Ciemny basior przycupnął za sporym głazem, przyciągając do siebie drobną, różowawą waderkę. Gestem łapy nakazał jej milczeć, sam natomiast uważnie nasłuchiwał okolicy. Tuna posłusznie złapała dzwoneczki w pysk, wygłuszając je. Po chwili basior z wyczuwalną ulgą wypuścił powietrze z pyska. Byli bezpieczni, za kilka minut mieli z resztą przekroczyć granicę watahy Dailoran i skierować się do miasta zwanego Varona.
– To już trzeci raz dzisiaj, a dopiero południe. Nie sądzisz, że przesadzasz? – Fuknęła – Jesteśmy setki kilometrów od stolicy. Nikt za nami nie ruszył, a nawet jeśli faktycznie, to na pewno zawrócił około dwóch tygodni temu. – Oburzyła się drobniutka wadera. Na pierwszy rzut oka ciężko byłoby uznać tych dwoje za biologiczne rodzeństwo, prędzej za parę. Waderka w porównaniu z brunatnym basiorem o posturze zbliżonej do niedźwiedziej, sprawiała wrażenie porcelanowej lalki, która w każdej chwili mogłaby się rozsypać na drobniutkie kawałeczki. Ozyrys puścił uwagi siostry mimo uszu. Fakt był przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa swojego, ale głównie młodszej. Od kilku tygodni praktycznie nie sypiał i nie jadał. Wiecznie czuwał, nawet gdy młodsza kazała mu odpoczywać i sama chętnie przejmowała warty, byle by odciążyć brata. Wadera posunęła się nawet kilkukrotnie do usypiania wilka mieszaniną ziół, które udało jej się kupić w jednym z mijanych miasteczek. Owszem było to niesprawiedliwe posunięcie z jej strony, ale każdy organizm potrzebuje, chociaż krzty snu, by w miarę możliwości funkcjonować normalnie.
Byli w drodze od około dwóch miesięcy, w praktycznie ciągłym stresie. Na Ozyrysa widniało kilka zleceń, których wykonania podejmowali się zapaleńcy, wyznający ideę czystości krwi Lorunda. Tuna długo była wyrozumiała wobec starszego. Nie narzekała, nie wybrzydzała, słuchała go i wykonywała każdy najmniejszy rozkaz, byleby tylko Ozyrys miał mniej zmartwień na głowie. Dziś jednak miarka się przebrała. Do celu pozostała im ledwie godzina drogi. Zniecierpliwiona Tuna sprawdziła stan skórzanej torby na swych plecach.
– Mam nadzieję, że to nam wystarczy na start w Mieście. – Powiedziała zamyślona, sprawdzając stan suszonych ziół, paru słoików minerałów alchemicznych oraz niewielkiej, acz cennej liczbie kosztownych kamieni, wygranych w grze w kości od jednego ze starych górników, których spotkali przed tygodniem.
– Na pewno. – Powiedział starszy i poczochrał młodszą po grzywce. – Nadal nie mogę uwierzyć w to, że wygrałaś tę całkowicie polegającą na losowości grę. Chociaż dalej nie powiedziałaś, co musiałabyś oddać w zamian za przegraną.
Serce Tuny ścisnęło się na myśl, jak bardzo zdesperowana była, zgadzając się na warunki gry. Na jej szczęście Sol czuwała nad nią wtedy i wygrała pięciokrotnie, mnożąc ich i tak niewielki majątek. Wadera uśmiechnęła się ciepło do brata i ruszając dalej w drogę, odwróciła się tylko, po czym powiedziała z najszczerszym, na jaki było ją stać — śmiechem.
– To już nie jest ważne. Wygrałam, tylko to jest istotne. – Puściła mu oczko, po czym przyspieszyła kroku. – Ruchy Staruchu, bo trzeba mi się umówić na audiencję do Salema. Sam w końcu mówiłeś, że powinnam tu zamieszkać, bo neutralna społeczność będzie najlepsza i najbezpieczniejsza. – Basior parsknął cichym śmiechem i kręcąc głową, ruszył w dalszą drogę.
Gdy tylko przeszliśmy przez bramy Varona, powitały nas tłumy kupców i sprzedawców wszelkiego rodzaju. Zapachy różnorodnych potraw, ziół oraz perfum mieszały się w dziwnie przyjemną, aczkolwiek przepchaną woń. Tuna szła pierwsza, zadzierając wysoko pysk i rozglądając się uważnie za interesującym ją szyldem, przeciskała się przez tłum. Ozyrys z kolei uważnie monitorował najbliższe otoczenie, przesadnie dbając o ich bezpieczeństwo. Tuna wesoło zamerdała ogonem, dostrzegając cel swojej podróży. Przyspieszyła kroku. Weszła po kilku kamiennych schodkach i stanęła przed potężnymi drewnianymi drzwiami, nad którymi widniał żeliwny szyld karczmy „Prymus”. Budynek był pokryty wapnem, ze zdobieniami drewnianymi, dającemu mu przyjemnego i charakterystycznego dla tego miejsca klimatu. Gdy brat dołączył do waderki, popchnęła ona drzwi, po czym oboje weszli do środka. Od razu poczuli zapach świeżo pieczonej jeleniny. W budynku panował lekki półmrok rozświetlany świecami na żyrandolach z poroży jeleni i saren, a także niewielka ilość światła wpadająca przed drobne ulokowane od prawej strony okna. Porządne stoły z ławami wykonane były z dębu, a sądząc po wgnieceniach w niektórych z nich, były świadkami wielu biesiad. Parter, na którym to się znajdowali, był dość obszernym miejscem, zdolnym do pomieszczenia 150 wilków, jak nie więcej. Całość podzielona była umownie na kilka sektorów. Od drzwi do lady ciągnął się „korytarz”, po którym po obu stronach znajdowały się po dwa rzędy stołów. Na zapleczu zapewne ulokowane były kuchnia oraz spiżarnia. Po lewej stronie stały masywne, acz strome schody prowadzące do wynajmowanych pokoi, a pod nimi ulokowane były niewielkie łazienki. Z lewej strony natomiast, przy samym narożniku znajdowały się trzy stoły ułożone w rzędzie pod ścianą, następnie parkiet oraz niewielka scena i instrumenty. W samej karczmie panował niewielki ruch i grała muzyka. Tuna podeszła do karczmarza, który powitał gości szerokim i ciepłym uśmiechem.– To już trzeci raz dzisiaj, a dopiero południe. Nie sądzisz, że przesadzasz? – Fuknęła – Jesteśmy setki kilometrów od stolicy. Nikt za nami nie ruszył, a nawet jeśli faktycznie, to na pewno zawrócił około dwóch tygodni temu. – Oburzyła się drobniutka wadera. Na pierwszy rzut oka ciężko byłoby uznać tych dwoje za biologiczne rodzeństwo, prędzej za parę. Waderka w porównaniu z brunatnym basiorem o posturze zbliżonej do niedźwiedziej, sprawiała wrażenie porcelanowej lalki, która w każdej chwili mogłaby się rozsypać na drobniutkie kawałeczki. Ozyrys puścił uwagi siostry mimo uszu. Fakt był przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa swojego, ale głównie młodszej. Od kilku tygodni praktycznie nie sypiał i nie jadał. Wiecznie czuwał, nawet gdy młodsza kazała mu odpoczywać i sama chętnie przejmowała warty, byle by odciążyć brata. Wadera posunęła się nawet kilkukrotnie do usypiania wilka mieszaniną ziół, które udało jej się kupić w jednym z mijanych miasteczek. Owszem było to niesprawiedliwe posunięcie z jej strony, ale każdy organizm potrzebuje, chociaż krzty snu, by w miarę możliwości funkcjonować normalnie.
Byli w drodze od około dwóch miesięcy, w praktycznie ciągłym stresie. Na Ozyrysa widniało kilka zleceń, których wykonania podejmowali się zapaleńcy, wyznający ideę czystości krwi Lorunda. Tuna długo była wyrozumiała wobec starszego. Nie narzekała, nie wybrzydzała, słuchała go i wykonywała każdy najmniejszy rozkaz, byleby tylko Ozyrys miał mniej zmartwień na głowie. Dziś jednak miarka się przebrała. Do celu pozostała im ledwie godzina drogi. Zniecierpliwiona Tuna sprawdziła stan skórzanej torby na swych plecach.
– Mam nadzieję, że to nam wystarczy na start w Mieście. – Powiedziała zamyślona, sprawdzając stan suszonych ziół, paru słoików minerałów alchemicznych oraz niewielkiej, acz cennej liczbie kosztownych kamieni, wygranych w grze w kości od jednego ze starych górników, których spotkali przed tygodniem.
– Na pewno. – Powiedział starszy i poczochrał młodszą po grzywce. – Nadal nie mogę uwierzyć w to, że wygrałaś tę całkowicie polegającą na losowości grę. Chociaż dalej nie powiedziałaś, co musiałabyś oddać w zamian za przegraną.
Serce Tuny ścisnęło się na myśl, jak bardzo zdesperowana była, zgadzając się na warunki gry. Na jej szczęście Sol czuwała nad nią wtedy i wygrała pięciokrotnie, mnożąc ich i tak niewielki majątek. Wadera uśmiechnęła się ciepło do brata i ruszając dalej w drogę, odwróciła się tylko, po czym powiedziała z najszczerszym, na jaki było ją stać — śmiechem.
– To już nie jest ważne. Wygrałam, tylko to jest istotne. – Puściła mu oczko, po czym przyspieszyła kroku. – Ruchy Staruchu, bo trzeba mi się umówić na audiencję do Salema. Sam w końcu mówiłeś, że powinnam tu zamieszkać, bo neutralna społeczność będzie najlepsza i najbezpieczniejsza. – Basior parsknął cichym śmiechem i kręcąc głową, ruszył w dalszą drogę.
*
– Czym mogę służyć? Widzę, żeście podróżnicy. Spragnieni? Głodni? Co podać? – Zapytał uradowany, po czym podsunął skrawek skóry z menu. ~Oj tak. Na pewno coś przekąsimy~ Zerknęłam na brata, a ten skinął tylko głową.
– Chętnie spróbujemy Waszej kuchni, lecz najpierw chcielibyśmy spytać o dwie rzeczy. – Odpowiedziałam. A gdy Karczmarz skinął głową na zgodę, kontynuowałam. – Poszukujemy pokoju na pewno na najbliższy tydzień. – Powiedziałam.
– Nie będzie z tym problemu. Dla Pani i partnera? – Spytał grzecznie, lekko przyciszając głos, na co się ciepło zaśmiałam. Poczułam łapę brata na ramieniu.
– Tak. Dla mnie i mojego brata. – Basior skinął głową. Karczmarz wyraźnie się zdziwił, jednak dalej z miłym uśmiechem i nieukrywanym zakłopotaniem podał nam klucze.
– Płatność teraz czy przy oddaniu kluczy?
– Teraz. – Powiedziałam i wyciągnęłam parę minerałów. – Tyle wystarczy? – Spytałam, uważnie obserwując pysk wilka. Oczy basiora zabłysły. Wilk przygryzł lekko dolną wargę, zgarnął minerały łapą i zaczął je przeliczać i się im przyglądać. Nie patrząc na nas, powiedział:
– Tak, na tydzień starczy, jak najbardziej. Wydać resztę, czy podać za niewielką dopłatą danie dnia?
– Weźmiemy posiłek. – Powiedziałam i wyciągnęłam jeszcze średniej wielkości szafir. Basior się odwrócił, pokazał obsłudze jakiś gest, po czym ponownie zwrócił się do nas, ukrywszy kosztowności w kasie.
– A ta druga sprawa? – Spytał grzecznie, przypominając słowa wadery.
– Ach tak. Potrzebuję dostać się na audiencję do szanownego alfy. Chciałabym dołączyć do watahy i przyjąć pracę.
– Na audiencję… – Powtórzył – Należy udać się do ratusza.
– A gdzie mogłabym go znaleźć? – Dopytałam grzecznie. Basior pokręcił głową.
– Nie mogę Pani zaprowadzić, aczkolwiek znam wilka, który za drobną opłatą zaprowadzi Panią bezpiecznie w obie strony. – Powiedział i wskazał na stół w rogu sali. – To nasz stały klient. Jutro powinna go Pani tam znaleźć. A teraz zapraszam do waszego pokoju. Posiłek podamy za kwadrans. – Wilk skinął na jedną z pracujących tam wader, która miło uśmiechając się podeszła, aby wskazać nam drogę do naszego tymczasowego lokum.
*
Średniej wielkości pokój znajdował się na końcu korytarza, po prawej stronie. Wadera pozostawiwszy rodzeństwo przed samymi drzwiami, wróciła do swoich pozostałych obowiązków. Ozyrys spojrzał na Tunę z pytającym wyrazem pyska. Różowa wilczyca skinęła głową, po czym basior otworzył drzwi. Ich oczom ukazało się średniej wielkości drewniane pomieszczenie z dwoma przygotowanymi legowiskami, wielkim oknem, stolikiem oraz kufrem na przedmioty. Z lewej strony znajdowały się drzwi, prowadzące do niewielkiej łazienki. Wilki zostawiły swoje rzeczy koło legowiska, po czym usiadły.
– Dość wysokie standardy mają. – Stwierdził basior. – Idź się odświeżyć, mamy jeszcze chwilę.
– Czy Ty sugerujesz mi właśnie, że śmierdzę? – Spytała wadera z udawanym oburzeniem. Basior podniósł łapy w geście obrony.
– Skądże – Parsknął, kręcąc z niedowierzaniem głową. Tuna zaśmiała się jeszcze na odchodne, po czym zniknęła za drzwiami łazienki. Ostateczne doprowadzenie się do porządku zajęło jej jakieś siedem minut. Następnie Ozyrys szybko załatwił swoje potrzeby, po czym razem udali się na posiłek. Pieczony udziec z jelenia to istna uczta, a już szczególnie, gdy od pewnego czasu nie jadało się wiele. Było wprawdzie późne popołudnie, ale nasze rodzeństwo po posiłku udało się na zasłużony i długo oczekiwany spoczynek. Legowiska z miękkich futer wynagradzały niewygody ostatnich dni. Rodzeństwo bez żadnych problemów zasnęło.
– Dość wysokie standardy mają. – Stwierdził basior. – Idź się odświeżyć, mamy jeszcze chwilę.
– Czy Ty sugerujesz mi właśnie, że śmierdzę? – Spytała wadera z udawanym oburzeniem. Basior podniósł łapy w geście obrony.
– Skądże – Parsknął, kręcąc z niedowierzaniem głową. Tuna zaśmiała się jeszcze na odchodne, po czym zniknęła za drzwiami łazienki. Ostateczne doprowadzenie się do porządku zajęło jej jakieś siedem minut. Następnie Ozyrys szybko załatwił swoje potrzeby, po czym razem udali się na posiłek. Pieczony udziec z jelenia to istna uczta, a już szczególnie, gdy od pewnego czasu nie jadało się wiele. Było wprawdzie późne popołudnie, ale nasze rodzeństwo po posiłku udało się na zasłużony i długo oczekiwany spoczynek. Legowiska z miękkich futer wynagradzały niewygody ostatnich dni. Rodzeństwo bez żadnych problemów zasnęło.
*
Dnia następnego Tunę obudziło szturchnięcie brata. Wadera ziewnęła przeciągle i nie zerkając nawet na basiora, z długim pomrukiem odwróciła się na drugi bok.– Wstawaj Rybeńko. Przyniosłem Ci śniadanie. – Zaśmiał się cicho, po czym zgarniając gałązkę pietruszki z miski, przysunął ją pod nos młodszej. Znajomy i przyjemny zapach wypełnił nozdrza różowej, na co uśmiechnęła się nieznacznie, po czym otworzyła oczy.
– Już wstaję. Dziękuję. – Oznajmiła, podnosząc się do siadu. Ozyrys przysunął waderze miskę z bogato przyprawioną rybą.
– Zjawił się ten wilk, o którym wspominał Karczmarz. – Oznajmił. – Nie wygląda na przewodnika wycieczek. – Dodał poważniej, gdy wadera oderwała się od posiłku.
– Nie ocenia się książki po okładce, czyż nie? – Spytała z pokrzepiającym uśmiechem. – Jeśli tak bardzo się go obawiasz, to możesz siąść sobie przy którymś stole i obserwować naszą rozmowę, ale nie zgadzam się, byś nas śledził. Nie jestem już szczeniakiem Ozi. – Zagroziła mu łapą. – Poza tym musisz odpocząć po podróży. Załatwię formalności z Alfą i wrócę najpóźniej o zachodzie słońca. – Dodała stanowczo. Skończywszy posiłek, przemyła pysk wodą, po czym złapała za liście mięty i zaczęła je przeżuwać. W tym czasie przygotowała niewielki pas, do którego przypięła średniej wielkości sakwę, wyposażoną w niezbędne rzeczy. Połknęła miętę, po czym skierowała się do wyjścia. Ozyrys ciężko wypuścił powietrze z pyska. Złapał za naczynia, a wychodząc z pokoju, zakluczył go, po czym powiesił sobie przedmiot na szyi i ukrył pod grubą warstwą futra. Już na korytarzu usłyszeć można było muzykę. Basior zszedł powolnym krokiem po dębowych schodach, po czym udał się w kierunku lady. Oddał naczynia i podziękował za posiłek, po czym zamówił sobie drinka. Jeden mu nie zaszkodzi, ba należy mu się. W końcu może odpocząć, a przy okazji ma wymówkę, by zostać na dole i obserwować młodszą siostrę. Tuna z kolei pewnym siebie i wręcz tanecznym krokiem zmierzała do ciemnego niczym noc basiora z czerwonymi znaczeniami. Gdy stanęła obok zajmowanego przez niego stołu, utwór się akurat skończył, a muzyka ucichła.
– Ymm. Przepraszam? Pan jest przyjacielem Karczmarza? – Spytała grzecznie i oczekiwała odpowiedzi. Basior zwrócił się w jej stronę i zmierzył jej drobną posturę wzrokiem. Milczał chwilę, zanim udzielił odpowiedzi. Widząc jednak gest Karczmarza zza pleców kolorowej, skinął głową, udzielając tym samym odpowiedzi na pytanie.
– Owszem i nie jestem żaden Pan. Nazywam się Calem Krou. W czym mogę pomóc? – Słysząc głos basiora, po plecach wadery przeszedł ledwo zauważalny dreszcz. Skinęła głową na znak zrozumienia.
– Tuna – Przedstawiła się krótko, po czym od razu przeszła do sedna. – Potrzebuję pomocy w dostaniu się do ratusza. Jestem tu nowa i nie orientuję się jak na razie w terenie. – Wyjaśniła. Wilk milczał chwilę, po czym wstał i podszedł do mniejszej wadery. Patrząc jej prosto w oczy, powiedział – Żadnych pytań. Odprowadzam Cię do samego wejścia. Nie czekam na Ciebie, sama trafisz tu z powrotem. – Wadera nawet nie drgnęła, gdy wilk pochylił się nad nią. Uśmiechnęła się pewna siebie.
– A więc prowadź. – Rzuciła, po czym płynnym, tanecznym krokiem przesunęła się, stając po lewicy basiora. Oboje wyszli z karczmy, odprowadzani wzrokiem Ozyrysa. Jak się później okazało, ratusz mieścił się na rynku, tuż za targowiskiem, a jego wieża górowała nad miasteczkiem. Tak jak było ustalone, Calem odprowadził Tunę pod same drzwi. Już zamierzał odchodzić, gdy wadera odwróciła się do niego.
– Jak mam Ci się odwdzięczyć? – Spytała. Basior parsknął cichym śmiechem.
– Powiedzmy, że towarzystwo pięknej damy w zupełności mi wystarczyło. – Powiedział, poprawił łapą swoją czuprynę, po czym odszedł, znikając w tłumie.
*
Dokonawszy wszystkich formalności, wadera uzyskała stanowisko oraz lokum na skraju lasu. Minęło kilka dni. Ozi i Tuna stacjonowali w miejscu już oficjalnie okrzykniętym mianem domu. Było to domostwo na skraju terenów watahy, a więc Ozyrys nie musiał się przejmować potencjalną konfrontacją z czujkami społeczności, do której przynależała jego siostra. Na razie usługi zwiadowcy w watasze nie były potrzebne, a jako iż nie było również szczeniąt to i jako nauczyciel nie była również potrzebna. Do jedynych obowiązków waderki należały więc treningi głównie wytrzymałościowe oraz poznawanie i szkolenie się w kulturze, oraz schematach działania sąsiednich watah. W tym celu udała się więc do miejskiej biblioteki w Varonie, do której to miała ledwie 45 minut szybkim truchtem. Jako iż świeciło słońce, wilczyca pozwoliła sobie użyć swej zdolności i nieznacznie zwiększyła swoją wydolność organizmu, skracając drogę o kolejne 10 minut. Szła ze skórzanymi zwojami w kierunku bramy miasta, gdy do jej uszu dobiegł znajomy już dźwięk instrumentu. Wiedziona muzyką, dotarła do szeroko otwartego okna jednego z domów. Jej oczom ukazał się wilk odpowiedzialny za wspaniałe dźwięki melodii.
– No, no. Panie Krou. Nie wiedziałam, że jesteś tak uzdolniony. – Muzyka ucichła a instrument momentalnie rozpłynął się w powietrzu. Basior odwrócił się do wilczycy, z widocznym podziwem wymalowanym w rozświetlonych oczach.
– No, no. Panie Krou. Nie wiedziałam, że jesteś tak uzdolniony. – Muzyka ucichła a instrument momentalnie rozpłynął się w powietrzu. Basior odwrócił się do wilczycy, z widocznym podziwem wymalowanym w rozświetlonych oczach.
< Calemie? >
Chyba mnie nie zjesz co?
PODSUMOWANIE
Ilość słów: 2020
Ilość zdobytych PD: 1010 PD +200 PD (bonus za każde 100 słów) + (bonusowy Booster) 150% ~ 1515 PD
Łącznie: 2545 PD
ROZDZIELENIE PD
Łącznie: 2545 PD
ROZDZIELENIE PD
Tuna: 1909 PD
Ozyrys (NPC): 636 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz