Nowa zakładka "Kącik Zadań" dla lubiących wyzwania pojawiła się w Off-top! | Zmiana pory roku. Lato zbliża się wielkimi krokami. | ADMINISTACJA PROSI W MIARĘ MOŻLIWOŚCI O PRZYŚPIESZENIU AKCJI WĄTKÓW DO OBECNEJ PORY ROKU LUB DODANIE DO OPOWIADAŃ INFORMACJI, W JAKIM CZASIE DZIEJE SIĘ AKCJA WĄTKU | THE KINGDOM OF BLOOD zaprasza do siebie! | Miła atmosfera, kochani członkowie. | Poszukujemy nowych członków! | Chętnie zawieramy sojusze! Wystarczy zostawić komentarz w zakładce: Współpraca | Jeśli masz ochotę popisać, nie krępuj się! | Zapraszamy na Discroda, gdzie jest nas dużo więcej! | Nie musisz dołączać do bloga, wystarczy nam Twoja obecność na serwerze!

sobota, 7 czerwca 2025

Od Reiko ciąg dalszy Naharysa ~ "Tam, gdzie szumi wiatr"

Świt przyszedł nieśmiało, wpuszczając do wnętrza namiotu bladoniebieskie światło. Reiko przeciągnęła się lekko, ostrożnie, by nie poruszyć futer, na których leżeli, a delikatny szum drzew na zewnątrz przypomniał jej, jak śpi się głębiej, gdy dźwięki natury stają się kołysanką. Otworzyła oczy, a pierwsze, co zobaczyła, to grzbiet Naharysa — masywny, szeroki, spokojnie unoszący się w rytm snu. Zlustrowała go bezwiednie, zatrzymując wzrok na jego łapach — długich, silnych, z wyraźnie zarysowanymi mięśniami, których nie sposób było nie zauważyć nawet przez gęste futro. Przesunęła wzrok wyżej, na kark, potem na profil pyska — wyrazisty, przystojny, o surowej, męskiej urodzie. Ale to, co ostatecznie przykuło jej uwagę... to był ten tyłek. Okrągły, idealnie proporcjonalny, aż śmiesznie wyróżniający się na tle całej tej wojowniczej sylwetki. Reiko zamruczała pod nosem z rozbawieniem.
— No, dzień dobry, panie topazowe oczy... i panie pupo... - wymruczała cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek.
Cicho podniosła się, starając się nie zakłócić spokoju snu samca. Futro na grzbiecie zadrżało lekko, kiedy przeciągnęła się raz jeszcze i wychyliła z namiotu. Powitało ją chłodne, świeże powietrze, a wraz z nim znajomy zapach lasu. Poranne słońce leniwie przeciskało się przez liście, zostawiając złociste wzory na ziemi. Reiko szła powoli, jakby nie chciała zakłócić tej ciszy, która była zbyt doskonała, by ją kaleczyć hałasem. Las żył – śpiewem ptaków, skrzypieniem gałęzi, delikatnym powiewem, który pachniał deszczem, choć niebo było już czyste. Oddychała głęboko. Wilgotne powietrze koiło jej płuca, pachniało mchem, sosną i... spokojem. 
Dotarła do niewielkiego strumienia, który płynął cicho, prawie szeptem, jakby bał się obudzić świat. Ale nieco dalej, wśród omszałych głazów, odkryła niewielki wodospad – ledwie większy niż spływająca z kamieni kurtyna. Woda uderzała o powierzchnię z miękkim pluskiem, a świat wokół tonął w delikatnej mgle. Reiko westchnęła cicho, zsunęła z siebie brud i kurz wędrówki — nie tyle fizycznie, co z umysłu. Weszła w wodę powoli, czując jak chłód oplata jej łapy, potem brzuch i kark. Przymknęła oczy. Zanurzyła pysk, potem głowę, wyłaniając się z szelestem, który wtopił się w śpiew porannego kosa. Zamruczała z cichością zadowolonej samicy, pozwalając wodzie spłynąć po grzbiecie.
Nie była głodna. Nie była spięta. Nie była nawet zmartwiona. Była tu — i to wystarczało. A kiedy wyszła, otrząsnęła się, posyłając w powietrze tysiące kropli, które przez moment zatańczyły w porannym świetle jak rozsypany szron. Futro przykleiło się do jej ciała, podkreślając każdy mięsień, każdą linię łap. Nawet uszy — przeklęte, krnąbrne — sterczały wesoło, jakby też się uśmiechały. Jeszcze chwilę stała nieruchomo, gdy słońce wspinało się coraz wyżej, a poranna mgła tańczyła nad strumieniem, znikając powoli, niczym sen.
Wtedy coś zaszurało lekko w liściach. Mały wróbelek przysiadł na pobliskim kamieniu. Szeroko otwartymi oczkami wpatrywał się w nią jak w zjawę. Przekrzywił łepek — raz w lewo, raz w prawo — po czym wydał z siebie serię dźwięków tak czystych, że Reiko wstrzymała oddech. Dźwięków, które przypominały pieśń bez słów — radość, wdzięczność, zachwyt. Potem zeskoczył z kamienia, podleciał bliżej, zaskakująco śmiało, niemal dotykając piórkami jej mokrego futra. Zatoczył wokół niej krótki taniec w powietrzu, jakby oddawał hołd — a może tylko chciał rozproszyć samotność — i w jednej chwili wzbił się ponad drzewa. Jeszcze raz zaćwierkał, zanim zniknął między gałęziami.
Reiko uśmiechnęła się nieznacznie. Tak — to był dobry poranek. Wróciła powoli, z krokiem lżejszym niż wcześniej, a światło grało na jej srebrzystym futrze, które błyszczało wciąż jeszcze wilgocią. Gdy wyłoniła się z lasu na skraj polany, dostrzegła Naharysa.
Stał pośrodku — może za długo. Niby obojętny, z głową lekko uniesioną, jakby rozważał kierunek, w którym powinni ruszyć. Ale napięcie w ramionach go zdradzało. Dostrzegł ją. Przez sekundę jego spojrzenie się zmieniło. Ulga? Zdziwienie? Może nawet lekka irytacja, że pozwoliła mu myśleć, iż zostawiła go bez słowa. W końcu ledwie się znali.
— Myślałem, że odeszłaś... - rzucił, gdy podeszła. Jego głos był neutralny. Zbyt neutralny.
— Gdybym chciała odejść, zrobiłabym to w nocy. - odparła łagodnie, ale z charakterystycznym, zaczepnym błyskiem w oku. Naharys parsknął cicho, ale uniósł brew, jakby próbując zatuszować cień... ulgi? — Patrzysz tak, jakbyś się spodziewał, że wyjdę z lasu z jeleniem w pysku.
— Nie ukrywam. - rzucił z rozbawieniem. — Byłoby to całkiem imponujące. - Reiko parsknęła, przyglądając się jego białemu futru, które miejscami było ciemniejsze. ~ Dziwne. - pomyślała. W świetle dnia jego futro wyglądało inaczej. Wcześniej przysięgłaby, że był czarny. Jej spojrzenie przeniosło się wyżej — ku oczom, które były niczym dwa szmaragdy, choć jeszcze w nocy jarzyły się złotym blaskiem. ~ Zadziwiające. - zamruczała do siebie.
— Niestety, tylko źródło i mech. Dzikiej zwierzyny nie złowiłam. Ale... za to znalazłam odbicie godne królowej.
— No tak, bo jakżeby nie. - mruknął. — Reiko i jej święty rytuał podziwiania siebie w tafli wody.
— Cóż poradzić... - odparła przeciągle, z nutą złośliwego uśmiechu. — Kiedy wygląda się tak dobrze... grzechem byłoby nie spojrzeć. - Naharys skrzywił pysk w półuśmiechu. — To teraz twoja kolej. - odezwała się, prowadząc ich w stronę altanki. — Ty też patrzyłeś. Wcale nie krótko.
— Obserwuję wszystko, co może być zagrożeniem... - rzucił sucho. Ale oczy mu błysnęły.
— A mój ogon to szczególna strefa zagrożenia, rozumiem. - odparła zgryźliwie, unosząc brew.
— Powiedziałem wszystko, nie tylko. - uściślił spokojnie. — A ty, zamiast spać, przyglądałaś się moim łapom.
— Cóż, masz całkiem okrągły tyłeczek, więc to cię ratuje. - mruknęła niewinnie, mijając go. Zamilkł na chwilę, zaskoczony, zanim uśmiechnął się pod nosem. Tak, zdecydowanie nie była zwykła. Pustelnik już krzątał się przy wygaszonym ognisku, coś tam mamrocząc o „romansach na śniadanie” i „miłości, co zaraz się skończy, jak jedno nie pomoże mu przygotwać śniadania”. Zamilkli na moment, ale między nimi zawisła fala niemej wymiany. Ta świadomość, że już się „złapali” — że żadne nie przegapiło, jak to drugie patrzyło. Naharys nie odpowiedział na jej komentarz. Zamiast tego przeniósł kilka belek drewna z szopy, po czym wyprostował się i rozprostował łapy z cichym chrupnięciem stawów.
— No dobrze. - mruknął w końcu, spoglądając na nią, gdy układał drewno na ognisko. - Przynajmniej mnie nie zadźgałaś we śnie.
— Jeszcze. - poprawiła go z figlarnym błyskiem w oku.
— A więc nie mam twojego zaufania?
— A ty mojego? - odbiła od razu.
— Hm... - zawahał się, przesuwając spojrzeniem po jej pysku, aż do samych oczu. — Zaufałem ci wystarczająco, żeby spać obok ...i nie odwracałem się plecami. - Reiko zaśmiała się cicho, krótko, niemal pod nosem.
— Czyli co? Zamiast zaufać, wolałeś mieć mnie na oku? - przechyliła łeb lekko na bok, przeciągając słowa z wyraźnym uśmiechem w głosie. — Sprytne… i bardzo w twoim stylu. - nachyliła się nieco bliżej, udając konspirację, choć między nimi nadal tliła się lekka, rozbawiona elektryczność. — Ale muszę cię rozczarować... i tak zdążyłabym przed twoim ruchem. - mrugnęła lekko. — No chyba że lubisz być duszony we śnie. Wtedy rzeczywiście… niewielkie ryzyko.
Naharys uniósł brew, rozbawiony.
— Zaczynam mieć wrażenie, że naprawdę to rozważałaś.
— Och, nie. - Uśmiechnięta, spojrzała na niego przez ramię, już odchodząc w stronę stołu. — Za ładny tyłek, żeby marnować go na zamach. - to był drugi raz, gdy wspominała jego tyłek. I musiała przyznać, uwielbiała go w ten sposób drażnić.
Pustelnik westchnął teatralnie zza nich, próbując rozpalić ogień z pomocą drewien i nadpalonego patyka, który zdecydowanie miał już najlepsze lata za sobą.
— Kiedyś to było... wstawało się rano, samica już mieszała w garze, samiec sprawdzał, czy coś nie chce go zjeść. Teraz? Przekomarzają się jak para nowożeńców, a ognisko zimne jak serce teściowej... - Reiko zerknęła na niego kątem oka, potem na Naharysa.
— Masz szczęście, że mnie nie zna, inaczej właśnie pakowałby ci trutkę z jego spiżarni.- przesunęła warzywa na prowizoryczną deskę z kawałka kory i zaczęła kroić. Spokojnie, pewnie, z wprawą kogoś, kto nie pierwszy raz radzi sobie w lesie z czymś ostrym i niewygodnym.
— Muszę przyznać, że nie spodziewałem się... że będziesz wiedziała, co robisz.
— Z warzywami?
— Z nożem. - Reiko uśmiechnęła się krzywo.
— A widzisz. Może powinnam była go użyć w nocy. Żeby podkreślić wiarygodność. - Naharys prychnął pod nosem, ale uśmiech nie schodził mu z pyska.
— Jeśli to twoje „podkreślanie wiarygodności” wygląda tak samo dobrze, jak to cięcie marchewki, to może jednak powinienem spać z jednym okiem otwartym. - Reiko uniosła brew, nie przerywając pracy.
— Możesz. Ale byłbyś wtedy mniej uroczy. A szkoda by było psuć ten poranny widok.
— Taa... uroczy. Zdecydowanie słowo, które mnie opisuje.
— Nie przeczę. Masz w sobie coś z dużego, zgryźliwego szczeniaka.
— Ugryzłbym.
— Proszę bardzo. Ale pamiętaj, że trzymam nóż. - Naharys spojrzał na nią uważnie. Na jej łapy, pewne ruchy, skupienie podszyte czymś jeszcze — świadomością własnej siły, której nie musiała udowadniać. I nagle coś w jego spojrzeniu stężało. Nie groźnie — bardziej poważnie, z cieniem respektu.
— Umiesz się bronić.
To nie było pytanie. Reiko nie odpowiedziała od razu. Pokroiła jeszcze jedną marchewkę, potem sięgnęła po cebulę. Dopiero wtedy spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek.
— Umiałam, zanim jeszcze umiałam mówić. - cisza między nimi zgęstniała na ułamek sekundy, zanim Reiko wzruszyła ramionami z uśmiechem. — Ale ciii... nie psujmy śniadania takimi ciężkimi tematami. Jeszcze spalę ci paprykę z przejęcia.
— Gdybyś spaliła, nazwałbym to sabotażem. - mrugnął, a potem przesunął bliżej, łapiąc za rondel zawieszony nad tlącym się leniwie ogniskiem. — A potem pozwał cię do sądu polowego.
— Z jakim wyrokiem?
— Prace społeczne. Przez tydzień. U boku zgryźliwego szczeniaka.
— Czyli u ciebie. - Reiko uśmiechnęła się chytrze. — W porządku. Ale tylko jeśli ty też będziesz kroił warzywa. W fartuszku. - Naharys zawahał się tylko przez ułamek sekundy.
— Tylko jeśli będzie z napisem: Zagrożenie nr jeden.
— Dopiszę ci wyciągiem z dzikich jagód.
— Umowa stoi!
*
Śniadanie nie miało prawa się udać, ale jakoś... wyszło. Może to przez warzywa — dziwnie chrupiące i świeże, jakby pustelnik wyhodował je na pokładzie jakiegoś magicznego statku kosmicznego. A może przez atmosferę — przesyconą śmiechem, przekomarzaniem i odrobiną przypalonej cebuli.
Naharys rzeczywiście założył fartuch. Albo raczej coś, co przypominało fartuch — stary, wypłowiały kawałek płótna, który pustelnik znalazł wśród szmat do podłogi i który Reiko ceremonialnie przewiązała mu wokół bioder, dopisując jakąś dziwnie pachnącą mazią (którą pustelnik trzymał w swojej tajemniczej skrzynce z „rzeczami do rzucania w żaby”) hasło: ZAGROŻENIE NR JEDEN.
— Pasuje ci. - podsumowała Reiko, siadając przy prowizorycznym stole i dmuchając na kubek z zielem o wątpliwym aromacie.
— Do koloru oczu czy do osobowości?
— Do obu. Ale głównie do pupy. - Pustelnik chrząknął głośno i znacząco.
— No dobra, wystarczy. Jeszcze chwila i zacznę do was rzucać przyprawami.
— Najpierw musiałbyś je znaleźć w tej ruinie zwanej spiżarnią. - mruknął Naharys, nie podnosząc wzroku znad garnka.
— Ach tak? To może sami sobie przygotujcie następny posiłek, zakochani paprotnicy! - Śmiech rozlał się po polanie, ciepły i prawdziwy, jakby na chwilę zapomnieli, że świat za drzewami jest mniej łaskawy niż ten krótki ranek. Po posiłku Reiko zaczęła sprzątać z wprawą, którą Naharys obserwował ukradkiem — nie z podejrzliwości, ale... z czegoś innego. Może z uznania. Może z tej samej ciekawości, która nie pozwalała mu jej zignorować.
— Gotowe. - powiedziała w końcu, otrzepując łapy. — Ruszamy?
— Jeśli nie masz nic przeciwko spacerowi w stronę kłopotów, to tak. - Podziękowali pustelnikowi — Reiko z uśmiechem, Naharys z nieco szorstkim skinieniem głowy, ale była w tym pewna ciepła nuta. Starzec tylko machnął łapą, wyraźnie udając obojętność, choć w oczach miał błysk, który mówił „jeszcze się spotkamy”.
— I weźcie to futro z królika! - krzyknął na odchodne. — Albo zostawcie mi jakiś dramat do opowiedzenia następnym gościom. Bez trupów ani romantycznych scen to ja zbankrutuję! - Reiko zaśmiała się pod nosem, poprawiając uprząż z zapasami. Gdy ruszyli ścieżką przez las, słońce wspięło się już wystarczająco wysoko, by muskać ich pyski miękkim, złotym ciepłem. Droga przed nimi lśniła wilgotną zielenią, a odległe ptaki zwiastowały dzień, który dopiero się zaczynał. Szli ramię w ramię — nie dotykając się, ale też nie oddalając. Ich cienie splatały się na ziemi, jakby wiedziały, co będzie zanim oni sami to zrozumieją. Varona czekała, a wraz z nią nowe przygody...
< Naharysie? >
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1866
Ilość zdobytych PD: 933 PD +180 PD  + 150% ~ 1400 PD
Łącznie: 2513 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz