Przed oczami stanęły mu twarze zabitych. Tych znajomych, jak i tych bezimiennych hybryd, które pozbawił życia. Migotały, jak w pierd***iętym kalejdoskopie, zmieniały się momentalnie, pozbawione oczu, wpatrywały się w niego pustymi oczodołami. Równie dobrze mógłby to być jakiś koszmarny sen i zaraz zbudzi go zapach pieczonego nad ogniskiem mięsa. Śmiechy podchmielonych towarzyszy i krzyk Etienna niezadowolonego z faktu, że Sybir zasnął na swojej pierwszej warcie. Pewnie też złoi go w namiocie, jak to na dowódcę i drugiego ojca przystało... a potem klepnie go w kark i zapowie, by dołączył do kompani przy ognisku. Jednak nie.
Twarze przemawiały do niego, wpatrywały się jedynie w milczeniu nad jego nędzną dolą - czuł się zupełnie, jak skazaniec w czyśćcu, a spoglądające zaś nań mroczne oczodoły, to wzrok oskarżycieli. A gdzie był sędzia? Tego Sybir nie wiedział. Wiedział jednak to, że nie musiał nikogo za nic przepraszać - tak postąpiłby każdy, kto posiada prawo do ochrony własnego życia. I obrony przed gniewem swych druhów. Sumienie miał czyste i nie zamierzał się z tym kryć.
Żałujesz? Usłyszał wewnątrz siebie głos - być może rozsądku - brzmiał niewyraźnie, był stłumiony, jak gdyby dobiegał z głębi wody. Mimo tego zrozumiał i odparłby bez wahania, że nie.. nie żałuje. Usta miał jednak suche i nie potrafił wykrztusić z siebie ani słowa. Zastanawiał się jednak, czy dalej żyje - a może jednak umarł i oczekuje na proces, w którym stanie przed Wszechmatką i Stwórczynią wilczego gatunku. Miał swoje usprawiedliwienie czynów, które popełnił niedawno. Tylko, czy Sol weźmie je pod uwagę?
Otworzył oczy. Była noc. Mimo tego mętnym, acz przyzwyczajonym do czujności spojrzeniem spostrzegł czyjąś sylwetkę. Niewyraźnie odcinającą się na tle nocy, ale jednak, dostrzegł jej zarys. Podniósł się - a raczej usiłował pilnować, by nie stracić gruntu - łapy ugięły się mimowolnie, zmęczone i drżące od niedoboru tlenu. Był cholernie wyczerpany, gardło było suche, jak pustelnia. Usiłował użyć mocy, by w razie niekontrolowanego wypadku, obronić się przed osobnikiem. To nic, jeśli będzie trzeba, zatłucze go gołymi łapami, jeśli da mu choć cień wątpliwości.
— Mam wodę, jeśli chcesz - odezwał się wilk. To była wadera, której sam ton już mówił mu, że nie ma złych zamiarów. Albo to tylko gra pozorów, a Sybir nauczył się je rozpoznawać na szkoleniu z psychologii walki. — Podejrzewam, że przydałby mi się ten, kto cię zaatakował, co robi z nas sojuszników. Mam na imię Wichna.
— Nie wiem, skąd pochodzisz i czego chcesz - mruknął Sybir niezbyt wyraźnie. Język plątał się mu, jak naciągnięta na haczyk glista. — Ale wykazujesz się kompletną nierozwagą, przedstawiając się obcemu wilkowi. Samo to, że do mnie podeszłaś, prosi się o kosę w szyję
— A mimo tego nie zrobiłeś - odparła wadera swym spokojnym tonem.
— Nie zrobiłem. I tak pozostanie, jeśli nie dasz mi ku temu powodu, jasne?
Samiec zamlaskał, czując nieznośną suchotę w pysku, rozejrzał się i zaklął cicho.
— Etienne - szepnął Sybir, gdy spostrzegł nieruchome już ciało dowódcy. — Skurw***ny zaszlachtowali go, jak wieprza. Nie daruję im tego.
— Chcesz wodę? - zapytała ponownie. Czekała spokojnie, nie popędzała go, dała czas, by swe myśli nakierował na właściwe tory. I wolał, by mu w niczym nie przeszkadzano, inaczej wybuchnie.
— Chcę go pochować - odpowiedział po chwili zrezygnowany. — Chcę, by spoczął godnie w łonie matki ziemi, jak na prawdziwego wojownika przystało.... Za przelaną krew, matko ziemio przepraszamy cię. Matko ziemio, przyjmij synów z powrotem do swego łona, ojcze niebo skrop swymi łzami ciała ich, obmyj je z brudu doczesnego i daj ukojenie...
Dalsze słowa modlitwy zakończył stłumionym szlochem. A może to nie modlitwa, tylko majaczenie spowodowane zmęczonym organizmem. Nie był pewien, ale wadera pewnie ujrzała jego łzy, spływające po pobrudzonym od błota i krwi policzku.
— Pomogę Ci go pochować - oznajmiła po chwili wadera imieniem Wichna. — Ale ty też musisz mi pomóc.
Wadera czekała. Czekała, aż Sybir przełknie gorycz straty, wytrze policzki z łez - nie wstydził się ich. Miał wyraźny powód, by płakać. Próbował się podnieść, ale drżące mięśnie łap były zbyt słabe, by utrzymać samca w pozycji prostej. A co tu dopiero mówić o kopaniu grobu dla Etienna. Albo o pomocy dla obcej...
— A czy ja według ciebie wyglądam na kogoś, kto obecnie jest w stanie zrobić cokolwiek? - zapytał. Jego ton był lekko zagłuszony bełkotem, wynikającym ze skrajnego zmęczenia. Miał problem z unormowaniem oddechu, mięśnie protestowały arytmicznym drżeniem. Kiedy próbował wstać - mimo wyraźnych ostrzeżeń, wysyłanych przez organizm samca - opadł bez sił na ziemię.
— Zostaw mnie tu. Nie dam już rady...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz