Nowa zakładka "Kącik Zadań" dla lubiących wyzwania pojawiła się w Off-top! | Zmiana pory roku. Lato zbliża się wielkimi krokami. | ADMINISTACJA PROSI W MIARĘ MOŻLIWOŚCI O PRZYŚPIESZENIU AKCJI WĄTKÓW DO OBECNEJ PORY ROKU LUB DODANIE DO OPOWIADAŃ INFORMACJI, W JAKIM CZASIE DZIEJE SIĘ AKCJA WĄTKU | THE KINGDOM OF BLOOD zaprasza do siebie! | Miła atmosfera, kochani członkowie. | Poszukujemy nowych członków! | Chętnie zawieramy sojusze! Wystarczy zostawić komentarz w zakładce: Współpraca | Jeśli masz ochotę popisać, nie krępuj się! | Zapraszamy na Discroda, gdzie jest nas dużo więcej! | Nie musisz dołączać do bloga, wystarczy nam Twoja obecność na serwerze!

niedziela, 29 czerwca 2025

Od Shori ciąg dalszy Białego ~ “Nie denerwuj starego wilka”

Targ, targ… Shori doskonale wiedziała, gdzie znajduje się najbliższy i zarazem największych targ w regionie. Było to na dodatek jedno z pierwszych miejscach, do których zabrała ją Matka. Pytanie starszego wilka nie było więc sporym wyzwaniem.
– Oczywiście, że wiem, gdzie jest targ. - Odpowiedziała i dumnie podniosła głowę, śmiejąc się przy tym. – W Varonie, naszym mieście. Na Północny zachód stąd. - Przerwała swoją wypowiedź, by się lekko rozejrzeć, po czym skrzydlata waderka wskazała skrzydłem w odpowiednią stronę. – W tamtym kierunku. Gdzieś za tamtą ścieżką powinna być główna droga. - Powiedziała pewnie, a futerko na jej piersi napuszyło się dumnie. Starszy basior przytaknął skinieniem głowy.
– Dobrze. Chodźmy na ten targ. - Na jego pysku widniał nieodgadniony wyraz, niby uśmiech, a może bardziej zaduma? Skrzydlata wadera nie umiał go odgadnąć. Wzięła w pysk, resztki swego koszyka, po czym powoli ruszyła w stronę miasta. Co jakiś czas zatrzymywała się i spoglądałą na starszego wilka, czy za nią podąża. Szli w ciszy, wokoło słychać można było śpiew różnorodnych ptaków. Wiał lekki wietrzyk, a zielone liście drzew i krzewów szumiały przyjemnie. Słońce szczytowało, gdy łąpy psowatych wkorzyły do miasta. Droga ułożona z dość sporych otoczaków, pozyskanych z pobliskiej rzeki, mieniła się brunatnymi odcieniami. Była dość szeroka. Na oko z osiem wilków mogłoby iść w szeregu, a jeszcze znalazłoby się miejsce, by minąć przechodnia z naprzeciwka. Proste i sympatyczne dla oka budynki górowały nad ulicami. Atmosfera pełna była aromatycznych zapachów, a gwar przechodniów zamieniał się w szum. Shori nie przepadała zbytnio za hałasem, położyła uszy lekko po sobie licząc na to, że jej grube futro stłumi dźwięki i staną się one choć trochę znośniejsze.
– Tak w ogóle to nazywam się… - Nie dokończyłą, gdyż dobiegłą ją doskonale znany głos, wołający jej imię.
– Shori?! Shori?! - Cień wilka krążył nad tłumem psowatych. Po chwili przed siwymi wilkami wylądował Yoshimitsu. Szary basior, z ciemniejszymi “podpaleniami” na końcach kończyn. Tak jak waderka, posiadał on parę pierzastych skrzydeł, a na jego plecach znajdował się komplet skórzanych pasów, które służyły do podtrzymywania sakw, powieszonych po bokach wilka, pod skrzydłami. Samiec był wyraźnie poddenerwowany. – Tu jesteś urwisie. Matka zaczynałą się martwić. Na za wiele sobie ostatnio pozwalasz. - Wyrzucił z siebie, patrząc na młodszą siostrę z wyrzutem. Waderka uśmiechnęła się nerwowo. Wzrok Błękitnych oczu samca powędrował ku górze, by spotkać się z czerwienią oczu siwego wilka, stojącego przy boku Shori. – Przepraszam za siostrę, a Pan to?

< Biały >
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 387
Ilość zdobytych PD: 194 PD + 30  PD  + 150% ~ 291 PD
Łącznie: 515 PD

niedziela, 22 czerwca 2025

Od Atrehu ciąg dalszy Itami ~ "Druga strona róży"

Ciało spięło się pod wpływem jej pytania — zadrżało w miejscu, które dawno temu powinno już być martwe. Niechciane wspomnienia, niczym senne duchy, podniosły się z mroku i zaczęły snuć swoje opowieści w moim umyśle. Zamarłem — łapa wciąż spoczywała na jej biodrze — ale gest, który chwilę wcześniej był czuły, nagle stał się ciężki, jakby należał już nie do mnie. Wypuściłem z siebie długie, przeciągłe westchnienie, próbując zapanować nad chaosem, który właśnie zaczął kotłować się pod skórą. Nie odpowiedziałem od razu. Może dlatego, że nie wiedziałem, co powiedzieć. A może dlatego, że bałem się otworzyć drzwi, które z takim trudem udało mi się zatrzasnąć. Słowa krążyły mi po głowie jak ptaki w klatce, ale żadne nie chciało usiąść. Choć myślałem. Analizowałem. W mojej głowie roiło się od słów, ale żadne nie brzmiało właściwie. Pragnienie, by zamknąć ten temat raz na zawsze, było niemal namacalne. Tak... kuszące. Ale wiedziałem też, że to nie będzie takie proste. Liliana nie odpuszczała nigdy. Można ją było porównać do ciernia — niewielkiego, ale zawsze trafiającego w najwrażliwsze miejsce. Albo do pokrzywy — nieproszona, rosła tam, gdzie nie trzeba, a wystarczyło jedno muśnięcie, by długo piekło. Czasem była jak mucha w izbie — niegroźna, ale nie do zniesienia. Innym razem — jak drzazga w serdecznym palcu. Niby nic wielkiego, ale potrafiła zatruć cały dzień. Zawsze nie w porę. Zawsze boleśnie. Zawsze tak, że wilk nie wiedział nawet, kiedy się wbiła.
Czułem, że przyszła, by mnie dopaść. Zburzyć to, co mozolnie próbowałem odbudować z popiołów. Ale po co? Przecież już mnie wygnali. Wyrzucili z domu, jak martwy mit, który przestał pasować do ich opowieści. Odszedłem daleko, niemal na sam kraniec kontynentu. Trafiłem na wygwizdów, gdzie nawet wiatr zdaje się zapominać, że powinien wiać. Próbowałem zacząć od nowa. Zbudować coś własnego. Cichego. Mojego. A jednak przeszłość wciąż mnie doganiała. Raz za razem. Śledzi każdy krok, jak uparty cień, który nie zna zmierzchu. Dlaczego? Dlaczego nie chce mnie wypuścić ze swoich szponów? Czy aż tak bardzo się boi, że wrócę?

sobota, 21 czerwca 2025

Od Itami ciąg dalszy Atrehu ~ "Druga strona róży"

 Jeszcze nigdy nie widziała Atrehu tak wściekłego. I do tego na nią. Wystarczyło tylko, by stanął nad nią, przycisnął do ściany i patrzył tak karcącym spojrzeniem, że aż bała się przy nim oddychać. Po tym, jak wyłuszczył jej prosto w oczy, kim jest i jaką przeszłość zostawił za sobą, Itami po raz pierwszy widziała, że jej ukochany płakał. Przypuszczała, że miał ku temu jasne powody. Po pierwsze; niepotrzebnie naraziła się Lilianie, która okazała się być niebezpieczną waderą. Po drugie po tym, czego dowiedziała się o Atrehu, ten zapewne martwił się, że nie będzie chciała dłużej utrzymywać z nim kontaktu. Bo w końcu, kto chciałby kochać ojcobójcę? Sęk w tej całej historii był taki, że Itami nie wierzyła, nie wierzy i nie będzie wierzyć w to, że Atrehu byłby w stanie dopuścić się tak podłej zbrodni. Wierzyła natomiast w to, że samiec jest kimś więcej - Alfą! 
Wystarczyło choćby nawet spojrzeć na to, jak Ci wierni Lilianie opryszkowie zareagowali na jego podniosły baryton. Kiedy sama się w niego wsłuchała, przeszył ją piorunujący dreszcz, który wręcz nakazywał jej ugiąć się przed samcem. 
— Otworzyłbyś się, albo i nie - odparła po chwili ciszy Itami. — Bo niby po co miałbyś to robić? Gdybyś chciał, już dawno byś to zrobił, zanim jeszcze oświadczyłeś mi, że jestem twoja. A ja być może do tej pory żyłabym w nieświadomości tego, z kim przystało mi się zadawać. Chociaż mogłam tylko podejrzewać, że jesteś inny, niż reszta. Chciałabym, byś wiedział jedno - nie wierzę Lilianie w to, że jesteś mordercą. 
Kiedy to mówiła, nie miała odwagi patrzeć Atrehu w oczy. Wiedziała, że źle zrobiła i miała sobie za złe też to, że nie posłuchała. Jednakże coś jej mówiło, że Atrehu nie byłby w stanie otworzyć się przed nią - być może martwił się o to, jak Itami zareaguje na wieść o rzekomym morderstwie jego ojca. Czy uznałaby go za ojcobójcę i tym samym przekreśliła już i tak dobrze kiełkujący związek? 
Próbowała minąć samca i skierować się ku wyjściu - nie potrafiła w spokoju być przy samcu, nie po tym, jak go potraktowała i nie czuła się już mile widziana. Samiec z początku zaskoczony, zastąpił Itami drogę i pytająco spojrzał na nią. 
— A ty gdzie idziesz? 
— Do domu. Jakoś tak... nie umiem dalej być przy tobie.. nie po tym, jak cię potraktowałam. 
— Ale ja już Ci mówiłem. Będę bronił Cię, choćby miał walić się świat. Zostań tu ze mną. 
— Jesteś tego pewien? Nie czuję się już tutaj mile widziana. 
— Ale jesteś mile widziana. Zostań, proszę Cię.
Spojrzała na swoje łapy, a potem po woli, nieśmiało jej wzrok wzbijał się ku górze, aż nie zatrzymał się na oczach Atrehu - przygaszonych i zrezygnowanych. A potem objęła go łapami wokół szyi - musiała się nieźle natrudzić przy swoim wzroście - przyciągnęła do siebie, aż policzek Atrehu nie dotknął jej piersi. Pieszczotliwie gładziła go po czuprynie, zanurzając palce w gęstych i zdrowych włosach.
— Nie jesteś żadnym mordercą, Atrehu. Nikomu w to nie uwierzę, wiesz? Choćby dlatego, że zbyt długo Cię znam i zbyt dużo nas łączy, bym w to ot tak uwierzyła. 

czwartek, 19 czerwca 2025

Od Kaberu ciąg dalszy Renesme ~ "Tam, gdzie nieodkryty ląd"

 Kaberu nie odrywał spojrzenia od stronnicy opasłego tomu, opisującego historię zamierzchłych czasów. Dotyczyły one rządy nowopowstałej dynastii i tom wciągnął go do takiego stopnia, że zapomniał o bożym świecie. Rzadko kiedy miał okazję, musiał przyznać, rozkoszować się kunsztem pisarskim, ale Roderyk V miał, co do tego, istotny talent. W końcu to autor cieszący się niejednym uznaniem wśród znawców historii, który wiedział, jak zacząć, by czytelnik mógł zagłębić się w tekście i przy okazji nie znudzić go, jak to zwykli robić inni, mniej znani historycy. Póki miał wolną głowę od pracy, lubił przeglądać skarbnicę tutejszej biblioteki, choćby dla samego zabicia czasu i relaksu. Poza tym jutro miał mieć intensywny dzień treningów, więc wolał korzystać z okazji. Podniósł głowę znad księgi dopiero wtedy, gdy bibliotekę odwiedziła nowa twarz - nigdy wcześniej jej nie widział. A pamiętałby kogoś, kto z takimi włosami odstaje od ogółu. Wadera miała bujne, płomieniste włosy, które nijak miało się do jej pozostałej szarości. Na prawdę zwracała na siebie uwagę - jak nie włosami, to równie imponująco płomienistymi skrzydłami. Zaznaczywszy stronę na której skończył, Kaberu zatrzasnął cicho książkę i podszedł śmiało do nowoprzybyłej. Dowiedział się, że to nowa członkini powietrznego zwiadu, która miała się uczyć pod okiem starego dobrego Oriona. Na pytanie, czy pochodzi z daleka, samica odparła twierdząco, kiwając głową. Przy okazji swobodnej rozmowy, Kaberu spostrzegł, że skrzydlata samica taksowała go uważnym spojrzeniem - co zresztą przyjął dość obojętnie. Nie było w tym ani krzty przesady, że lata treningów i to, w jakich okolicznościach się wychowywał ukształtowały go solidnie pod względem budowy. Pomijając też fakt, że dbał, aby jego menu było obszerne od żywności bogate w witaminy, które wzmacniały i poprawiały wygląd futra.
— Jestem Renesmee, powinnam była się przedstawić na samym początku, wybacz. Zazwyczaj jestem bardziej taktowna. A ty? Jakie imię skrywasz? 
Samiec wykrzywił usta na kształt kokieteryjnego uśmiechu i zaśmiał się cicho. Przelotnie spojrzał, jak Renesmee gładziła delikatnie książkę, którą wcześniej się tak bardzo zainteresowała.
— A co? Planujesz poderwać mnie na jakąś randkę? 
Efekt był w stu procentach taki, jaki wyobraził sobie Kaberu. Renesmee wytrzeszczyła na niego swoje piękne zielone oczy, które idealnie pasowały do płomienistych włosów, jak miód do mleka. Zanim zaskoczona zdołała cokolwiek powiedzieć, samiec wyprzedził ją momentalnie. 

środa, 18 czerwca 2025

Od Niko do Itami ~ "Nowe dusze"

Tego dnia, gdy Niko otworzył oczy, zamiast odczuć słodką nutę odpoczynku, doznał karcącego doznania swędzenia całego ciała. Samiec z trudem wstał z łóżka i zaczął próby obejrzenia swojego ciała. Jednakże nie był w stanie niczego dostrzec.
~ Pierwsze dni w watasze, a ja już zdążyłem coś załapać?~ pomyślał i z ciężkim westchnieniem wyszedł z pokoju. Najgorsze uczucie swędzenia towarzyszyło mu na brzuchu. Co chwilę unosił tylną nogę i zdesperowany próbował złagodzić swędzenie drapaniem. Gdy opuścił pokój, spotkał się z matką. Oznajmił jej, że dzisiejszy dzień prawdopodobnie spędzi w lecznicy. Zapewnił ją, że to nic poważnego i po chwili był już w drodze do lecznicy.
— Przepraszam. - zaczął Niko, zbliżając się do jednego z mijanych wilków. Samiec spojrzał na niego z wyzwaniem, ale postawa Niko pozostała łagodna i spokojna.
— Czego? - spytał wilk, a Niko pojął, że trafił na zły dzień tego samca.
— Mógłby mi Pan wskazać drogę do lecznicy? - spytał spokojnie brązowy samiec. Starszy widząc, że to nie próba zaczepki uspokoił się nieco. Niko zauważył to, gdy ogon nieznajomego rozluźnił się podobnie jak uszy.
— Idź w tę stronę. Na twoje szczęście to prosta droga. - odparł zrzędliwie nieznajomy i ruszył dalej swoją trasą.
— Dziękuję Panu. - zawołała Niko, nie czekając na odpowiedź nieznajomego, ponieważ wiedział, że takowa nie nadejdzie. Szedł we wskazanym przez niego kierunku. Mijał wysokie trawy i bujne krzaki. Wiosna wyraziście oznajmiła o swojej obecności. Niekiedy Niko zatrzymywał się, by powąchać poszczególne kwiaty, które widział w swoim życiu po raz pierwszy. Zawsze był ciekaw świata, a nieskorzystanie z takiej sytuacji, gdzie po raz pierwszy widzi się nieznany kwiat, było dla niego grzechem. Dlatego droga znacząco mu się wydłużyła. Miał tylko nadzieję, że to nie będzie martwić Renesmee. Niko niechętnie godził się z myślą, że musi rozłożyć własne skrzydła i zacząć iść własną drogą. Nie wiedzieć czemu, wydawało mu się to niesamowicie trudne. Zawsze, gdy chciał oznajmić Rane, że pragnie od niej odejść, słowa nagle stawały mu w przełyku, a on nie był w stanie ich wypowiedzieć. Może bał się, jak zareaguje Renesmee? W końcu tak wiele dla niego poświęciła, ale nadszedł już ten moment, by zapracować na własną łapę. Większym prawdopodobieństwem było to, że to Niko nie chciał się oddalić od przybranej matki. W końcu to ona jako jedna z nielicznych obdarowała go uczuciem miłości. Niko zastanawiał się, czy to silne przywiązanie nie osadziło się głęboko w jego głowie. Dlatego nie mógł sobie poradzić z rozłąką. Uczucie silnego swędzenia wybudziło go ze zbyt chaotycznych myśli. Pokręciła głową i westchnął.

środa, 11 czerwca 2025

Od Atrehu ciąg dalszy Itami ~ "Druga strona róży" [+16]

[UWAGA! OPOWIADANIE ZAWIERA DUŻĄ ILOŚĆ PRZEKLEŃSTW, A TAKŻE OPIS WALKI, CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ]

Gniew buzował we mnie, gdy pędziłem przez las w stronę jeziora Arkane. Już z daleka czułem smród tej dziwki, ale to, co mnie uderzyło najmnocniej, to woń Itami. Delikatny niczym wanilia, ale słodki jak miód. Wszędzie bym go rozpoznał. ~ Przyszła! Mimo moich błagań, postanowiła zaufać jej, zamiast posłuchać moich ostrzeżeń. Zobaczyłem czerwień. ~ Cholera! - krzyknąłem w myślach, wpadając w gąszcz krzewów. Wiatr działał na moją korzyść, więc pozostawałem niezauważony. Ostrożnie się wychyliłem. I wtedy ją zobaczyłem. Ją. I... ją. Lilianę oraz Itami.
Siedziały przy brzegu jeziora, w znacznej odległości. Napięcie wyczuwalne było w powietrzu. Liliana, z tą samą fałszywą słodyczą, którą niegdyś mnie zwabiła, patrzyła na Itami z góry. Gdy mówiła, jej ton był arogancki i przesycony jadem. I nienawidziłem tego dźwięku. Zamarłem z wyczekiwaniem, przysłuchując się, z szokiem na pysku, jak bezczelnie kłamała o mnie Itami! Moje łapy aż drżały od powstrzymanego gniewu. ~ Co za kłamliwa suka! Każdy mięsień rwał się do skoku. Do rozerwania tej sceny na strzępy. ~ Kurwa! - zacisnąłem zęby. Itami wpatrywała się w nią. Słuchała. Nie odwracała wzroku, lecz nawet stąd czułem jej strach i niepewność.
— Jest mordercą. - Głos Liliany rozniósł się echem po okolicy i dotarł do mych uszu. ~ Kurwa, kurwa, kurwa! Tylko nie to! — I nie tylko ja tak twierdzę. Zapytaj się o niego kogokolwiek, kto przybył do waszej watahy z dalekich krajów. Imię Atrehu do dziś jest wymawiane z pogardą. A to dlatego, że wolał zamordować własnego ojca i przejąć po nim władzę.
— Atrehu nie jest taki! 
— Atrehu jest taki, bo chce, byś widziała go takiego, jaki jest obecnie. To krętacz i manipulator. Dla ciebie będzie dobrze, jeśli odsuniesz się od niego... - poczułem, jak energia w mim ciele buzujuje. Oddychałem ciężko, wbijając pazury w ziemię.
— Dlaczego mi to wszystko mówisz? Dlaczego chcesz mnie przed nim strzec? Jaki masz w tym interes? - głos Itami drżał wyczuwalnie. Serce ścisnęło się z bólu. Strach, że jednak uwieży w jej manipulację, że... nie mogłem na to pozwolić. Nie mogłem jej stracić.
— Dlatego, że nie dam temu bydlakowi zniszczyć kolejnej niewinnej ofiary. Zapobiec tragedii...
— Ale bzdury. - Z impetem wyszedłem z zarośli. Ziemia pod moimi łapami zadrżała. Itami odwróciła się pierwsza, ale to jej spojrzenie zignorowałem. Nie chciałem się rozpraszać. Nie teraz. Byłem skupiony tylko na jednej. Liczyła się tylko ona. Tylko Liliana i jej fałszywy uśmiech.
— Ah, oto i on. Nasz kochany Atrehu. Jak Ci się żyje w nowej Watasze?
— Na tyle dobrze, by pozwolić Ci to wszystko zniszczyć, rozumiesz? - syknąłem wściekle, posyłając jej nienawistne spojrzenie i gdyby mogło zabijać, wadera byłaby już martwa.
— Ah, czyli jednak złamałaś mój warunek. Miałaś mu nie mówić o tym spotkaniu, rozumiesz?!
— Nie podnoś na nią głosu, Lili - nie krzyknąłem, lecz syknąłem, a aura dominacji opatuliła mnie jak płaszcz. Liliana zadrżała minimalnie, wyczuwając to, o czym zapomniała. — Nie odbierzesz mi tego, co udało mi się zdobyć i nie wracaj do tego, co już pochowałem.
— Jak tam sobie chcesz, ale pamiętaj - od przeszłości nigdy nie uciekniesz. Nie wyszczerzaj na mnie tych swoich kiełków, bo nic nie zdziałasz, Atrehu. Wystarczy, że krzyknę, a moi przyjaciele, oddaleni nieco na pewno mnie usłyszą, a wtedy zrobią z ciebie krwawą miazgę. Z ciebie i tej twojej Itami. Choć podejrzewam, że zabawę z nią mieliby przednią. - Zobaczyłem cholerną czerwień, a z gardła wydobył się warkot.

wtorek, 10 czerwca 2025

Od Renesmee do Kaberu ~ "Tam, gdzie nieodkryty ląd"

Las wykazywał oznaki panującej wiosny. Zielone liście kołysały się pośród gałęzi, na których co jakiś czas przysiadł dorodny przedstawiciel ptasiej rodziny. Głową szarej samicy, niczym radar kierowała się w kierunkach każdego nowego dźwięku.
— Mamo? - głos Niko przebił się przez chaos panujący w głowie Renesmee.
— Tak? - spytała, a jej wzrok zatrzymał się na synu. Mimo iż brązowy samiec miał już dwa lata, ona wciąż widziała w nim swoje ukochane szczenię, którego nie spodziewała się posiadać, ale pokochała je całą sobą, choć nie było jej biologicznym potomkiem.
— Myślisz, że już niedługo znajdziemy ślady jakiejś watahy? - spytał brązowy samiec. Rene przez dłuższą chwilę milczała. Przymknęła oczy i zaciągnęła się głęboko powietrzem przez nos. Westchnęła, gdy poczuła brak jakiegokolwiek śladu obecności innego psowatego, nie licząc ich.
— Może jeszcze kilka dni.- odparła łagodnym, ciepłym głosem i uniosła kącik pyska. Niko odwzajemnił jej uśmiech, choć zdecydowanie szczerzej niż ona. Rene szybko wróciła do swojego neutralnego wyrazu pyska. Jej łapy przeczesywały źdźbła trawy, tworząc trop ich śladów. Lekki, wiosenny wietrzyk zerwał się, doprowadzając do ich nozdrzy znajome zapachy kwiatów i zwierzyny.
— Czuję, królika? - spytał Niko, analizując poszczególne wonie. Rene uśmiechnęła się i przygarnęła mi skinięciem głowy.
— Zając, zgadza się. Szarak idealny na posiłek, jeśli jesteś głodny. - odparła, a jej zielone ślepia powędrowały do fioletowych oczu jej syna.
— Wciąż mylę woń zająca i królika. - odparł cicho Niko, a zawód pojawił się na jego pysku. Rene szturchnęła podopiecznego barkiem i spojrzała na niego zachęcająco.
— Nie poddawaj się. Te dwa gryzonie mają podobne wonie. Gorzej, gdybyś mylił woń zająca i niedźwiedzia. - spróbowała zażartować, co udało się jej, gdyż Niko po chwili wesoło chichotał. Czas płynął im szybko i miło we własnym towarzystwie. Niko dobrze wiedział, co robić podczas rozmowy z Rene. Wiedział, kiedy należy przestać pytać, kiedy należy okazać wsparcie. Renesmee była dumna z tego powodu, ponieważ to był niepodważalny dowód więzi, którą wspólnie zbudowali. Rene już od dłuższego czasu męczyła się z myślami, czy aby na pewno dobrze zastąpiła matkę Niko. Samiec nigdy nie wyglądał na smutnego z powodu jej towarzystwa, ale czarne myśli atakują każdego. Rene właśnie z takimi zmagała się od dłuższego czasu. Może to dlatego, że miała teraz na to czas? Może przejście na emeryturę z bycia Alfą dobrze jej zrobi? Miała taką nadzieję.
Kolejną noc spędzili w lesie. Noc była dość chłodna, więc Rene starała się jak najdłużej podtrzymać ogień, który rozgrzałby ich ciała. Niko leżał wtulony w bok szarej samicy, a ona obserwowała niebo.
— Proszę cię Sol, pomóż nam odnaleźć nasze miejsce. - szepnęła Rene, wpatrując się w migoczące gwiazdy. Nagle na polu jej widzenia pojawiła się spadająca gwiazda. Renesmee pomyślała, że być może to znak od bogini. Znak nadziei.
Następnego ranka wadera wstała szybciej od syna i zapewniła posiłek w postaci dwóch bażantów. Były dość młode, więc także niedoświadczone. Idealne dla wilka zmęczonego wędrówką. Rene wciąż się śmiała, że połowę życia ma już za sobą, więc ma prawo narzekać na stawy. Niko zawsze protestował, że ma ona przed sobą jeszcze całe życie.
Wędrując kolejnego dnia natknęli się na niespodziewaną woń. Rene zatrzymała się w miejscu, a jej oczy rozszerzyły się z zaskoczenia. Bogini ją wysłuchała? Zdecydowanie zapach należał do psowatego, ale czy bogini była dla nich tak łaskawa?

poniedziałek, 9 czerwca 2025

Od Itami ciąg dalszy Atrehu ~ "Druga strona róży"

Nie chciała złamać danego słowa, ale druga jej strona wręcz wołała, by iść na spotkanie. Choćby nawet dlatego, że przysięgła przyjść. Wadera wyglądała na taką, co nie znosiła jakichkolwiek przejawów sprzeciwu. Biło od niej siłą, dość rzadko spotykaną - na pewnie nie u pierwszego lepszego wilka. To w jaki sposób mówiła, było uzależniające i dość mocne. Poza tym była ciekawa, co też mogłaby zdradzić o Atrehu rzekoma Liliana... skąd się znają... jakie miała relacje z samcem oraz kim ona była - albo jest - dla niego. Z drugiej strony to niemalże błagalne gadanie Atrehu, zupełnie jakby ostrzegał ją przed zagrożeniem. "Nie możesz tam pójść". Wnętrze podpowiadało jej, że mimo wszystko postanowiła nie złamać danego słowa waderze, kimkolwiek by ona nie była. Jednakże strasznie się tym wszystkim denerwowała - nawet tej Liliany nie znała, nie wiedziała, czego powinna się po niej spodziewać, ani jak powinna prowadzić rozmowę, aby w razie wpadki nie zdenerwować wadery...
Wyglądała na taką, co często dawała upust swojemu niezadowoleniu. To był typ samicy, wokół której wszystko powinno toczyć podłóg jej rytmu, twardo stąpającej po ziemi. A także takiej, która wiedziała, czego chce od losu. Nie była tak zagubiona i cichutka, jak ona.. mała Itami. I jak mała Itami czuła się, gdy wychodząc z mieszkania Atrehu, kompletnie sama, wraz ze swoimi myślami, które kotłowały się w niej, jak wściekły rój os. "Nie możesz tam pójść". Cholernie się bała - z jednej strony dlatego, że obawiała się Liliany, a z drugiej, że nigdy nie będzie mieć pewności, co do Atrehu.
" Jestem tutaj, aby przestrzec cię przed Atrehu." - wciąż ta sama myśl kotłowała się w niej, jak zamknięty w klatce bulterier. Kłótnia myśli nie dawała jej spokoju i to właśnie w takich momentach czuła się najbardziej bezradna - wahała się między jedną a drugą myślą. "Iść czy nie iść" W takich właśnie momentach żałowała, że nie ma przy niej Atrehu... 
Ale on jej w tej bitwie myśli nie pomoże - on jakby coś ukrywał. W końcu nie wyjaśnił jej, kim dla niego była ta cała Liliana. Musiała być dla niego kimś bliskim, skoro wie o przeszłości Atrehu. Wie to, czego ona nie wiedziała. Wiedziała coś, co Atrehu przed nią ukrywał i raczej nie zapowiadało się, aby to miało się zmienić. Nie łudziła się, że samiec zdradzi jej swoje sekrety po dobroci. Dowiedzieć się tego podstępem też nie chciała, bo też nie wiedziała, jak podejść do tego typu sprawy. Mimo wszystko chciała posłuchać Atrehu i nie przejmować się Lilianą - być może to jakaś oszustka albo zazdrosna stalkerka, która pragnie odebrać jej to, co tak los obdarzył ją z uśmiechem - jej ukochanego Atrehu. 
Nie wiedzieć kiedy, Itami spostrzegła, że znajduje się na drodze, wiodącej ku lecznicy - tak mocno zaaferowała się we własnych myślach, że nawet nie zorientowała się, gdzie idzie. Księżyc już dawno zajął godne mu miejsce na niebie, wśród rozsypanych wokół mrugających gwiazd. Wzięła głęboki wdech, aby uspokoić myśli, dać ukojenie skołatanym nerwom, choć miała niemiłe przeczucie, że każdy jej ruch jest śledzony. Jeśli wcześniej Liliana wiedziała, gdzie jest, może to wiedzieć i teraz... być może skryta gdzieś za szatą mroku, która opadła na okolicę, nie wiedząc gdzie, Liliana obserwowała ją. Mówiła, że będzie na nią czekać przy Jeziorze Arkane... Przy zachodniej stronie. A mimo wszystko szła, nie wiedząc czemu, prowadzona przez tajemniczy impuls - spowodowany może chęcią wiedzy albo strachem przed gniewem? "Bądź punktualna, bowiem nie przywykłam do tego, by nadwyrężać moją cierpliwość, jasne?" przypomniały się jej kolejne słowa, których nie powinna bagatelizować. Ten natłok myśli stawał się nie do zniesienia, miała ochotę uciec i to jak najprędzej. Odwołać to spotkanie i w ogóle, nie miała ochoty niczego wiedzieć, ale nie wydawało się jej, by na tym cokolwiek zdziałała. Takim samicom, jak Liliana nie powinno się odmawiać. 

niedziela, 8 czerwca 2025

Od Kaberu ciąg dalszy Asenath ~ "Coś się kończy, coś się zaczyna"

 Kaberu nie odrywał spojrzenia od wystawionych na widok klientów pancerzy - ich kunszt może i nie powalał na ziemię, ale widać było, że kowal dołożył swych starań, by robiły chociaż minimalne wrażenie. Był w Dailoran już od dwóch dni i Kaberu postanowił pokręcić się - to tu, to tam - byleby zaznajomić się z nowym otoczeniem, zapoznać się z ciekawymi i pomocnymi osobistościami. Jego ojciec wiecznie powtarzał, że znany grunt to dobry grunt, na którym można budować, co Ci tylko w duszy zagra. No, trochę racji miał, zwłaszcza, że Kaberu potrzebował niewiele czasu, by zapoznać się okoliczną ludnością. Wilki były gościnne i otwarte, choć jak w każdej watasze, trafiały się czarne owce, które gotowe były zamordować samca samym spojrzeniem. Były to oczy zmęczone życiem, sfrustrowane i pełne jadu. Zapoznał się już z tutejszymi wojownikami, miał też okazję z nimi potrenować na pobliskim poligonie. Wydawali się mu całkiem zgraną i porządną paczką. 
Nie mógł jednak tego samego powiedzieć o tutejszym dworze Watahy oraz jego rezydencie. Ci, którzy obracali się w najbliższym kręgu władzy, bywali nadętymi snobami i zadufanymi w sobie bufonami, do których nic nie docierało. Rozmowa z takimi od razu wydawała się równie bezsensowna, co niepotrzebna - takim wystarczy przytakiwać byleby mieć ich wszystkich z głowy. Audiencja minęła mu w dość napiętej atmosferze - chłód wyzierał się z oczu obserwujących go gwardzistów oraz mijających go dworzan. Całe szczęście, że miał już tę całą farsę za sobą i mógł się cieszyć pełną swobodą.
– Przepraszam, czy miałbyś kilka godzin wolnego czasu? 
Kaberu zaskoczony uniósł głowę znad jednego z wystawionych pancerzy i przyjrzał się dość wysokiej, szczupłej wilczycy. Futro miała białe, lekko wpadające w kremowy odcień, lecz to nie ono przyciągało uwagę na pierwszy rzut. Oczy były wypełnione czerwienią, przez co nasunęła się samcu myśl, czy aby Kaberu miał do czynienia z kimś, kto cierpi na ciekawą chorobę oczu. Pysk miała zaś ozdobioną barwnikiem z ochry, jeśli wzrok go nie mylił.
– To chyba zależy, na co chciałabyś poświęcić te kilka godzin. - odpowiedział. Starał się zabrzmieć swobodnie, ale czerwień wypełniająca oczy wadery nie dawały mu spokoju. Miał nawet ochotę zapytać się jej, czy z jej oczami wszystko w porządku, ale uznał, że na tym etapie rozmowy mogłoby to złamać wszelkie prawa grzeczności. Wziął więc lekki oddech i ugryzł się w język.
– Jestem nowa w watasze, nazywam się Asenath. 
Kaberu próbował nie uśmiechnąć się z wrażenia. Nietypowy wygląd i nietypowe imię, to nie coś, co spotyka się na co dzień. 
– Szukam kogoś, kto mógłby oprowadzić mnie po terytorium.
– Ja jestem Kaberu. Niestety sam jestem nowy i znam tylko kilka najważniejszych miejsc. Ale...
~ Co dwie głowy to nie jedna, pomyślał Kaberu, uśmiechając się powoli i znacząco zerknął na Asenach. 
– Może miałabyś ochotę na wspólne odkrywanie terenów?
Samica jednak nie przystała na jego propozycję od razu. Zastanowiła się przez krótką chwilę, a grymas kazał sądzić, że toczyła wewnętrzną walkę na argumenty "za i przeciw". Kaberu chyba nie musiał zgadywać, co zadecydowała Asenath. Wadera wykrzywiła nieznacznie usta w lekkim uśmiechu i powiedziała.
– W zasadzie domyślałam się, że jesteś tu krótko, tutejsze zbroje zdawały się dla ciebie nowością. A w

sobota, 7 czerwca 2025

Od Reiko ciąg dalszy Naharysa ~ "Tam, gdzie szumi wiatr"

Świt przyszedł nieśmiało, wpuszczając do wnętrza namiotu bladoniebieskie światło. Reiko przeciągnęła się lekko, ostrożnie, by nie poruszyć futer, na których leżeli, a delikatny szum drzew na zewnątrz przypomniał jej, jak śpi się głębiej, gdy dźwięki natury stają się kołysanką. Otworzyła oczy, a pierwsze, co zobaczyła, to grzbiet Naharysa — masywny, szeroki, spokojnie unoszący się w rytm snu. Zlustrowała go bezwiednie, zatrzymując wzrok na jego łapach — długich, silnych, z wyraźnie zarysowanymi mięśniami, których nie sposób było nie zauważyć nawet przez gęste futro. Przesunęła wzrok wyżej, na kark, potem na profil pyska — wyrazisty, przystojny, o surowej, męskiej urodzie. Ale to, co ostatecznie przykuło jej uwagę... to był ten tyłek. Okrągły, idealnie proporcjonalny, aż śmiesznie wyróżniający się na tle całej tej wojowniczej sylwetki. Reiko zamruczała pod nosem z rozbawieniem.
— No, dzień dobry, panie topazowe oczy... i panie pupo... - wymruczała cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek.
Cicho podniosła się, starając się nie zakłócić spokoju snu samca. Futro na grzbiecie zadrżało lekko, kiedy przeciągnęła się raz jeszcze i wychyliła z namiotu. Powitało ją chłodne, świeże powietrze, a wraz z nim znajomy zapach lasu. Poranne słońce leniwie przeciskało się przez liście, zostawiając złociste wzory na ziemi. Reiko szła powoli, jakby nie chciała zakłócić tej ciszy, która była zbyt doskonała, by ją kaleczyć hałasem. Las żył – śpiewem ptaków, skrzypieniem gałęzi, delikatnym powiewem, który pachniał deszczem, choć niebo było już czyste. Oddychała głęboko. Wilgotne powietrze koiło jej płuca, pachniało mchem, sosną i... spokojem. 
Dotarła do niewielkiego strumienia, który płynął cicho, prawie szeptem, jakby bał się obudzić świat. Ale nieco dalej, wśród omszałych głazów, odkryła niewielki wodospad – ledwie większy niż spływająca z kamieni kurtyna. Woda uderzała o powierzchnię z miękkim pluskiem, a świat wokół tonął w delikatnej mgle. Reiko westchnęła cicho, zsunęła z siebie brud i kurz wędrówki — nie tyle fizycznie, co z umysłu. Weszła w wodę powoli, czując jak chłód oplata jej łapy, potem brzuch i kark. Przymknęła oczy. Zanurzyła pysk, potem głowę, wyłaniając się z szelestem, który wtopił się w śpiew porannego kosa. Zamruczała z cichością zadowolonej samicy, pozwalając wodzie spłynąć po grzbiecie.

piątek, 6 czerwca 2025

Od Atrehu do Calem'a | Naharys'a | Indiany ~ "Charakterni" [+16]

Calem był jak zamknięta skrzynia z drutem kolczastym zamiast klamki – zbliż się, a się pokaleczysz. Nie miałem zamiaru wchodzić do środka, zbliżać się do niego, ale nie mógłem też udawać, że nie słyszałem całej tej litanii bólu, która właśnie wylała się z basiora, niby brudna woda z wiadra. Z każdym słowem coraz wyraźniej rozumiałem, z jakiego piekła pochodził basior – i chociaż nie mogłem go w pełni pojąć, bo nigdy nie musiałem żyć tak jak on, to jednak... coś mnie w tym wszystkim uwierało. Może nie współczucie – to byłoby zbyt protekcjonalne – ale... smutek. Cichy, spokojny smutek, który osiadał gdzieś na dnie duszy i nie dawał się łatwo zignorować.
A ja? Ja miałem inne życie. Do czasu wygnania, niczego mi nie brakowało. Pałace, nauczyciele, dostęp do wiedzy, do władzy, do przyszłości. Moja największa tragedia polegała na tym, że za późno nauczyłem się, jak bardzo te rzeczy są ulotne. Ale od zawsze uczono mnie jednej rzeczy: jeśli czegoś nie rozumiesz – słuchaj. I to właśnie robiłem. Słuchałem. Uważnie i dokładnie.
Zerknąłem na Calema kątem oka. Samiec zrzucał z siebie przeszłość jak mokrą, cuchnącą skórę – ale chyba jeszcze nie do końca wiedział, co ma pod spodem. Może właśnie dlatego tak mocno chciał to wszystko wyszorować, aż do czystego betonu. Moje palce drgnęły lekko na trzonku szczotki. Jakby coś chciały zrobić. Ułożyć słowo, dotknąć ramienia, przerwać ciszę. Nie zrobiły nic. Mimochodem zerknąłem także na Naharysa, który wciąż stał jak rzeźba, z twarzą nieruchomą, z napiętym karkiem, jakby każde słowo Calema wpuszczał do środka i trzymał tam, by się nie rozlewało. Ten chłód... ten sposób, w jaki Calem mówił o przeszłości... Kurwa. Nie byłem lepszy. Nie byłem. I tylko czasem mi się wydawało, że to, co mnie ciągnęło do warknięcia, do kąśliwego żartu, do podsycania ognia, to nie była nienawiść. Tylko coś jak lęk. Albo... może cholerny żal, który nie wiedział, gdzie się podziać.
Pamiętam, jak mój nauczyciel zwykł mawiać: „Nie wszystko, co milczy, nie ma głosu”. Wtedy tego nie rozumiałem. Dziś... widzę ten głos w oczach Calema. I w oczach Naharysa też, choć ukryty głębiej, między warstwami opanowania.

czwartek, 5 czerwca 2025

Od Atrehu ciąg dalszy Tegai ~ "Blask wschodzącego słońca"

Tega wyglądała na lekko przytłoczoną, kiedy dotarliśmy do centrum miasta. Jej spojrzenie błądziło po znajomych, a jednak jakby nie do końca oswojonych widokach. Zatrzymałem się krok za nią, przyglądając się, jak jej uszy lekko drgają przy każdym głośniejszym dźwięku. Miasto tętniło życiem jak zawsze, a zapach gotowanych potraw mieszał się z kurzem i głosami rozmów. Nie dziwiłem się, że tak się czuła. Pamiętałem bowiem, jak to było ze mną na początku.
— To jak, księżniczko? - Rzuciłem zaczepnie, zerkając na nią spod oka i szturchając delikatnie łapą. — Chcesz coś wykwintnego czy może kuchnię polową, czyli „to, co akurat nie zdechło”? - Zareagowała śmiechem. Dźwiękiem, który lubiłem bardziej, niż chciałbym przyznać.
— Mam się bać tej drugiej opcji?
— Zdecydowanie. - Uśmiechnąłem się szeroko, mrużąc oczy i posyłając jej jedno z moich kokieteryjnych spojrzeń. — Ale przynajmniej będziemy mieli siłę, żeby potem turlać się pod górę.
— Turlać?! - Jej mina była bezcenna. Uniosła brwi z teatralnym niedowierzaniem, a ja tylko wzruszyłem ramionami. — Nie miałam pojęcia, że twoje podejście do wspinaczek jest aż tak ambitne. - Lubiłem ją taką — lekko zdezorientowaną, ale wciąż gotową odbić każdy żart.
— To się nazywa „praktyczne podejście survivalowe”, Tegusiu. - Mrugnąłem z rozbawieniem, mierzwiąc jej grzywkę, po czym niczym dotyk motyla, musnąłem czule jej policzek. Wadera spojrzała zdezorientowana, ale nie odsunęła się. Nasze spojrzenia się spotkały. Jak toń oceanu, wpatrywaliśmy się w siebie głęboko, a czas wokół nas się zatrzymał. Mrugnąłem rzęsami, wracając do rzeczywistości. — Tędy, droga pani! - Zakasłałem, pozbywając się nagłej chrypki, po czym poprowadziłem nas do jednego z moich ulubionych zakamarków miasta, niewielkiego placu, gdzie rozstawiono prowizoryczne stragany i kilka stołów i gdzie starszy basior serwował coś, co smakowało jak dom, nawet jeśli wyglądało jak... wyzwanie. Aromat pieczonego mięsa unosił się w powietrzu, a żołądek przypomniał mi dobitnie, że naprawdę zasługuję na obiad. — Siedź. - Kazałem jej usiąść i sam ruszyłem po jedzenie, znikając zaraz w tłumie. Gdy wróciłem z dumnie uniesionym ogonem. trzymając w pysku talerz pełny jedzenia, jej wzrok był już mniej niepewny, bardziej ciekawski.

Od Atrehu ciąg dalszy Itami ~ "Druga strona róży"

Nie wiedziałem, jak długo leżeliśmy w milczeniu, ale każda sekunda z jej czołem wtulonym w moją pierś była dla mnie czymś więcej niż chwilą spokoju. To był rodzaj ciszy, która nie potrzebowała słów – miękka jak mech, ciepła jak letni wiatr. Moja łapa mimowolnie sunęła po jej szyi, chcąc dać jej tyle ukojenia, ile sam od niej otrzymywałem. A jednak… coś nie grało. Itami drżała. Nie z zimna. Nie z przyjemności. Coś w niej było spięte jak struna. Delikatnie uniosła głowę, a ja dostrzegłem w jej oczach coś, czego nie potrafiłem nazwać – jakby blask księżyca za mgłą. Zauważyłem, że coś ją dręczyło. Była niespokojna, cicha, aż za bardzo jak na Itami, a ten westchniony szept wśród naszych oddechów nie brzmiał jak ulga, tylko jak próba zduszenia czegoś głębszego. Nie potrafiłem już udawać, że tego nie widzę.
— Maleńka, co się stało? - Zapytałem cicho, nie chcąc jej przestraszyć. Nie odpowiedziała od razu. Wsunęła się bliżej, jej wargi musnęły moje, czuły pocałunek — taki, który miał coś ukryć, nie wyrazić. Czułem, jak jej serce bije nierówno. Kiedy w końcu odezwała się, głos miała drżący, niepewny.
— Atrehu... czy mogę ci zaufać? - Zamarłem. Jej głos drżał, jakby każda litera była cięższa od poprzedniej, a słowa rwały się z gardła wbrew jej woli. „Czy mogę ci zaufać?” — tak proste pytanie, a jednak coś we mnie się ścisnęło. Słowa wbiły mi się w duszę jak szpony. Odsunąłem lekko głowę i zdezorientowany spojrzałem jej prosto w oczy, chociaż starała się je ukryć pod grzywką. Mimo to widziałem... lęk. Zwątpienie? Ciężko było określić, co to dokładnie. Przyjrzałem się jej. Dlaczego zadała mi to pytanie? Z początku pomyślałem, że chodzi o coś poważnego, zdrowotnego. Może poczuła się źle? Ale nie. Gdyby to była choroba, nie zadałaby tego pytania w ten sposób. To nie była troska o siebie, ale o coś... większego. Poczułem, jak między nami pojawia się coś ciężkiego, niewidzialnego, co przygniatało naszą wspólną ciszę. Zabrałem łapę z jej szyi i uniosłem ją delikatnie za podbródek, by spojrzała mi w oczy. Jej spojrzenie nie uciekło, a to znaczyło więcej niż tysiąc słów.
— Itami... - Powiedziałem miękko, ale z przekonaniem, jakie wypływało z głębi mojego serca. — Kochanie, możesz mi ufać we wszystkim. W każdej sprawie. Niezależnie, co się wydarzyło, chcę to wiedzieć… bo tylko wtedy będę mógł być naprawdę przy tobie. I… chronić cię, jeśli zajdzie taka potrzeba. - Widziałem, jak oddycha szybciej. Wzięła głęboki wdech, długi, jakby potrzebowała go, by stawić czoła temu, co ma za chwilę powiedzieć. Jej oczy zaszkliły się ledwie dostrzegalnie. Zanim odezwała się, jeszcze przez krótką chwilę mierzyła się sama ze sobą. W końcu zaczerpnęła tchu jeszcze raz, a potem zaczęła mówić. Cicho, powoli, jakby każde zdanie ważyło zbyt wiele. Mówiła o łące, o ziołach, o samotnym poszukiwaniu czegoś rzadkiego. O nieznajomej.

środa, 4 czerwca 2025

Od Asenath do Kaberu ~ "Coś się kończy, coś się zaczyna"

Asenath nabrała do płuc obco pachnącego powietrza.
To był jej pierwszy poranek jako członkini Watahy Dailoran. Terytoria stada znajdowały się kilka dni drogi od jej starego domu – wystarczająco daleko, by nie natknąć się przypadkiem na jakiegoś zabłąkanego znajomego, a zarazem wystarczająco blisko, by w razie potrzeby móc wrócić... Albo przynajmniej o tym pomarzyć. Ostatnim, co Asenath byłaby gotowa zrobić, było przyznanie się do tęsknoty, jednak to właśnie czuła. Nigdy nie uważała się za osobę sentymentalną, lecz teraz, znajdując się po raz pierwszy tak daleko od domu, zupełnie sama, pośród tych obcych widoków, obcych zapachów... Brakowało jej Gale’a. Brakowało jej ich pracowni, gdzie spędzali dnie, studiując magię. Brakowało jej nawet ojca, nieważne, że tyle złego wyrządził. Przecież ją wychował... Jeszcze jeden głęboki wdech, obcy zapach, powolny wydech. Coś się kończy, coś się zaczyna. To nie jest jej wataha, jej dom, nie. Ale nie musi nim być. To ma być miejsce, gdzie zdobędzie nowe doświadczenia, może rozwinie się, opanuje nowe umiejętności. Ma być inne. Nie musi przynosić jej komfortu. Najsilniejsze wilki nie mają komfortowego życia; są wystawiane na próby i muszą tym próbom podołać. I nie poddawać się tak błahym uczuciom jak tęsknota. Emocje nie czynią cię słabszą, Sennie – usłyszała w swojej głowie wyimaginowaną odpowiedź Gale’a.
– Racja, słabością jest jedynie brak kontroli nad nimi – odpowiedziała, jakby stał obok i mógł ją usłyszeć. Nie musiał. Znała go wystarczająco dobrze, by móc wymyślić, co powiedziałby dalej.
Utrata kontroli nie zawsze jest czymś złym, Sennie. Może powstrzymując łzy albo furię rzeczywiście
łatwiej osiągniesz cel, ale czy śmiech i trochę dobrej zabawy naprawdę jest takie złe? – Wiedział, że nie. Oboje wiedzieli. Tylko ona nadal była niechętna, by to przyznać. – Szeroko pojęta siła jest przydatna Asenath. Ale przyjaźni też są ważne. Przypomnij sobie, jak wspólnie obroniliśmy watahę. Relacje mogą zmienić wynik bitwy.

"W życiu należy dawać z siebie jak najwięcej. Im więcej dajesz, tym życie ma więcej do zaoferowania"

Niko
Zdrobnienie Nikoś lub Niki dla wygody

Płeć: Basior | Wiek: 2 lata | Rasa: Wilk | Ranga: Albadio | 
Profesja: Mł.powietrzny zwiadowca | Poziom: 1 (0/1000 PD) |

Kontakt: [Doggi] Asiulka  | [Howrse] Asiunia1232 
Autor: Art należy do właściciela postaci.

"Siłą umysłu możesz zdziałać więcej, niż siłą ciała, ale to równowaga między nimi sprawi, że osiągniesz cel, harmonię samego siebie"

Renesmee
Można jej mówić Rene lub Res

Płeć: Wadera | Wiek: 5 lat | Rasa: Wilk | Ranga: Albadio | 
Profesja: Mł.powietrzny zwiadowca | Poziom: 1 (0/1000 PD) |

Kontakt: [Doggi] Asiulka  | [Howrse] Asiunia1232 
Autor: Art należy do właściciela postaci.

poniedziałek, 2 czerwca 2025

Od Itami ciąg dalszy Dante ~ "Jak lis do lisa"

Mogła ze szczerym uśmiechem stwierdzić, że zyskała - może nie dozgonnego, na takie stwierdzenie może być jeszcze za wcześnie - wartościowego przyjaciela. Za każdym razem, kiedy w progi lecznicy zawitał Dante, z tym swoim uroczym i ciepłym uśmiechem, cały smutek potrafił w połowie spłynąć po niej, jak woda po kaczce. Częstował ją przeróżnymi łakociami, a ona mogła jedynie zachodzić w głowę, skąd Dante je bierze? I zastanawiała się, dlaczego tak panu Dante zależy na jej dobrym humorze? 
Pewnego dnia, kiedy miała nieco lżejszy dyżur w lecznicy, miała na tyle sił, aby wybrać się do Varony. Biblioteka była okupywana przez grupkę starszych wilków, którzy bardziej rozglądali się za dzisiejszą prasą, aniżeli prawdziwą literaturą. Pan Dante zaś, trzepocząc donośnie skrzydłami, lawirował między regałami i uzupełniał brakujące miejsca na półkach. Na dźwięk otwieranych drzwi, serdeczny uśmiech pojawił się na jego pyszczku, momentalnie stracił zainteresowanie swoim zajęciem, po czym sprawnie wylądował tuż koło lewicy Itami. 
– Witam, panienkę - odezwał się Dante, składając pocałunek na drobnej łapie Itami. 
– Proszę sobie nie przeszkadzać, panie Dante, ja mogę poczekać. 
– Praca nie zając, nie pokica nigdzie. Napije się coś panienka? Akurat mam parujący imbryczek herbaty ziołowej. 
– Skoro pan proponuje. Przysiądę się gdzie przy stoliku i zaczekam, aż pan skończy pracę. 
–  Już prawie skończyłem. Zostało mi jeszcze kilka książek do uzupełnienia, wie panienka, miałem dziś sporo zwrotów, a nawet jakiś barbarzyńca zwrócił mi książkę w częściach... wyobraża sobie panienka? 
– Ktoś bez szacunku do pisma. Barbarzyńca to zbyt delikatne określenie. - odparła Itami, skrzywiając się z niezadowolenia. Jeśli na świecie istniało coś, czego Itami mogła znieść, to rasizmu oraz przejawy skrajnego zidiocenia. Z zainteresowaniem spytała, czy władze biblioteki, o ile takowe istniały, raczą wyciągnąć konsekwencje z zaistniałej sytuacji. 
– No, to był drogocenny wolumin, traktujący o rządach dynastii Nora, polityce ówczesnych władców i z czego zasłynęli. No, będziemy wnioskować o pokrycie kosztów zniszczenia. 
– I dobrze. Może to czegoś nauczy tego... szkoda słów, panie Dante. Przyszłam do pana, żeby jeszcze raz podziękować panu za to, że pan wspierał mnie w czasie samotności. 
– Ależ nie ma żadnego problemu. To była dla mnie przyjemność, panienko. 
– A mimo wszystko... 
Itami, sama w duchu dziwiąc się swojej śmiałości, postąpiła krok do przodu i wtuliła policzek w ramię samca. Ten, kompletnie zaskoczony, po chwili objąwszy delikatnie Itami w pasie, przyciągnął ją bliżej swego ciała. 
– Wie pan, panie Dante - powiedziała samica, przykładając ucho do piersi Dantego. Serce, bijące rytmicznie, było czymś, co Itami chciała w tamtym momencie usłyszeć. – Słowa nie będą w stanie oddać tego, jaką wdzięczność chcę panu przekazać. 
Otarłszy się delikatnie policzkiem, podjechała nim do szyi samca i tam złożyła ciepły, lekki pocałunek. Po czym odsunęła się, starając ukryć zalewające jej piegowate policzki rumieńce.
– Cóż.. nie mam nic dla pana, ale mam nadzieję, że to w pełni odda moją wdzięczność do pana. 
– Ależ panienko... - Dante zająkał się wyraźnie nie mógł wyjść z narastającego podziwu. – Ja na prawdę, robiłem wszystko, aby panience ulżyć w samotności. Z pewnością każdy zrobiłby to samo na moim miejscu. 
– Nie każdy, panie Dante - odparła, nieśmiało spoglądając w jego stronę. – Może mi pan uwierzyć, że nie każdy.

*
Od kiedy Atrehu powrócił z długotrwałej misji i zostawił ją za sobą, ale obowiązki niechybnie upomniały się o niego, stał się - tak wydawało się Itami - bogatszy o nowe doświadczenia. A Itami o wiele więcej doznań miłosnych z jego strony od kiedy przyznał jej, że należy do niego. A on należy do niej i przypominali sobie o tym każdej nocy. Myślała nawet, aby zapoznać pana Dantego z Atrehu i sprawić, by wspólnie nawiązali jakąś nić porozumienia, zwłaszcza, że Itami nie zamierzała rezygnować ze skrzydlatego samca. Kiedy Atrehu był nieobecny, wszak to Dante przynajmniej w większej połowie wypełniał jej pustkę w sercu - otarła się nawet o stwierdzenie, że mogłaby coś poczuć do niego... Wyznawała zasadę, że miejsce w sercu znajdzie się dla wielu, ale czy Atrehu będzie w stanie to zaakceptować? Lubiła Dantego. Był on troskliwym - i co najciekawsze! -  wrażliwym samcem, co w tych czasach jest niebywałą rzadkością. 
– Panie Dante? - zapytała pewnego razu Itami, kiedy postanowiła poczytać w ciszy. 
Skrzydlaty samiec wychynął zza regału. 
– W czymś pomóc, panienko Itami? 
– Miałabym do pana pewne pytanie. 
Zniknął z powrotem, by po chwili wrócić już nieco odciążony od książek, które musiał poukładać w taki sposób, by miało to łapy i nogi. Odetchnął z ulgą i usiadł naprzeciw Itami. 
– Tak? 
– Miałabym bardziej propozycję, niż pytanie. Chciałabym panu kogoś przedstawić. Kogoś bardzo ważnego w moim życiu. 

<Dante?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 720
Ilość zdobytych PD: 360 PD + 70  PD  + 30% ~ 108 PD
Łącznie: 538 PD

niedziela, 1 czerwca 2025

Od Sybira ciąg dalszy Tegai ~"Opatrzność Losu"

Broczył we krwi. Niemal czuł, jak wsiąka w jego futro i drażni nozdrza swoim metalicznym fetorem. Krzyki walczących i umierających - to one prześladowały go każdej nocy. Musiał omijać zimne, nieruchome, pozbawione życia ciała, aby nie stracić równowagi. To jedno było dla niego teraz istotne - nie stracić gruntu pod łapami. Płomień chciwie trawił skórzane namioty, odbijał się złotym błyskiem w ostrzach morderców. Uśmiechali się demonicznie, kiedy podcinali umierającym gardła, a niedobitków zasypywali deszczem pocisków, wyobrażających sześcioramienną gwiazdę...
Sybir zabijał, aby sam nie został zabity. Twarze tych, którzy padli od stali jego miecza, śniły mu aż po dzień dzisiejszy. Jego klinga broczyła we krwi, świszczała w powietrzu przeciągle, śpiewając pieśń śmierci, gdy kolejne ciało, niczym worek mięsa, padało bez ruchu od jej zamaszystych cięć. Te same twarze, pojawiają się i znikają, by zrobić miejsce pozostałym... tym którym odebrał życie, by ocalić swoje. Płomień łapczywie trawił wszystko, co napotkał na swej drodze, krzyki stawały się coraz głośniejsze, a droga zaś zasłana była gęstym kobiercem z trupów. Broczył we krwi, nie dopuszczając do siebie nikogo, kto pragnął jego śmierci.
Dlaczego śniło mu się to codziennie? Podejrzewał, że twarze zabitych... ta scena i walka o przetrwanie będzie go gnieść do końca swoich dni.
Z każdym kolejnym snem płakał, gdy zabijał. On tak bardzo nie chciał zabijać! Czemu oni go do tego zmuszają?! Dlaczego nie zostawią go w spokoju, nawet we śnie?!
Czemu te krzyki mnie tak przerażają? Nie chcę krzyczeć, tak jak oni! Zostawcie mnie w spokoju...
— Nie, ja nie chcę tego robić... zostawcie mnie w spokoju, do cholery jasnej, zostawcie mnie w spokoju...
Ale twarze zabitych stawały się coraz wyraźniejsze i wpatrywały się w niego, swymi martwymi, pozbawionymi życia ślepiami. Były zaś pełne wyrzutu i gniewu... zamarły z nienawistnym grymasem. Krzyki były jeszcze głośniejsze. Odkrył jednak, że nakładały się na siebie, tworząc pewnego rodzaju intonację... krzyki umierających, w zniekształconym i podniosłym tonie, zwracały się do niego.
— Kto raz zabił, nigdy nie uwolni się od jarzma mordercy! Kto raz zabił, zrzuca z siebie miano wilka!
— Zostawcie mnie....
— Sybir... Sybir, czy wszystko dobrze?! SYBIR!! 

*