~ Czas się ogarnąć. ~ Przed poranną toaletą zszedłem piętro niżej. W pomieszczeniu panował przyjemny półmrok, rozświetlany niewielką ilością światła, wpadającą przez małe okna. W kilku najciemniejszych kątach dostrzegłem także wbite w ścianę kryształki Neferu, rzucające tylko minimalne światło. Wieczorem zapewne zapalą dodatkowo świece na żyrandolach z poroży jeleni. Cały budynek i wnętrze urządzone były w stylu typowo zachodnim, a królował tylko jeden rodzaj drzewa — Dąb. Ogółem wnętrze prezentowało się bardzo przytulnie i nie można mu było niczego zarzucić. Od razu było widać, że to miejsce z długą historią, o które szczególnie dbano i dopieszczano przez długi czas. ~ I oby tak zostało jeszcze przez lata. ~ Pomyślałem, lustrując ostatni raz wystrój. Wzrok zatrzymał się na ladzie, za którym stała jakaś wadera. Młodziutka i bardzo zgrabna. Jej smukłe ciało idealnie poruszało się w tym ograniczonym miejscu. W przeciwieństwie do karczmarza nie zahaczała o nic. Sprawnie manewrowała z jednego końca lady, do drugiego. Trochę się zdziwiłem jej obecnością, ale w sumie było dość wcześnie. Poza mną było tu kilku klientów, siedząc w różnych kątach pomieszczenia. Właściciel zapewne odsypiał nockę. I słusznie, należało mu się. Z lekkim uśmiechem podszedłem do wadery, która na mój widok zdeczka się zarumieniła. Ah, te samiczki.
— Witam serdecznie piękną panią!
— Oh, witam szanownego Pana! Mam nadzieję, że dobrze Pan spał.
— Zdecydowanie tak. Od dawna nie było mi tak dobrze. - mój głos zmienił się na kokieteryjny. Dość wyczuwalna chrypka i dwuznaczność w zdaniu sprawiły, że wadera spłonęła rumieńcem jeszcze bardziej. Zerknąłem na nią, puszczając jej perskie oczko.
— Ah... To... Oczywiście, cieszę się niezmiernie. Komfort klientów jest dla nas szczególnie ważny. Czy życzy sobie Pan czegoś?
— Tak. Proszę, mój mi Atrehu.
— Jak to mawiają: "Klient naszym Panem". W porządku. W takim razie Atrehu, czego sobie życzysz? Jesteś spragniony albo głodny?
— Zjadłbym coś dobrego. Co dziś serwujecie na śniadanie?
— Naszym łowcom udało się upolować Bizona. Smak jest bardzo zbliżony do wołowiny, ale nie znajdziesz w nim na przykład posmaku dziczyzny. Steki są delikatne i aromatyczne.
— Rozumiem. W takim razie poproszę dużą porcję. Za ile będzie gotowe?
— Myślę, że do piętnastu minut. Zjesz na miejscu, czy w pokoju?
— Poproszę do pokoju.
— Wedle życzenia. - pożegnałem się słodkim uśmiechem i od razu ruszyłem do siebie. Po szybkim sprawdzeniu zawartości torby, którą przed kąpielą w jeziorze ukryłem w dziurze pod drzewem i po którą musiałem jeszcze w nocy wrócić, skierowałem se kroki do łazienki. Skoro wszystko się zgadzało, nie było sensu przeciągać tego dnia. Musiałem przecież naszykować się na spotkanie z Itami. I kolejny zaś uśmiechnąłem się na sam dźwięk jej imienia. Załatwienie spraw zajęło mi tylko kilka minut. W oczekiwaniu na posiłek wysprzątałem nieco pokój. Nie musiałem, wszakże było czysto, ale uczono mnie, że łoże powinno się zaścielać, a kurze wycierać. Nie miałem niczego do zamiatania, więc zdecydowałem się tylko na szybkie zmiecenie okruchów ogonem. Efekt nie był piorunujący, ale satysfakcja nagrodziła trud. Gdy tylko skończyłem, ktoś zapukał do drzwi. Podziękowałem kelnerowi i niemal natychmiast zabrałem się do jedzenia. Tak jak powiedziała karczmarka, mięsko było delikatne i bardzo aromatyczne. Do tego idealnie wysmażone, a dodane przyprawy przyjemnie gryzły w podniebienie. Kubki smakowe dosłownie szalały. Zamruczałem, oblizując resztki. Porcja była na tyle duża, że zaspokoiła głód. Nie wiem, czy do wieczora jeszcze coś zjem. Spłukałem z sierści tłuszczyk, a następnie przyglądnąłem się swemu odbiciu. Nie wiem, co mi odbiło, przecież nigdy szczególnie nie dbałem o wygląd. Może to efekt tego, co ma się niedługo wydarzyć. Zachichotałem, opuszczając pokój.
*
Było jeszcze sporo czasu, ale jak wiadomo, nie potrafiłem czekać. Emocje aż we mnie wrzały, a euforia dodawała energii. Czułem się dziwnie, ale nie było to jakieś negatywne uczucie. Przyjemne kłucie w podbrzuszu i szybciej bicie serca, zdawały się przyśpieszać rytmy, im bliżej celu się znajdowałem. Przemierzałem terytorium sprintem, choć dla obserwatora z pewnością wyglądało to dość zabawnie. Nie mogłem się już doczekać. Byłem ciekawy, czy Itami zaprowadziłaby mnie do Alfy. Chciałbym już mieć to za sobą. Nigdy nie lubiłem niczego odkładać. Najlepiej od razu załatwiać ważne sprawy, bo później może się zdarzyć, zapomnieć. Nie chciałbym tego. Miałem tylko nadzieję, że Salem będzie w dobrym humorze i nie potraktuje mnie jak robaka. Wszakże miał specyficzne podejście do hybryd. Trochę tego nie rozumiem. Czym niby różnimy się od innych ras, czy wilków? Tak samo żyjemy, mamy taką samą anatomię i zdolności magiczne. To, że rodzą się też słabsze osobniki, nie jest naszą winą. Te głupie przekonania o przewadze czystości krwi wilczej nad innymi istotami. Ught. Wilki z wielkoletnich pokoleń mają jak dla mnie za dużo ego. I bardzo wysokie mniemanie o sobie. Z drugiej nie powinienem się dziwić, sam pochodziłem z takiej rodziny. Czy byłem jednak winny temu, czym jestem? Nie prosiłem się na świat, a już tym bardziej jako hybryda. Dlaczego za błędy rodziców muszą płacić ich dzieci? I czemu niby nie mają prawa się łączyć? Wmawianie nam — hybrydom, że jesteśmy gorsi nawet od zwykłych lisów, było dla mnie niepojęte. Westchnąłem zmęczony tymi myślami, omijając kolejne drzewa. Do celu miałem jakieś piętnaście, dwadzieścia minut. Dużo przed czasem. Zwolniłem nieco, rozkoszując się urokami lasu. Pogoda nie była najlepsza, zbierało się na deszcz. Ciemne chmury z południa zbliżały się nie ubłagalnie. Było co prawda ciepło, a słońce przyjemnie grzało swymi promieniami, lecz to tylko kwestia czasu, nim z nieba zacznie lać. Miejmy nadzieję, że nastąpi to po spotkaniu z waderą.Zajęty myślami nie zwróciłem uwagi na ruch w krzakach. Przyhamowałem gwałtownie, szurając pazurami o ziemię i wznosząc tumany kurzu. Zatrzymałem się dosłownie nos przy nosie przed śnieżnobiałym basiorem, o oczach intensywnie zielonych, niczym świeżo ścięta trawa. Zastygliśmy w bezruchu. Jeden czekał na ruch tego drugiego.
— Odsuniesz się, czy mam to zrobić za ciebie? - głos miał ochrypły i groźny, ale niespecjalnie się go bałem. Zrobiłem krok w tył ani na moment nie spuszczając z niego wzroku. On również mnie bacznie obserwował. — Nowy?
— Co?
— Pytałem, czy jesteś tu nowy. - postawa samca zmieniła się nieco. Chyba nie wyczuwał we mnie zagrożenia, co nieco mnie zezłościło. Byłem mniej więcej jego postury, no może kilka centymetrów niższy, ale za to nadrabiałem długością ciała. I puszystością sierści. Tak, jak ja, był dobrze umięśniony i barczysty.
— Zgadza się — jestem. Przybyłem tu wczoraj.
— Rozumiem. - nastała dość krępująca cisza. Wyglądało na to, że ów basior miał mnie gdzieś. Obszedł mnie dookoła. Z cichym prychnięciem uśmiechnąłem się, przysiadając na ziemi.
— Z kim mam... przyjemność? - zapytałem z lekką drwiną w głosie, na co wydał z siebie głośne warknięcie. Chyba doszedł do wniosku, że krążenie wokół mnie nie ma sensu. Nie przejmowałem się jego zachowaniem.
— Naharys. Wojownik Dailoran. Byłeś już u naszego Alfy?
— Jeszcze nie. Właśnie wybieram się na spotkanie z waderą, która ma mnie do niego zaprowadzić.
— Dobrze. Nie zwlekaj z tym. Nie lubimy tu obcych.
— Co ty nie powiesz? - i zaś posiliłem się na drwiący ton, lecz tym razem nowo poznany znajomy odpowiedział cichym śmiechem. — Co cię bawi?
— ... Nie zrozumiałbyś. - to powiedziawszy, minął mnie, kręcąc przy tym łbem. — Na razie. - spojrzałem na niego, gdy znikał wśród zarośli. Nieświadomie uśmiechnąłem się sam do siebie. To spotkanie było... dziwne, ale jednocześnie miało w sobie coś szczególnego. Byłem pewny, iż jeszcze go spotkam. I kto wie, jak dalej rozwinie się ta znajomość. Jedno było pewne — polubiłem go.
*
Zbliżałem się w umówione miejsce, gdy do mych uszu doszedł odgłos plusku. Zwolniłem kroku, skradając się między zaroślami. Delikatnie, by nie poruszyć liśćmi, wyjrzałem zza ich kotary. Ogień buchnął we mnie gwałtownie, a ciałem wstrząsnął dreszcz. Zamruczałem, oblizując wargi. O dziwo, zaschło mi w gardle. Przybliżyłem się nieco, by mieć lepszy widok. Widok iście gorący, niczym rozpalone ognisko, powoli ogarniał moje spragnione ciało. Z uwagą śledziłem każdy ruch niebieskookiej wadery. Sposób, w jaki poruszała się w wodzie. Jej gracja i styl, pomieszane z błądzeniem łap po ciele. Oparła się po chwili plecami o najbliższy głaz, tkwiący samotnie przy brzegu i z lubością przymknęła powieki. Skrywanie się dalej w krzakach nie miało sensu. Przed ujawnieniem się, sprawdziłem tylko, czy czasem nie widać po mnie tego, co chodziło mi po głowie. Stwierdziwszy, że nie, podszedłem do relaksującej się Itami.— Widzę, że zamieniliśmy się rolami. - zerwała się nagle, niemal nie zachłystując się wodą, po czym spojrzała z lekkim wyrzutem, ale i... zawstydzeniem? — Teraz to mi przyszło podglądać cię.
— Do końca będziesz mi to wypominać? - jej braw uniosła się do góry. Rozbawiło mnie to. Była taka słodka.
— Hmm... Pomyślmy... Tak! - zaśmiałem się dźwięcznie, uśmiechając się głupkowato. Jej oczy były odbiciem moich. Widziałem w nich tę figlarność.
— W takim razie przyłącz się do mnie, wtedy nie będzie mowy o żadnym podglądaniu. - jęknąłem w duchu. To zaproszenie było tak kuszące, że głupotą by było nie skorzystać. Przybrałem swój figlarny, lecz bardzo tajemniczy uśmieszek, po czym powoli zbliżyłem się do krawędzi. Itami zdawała się obserwować każdy mój ruch, lecz jej oczy wpatrzone były w moje. Trzymałem ją tak, zaglądając w najdalsze zakamarki jej duszy. Przygryzła wargę, rumieniąc się. Wszedłem do wody, celowo nie wywołując plusku. Tylko po to, aby zbliżyć się jeszcze bardziej. Nasze ciała prawie się stykały, gdy objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Nie spuszczając z siebie wzroku, rozpoczęliśmy nasz wodny taniec. W żółwim tempie kręciliśmy się w kółko, a nasze ciała ocierały się o siebie zmysłowo. Błysk w jej oczach, ukryty za mgłą sugerował to, co działo się i we mnie. Nasze pyski zbliżały się do siebie. Temperatura wzrosła. Widziałem i czułem jej wewnętrzną walkę między tym, co powinna, a tym, czego pragnęła. Nie wiem, do jakich wniosków doszła, lecz nie zatrzymała mnie, gdy delikatnie, niczym dotyk motyla, złączyłem nasze wargi. Językiem zmusiłem ją do otwarcia pyszczka. Wdarłem się tam, pieściłem podniebienie. Niezgrabnie próbowała naśladować moje ruchy, a ja nie pośpieszałem. Pozwoliłem jej czerpać z tego garściami. Odsunąłem się, gdy zabrakło nam oddechu, po czym spojrzałem na nią z delikatnym uśmiechem. Przytuliła się do mnie, a jej serce biło mocno. Uśmiechała się pod nosem.
*
Wysuszenie się zajęło nam sporą chwilę, ale w końcu byliśmy gotowi. Zerkając na siebie bez przerwy, ruszyliśmy w stronę siedziby Alfy. Itami dosłownie szła — tańcząc. Zmysłowo kręciła biodrami, testując chyba moją wytrzymałość. Pocałunek to było dla mnie za mało, lecz na nic więcej nie mogłem pozwolić. Była zaręczona. Ta myśl wciąż była nieprzyjemna. Z jakiegoś powodu bardzo wkurzało mnie to. Jakiś imbecyl zrobi z niej sukę do rodzenia dzieci. Byłem pewny, że nie potraktuje jej tak, jak na to zasługuje. Czemu zatem to zrobiłem? W sumie to sam nie wiedziałem. Chyba chciałem, by poczuła, jak to jest, gdy całuje cię ktoś, kogo chcesz całować. O tym, że tego chciała, wiedziałem od dawna. Byłem świadomy jej pragnień. Spełniłem zatem to marzenie, pozwalając jej także na dotyk. Tuliła się do mnie, badała moje ciało. Jej zwinne łapki przesuwały się po moim ciele kawałek po kawałku. Pozwoliłem jej nawet na dotknięcie brzucha, dużo niżej, niżeli pozwalała na to przyzwoitość. Chyba nie do końca była tego świadoma, ale gdy w końcu zrozumiała, w jakie miejsce zmierza jej łapka, natychmiast się zarumieniła, zmieniając kierunek. Na koniec upewniła się tylko, iż nie pachnie mną. Nie chciałaby, aby ktoś wyczuł moje feromony. Mogłoby się to źle skończyć. Dlatego teraz, zamiast spędzić miło czas...— Stój! - zatrzymałem się w pół kroku, z jedną łapą w powietrzu. Dosłownie zastygłem w bezruchu, nie za bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Niepewnie zerknąłem na Itami, ale ta wydawała się niewzruszona. — Nie ruszaj się! - głos dochodził jakby za mną. Próbowałem się obrócić, ale usłyszałem tylko wkurzone warczenie jakiegoś samca. Obcy zbliżył się szybko i w końcu mogłem na niego spojrzeć. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to jego biało-czarne umaszczenie, które falowało pod wpływem jego ruchów. Przyjrzałem mu się bardziej i dopiero po chwili dostrzegłem parę skrzydeł. Jedne białe, a drugie czarne. Były jednak dość dziwne. Mógłbym rzec, że były mizerne. Nadrabiały co prawda szerokością, lecz postrzępione lotki z pewnością nie nadawały się do zwinnego lotu. Oczy, mimo intensywnej, płomiennej, pomarańczowej barwy, zipiały chłodem. Rzucił szybkie spojrzenie Itami, po czym schylił się po coś znajdującego się prawie pode mną. — O mało go nie zdeptałeś. - basior ostrożnie uciął jakąś roślinę, dokładnie sprawdzając każdy płatek. Po wstępnym oględzinach, z dziwną delikatnością, schował zioło do torby.
— Co to za roślina? - zdobyłem się na pytanie, lecz w odpowiedzi usłyszałem tylko westchnięcie.
— Lupux Exilitus. Nie sądzę, by ktoś taki jak ty, wiedział, do czego służy.
— Frędzel pięciolistny, stosowany do leczenia zakażeń. W małych dawkach uśmierza także ból, a w dużych niszczy tkanki niczym kwas. - basior nie odpowiedział nic. Jego pysk nie wyrażał żadnych emocji. Spojrzał tylko na mnie, po czym poszedł dalej.
— Amaru, zaczekaj! - oboje odwróciliśmy się do Itami, która najwidoczniej znała tego buca. Skąd się tacy biorą, to ja nie wiem. Myślą, że są jakimś kłębkiem świata, czy jaki kij?
— O co chodzi, nie mam całego dnia? - zawarczałem w myślach, wbijając ostre pazury w ziemię. Nie podobało mi się, w jaki sposób do niej mówi.
— Czy masz może...
— ...
— No... te takie...
— Do rzeczy!
— Nie podnoś na nią głosu! - tym razem warknąłem ostrzegawczo, a moc zafalowała wokół mnie. Basior spiął mięśnie. To zdecydowanie nie był mój dzień.
— Atrehu, proszę. - szept wadery uspokoił moje zmysły. Dalej wpatrywałem się w samca, ale już z mniejszą agresją. — Czy masz może jeszcze te zioła, które ostatnio brała od ciebie moja siostra?
— Tak. U siebie. Będę wieczorem w lecznicy. Masz czas do osiemnastej.
— W porządku. - Amaru ruszył dalej, a Itami niepewnie zerknęła na mnie. Chyba nie za bardzo wiedziała, co powiedzieć. W sumie ja też nie. Chyba sam powinienem wziąć jakieś ziółka na uspokojenie. — Atrehu?
— Wszystko jest ok. Wybacz. - uśmiechnąłem się do niej, po czym zerknąłem w stronę pałacu. — Już niedaleko. Idziemy?
— Ja...
< Itami? >
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2513
Ilość zdobytych PD: 1256 PD + 250 PD (bonus za każde 100 słów) + (bonusowy Booster) 150% ~ 1884 PD
Łącznie: 7437
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz