Tuna była zadbaną i pełną energii samicą i Itami nawet nie podejrzewała, że w trakcie tych kilku zamienionych słów szczerości i życzliwych uśmiechów, będzie w stanie ją polubić. Można by powiedzieć, że ów wadera była jej kompletnym przeciwieństwem. Była gotowa na wszystko. A Itami w życiu nie potrafiła na nic liczyć. Nawet na siebie. Mimo, że profesjonalnie zadbała, aby niedawno skręcona łapa Tuny wylądowała w pieczołowicie sporządzony gips.
I od tamtej pory, aż do obecnej wiosny, nie zdarzyło się Itami ujrzeć Tunę po raz kolejny. Itami nie przepadała zbytnio za poznawaniem nowych wilków, toteż zapomniała o Tunie. W innych okolicznościach, gdyby spotkania wader były by dość częste, mogłaby ją nawet śmiało nazwać przyjaciółką.
Wraz z nadejściem wiosny, jej kobieca natura dość szybko dała znać o sobie. Z dniem pierwszych zielonych liści, wadera odkryła, że na rozścielonej pościeli czerwieniły się plamy krwi. To już ten okres, gdy samcom w jej towarzystwie będzie odbijać palma. Nastanie czas istnego wariactwa i hormonalnych eksplozji i to wszystko przez to, że... ciało Itami już dostatecznie dojrzało do tego, by mogła w końcu wnieść na swój karb miano pełnoprawnej samicy. Jakkolwiek by to nie tłumaczyć, krótko mówiąc, miała przegwizdane. Można by to jakoś przeżyć, gdyby nie ten promieniujący w podbrzuszu ból, zmora każdego, kto miał szczęście - albo nieszczęście - urodzić się tylko po to, by za dwa lata rodzić kolejne pokolenie córek z tymi samymi problemami... cholera, chyba za daleko wyjechała myślami, stwierdziła Itami. Jedno było pewne. Nie mogła się pokazywać żadnemu samcowi na oczy. To by było cholernie ryzykowne... jak nie niebezpieczne. A po tych kilku dniach krwawienia, jej ciało i tak będzie wręcz wymuszać na niej czulsze kontakty z samcami, choćby przez nieznośne turbulencje, które nie pozwolą jej nawet zasnąć.
Itami zakręciła głową i spojrzała na swoje śniadanie. Jego widok wręcz ją odrzucał.
– Uhmmm... tak, mamo. Mówiłaś coś?
– No chyba niezbyt dobrze, skoro pytasz. Pytałam się, czemu nie jesz? Nie masz apetytu?
Itami ponownie zerknęła na kawałek dobrze wypieczonego udka królika. Parujące mięso pokryte było chrupiącą, złoto brązową skórką... a mimo tego odrzucało ją, jak gdyby patrzyła co najmniej na zdechłego szczura. Albo na inne tego rodzaju paskudztwo, co wiązało się z padliną.
– Ught... nie, po prostu nie jestem głodna.
Itami wiedziała, że odkąd tylko pojawiła się w kuchni, Zuri w lot zrozumiała, co jej dolega. Choćby nawet dlatego, że feromony, jakie roznosiła niczym najpiękniejsze perfumy, dało się wyczuć już w całym domu.
– Będę musiała napisać do Alfy o zwolnienie dla ciebie z lecznicy. I zawiesić szkolenia dla ciebie.
– Nie, nie musisz, mamo.
Wiedziała, że musiała, ale Itami wręcz było głupio, że niekiedy rodzice byli wobec niej tacy... nadopiekuńczy. Była już dorosła i potrafiła zdecydować o swoim losie... no, powiedzmy... Nie była w stanie nawet zdecydować o swoim futrze, a co dopiero o sobie, taka była jej, psia mać, osobowość.
1.
Przekonywanie nie szło jej najlepiej, ale mimo wszystko, Zuri zgodziła się, by Itami mogła dziś odsłużyć swoje w lecznicy. Poza tym znane były humory Salem'a odnośnie wader i ich "problemów". Zwłaszcza, gdy nie było nikogo, kto zastąpiłby Itami. Była jeszcze Amber, ale Salem wysłał ją na misję ratowniczą do sąsiedniej watahy wraz z Tegają. Była na ten moment jedyną dostępną medyczką. Dokładnie zapakowała wszystkie medykamenty i narzędzia medyczne do swojej torby biodrowej, przypasała ją sobie do lewego boku. Perfumami - prezent od Muiri - starała się stłumić zapach jej ciała wonią lawendy i imbiru. Niby wielkie nic, ale przynajmniej spacer ku lecznicy minie jej bez większych przeszkód. Poza tym, nie mogła sobie pozwolić na uszczerbek pensji z powodu dolegliwości - na które w gruncie rzeczy i tak nie miała żadnego wpływu. Równie dobrze mogłaby rzekę zawracać kijem, a efekt byłby ten sam. Starała się unikać często uczęszczanych dróg, przemykała między zaroślami, choć i tak, mimo usilnych starań, zostawiała za sobą zapach. Te pozostające w niej dominujące lisie geny pozwalały jej na przemykaniem niczym cień, bez szelestnie przeskakiwała niewielkie kamienie i czujnie nasłuchiwała wszelkie dźwięki czyjejś obecności.
Była sama. A przynajmniej tak się jej wydawało... Do czasu, aż omal nie wpadła na...
– Witaj, Panienko Itami.
Odwróciła się momentalnie, nie zawracając sobie nawet głowy myślą, czy ten głos należał do kogoś, kogo znała. Ujrzała smukłą sylwetkę samca, którego już gdzieś widziała... Minęło już tyle czasu, zadziwiającym był fakt, że ów osobnik zapamiętał ją niemal natychmiast. Może to przez jej znajomy zapach? Sama nie wiedziała. W chwilach takich, jak te, umysł lubił jej płatać figle i zdarzało się jej zapominać o wielu rzeczach - głównie przez irytujący ból.
– Yhmmm, przepraszam. Pan to... kto dokładnie?
– Nie pamięta mnie panienka? - zapytał dość zaskoczony. Zbliżył się nieznacznie, ale Itami wyartykułowała z jego spojrzenia, że raczej nie miał złych zamiarów. Uśmiechał się ciepło, nawet puścił przyjacielsko oczko. Jak gdyby ją traktował, jak starą dobrą przyjaciółkę.
– Przepis na wywar? Biblioteka Miejska w Varonie?
Itami zaświeciła się nagle czerwona lampka.
– Pan Dante! Jak się pan miewa?
Dante westchnął cicho i wypiął się nieco, prezentując się już nieco dostojniej.
– Dobrze. Właśnie wybrałem się na małe polowanko.
– Czemu po prostu pan nie pójdzie do "Prymusa"? Tam przecież podają świeże i zawsze ciepłe posiłki.
– Krwiste mięsko jeszcze nikomu nie zaszkodziło, prawda panienko?
Itami coraz bardziej zadziwiał ten dzień. Właśnie rozmawiała z samcem na luźne tematy bez strachu, że zacznie jej coś grozić z jego strony. Jak gdyby woń, którą roztaczała wokół, jak hasający kwiat, nie robiła na nim wyjątkowego wrażenia. ~ Czy wszystko z nim w porządku?
– Miałabym do pana pewną prośbę - odważyła się w końcu.
– Co tylko panienka sobie życzy.
– Czy mógłby odprowadzić mnie pan do lecznicy? Jak na razie boję się sama chodzić po lesie... zwłaszcza, że już wiosna. Jeszcze mogłabym napatoczyć się na jakiegoś niedźwiedzia... czy coś?
Itami zdawała sobie doskonale sprawę, że w tamtym momencie wykorzystała Dante'go. Nie miała żadnych obaw przed niedźwiedziami, zwłaszcza, że w tych terenach bywały tak rzadkim zjawiskiem, jak dziewictwo. Gdyby tylko mijający ich samce ujrzeliby ją w towarzystwie Dantego, mogliby pomyśleć, że jest przez niego "zajęta". I zaniechaliby próby nawiązania z nią jakiegokolwiek kontaktu. A Dantego nie musiała się obawiać, skoro nie stroi sobie flirtów w jej towarzystwie, równie dobrze mogłaby go poprosić o wspólną kąpiel.
– Uczynię to z największą przyjemnością.
– Dziękuję - i nie wiedziała sama, czy było to na miejscu. Zbliżyła się dość nieśmiało do samca, wspięła się na drobnych palcach i złożyła lekki pocałunek na policzku Dantego. Ledwo musnęła go ustami, ale miała nadzieję, że to wyrazi więcej niż tysiąc podziękowań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz