Kaberu nie odrywał spojrzenia od wystawionych na widok klientów pancerzy - ich kunszt może i nie powalał na ziemię, ale widać było, że kowal dołożył swych starań, by robiły chociaż minimalne wrażenie. Był w Dailoran już od dwóch dni i Kaberu postanowił pokręcić się - to tu, to tam - byleby zaznajomić się z nowym otoczeniem, zapoznać się z ciekawymi i pomocnymi osobistościami. Jego ojciec wiecznie powtarzał, że znany grunt to dobry grunt, na którym można budować, co Ci tylko w duszy zagra. No, trochę racji miał, zwłaszcza, że Kaberu potrzebował niewiele czasu, by zapoznać się okoliczną ludnością. Wilki były gościnne i otwarte, choć jak w każdej watasze, trafiały się czarne owce, które gotowe były zamordować samca samym spojrzeniem. Były to oczy zmęczone życiem, sfrustrowane i pełne jadu. Zapoznał się już z tutejszymi wojownikami, miał też okazję z nimi potrenować na pobliskim poligonie. Wydawali się mu całkiem zgraną i porządną paczką.
Nie mógł jednak tego samego powiedzieć o tutejszym dworze Watahy oraz jego rezydencie. Ci, którzy obracali się w najbliższym kręgu władzy, bywali nadętymi snobami i zadufanymi w sobie bufonami, do których nic nie docierało. Rozmowa z takimi od razu wydawała się równie bezsensowna, co niepotrzebna - takim wystarczy przytakiwać byleby mieć ich wszystkich z głowy. Audiencja minęła mu w dość napiętej atmosferze - chłód wyzierał się z oczu obserwujących go gwardzistów oraz mijających go dworzan. Całe szczęście, że miał już tę całą farsę za sobą i mógł się cieszyć pełną swobodą.
– Przepraszam, czy miałbyś kilka godzin wolnego czasu?
Kaberu zaskoczony uniósł głowę znad jednego z wystawionych pancerzy i przyjrzał się dość wysokiej, szczupłej wilczycy. Futro miała białe, lekko wpadające w kremowy odcień, lecz to nie ono przyciągało uwagę na pierwszy rzut. Oczy były wypełnione czerwienią, przez co nasunęła się samcu myśl, czy aby Kaberu miał do czynienia z kimś, kto cierpi na ciekawą chorobę oczu. Pysk miała zaś ozdobioną barwnikiem z ochry, jeśli wzrok go nie mylił.
– To chyba zależy, na co chciałabyś poświęcić te kilka godzin. - odpowiedział. Starał się zabrzmieć swobodnie, ale czerwień wypełniająca oczy wadery nie dawały mu spokoju. Miał nawet ochotę zapytać się jej, czy z jej oczami wszystko w porządku, ale uznał, że na tym etapie rozmowy mogłoby to złamać wszelkie prawa grzeczności. Wziął więc lekki oddech i ugryzł się w język.
– Jestem nowa w watasze, nazywam się Asenath.
Kaberu próbował nie uśmiechnąć się z wrażenia. Nietypowy wygląd i nietypowe imię, to nie coś, co spotyka się na co dzień.
– Szukam kogoś, kto mógłby oprowadzić mnie po terytorium.
– Ja jestem Kaberu. Niestety sam jestem nowy i znam tylko kilka najważniejszych miejsc. Ale...
~ Co dwie głowy to nie jedna, pomyślał Kaberu, uśmiechając się powoli i znacząco zerknął na Asenach.
– Może miałabyś ochotę na wspólne odkrywanie terenów?
Samica jednak nie przystała na jego propozycję od razu. Zastanowiła się przez krótką chwilę, a grymas kazał sądzić, że toczyła wewnętrzną walkę na argumenty "za i przeciw". Kaberu chyba nie musiał zgadywać, co zadecydowała Asenath. Wadera wykrzywiła nieznacznie usta w lekkim uśmiechu i powiedziała.
– W zasadzie domyślałam się, że jesteś tu krótko, tutejsze zbroje zdawały się dla ciebie nowością. A w
– Mądrze powiedziane - odparł Kaberu z nieskrywanym uśmiechem. – Jeszcze niektórzy twierdzą, że taka regularnie budowana więź może zakwitnąć w coś więcej.
– Tak, w co na przykład? - samica nieznacznie przekrzywiła głowę.
– Na przykład w niczym nieskrępowaną i czystą przyjaźń. A coś czuję, że możemy takową zbudować.
– Zbyt dalece wysunięty wniosek, Kaberu - z niezmywanym uśmiechem odparła Asenath. – Ale tak, masz rację. To co? Idziemy, czy masz coś jeszcze do załatwienia?
– Co miałem załatwić, już dawno to zrobiłem. W takim razie chodźmy. Nie ma co dawać czekać przygodzie, skoro dzień dziś taki słoneczny.
I miał rację; słońce, zawieszone na najwyższym możliwym punkcie, prażyło przyjemnie, a nadciągające od strony morza wiatr pieszczotliwie przeczesywał ich futra. Zahaczyli chwilowo o Jezioro Arkane, by uzupełnić zapasy wody - tak się składało, że Kaberu miał przy sobie zapasowe bukłaki - i ruszyli na południe, ku piaszczystej plaży Sol Illustris, co w przeliczeniu na pieszo zajęło im godzinę drogi. Ten czas postanowili spożytkować na rozmowie o... praktycznie o wszystkim i niczym. Samicę, o dziwo interesowały tematy magiczne oraz poruszała sprawy, dotyczące ich własnych umiejętności.
– Nie przyszło mi jeszcze z kimś się równać w pojedynku i szczerze mówiąc, wolę aby tak zostało. Nie praktykuję przemocy, jeśli nie jest to konieczne. Jeśli jednak mam się przed kimś bronić, to tylko tym.
Wykonawszy szybki gest ogonem, Kaberu skoncentrował wokół jego czubka światło, pochodzące z promieni słonecznych. Skondensowane w jednym punkcie światło nabierało mocy i bijące od niego promienie kłuły w oczy, zmuszały do odwrócenia spojrzenia.
– Ah, mocno wyczuwalna moc - skomentowała Asenath, odwracając głowę.
Kaberu zadowolony z wrażenia samicy, wstrząsnął lekko ogonem i światło w postaci pojedynczych promieni, rozproszyło się na wszystkie strony.
– Mam nadzieję, że nie masz przez to problemów z oczami, co?
– Nie, wszystko w porządku. Przyznam, że to całkiem przydatne... zwłaszcza w trakcie pojedynku.
– Miałem okazję i zaszczyt poznawać tych, dla których moje moce były nijakie, w porównaniu z ich mocami. Ale to byli weterani wielu ciężkich bitew. Mordercze treningi pozwoliły im wyważyć nieco kunszt swoich mocy. A ty? Pochwalisz się czymś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz