwil... a prawda jest jednak taka, że nikt nikomu tej historii nie opowie. Sybir nie widział w tym wszystkim żadnego wyjścia, nikt nie dawał mu wyboru. Bo gdyby mógł wybrać... kiedy miecz przebijał ciało rozwścieczonej hybrydy, usiłującej zadać śmiertelny cios rannemu kompanowi Sybira, wybrałby spokój.
— Śmierć wilkom!
Sybir zwrócił się ku temu, co krzyczał i biegł w jego stronę. I to był też moment, gdy nikt nie pozostawiał mu wyboru, musiał uciekać się do zabijania. Nawrócił klingę z przeraźliwym sykiem i zamaszystym uderzeniem ściął hybrydę z łap. Z ziejącej rany w szyi poczęła tryskać jucha, plamiła obficie lśniącym strumieniem soczyście zieloną trawę.
Daioran... Damoran? Sybir nie mógł sobie przypomnieć, ale to też nie miało żadnego znaczenia.
Liczyło się bezpieczeństwo - najlepiej przy ognisku i cieple - zaszyć się pod podłogą jakiejś zapyziałej klitki i przeczekać. Na co, tego Sybir wiedzieć nie mógł... żeby to tylko się skończyło.
Ostatnio, niecałe dwa dni temu, gdy ich brygada zapuszczała się na ten teren - czyli wysunięte najdalej, zapomniane przez Alfę i Sol zadupie - nikt nawet słówkiem nie wspomniał o panujących tu zwyczajach dyskryminacji rasowej...Niech szlag jasny trafi tę całą wojnę ras, nie miał zamiaru nikogo przepraszać za to, kim jest. A tym bardziej za coś, co zrobili jego pobratymcy, a czego on sam nigdy nie zrobił. Sybir gdzieś miał odpowiedzialność zbiorową, jeżeli jednak będzie musiał zabić jeszcze jedną hybrydę, nieodwołalnie zrobi to. Za sobą zostawili pogorzelisko, jakie zostało z ich obozu, w oddali wyraźnie tlił się zaś jasna łuna płomieni, która wyraźnie odcinała się na tle nocnego mroku. Nie miał pojęcia - dosłownie - jak to możliwe, że grupa słabo uzbrojonych hybryd - ponadto większa połowa była niemagiczna - zdołała rozgromić cały Szwadron Mirage w pył? Byli zwinni i wyrachowanie zadawali śmierć, jak gdyby zabijanie wpajano im już w łonie matki. A robili to z równą łatwością, co samo oddychanie. Sybir nie miał pojęcia, ile trzeba w sobie mieć nienawiści, by ot tak odebrać komuś życie. Co innego w obronie własnej. Albo w obronie niewinnych. I wtedy na nowo przypomniał sobie oczy pewnej wadery, która błagała go o litość. Znajdował się wtedy w stanie szaleńczej furii, targała nim wściekłość i żądza zemsty za każdego bezsensownie zabitego kompana. A mimo wszystko przy jej pełnym strachu spojrzeniu, straciło to znaczenie, bo zdał sobie sprawę, że był tak samo przerażony, co ona. Zabijał, by przeżyć. Zabijał, by obronić pozostałych przy życiu kompanów. Zabijał, by pomścić śmierć poległych... zabijał, bo się bał o swoje życie. Wadera nie stanowiła dla niego zagrożenia... ale stanowiłaby, gdyby jej wcześniej nie znokautował.
Ktoś krzyknął.
— Nie zabijaj go!
— Oszalałaś! Odsuń się, to wilki! Nasz gnębiciel i prześladowca! Zapomniałaś już? Odsuń się, głupia!
— On potrafił okazać mi litość! Okaż i jemu, nie bądź gorszy niż jesteś!
W sercu Sybira zaiskrzyła nowa iskra nadziei, że uda im się wyjść z tego cało. Rozpoznał hybrydę, którą wcześniej oszczędził. To ta wadera... błagała wcześniej o litość dla siebie, a teraz... o litość dla niego.
— On zabijał naszych braci! - warknął basior.
— Bo my zabijaliśmy jego braci! Wet za wet, jak często mawiasz.. okazał mi więcej serca, niż ty jego braciom. Nie zniżaj się do poziomu bezwzględnej bestii, typowego dla bezrozumnych maniaków.
— Żałujesz tego mordercy?!!
— Żałuję, że mój podkomendny, który sam jest zimnokrwisty, a sam każe kogoś, kto broni własnego życia, jest niedorozwiniętym umysłowo idiotą!
— Zabijesz mnie? Serio? Proszę bardzo... i tak wiem, że nie wystarczy Ci jaj, by to zrobić!
Samiec w odpowiedzi warknął na samicę, ale po tym skierował spojrzenie, niemal przesycone nienawiścią, na leżącego bez sił Sybira. Nie było w nich żadnych iskier czy oznak, świadczących o tym, że ma się do czynienia z kimś litościwym. To była napędzana gniewem nienawiść, głodna mordu i krwi, wielokrotnie budowana i pielęgnowana wobec tych, którzy po dziś dzień uciskają gorzej urodzonych, znanych krócej jako hybrydy. Sybir osobiście nie miał nic do hybryd - ale to zmieniło się w chwili przelania pierwszej krwi jego pobratymców. Nie potrafił im tego wybaczyć.
— Życie za życie - wypowiedział po chwili wściekły samiec i stal sztyletu błysnęła przed oczami Sybira... z rozszerzonymi źrenicami i strachem spoglądały na szeroką ranę w szyi Etienne'a. Jego komandor, do tej pory nieprzytomny, zerwał się z nagłego bólu. Przez przeciętą tchawicę nie potrafił wydać z siebie żadnego dźwięku... mógł jedynie charkać i wypluwać z pyska coraz to obfitsze strugi krwi. Sybir wiedział, że nie może już nic zrobić... mógł jedynie patrzeć, jak jego mentor, życiowy przewodnik i przybrany ojciec umiera. Co trzeba mieć w głowie, by posunąć się do tak łatwego morderstwa? Nie ma większej hańby od zabicia kogoś pozbawionego przytomności.
— Zapamiętam cię - wysyczał Sybir przez zaciśnięte zęby. — A potem dopadnę Cię i odpłacę Ci za jego śmierć!
Hybryda prychnęła tylko i minąwszy skulonego z niemocy Sybira, nachylił usta do ucha młodzieńca i wyszeptał.
— Życzę powodzenia.
W ślad za nim podążyła ona. Ta, której darował życie, obdarzyła Sybira spojrzeniem pełnym współczucia, ale ten nawet nie uraczył jej spojrzeniem. Z niedowierzeniem i bólem widział, jak z Komandora Etienne'a uchodziły ostatnie krople życia. Nie potrafił tego pojąć, zaakceptować niemoc. Był wyczerpany... na dobrą sprawę jego stan mógłby spokojnie zaklasyfikować się do wzmożonego wycieńczenia. Zbyt długie posługiwanie się mocą nie było dobrym pomysłem, stwierdził w myślach Sybir. I zaraz potem zemdlał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz