Salem obiecał, czy też dał do zrozumienia, iż jestem tu zbyt krótko, by otrzymać mieszkanko. Jakiś okres próbny albo... no jakoś to tam było. Miałem ochotę, oj jak bardzo mu wtedy wszystko wygarnąć, lecz wiadomo, iż nie mogłem postawić się Alfie. No, niby mogłem, lecz prawo Lorund'a zabraniało, by jakakolwiek hybryda mogłaby rządzić watahą. Groziło to krucjatą i wieloma nieprzyjemnościami, gdyby jakiś mieszaniec zechciał łapać jego zasady.
Zacisnąłem zęby i z głośnym westchnieniem poczłapałem do łazienki. Sprawnie załatwiłem swoje sprawy, w tym zimny prysznic, który rozbudził me ciało. To było właśnie to, czego potrzebowałem. Jeszcze ciut mokry, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy do niewielkiej torby, po czym biorąc ją w pysk, ostatni raz omiotłem pokój, a następnie opuściłem pokój. Korytarz był długi i pusty, co nie było czymś szczególnym o tej godzinie. Mijałem zamknięte pokoje, z których wnętrza wydobywały się odgłosy chrapania. W żadnym nie paliło się światło. Gospoda pogrążona była w tej charakterystycznej nocnej ciszy. ~ Ah, też bym sobie jeszcze pospał. ~ Ziewając przeciągle, zszedłem piętro niżej, o mały włos nie zaliczając gleby na ostatnim schodku, ale na szczęście, czy też nieszczęście. - i tam nie znalazłem żywej duszy. Rozglądałem się dookoła, lecz cała gospoda spała kamiennym snem. Cóż się dziwić, na zewnątrz było ciemno. Która to mogłaby być? Czwarta rano? Dotarcie do celu chwilę zajmie, lecz i tak to nie był mój czas.
Ja rozumiem, że szczeniaki są dość wcześnie przyprowadzane do Smoczego Zacisza, ale czy nie dało się zorganizować tego wczoraj? Mieli tyle czasu, a jak zwykle o problemach informują na ostatni gwizd dzwonka. Żeby jeszcze dało się wykonać zadanie i wrócić do domu, lecz nie. - zabawa miała trwać do późnego popołudnia, a przygotowań było masa. Oczywiście należało uwzględnić sprzątanie bałaganu, który zapewne potrwa do nocy. Pięknie... W co ja się wpakowałem. Po co mi to było? A mogłem pozostać banitą, lub mieszkać tylko w mieście Varona i okolic nie należących oficjalnie do Dailoran. Nie, ja musiałem wejść między wrony i teraz skrzecząc jak one, wykonywać rozkazy jakiegoś zgrzybiaciałego przywódcy. Ught...
Westchnąłem, sprawdzając główną siedzibę, lecz nawet za ladą nikogo nie było. W kuchni ani w spiżarni również, a to oznaczało, że do pracy szedłem na głodniaka. Znowu. Nie po raz pierwszy zresztą otrzymałem zadanie wczesnym rankiem, przed wschodem słońca. Jednak tym razem nie miałem chyba tak źle. Po drodze mam przecież Południowe Krańce, może coś upoluję. Z tymi myślami opuściłem gospodę i w przeciwieństwie do posłańca, cicho zamknąłem za sobą drzwi.
Błyskawicznie owiał mnie zimny wiatr i cisza, świszcząca między okolicznymi drzewami. Ulice były skąpane w ciemnościach, nie paliło się żadne światło w oknach. Gdzieś w oddali zahukała sowa. Zdziwiłem się tylko trochę brakiem strażników, patrolujących te tereny. Widocznie jest tu albo bardzo bezpiecznie, albo zwyczajnie nie mają na tyle łap do roboty. Spojrzałem przed siebie, z widocznym grymasem na pyski. Ciesząc się, że nikt mnie takiego nie widzi. Ruszyłem z wolna, czując nieprzyjemne uczucie. ~ Dość mroczna sceneria. ~ Mruknąłem, mijając kolejne domostwa. By skupić na czymś myśli, podśpiewywałem sam siebie. Ciało miałem jak z waty. Potrzebowałem rozgrzewki. Przyśpieszyłem, a raczej zacząłem biec, by jakoś pobudzić mięśnie. Sprintem pokonywałem kolejne metry, ciesząc się jednak ciszą, która była wokół mnie. Miałem godzinę-półtora do celu. Jeśli bym się pośpieszył, zdążyłbym w mniej, ale czy miałem na to ochotę? To, że będę wcześniej, nie znaczy, że szybciej wrócę. To tak nie działało. Po chwili stwierdziłem jednak, że spóźnię się, jeśli pójdę na polowanie. Na śniadanie w Smoczym Zaciszu nie miałem, co liczyć, także pozostała tylko jedna opcja. Skupiając się na otoczeniu, rozproszyłem energię wewnątrz mnie. Zawezwałem ją, czując, jak wypełnia moje ciało. Znałem już tereny łowieckie, jednak teleportacja na taką odległość zmęczyłaby mnie do nieprzytomności. Zadowoliłem się zatem kilkukrotnym przenoszeniem o te kilkanaście metrów. Zawsze to coś. Lądując przed wejściem do lasu, odgoniłem swoją moc. Zawirowało mi w głowie. Chyba jednak przesadziłem. Odczekałem kilka minut, regenerując w tym czasie swe siły. Niepewnie wstałem, robiąc ruch do przodu. ~ Czas zapolować. ~ Szepnąłem, znikając w ciemnościach.
*
Polowanie zakończyło się totalną porażką. Po prawie trzydziestu minutach poszukiwań nie wyczułem niczego. Sarny, jelenie, króliki, a nawet maleńkie gryzonie. - wszyscy spali, schowani cholera wie gdzie. Sprawdziłem wszelkie kryjówki, a nawet wlazłem na drzewo, o mało nie skręcając karku i łap przy okazji. Jeśli zaraz nie ruszę do Smoczego Zacisza, to się spóźnię, a wtedy Alfa rozerwie mnie na strzępy, lub raczej będzie próbował to uczynić. Dupek. Uważa, że jak ma status, to wszystko mu wolno. Ught. No nic, obejdzie się bez śniadania. Czując burczenia brzuchu, ruszyłem w stronę swojego celu. Zrezygnowany, głodny i zirytowany do granic, mijałem kolejne drzewa. W myślach błagałem tylko o jedno. By te przygotowania trwały krótko. Wczorajszego dnia nie zdążyłem zjeść ani obiadu, ani kolacji. Dziś jestem także bez posiłku. Z głodu nie padnę, ale już współczuję tym, którzy będą musieli się ze mną użerać. Miałem nadzieję, iż nikt nie będzie miał mi tego za złe. Wiedziałem, że głodny byłem nie do wytrzymania. Marudziłem i byłem taki nieprzyjemny, oschły. Najwyżej mnie wyrzucą stamtąd, gdzie pieprz rośnie. Uśmiechnąłem się lekko, kręcąc głową.
Wujek ze strony ojca wpajał mi pozytywne myślenie. Powtarzał, że szkoda czasu na smutki i negatywne myśli. Powinno się czerpać z życia garściami, bez względu na to, jak ciężko nie było. Coś w tym było, choć nie zawsze się sprawdzało. Ci, którzy nie posiadali za wiele, cieszyli się wszystkim tym, co mieli. Każdą rzeczą i każdą chwilą. Natomiast ci "bogaci" gonili coraz to za czymś nieosiągalnym albo tym, czego mieli w nadmiarze. Nie znali wartości, nie dbali o rzeczy materialne, ani o innych. Chcieli mieć więcej i więcej. Jedni dla pychy, drudzy dla pozorów. Byleby się pokazać i puszyć nad "gorszymi". Eh... sam pochodziłem z takiej rodziny, lecz nigdy nie potrafiłem tego zaakceptować. Nie wiedziałem jednak, czego to jest wina. Ojciec co prawda nie pokazywał wszystkim i wszędzie swojego statusu, ale i on uczył, że każdy winień był wiedzieć, kim jesteś i co osiągnąłeś. Szkoda tylko, że ja nie chciałem, by ktoś wiedział. By ktoś się dowiedział, jaki zarzut na mnie ciąży. Bałem się... Strach przed odrzuceniem i nienawiścią był silniejszy niż wszystko inne. Nie mogłem i nie zamierzałem mówić nikomu tego, skąd pochodzę i jaką naprawdę mam rangę. Porzuciłem wszystko tak samo, jak i mnie porzucono. Skoro jest tak, a nie inaczej, nie było sensu wracać do przeszłości.
Wujek ze strony ojca wpajał mi pozytywne myślenie. Powtarzał, że szkoda czasu na smutki i negatywne myśli. Powinno się czerpać z życia garściami, bez względu na to, jak ciężko nie było. Coś w tym było, choć nie zawsze się sprawdzało. Ci, którzy nie posiadali za wiele, cieszyli się wszystkim tym, co mieli. Każdą rzeczą i każdą chwilą. Natomiast ci "bogaci" gonili coraz to za czymś nieosiągalnym albo tym, czego mieli w nadmiarze. Nie znali wartości, nie dbali o rzeczy materialne, ani o innych. Chcieli mieć więcej i więcej. Jedni dla pychy, drudzy dla pozorów. Byleby się pokazać i puszyć nad "gorszymi". Eh... sam pochodziłem z takiej rodziny, lecz nigdy nie potrafiłem tego zaakceptować. Nie wiedziałem jednak, czego to jest wina. Ojciec co prawda nie pokazywał wszystkim i wszędzie swojego statusu, ale i on uczył, że każdy winień był wiedzieć, kim jesteś i co osiągnąłeś. Szkoda tylko, że ja nie chciałem, by ktoś wiedział. By ktoś się dowiedział, jaki zarzut na mnie ciąży. Bałem się... Strach przed odrzuceniem i nienawiścią był silniejszy niż wszystko inne. Nie mogłem i nie zamierzałem mówić nikomu tego, skąd pochodzę i jaką naprawdę mam rangę. Porzuciłem wszystko tak samo, jak i mnie porzucono. Skoro jest tak, a nie inaczej, nie było sensu wracać do przeszłości.
Myśli galopowały niczym błyskawica. Z tego wszystkiego nie zorientowałem się nawet, że zbliżam się do celu. Wróciłem do rzeczywistości u bram Smoczego Zacisza. Drewniane ogrodzenie ciągnęło się wzdłuż całego terenu, odgradzając bezpieczną przystań od niebezpieczeństwa. Rozglądnąłem się na boki. Do wnętrza można było wejść trzema bramami, przy których tak samo, jak obecnie, stało po dwóch strażników. Było to dość dziwne, gdyż szczeniaki przyprowadzano później, a miasto zaś wymagało całodobowej ochrony. Co ja jednak mogłem o tym wiedzieć. Byłem przecież tylko jakąś hybrydą, która posłusznie wykonuje rozkazy przywódcy.
Od strony gór znajdowała się spiżarnia, która pełniła również rolę jakiegoś składzika na narzędzia. Tuż za nim trójkątny, dwupiętrowy budynek z poddaszem był chyba czymś w rodzaju kuchni, gdzie odbierano i przygotowywano posiłki. Nie wiedziałem jeszcze, gdzie znajdowała się jadalnia i do czego służyły pozostałe budynki wewnątrz obiektu, ale chyba zostanę jeszcze oprowadzony. Oby. Nie chciałbym wejść komuś do mieszkania w poszukiwaniu czegoś.
Od strony gór znajdowała się spiżarnia, która pełniła również rolę jakiegoś składzika na narzędzia. Tuż za nim trójkątny, dwupiętrowy budynek z poddaszem był chyba czymś w rodzaju kuchni, gdzie odbierano i przygotowywano posiłki. Nie wiedziałem jeszcze, gdzie znajdowała się jadalnia i do czego służyły pozostałe budynki wewnątrz obiektu, ale chyba zostanę jeszcze oprowadzony. Oby. Nie chciałbym wejść komuś do mieszkania w poszukiwaniu czegoś.
Strażnicy wpuścili mnie po dokładniej kontroli. Sprawdzili, czy w torbie nie przenoszę ostrych przedmiotów, czy materiałów szkodliwych. Śmiać mi się chciało, bo przecież sam w sobie byłem maszyną do zabijania. Ostre jak brzytwa kły lepiej i sprawniej wbiłyby się w malutkie ciałka szczeniaków, a pazury... cóż... również zrobiłyby krzywdę. Do tego dość potężna moc, mogąca spopielić wszystko wokół. Nie chciałem im jednak tego sugerować. Powinni się sami domyśleć, że ich czynności bezpieczeństwa są bez sensu. Nie zamierzałem się jednak nad tym specjalnie głowić. Inna kwestia bowiem nurtowała mnie o wiele bardziej. Smocze Zacisze to teren chroniony. Znajdowało się tu najmłodsze i przyszłe pokolenie watahy. Jakim cudem ja — mieszaniec i nowy dopiero co członek watahy, otrzymałem pozwolenie na wejście? To było... niepojęte. Salem albo naprawdę nie widział we mnie zagrożenia, albo sfora ma dziwne zasady. Z jednej chronią, a z drugiej wpuszczają obcych... Poj*bani, czy co?
Obiekt okazał się dość spory. Dopiero w jego środku mogłem swobodnie się rozglądnąć. Znajdowały się tutaj tylko cztery domostwa. Każdy z nich był na podwyższeniu, do którego prowadziły drewniane schody, a same budowle okalane zostały drewnianą ściółką. Nie wiedziałem, jak takie dachy mogłyby nie przeciekać, jednak nie stwierdziłem nigdzie obecności grzyba. Musieli zatem jakoś zabezpieczyć wnętrza przez zalaniem. W rogu od strony gór znajdowała się samotna wieża, pnąca się wysoko w górę. Na jego czubku stał kolejny strażnik, z uwagą śledząc każdy mój ruch. Pod jego obserwacją czułem się trochę niekomfortowo. By zająć czymś myśli, zwróciłem uwagę na samotny namiot i ognisko przygotowane do rozpalenia. Co prawda nie zapowiadali deszczu, ale pogoda nie była zbyt przyjemna. Wiosna to dość... nieprzewidywalny czas. Pogoda szaleje i zmienia się szybciej, nim zdążysz mrugać.
— Zamiast się rozglądać, pomógłbyś przy dekoracjach... - odwróciłem się jak na komendę sternika, dostrzegając postać, skrytą w cieniu. Lekko zdezorientowany, próbowałem wyłapać jakieś szczegóły, lecz nawet z pomocą czułego wzroku, nie do końca widziałem w tych ciemnościach.— Co tak rozdziawiasz pyszczek? - gdy dotarł do mnie sens słów przybysza, natychmiast zamknąłem pysk. Szczerze to nie spodziewałem się tu kogoś zastać. W sensie niby byłem umówiony, ale myślałem, że... ah, szlag by to. Potrząsnąłem głową, ogarniając się w końcu. Następnie przyjrzałem się obcemu. Głos należał z pewnością do wadery. Był melodyjny i słodki. W swoim życiu poznałem wiele samic, więc śmiało mogłem określić jej głos, jako przyjemny dla uszu. Ciekawe, jaki by był podczas śpiewu.
— Wybacz, jestem tu nowy. Nie wiedziałem, gdzie mam iść.
— Strażnicy mieli cię pokierować. - z dna umysłu wydobyłem fragment wspomnień, gdzie tłumaczyli mi wszystko. I chyba rzeczywiście wspominali, dokąd mam się udać, ale z łapą na sercu się przyznam — nie słuchałem. Zamiast tego bujałem w obłokach, błagając, by dali mi już spokój.
— Ja... chyba mi te informacje umknęły.
— Nie słuchałeś. - bardziej stwierdziła, niżeli zapytała. Trochę zaskoczyła mnie jej pewność siebie, a przede wszystkim to, że tak otwarcie wszystko komentowała. Była bezpośrednia. Podobało mi się to. Nie za bardzo miałem, jak się bronić. W końcu miała rację. Śmiałość wadery nie tylko mnie zaskoczyła, co... zawstydziła. Aczkolwiek miałem dziwne wrażenie, że to tylko pozory. Pod powłoką twardej skorupy, kryła się gdzieś ta nieśmiałość. Widać to było szczególnie wtedy, gdy w końcu wyszła z cienia i mogłem spojrzeć na jej profil. I oczy, które skrzętnie unikały kontaktu z moimi. Z obecnej odległości mogłem jednak stwierdzić, iż były one zielone. Sama wadera zaś miała dość niecodzienny zestaw barw. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy futro było brązowe, czy bardziej podchodzące pod czerwień. Głowę i bujną klatkę piersiową okalała biszkoptowa grzywa. Kolor ten przechodził przez podbrzusze, aż do końcówki ogona. Miałem przed sobą zatem młodą i bardzo zgrabną waderę, wnikliwie obserwującą moje łapy.
— T... Tak... Przyznam się bez bicia. Nie słuchałem. - wadera zaśmiała się cicho, kręcąc przy tym głową. — Jestem Atrehu, z kim mam przyjemność?
— Indiana. Nauczycielka Magów. Miałam otrzymać wsparcie przy organizacji święta Wiosny, ale spodziewałam się większej ilości wilków.
— Ja ci nie wystarczę? - w moim głosie pobrzmiewała typowa dla mnie dwuznaczność. Indiana uśmiechnęła się półgębkiem, lustrując mnie od łap, po czubek uszu, po czym stwierdziwszy, że chyba się nadam, kiwnęła na mnie głową.
— To się okażę. Chodź, zaprowadzę cię.
— Wedle życzenia, moja pani. - ruszyłem za nią, obserwując rytmiczny ruch jej bioder. Może nie będzie tak źle.
< Indiana? >
Co powiesz na początek?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2232
Ilość zdobytych PD: 1116 PD + 220 PD (bonus za 100 słów) + (bonusowy Booster) 150% ~ 1674 PD
Łącznie: 10447 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz