Pałac okazał się dużo większy wewnątrz, niż było to widoczne na pierwszy rzut oka. Po obu stronach wejścia głównego umieszczono łukowate płaskorzeźby wykonane z piaskowca w postaci czterech atlantów. Podłączone one były swymi końcówkami pod ogromny kryształowy żyrandol z Neferu, który zawieszony był na suficie. Światło padało na niego przez niewielkie okiennice, tworząc aureolę barw i kształtów. Oniemiały z zachwytu, wpatrywałem się w niego przez chwilę, jednak głośne chrząknięcie strażnika przerwało tę czynność. Uśmiechnąłem się lekko do Itami, która dość niepewnie stawiała swe kroki. Pragnąłem dodać jej trochę otuchy. W końcu nie działo się nic złego. By zająć czymś myśli i delikatny stres, wróciłem do lustrowania wnętrza. Naprzeciw wejścia w niszy między kolumnami stał kamienny, pozłacany pomnik nieznanego mi basiora. Równie wielki i potężny, co sala, przez którą przechodziliśmy. Patrząc na niego, czułem nieprzyjemne ciarki na całym ciele. Miał w sobie coś złowieszczego. Złego i nieprzyjemnego. Mroczna energia zdawała się go otaczać, choć to przecież tylko posąg... Odwróciłem wzrok, wpatrując się w swoje łapy. Marmurowa posadzka pokryta została miękkim dywanikiem z białej skóry, który tłumił odgłos szurania pazurów o podłoże. Ściany zaś w kolorze kości słoniowej mieniły się złotawym brokatem. Wysokie sklepienie sufitu przyozdobione było marmurowymi, łukowatymi kolumnami, pokrytymi głębokimi żłobieniami, na których dnie widniały święcące litery. Szliśmy jednak ciut zbyt szybko, bym mógł się bardziej przyjrzeć.
Przepych królował wszędzie, gdziekolwiek się nie obejrzałem. Przestrzeń nie była jednak w żadnym razie zagracona. W każdym nasłonecznionym kącie stały duże, białe donice z kolorowymi kwiatami i palmami, których rozłożyste, zielone liście rzucały cienie na wszystko poniżej. Właśnie dzięki nim otoczenie nabierało przytulności i było przyjemne dla oka. Dostrzegłem także bogato zdobione meble, na których postawiono porcelanowe flakony i pozłacane figurki zwierząt. Wnętrze z jednej strony było dobrze zagospodarowane, lecz miałem wrażenie, że jest tu wszystkiego za dużo. Żałowałem też, iż nie mogłem spenetrować całego pałacu. Wszedłbym do każdego pokoju, który się tu znajdował i obejrzał wszystkie kąty. Z niewiadomych dla mnie przyczyn, czułem się tutaj jak przysłowiowa rybka w wodzie. Coś pierwotnego wewnątrz mnie szeptało mi, że właśnie takie miejsce powinno być dla mnie codziennością. Że zasługuję na taki dom i to, co się tutaj znajdowało. Że przepych mógłbym zmniejszyć lecz sam pałac byłby mój. Prychnąłem pogardliwie w myślach. Wcale tego nie potrzebowałem. Równie dobrze mogłem spać w jaskini. Jedyną wygodę, na jaką bym sobie pozwolił, byłoby wygodne łoże. Wiadomo przecież, że dobry sen to podstawa. Nie widziałem także przeciwskazań, by kąpać się w lodowatej wodzie rzeki, zamiast pod prysznicem, który znajdował się w mieście. Warto również dodać, iż nie byłem w żadnym razie zuchwały. Uczono mnie, by doceniać to, co się ma, a nie oczekiwać od życia więcej i więcej, często nie dając niczego w zamian.
— Tutaj możesz usiąść. - spojrzałem na bogato wyścieloną białym futrem sofę, która wyglądała na wygodną i też się taka okazała. Rozsiadłem się wygodnie, a z mojego gardła przypadkiem wydobył się pomruk zadowolenia. Strażnik uśmiechnął się kącikiem warg, lecz trwało to tylko ułamek sekundy. Wystarczyło jednak, bym uśmiechnął się lekko do niego. — Alfa Salem niebawem powinien się zjawić. - kiwnąłem mu nieznacznie głową, po czym odprowadzając go wzrokiem, poczułem nagle dziwne kołatanie serca. Z jakiegoś nieznanego mi powodu, im bliżej audiencji było, tym bardziej się stresowałem. Gorąc oblał moje ciało. Łapy zaczęły się pocić, a nieprzyjemne dreszcze wędrowały mi po kręgosłupie. Bałem się tego, co może się okazać. Co, jeśli Salem wie, kim jestem i skąd pochodzę? Może słyszał już o oskarżeniach na mnie wiszących? Czy ma prawo mnie zamknąć albo wygnać? Nie... Sol Rojo znajduje się setki kilometrów stąd. Skąd niby mógłby wiedzieć? Nawet jego wpływy nie sięgają tak daleko. Był przywódcą watahy z samego krańca świata. Śmiało mógłbym rzecz, iż jest to kompletne zadupie. Ostatni bastion. Nie miałem zatem się czym martwić. Odetchnąłem głęboko, uspokajając bicie serca. Za wszelką cenę musiałem utrzymać ten sekret w tajemnicy. By skupić na czymś rozbiegane myśli, zerknąłem z uwagą na strażników. Stali na baczność i choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, iż nas ignorują, tak naprawdę obserwują i nasłuchują wszystko wokół. W pewnym momencie wykonali specjalny gest. Czynność świadczącą o przybyciu ważnej osobistości. Przełknąłem niezauważalnie ślinę, wyłapując stalowe oczy Alfy Dailoran. ~ Czas zacząć przedstawienie. ~
Audiencja to był istny koszmar, dosłownie. Czułem wręcz, jak z każdym słowem Alfy paruje mi mózg. Wszystko było jakby za mgłą. Głowa pulsowała niemiłosiernie od natłoku informacji. Myślałem, że eksploduje, nim dotrwamy do końca. Jedno było pewne — Salem to dupek jak ich mało. Wredny i nadęty bufon z cielskiem słonia, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że jest wyżej ode mnie. Bawiło mnie to w sumie, bo niejako był dużo mniejszy i cięższy, a przede wszystkim słabszy. No, może ciut podkoloryzowałem swoje umiejętności. Nie powinno się nie doceniać przeciwnika. Prawo w końcu stanowiło, iż Alfę można obalić, a Salem z pewnością niejeden pojedynek miał za sobą. Mimo otyłości było widać, że nie należy bagatelizować jego siły. Do tego pewność siebie i arogancja aż od niego biły. podnosząc mi tym ciśnienie. To jednak nie zmienia faktu, iż jest trudny w obyciu. Pan na włościach, ught. Próbowałem ze wszystkich sił skupić się na tym, co mówi, lecz to było niemożliwe. Mówił bardzo dziwnym akcentem, który jest charakterystyczny dla tego regiony, lecz dla kogoś z Północy, był czymś nowym i... trudnym w opanowaniu. Nie rozumiałem wszystkiego, lecz miałem nadzieję, że Itami później mi to wytłumaczy. Niektóre określenia i nazewnictwa wydawały się wzięte z innych, dziwacznych języków, a przecież pismo jest jedne. Wymowa jednak znacząco różniła się od tego, który znałem. Do tego ta cholerna biurokracja. W Sol Rojo tego nie było albo ja o czymś nie wiedziałem. Każdy przybyły miał rozmowę z przywódcą, lecz nic nie przypominało tego, co było tu. Multum pergaminów, które dokładnie przestudiowałem i na których ogniem musiałem wypalić swój podpis. Ta część była w sumie męcząca, ale i najprzyjemniejsza. Zdziwione spojrzenie Salem'a, gdy władczym tonem oddelegowałem jego pałacowego księgowego, samemu podpisując niezbędne dokumenty i prawie niezauważalny dreszcz Itami, wynagrodziły mi te godziny. Pominąłem rzecz jasna miejsce swojego pochodzenia. Zataiłem także informacje o rodzinie i korzeniach. Dla bezpieczeństwa nie mogłem ich podać. W powodzie natomiast wpisałem, że nie żyją. Alfa zerknął wtedy na mnie takim ni to współczującym, ni to obojętnym wzrokiem. Nie naciskał jednak, za co o dziwo byłem mu wdzięczny. W sumie wcale nie kłamałem. Znaczy matka, brat i dalsza rodzina wciąż oddychali i beztrosko żyli sobie w Sol Rojo, lecz dla mnie samego nie istnieli. Nie po tym, jak mnie potraktowali. Jak mnie odrzucili i wygnali, pozbawiając wszystkiego, co wówczas miałem. Nie posiadając żądnych dowodów obciążających, pozbyli się mnie jak robaka, a przecież nie zrobiłem niczego złego. Nie zabiłem. Nie skrzywdziłem. Byłem ledwo rocznym nastolatkiem, który beztrosko przeżywał każdy dzień. I który stracił wszystko w jednej chwili, gdy po śmierci ojca, Alfą watahy został jego brat. Starszy brat, który zamiast opiekować się młodszym, nierozumiejącym sytuacji... Ah... Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po grzbiecie. Nie, nikt nie mógł się dowiedzieć. Ciążące nade mną zarzuty mogłyby zniszczyć relację i to, co być może uda się tutaj zbudować. Dailoran to jedyne miejsce na ziemi, które mogłoby stać się moim domem. Nie chciałem stąd odchodzić. Nie zamierzałem zaś zostawać banitą bez dachu nad głową. Nie... Nigdy więcej.*
*
Uśmiechnąłem się do siebie szeroko, szczęśliwy wychodząc z pałacu. Rześkie, wieczorne powietrze przyjemnie wdzierało się do płuc. Głęboki wdech ukoił niespokojne bicie serca. Delikatny wietrzyk zmierzwił sierść, wprawiając ją w ruch. Otumaniony tym uczuciem, wpatrywałem się w niebo. Słońce powoli zachodziło, ustępując miejsca księżycowi, który już teraz wyłaniał się spomiędzy chmur, rzucając blade światło na okolicę. Gdy jego blask otoczył pobliskie kryształki Neferu, te pod naporem jego mocy, zaczęły nabierać barw. Mój wzrok chłonął te widoki niczym najpiękniejsze cuda świata. Zachichotałem, sam nie wiem dlaczego, po czym zerknąłem na swoją towarzyszkę. Itami wpatrywała się we mnie iskrzącymi oczyma, które w tej scenerii nie tylko nabrały głębi, ale i z intensywniały. Dostrzegłem w nich swoje odbicie. Oboje uśmiechnięci od ucha do ucha, ruszyliśmy przed siebie. Nie spodziewałem się co prawda, że ta biurokracja tyle potrwa. Było późne popołudnie, gdy dotarliśmy do bram pałacu, a teraz zbliżał się wieczór. Spędziliśmy tam kilka godzin i to głównie siedząc nad pergaminami. Z łapą na sercu przyznam, iż nie tego się spodziewałem. Spotkanie z samym Alfą przebiegło o dziwo bardzo dobrze, aczkolwiek nie chciałbym mieć z tym wilkiem cokolwiek wspólnego. Był... specyficzny. I niejako nieprzyjemny. Może gdybym był rasowy, inaczej by na mnie zerkał. Czułem jednak jego niechęć i wzgardę, a na domiar złego bezmyślnie użyłem głosu. Głosu, który był częścią mnie, ale który nie powinien był się ujawniać. Ciężko jednak wygrać z pierwotnym instynktem dominanta. Westchnąłem lekko, co zainteresowało chyba Itami.— I jak? Cieszysz się, że należysz do watahy? - zerknąłem na waderę z szerokim uśmiechem, po czym przymknąłem oczy. Uczucie przynależności, brak strachu o jutro i sam fakt, że w końcu mam dom, sprawiał, że aż chciało mi się wyć. Zamerdałem ogonem, szczerząc się jak głupi.
— Pewnie! - puściłem jej perskie oczko, delikatnie ocierając się o jej bok. Wadera zadrżała prawie niezauważalnie, lecz kimże bym był, gdybym tego nie dostrzegł? Chemia między nami aż iskrzyła. Itami pragnęła mnie tak samo, jak ja jej. No, a przynajmniej jej ciało. Uczucie odbijało się w jej oczach. Każda reakcja ciała, kusiła coraz bardziej. Spragnione miłości serce, pompowało krew w żyłach, adrenalina buzowała coraz mocniej. Warto również wspomnieć o głodzie, na jakim byłem od bardzo dawna. Zdecydowanie potrzebowałem samicy albo porządnego sportu, by nieco uspokoić hormony. Nie chciałem wszakże skrzywdzić Itami. Może gdyby nie była zaręczona z tym... Słowo utknęło mi w gardle i nie chciało przejść nawet przez myśl. Nie mniej jednak Itami miała należeć do innego, dlatego nie miałem prawa jej dotknąć. Nie było to jednak takie łatwe. Pragnienie i gorąc wybuchało we mnie nagle i często w miejscach do tego nieodpowiednich. Pozostała także inna kwestia. Obiecałem przecież sobie, że nie tknę jej w ten sposób. Nie odbiorę pierwszy koronki jej kwiatu, który blokował dostęp do tych bardziej zakazanych zakamarków. Była niewinna, nieśmiała, niedoświadczona. Idealna dla mnie, ale jednocześnie niedostępna. Kolejną ważą kwestią był fakt, iż nie potrafiłem przekonać jej do zmiany decyzji względem ślubu. I to było to, co mnie tak po prawdzie hamowało. Świadomość, iż jest zaręczona, powstrzymywała mnie przed tym, czego obecnie pragnąłem. A pragnąłem jej. Jej ciała i dotyku. Zapachu, pomieszanym z moim. Tak, bardzo chciałem, by w całości mną przesiąknęła. Chciałem skóry przy skórze, zmysłowego ocierania się o siebie i głębokich... ~ K*r... warknąłem na siebie w myślach. Zorientowałem się, że Itami spogląda na mnie, jakby na coś czekając. Chyba mnie o coś pytała, a ja jak zwykle odleciałem myślami. - W bardzo niebezpieczne regiony. — Aczkolwiek ten cały Salem... nieprzyjemny z niego typ. Zwracał się do mnie, jak do niepełnosprawnego i obracał nerwowo oczami, gdy czegoś nie do końca zrozumiałem.
— Nasz Alfa to trudna postać. - odparła Itami wyrozumiałym tonem. Ciężko było określić, jaki ma stosunek do swojego przywódcy. W przeciwieństwie do mnie ona się tutaj urodziła. Z całą pewnością miała z nim styczność, aczkolwiek podczas audiencji nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Mógłbym nawet rzecz, iż ignorował jej obecność. Szczytem bezczelności było jego pożegnanie, w którym zakomunikował waderze, iż skoro się mną "opiekuje", równie dobrze sama może o mnie rozpowiadać. — Zawsze był krytykowany przez swojego ojca, który faworyzował jego siostrę... - No dobra, ale samo to, iż miał siostrę, nie wyjaśnia jego niechęci i negatywnych uczuć względem hybryd. A może ja tu czegoś nie rozumiem? Jakiś ukryty przekaz? Nie powinienem się nim wprawdzie interesować, ale jak to mawiał mój ojciec: „Wrogów trzymaj blisko, ale przyjaciół i znajomych jeszcze bliżej. Nigdy nie dostrzeżesz, w kim kryje się wąż, dopóki się nie ujawni”. Wynikało z tego tylko tyle, że lepiej mieć się na baczności. Być może Salem nie drążył przy mnie tematu mego pochodzenia, ale kto go tam wie, czy nie zleci sprawdzenie tego swemu pachołkowi. W tym wypadku będę miał kłopoty. - Duże kłopoty.
— Ale to nie zmienia faktu, że powinien jakoś... no wiesz? Zachowywać się jakoś uprzejmie w stosunku do nowych wilków. - jeszcze raz przeanalizowałem spotkanie z Alfą i im dłużej w to brnąłem, tym bardziej mnie to irytowało. Gość był nieprzyjemny i nadęty. Do tego odnosił się z wyższością. Eh, gdyby tylko wiedział, z jakich korzeni się wywodzę. Natychmiast zmieniłby nastawienie. — Ah, nieważne. Przeszliśmy to, co mieliśmy przejść. - obdarzyłem waderę słodkim uśmiechem, lecz w oczach czaiła się chęć do zabawy. Wzrok z pewnością pociemniał, co wyraźnie przykuło jej uwagę. Miałem ochotę na psoty. I coś jeszcze... — I co by tu porobić?
— Chodźmy jeszcze na spacer! Albo... pójdziesz ze mną do Amaru po te zioła dla mojej siostry? Byłabym zobowiązana.
— Jasne i nie musisz się czuć zobowiązana. Zrobię to z przyjemnością. - puściłem waderze perskie oczko, na co po raz kolejny przygryzła wargę. Z trudem zdusiłem jęk, który próbował wydostać się z mojego gardła. Przełknąłem ślinę, skupiając myśli na czymś innym. ~ Opanuj się! ~ Warknąłem do siebie w myślach, powstrzymując swoje ciało przed zrobieniem czegoś, czego bym potem żałował. ~ Ona jest zaręczona, nie jest dla ciebie! ~ Szeptałem, oddychając głęboko. Zapach Itami nie poprawiał sytuacji. Był taki aromatyczny i pyszny. Prawie czułem jego smak na języku. Nie rzucenie się na nią to będzie ciężkie zadanie.
— W takim razie chodźmy.
*
Droga przebiegała nam naprawdę przyjemnie. Tematów do rozmów nie brakowało i choć dla jednych byłyby błahe, dla nas okazały się przyjemne. Najbliższa pogoda nie zapowiadała się wesoło. Ulewne deszcze niedługo nawiedzą tę krainę, a zimne prądy powietrza ze strony oceanu tylko się nasilą. Góry z każdej strony terytorium chroniły co prawda przed falami tsunami i gwałtownymi przypływami, ale i tak nie potrafiłem się nadziwić, jak cudownie tu jest. Nie wszędzie oczywiście, ale obecnie. W tym lesie, z waderą, której powinienem unikać, a którą najchętniej widziałbym pod sobą. Wypiętą w moją stronę i jęczącą me imię...— Wiesz Atrehu, nurtuje mnie pewna kwestia. - głos Itami wyrwał mnie z krainy marzeń. Uśmiechnąłem się do niej delikatnie, zachęcając do kontynuowania.
— Tak, o co chodzi?
— Jesteś pewny, że nie masz Alfich korzeni? - zimny dreszcz przebiegł mi po grzbiecie... Cholera by to. Skąd ona...? To niemożliwe. Ujawniłem się? — No bo wiesz... Jesteś bardzo dominujący, pewny siebie. Nadawałbyś się na przywódcę stada. - przełknąłem z trudem ślinę, w głowie szukając rozwiązania. Jakiegoś manewru, który wybawiłby mnie z opresji.
— Tak myślisz? - wadera kiwnęła głową, a ja swoją pokręciłem. Udawać głupiego, zaprzeczać. Strategia unikania odpowiedzi... I to już! — Nie, to nie dla mnie.
— Wyjaśnisz?
— Może nie dziś...
— Hmmm... W porządku. - odetchnąłem z wyraźną ulgą i dopiero po chwili zorientowałem się, jak mocno bije mi serce. — Co myślisz zatem o swoich nowych obowiązkach? - kątem oka zerknąłem na niczego nieświadomą Itami, która dreptała obok mnie, wesoło kręcąc biodrami. Była taka słodka, a jednocześnie niedostępna. Niczym zakazany owoc, którego chciało się posmakować, nie bacząc na konsekwencje i przyszłe wydarzenia. Wszystko dla chwili przyjemności ciała, które rozgrzane jak rozżarzony piec, pragnęło zaspokoić swoje żądze. Poczuć dreszczyk i euforię. Smak. ~ Dosyć, ty napalony szczeniaku! ~
— A jak myślisz? - zapytałem, by odgonić myśli, lecz w gruncie rzeczy nie oczekiwałem odpowiedzi. Zaśmiałem się dźwięcznie, podskakując niczym rozbrykany szczeniak. — Funkcja wojownika to coś, z czym nie tylko z pewnością sobie poradzę, ale i jedna z najlepszych opcji. Powiem jednak, że nie spodziewałem się zgody ze strony Salem'a. Byłem wręcz pewny, że zostanę jakimś... dostawcą futra, mięsa, czy innych tego typu surowców. - śmiech wadery był jak miód na zbolałe uszy. Wybuchła nim, a jej klatka piersiowa podskakiwała rytmicznie. Nie powiem, w pierwszej chwili zdębiałem zdezorientowany, lecz po chwili dołączyłem do niej, chichotając głośno.
— Oj, Atrehu, Atrehu...
— No co?
— Trochę się zdziwiłam, że nie wybrałeś opcji zielarza. W końcu sama się przekonałam, że niejako znasz się na ziołach.
— To prawda, ale głównie z nazw i zastosowania. Poza tym to byłby zły pomysł.
— To znaczy?
— Po pierwsze nie mam pojęcia, jak wyglądają dane zioła. Choćbym nie wiem, ile się uczył, nie zdołałbym ich spamiętać wzrokowo. I no... Salem by się w życiu nie zgodził. Pozabijałbym tych w lecznicy.
— Nie doceniasz naszego Alfy.
— Może... Tylko troszeczkę. - kolejna fala śmiechu zapoczątkowała serię zdarzeń, w których ja i Itami, beztrosko tarzaliśmy się po ziemi. — Dobrze, już dobrze. Przyznaję. Nie doceniałem go. I tak, bardzo podoba mi się ta profesja. Będę mógł zarówno ćwiczyć, jak i patrolować. Jednocześnie wszystko będzie pod nosem, a może i między wartami, będę mitrężył swój wolny czas w towarzystwie pewnej niebieskookiej wadery. - uśmiechnąłem się tajemniczo, mrucząc jej te słowa do ucha. Nawet nie spostrzegła, kiedy znalazłem się tak blisko. Nad nią. Przygniotłem lekko jej ciało do ziemi, ale tak, by nie poczuła skrępowania. Zaśmiała się dźwięcznie i próbując się wyswobodzić, nieumyślnie otarła się o... Zacisnąłem wargi, uwalniając ją w końcu, za co otrzymałem pstryczka w nos. Ruszyliśmy na nowo, chichocząc do siebie jak małe szczeniaki. Itami szła przodem, a ja kroczyłem dokładnie po jej śladach. No, starałem się. Była zgrabniejsza i mniejsza, także jej kroczki miały minimalną odległość od siebie.
W pewnym momencie torba Itami, którą miała na sobie spadła z głośnym hukiem. Pasek się chyba obluzował, ale na szczęście dzięki zapięciu zawartość nie wysypała się na ziemię. Już miałem podbiec i jej pomóc, lecz wadera okazała się szybsza. Schyliła się po nią, niezamierzenie odsłaniając mi skrawek swego kwiatu. Stanąłem jak wryty. Bezwiednie oblizałem spuchnięte wargi. Gorąc oblał całe moje ciało, a serce przyśpieszyło swe bicie. Poczułem przyjemne mrowienie, gdy zapach wdarł się do nozdrzy. Jęknąłem, powstrzymując resztą siły woli pragnienie. Może nie byłoby to tak trudne, gdyby nie ugięła swych kolan, prezentując mi się taka... wypięta. Balansując na granicy, obserwowałem każdy najdrobniejszy szczegół. Widziałem rzeczy, na które nie zwracałem uwagi, a nawet słyszałem swój urywany oddech. Itami podniosła w końcu tę nieszczęsną torbę, odwracając się w moją stronę. Spostrzegła, w jakim stanie jestem. Nasze oczy się spotkały. Moje wyrażały czystą żądzę, a jej — niezrozumienie. Moje skrzyły się złotem, jej bezwiednie błądziły po moim pysku. Trwało to dłuższą chwilę, podczas której nie potrafiłem się uspokoić.
W pewnym momencie torba Itami, którą miała na sobie spadła z głośnym hukiem. Pasek się chyba obluzował, ale na szczęście dzięki zapięciu zawartość nie wysypała się na ziemię. Już miałem podbiec i jej pomóc, lecz wadera okazała się szybsza. Schyliła się po nią, niezamierzenie odsłaniając mi skrawek swego kwiatu. Stanąłem jak wryty. Bezwiednie oblizałem spuchnięte wargi. Gorąc oblał całe moje ciało, a serce przyśpieszyło swe bicie. Poczułem przyjemne mrowienie, gdy zapach wdarł się do nozdrzy. Jęknąłem, powstrzymując resztą siły woli pragnienie. Może nie byłoby to tak trudne, gdyby nie ugięła swych kolan, prezentując mi się taka... wypięta. Balansując na granicy, obserwowałem każdy najdrobniejszy szczegół. Widziałem rzeczy, na które nie zwracałem uwagi, a nawet słyszałem swój urywany oddech. Itami podniosła w końcu tę nieszczęsną torbę, odwracając się w moją stronę. Spostrzegła, w jakim stanie jestem. Nasze oczy się spotkały. Moje wyrażały czystą żądzę, a jej — niezrozumienie. Moje skrzyły się złotem, jej bezwiednie błądziły po moim pysku. Trwało to dłuższą chwilę, podczas której nie potrafiłem się uspokoić.
— Atrehu? - instynktownie zbliżyłem się do niej. Jak łowca do swej ofiary. Itami cofnęła się odruchowo, lecz w końcu natrafiła na ścianę w postaci drzewa. Była w pułapce. ~ Idealnie. ~ Przemknęło mi przez myśl, a w głowie pojawił się już zarys tego, co mogłoby się zaraz stać. Chwytając się ostatniej linii obrony, spojrzałem na waderę, oczekując zobaczenia w jej spojrzeniu strachu. Jej oczy nie wyrażały tego uczucia. Wiedziała, iż nie byłbym w stanie jej skrzywdzić. Nie mniej jednak ciekawość mieszała się z niepewnością. Czekała, a ja byłem coraz bliżej. W końcu między nami nie było już wolnej przestrzeni. Wpatrywaliśmy się oboje w siebie, a nasze pyski z każdą chwilą się przybliżały. Pragnąłem ją. Chciałem tu i teraz. Polizałem płatek jej ucha, przygryzając zdeczka jego końcówkę. Mokrymi pocałunkami kreśliłem ścieżkę ku wargom.
— Itami. - szepnąłem, wbijając się w końcu w jej słodkie usta. Moje ciało stanęło w płomieniach. Czułem wręcz przepływające między nami iskry. Z premedytacją i zachłannością, o którą bym się nie posądzał, brałem wszystko, co tylko mi dawała. Chłonąłem, niczym życiodajną wodę. Ukazałem się tego w swojej pełnej krasie. Obserwowałem reakcję jej ciała i zamglony wzrok, utkwiony między moimi łapami. Widziała... Widziała go całego, wysuniętego. Nigdy nie wstydziłem się swojego ciała, więc pozwoliłem jej patrzeć. Obserwować, jak pulsuje i z jej powodu zwiększa objętość. Jak się wydłuża. Rozkosz pocałunków to było za mało, ale zdołało minimalnie mnie oswobodzić z łap pożądania. Używając całej siły, jaką posiadałem, odsunąłem się na bezpieczną odległość. Nad nami księżyc wisiał wysoko, oświetlając nasze sylwetki swym blaskiem. Drzewa uginały się pod naporem wiatru, a liście szeleściły między konarami. Gdzieś w tle zahukała sowa. Nie słyszeliśmy jej, wpatrzeni otępiałymi oczyma w siebie nawzajem. *
Następnego dnia rano.
Obudziłem się niewyspany i jakoś tak bez humoru. Zerknąłem na wpadające przez niezasłonięte okiennice słońce, które wdzierało się do pokoju zupełnie nieproszone. Przekląłem siarczyście, przewracając się na drugi bok. Próbowałem ponownie zasnąć, lecz sen nie nadchodził. Pomimo dziwnego zmęczenia, oczy miałem jak ogromne krążki. Na domiar złego bolał mnie grzbiet. Musiałem leżeć w nieodpowiedniej pozycji. Westchnąłem zrezygnowany, podnosząc się z łoża. Mętnym wzrokiem ogarnąłem pokój, lecz nie poczułem niczego specjalnego. Zazwyczaj towarzyszyły mi jakieś uczucia, pragnienia bądź myśli. Tymczasem wszystko było inaczej. Przygryzłem wargę, wracając wspomnieniami do poprzedniego wieczoru. Czy żałowałem? Nigdy. Czy byłem na siebie zły? Tak... Miałem się do niej nie zbliżać, nie dotykać, nie całować. Przyrzekłem sobie, że nie będę ogniwem zapalającym. Kłodą pod czyimiś łapami i kiścią niezgody. Itami nie powinna mi była na to pozwolić. Nie chciałem niszczyć jej związku, choć jak sama przyznała, nie kochała go. Ba, wspomniała nawet o tym, co ją spotkało z jego strony. W tamtej chwili pragnąłem jedynie znaleźć drania i rozerwać na strzępy, lecz drobne ciało wadery tak ufnie we mnie wtulone, skutecznie stłumiło moje zapędy. Co nie znaczyło, iż nie oberwie później. Niech się cieszy wolnością, póki może. Gdy go dorwę, nie zostanie z niego nawet plama. Dopilnuje, by sczezł za wyrządzone krzywdy. Nie mniej... przyjemność mieszana ze złością targała mną nieprzerwanie. Z jednej strony cudowne uczucie, z drugiej zrobiłem to, czego nie powinienem. Chciałem, oj, jak bardzo chciałem. Otrzymałem przyzwolenie. Tylko... jakie będą tego konsekwencje? By odrzucić myśli, wszedłem pod prysznic. Chłodna woda spływała po moim ciele, dając ukojenie, jakiego potrzebowałem. Pozwoliła oczyścić umysł. Wysuszenie się zajęło mi chwilę, w końcu ciężko, gdy ma się tak bujną sierść. Ostatni raz zerknąłem na zewnątrz. Z Południa nadciągały ciemne chmury. Nie minie kilka godzin, gdy do nas dotrze. Mimo tego musiałem wyjść i zaryzykować. Zszedłem schodami na parter, gdzie gwar rozmów i śmiechów nie było końca. Oni naprawdę robili sobie przerwę tylko przed wschodem słońca. Stali bywalcy już teraz zakrapiali kolejki. Do wieczora będą się już zataczać.
— Dziś zaś bez śniadania? - zerknąłem na karczmarza, który z jedną brwią w górze, przypatrywał się mnie. Uśmiechnąłem się do niego, kręcąc głową, że nie.
— Obowiązki, ale z pewnością będę na kolacji.
— W porządku. Zostawię ci lepszy kąsek. - basior zaśmiał się głośno. Lubiłem go. Znał się na żartach, a poza tym smażył najpyszniejsze potrawy. Nigdy bym nie pomyślał, że z mięso można przygotować na tak wiele sposobów... Mruknąłem do siebie, kręcąc głową, po czym opuściłem gospodę. Nie miałem ochoty na smażone mięsko, dlatego pierwsze co, to polowanko. Z tą myślą wbiegłem w las.
Zapach zwierzymy był wyczuwalny. Skręciłem ostro w lewo, pędząc jak wiatr między drzewami. Sprawnie omijałem wszystkie przeszkody. Podążając za zmysłami, zlokalizowałem swój cel. Pognałem w jego stronę, wyskakując z gąszczy. Krew bryzgnęła, gdy ostre kły miękko weszły w ciało. Szarpnąłem łbem.
— Pojebało Cię!? - dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że to nie zwierzyna, a inny wilk. Błyskawicznie puściłem go, odsuwając się na bezpieczną odległość. Samiec zawarczał, szczerząc zębiska.
— Wybacz, pomyliłem Cię z zającem. - skusiłem się na drwiący ton, dokładnie lustrując przybysza. Nie był z watahy. Co prawda nie byłem pewien, lecz coś w nim sprawiało, że to wiedziałem. Nie wyglądał ani na przyjaznego, ani tym bardziej skorego do zabawy.
— Czy ja Ci idioto wyglądam na zwierzynę?!
— Cóż... Ciężko odróżnić twój łeb o pożywienia. Macie ze sobą wiele wspólnego. - pogarda w mym głosie była wyczuwalna. Nie wiedziałem, dlaczego go tak prowokuję. Miałem ochotę sprać mu tyłek, pomimo, że to on był tu ofiarą. Musiałem jednak działać roztropnie. Zacisnął kły, szykując się do skoku.
— Może ci pokażę, gdzie twoje miejsce!?
— Śmiało, ale to nie ja będę zaraz płakał.
— Ty bezczelny...- urwał w jednej chwili, warcząc wściekle.
Napiąłem mięśnie. Trzy...Dwa...Jeden. Wilk skoczył w przód, szarżując prosto na mnie. Stałem chwilę niewzruszony, czekając, aż się zbliży. Wybił się w górę. To był ten moment. Skręciłem ciałem gwałtownie w bok, łapiąc go w locie za kark. Przycisnąłem do ziemi, zacieśniając ucisk. Z gardła wydobył się władczy ton. Obcy nie spodziewał się go. Wykorzystałem to, szarpiąc go i tworząc jeszcze większe zranienia. Wyswobodził się błyskawicznie, uderzając mnie łapą w pysk. Odsunąłem się, już mocno wkurzony. Nie daruje mu!
Obudziłem się niewyspany i jakoś tak bez humoru. Zerknąłem na wpadające przez niezasłonięte okiennice słońce, które wdzierało się do pokoju zupełnie nieproszone. Przekląłem siarczyście, przewracając się na drugi bok. Próbowałem ponownie zasnąć, lecz sen nie nadchodził. Pomimo dziwnego zmęczenia, oczy miałem jak ogromne krążki. Na domiar złego bolał mnie grzbiet. Musiałem leżeć w nieodpowiedniej pozycji. Westchnąłem zrezygnowany, podnosząc się z łoża. Mętnym wzrokiem ogarnąłem pokój, lecz nie poczułem niczego specjalnego. Zazwyczaj towarzyszyły mi jakieś uczucia, pragnienia bądź myśli. Tymczasem wszystko było inaczej. Przygryzłem wargę, wracając wspomnieniami do poprzedniego wieczoru. Czy żałowałem? Nigdy. Czy byłem na siebie zły? Tak... Miałem się do niej nie zbliżać, nie dotykać, nie całować. Przyrzekłem sobie, że nie będę ogniwem zapalającym. Kłodą pod czyimiś łapami i kiścią niezgody. Itami nie powinna mi była na to pozwolić. Nie chciałem niszczyć jej związku, choć jak sama przyznała, nie kochała go. Ba, wspomniała nawet o tym, co ją spotkało z jego strony. W tamtej chwili pragnąłem jedynie znaleźć drania i rozerwać na strzępy, lecz drobne ciało wadery tak ufnie we mnie wtulone, skutecznie stłumiło moje zapędy. Co nie znaczyło, iż nie oberwie później. Niech się cieszy wolnością, póki może. Gdy go dorwę, nie zostanie z niego nawet plama. Dopilnuje, by sczezł za wyrządzone krzywdy. Nie mniej... przyjemność mieszana ze złością targała mną nieprzerwanie. Z jednej strony cudowne uczucie, z drugiej zrobiłem to, czego nie powinienem. Chciałem, oj, jak bardzo chciałem. Otrzymałem przyzwolenie. Tylko... jakie będą tego konsekwencje? By odrzucić myśli, wszedłem pod prysznic. Chłodna woda spływała po moim ciele, dając ukojenie, jakiego potrzebowałem. Pozwoliła oczyścić umysł. Wysuszenie się zajęło mi chwilę, w końcu ciężko, gdy ma się tak bujną sierść. Ostatni raz zerknąłem na zewnątrz. Z Południa nadciągały ciemne chmury. Nie minie kilka godzin, gdy do nas dotrze. Mimo tego musiałem wyjść i zaryzykować. Zszedłem schodami na parter, gdzie gwar rozmów i śmiechów nie było końca. Oni naprawdę robili sobie przerwę tylko przed wschodem słońca. Stali bywalcy już teraz zakrapiali kolejki. Do wieczora będą się już zataczać.
— Dziś zaś bez śniadania? - zerknąłem na karczmarza, który z jedną brwią w górze, przypatrywał się mnie. Uśmiechnąłem się do niego, kręcąc głową, że nie.
— Obowiązki, ale z pewnością będę na kolacji.
— W porządku. Zostawię ci lepszy kąsek. - basior zaśmiał się głośno. Lubiłem go. Znał się na żartach, a poza tym smażył najpyszniejsze potrawy. Nigdy bym nie pomyślał, że z mięso można przygotować na tak wiele sposobów... Mruknąłem do siebie, kręcąc głową, po czym opuściłem gospodę. Nie miałem ochoty na smażone mięsko, dlatego pierwsze co, to polowanko. Z tą myślą wbiegłem w las.
Zapach zwierzymy był wyczuwalny. Skręciłem ostro w lewo, pędząc jak wiatr między drzewami. Sprawnie omijałem wszystkie przeszkody. Podążając za zmysłami, zlokalizowałem swój cel. Pognałem w jego stronę, wyskakując z gąszczy. Krew bryzgnęła, gdy ostre kły miękko weszły w ciało. Szarpnąłem łbem.
— Pojebało Cię!? - dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że to nie zwierzyna, a inny wilk. Błyskawicznie puściłem go, odsuwając się na bezpieczną odległość. Samiec zawarczał, szczerząc zębiska.
— Wybacz, pomyliłem Cię z zającem. - skusiłem się na drwiący ton, dokładnie lustrując przybysza. Nie był z watahy. Co prawda nie byłem pewien, lecz coś w nim sprawiało, że to wiedziałem. Nie wyglądał ani na przyjaznego, ani tym bardziej skorego do zabawy.
— Czy ja Ci idioto wyglądam na zwierzynę?!
— Cóż... Ciężko odróżnić twój łeb o pożywienia. Macie ze sobą wiele wspólnego. - pogarda w mym głosie była wyczuwalna. Nie wiedziałem, dlaczego go tak prowokuję. Miałem ochotę sprać mu tyłek, pomimo, że to on był tu ofiarą. Musiałem jednak działać roztropnie. Zacisnął kły, szykując się do skoku.
— Może ci pokażę, gdzie twoje miejsce!?
— Śmiało, ale to nie ja będę zaraz płakał.
— Ty bezczelny...- urwał w jednej chwili, warcząc wściekle.
Napiąłem mięśnie. Trzy...Dwa...Jeden. Wilk skoczył w przód, szarżując prosto na mnie. Stałem chwilę niewzruszony, czekając, aż się zbliży. Wybił się w górę. To był ten moment. Skręciłem ciałem gwałtownie w bok, łapiąc go w locie za kark. Przycisnąłem do ziemi, zacieśniając ucisk. Z gardła wydobył się władczy ton. Obcy nie spodziewał się go. Wykorzystałem to, szarpiąc go i tworząc jeszcze większe zranienia. Wyswobodził się błyskawicznie, uderzając mnie łapą w pysk. Odsunąłem się, już mocno wkurzony. Nie daruje mu!
< Itami? > Kim okaże się ten wróg? Po czyjej stronie staniesz?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 3887
Ilość zdobytych PD: 1943 PD + 380 PD + 150% ~ 2914 PD
Łącznie: 15684 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz