Skrzydlaty lis nie wyglądał na zaskoczonego pytaniem drobnej wadery. Rozumiał jej obawy i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że bardziej od niedźwiedzia Itami obawia się kontaktu z innymi psowatymi. Nie drążył jednak tematu. Musiał też jednak przyznać w duszy, że ciężko było oprzeć się woni, jaką samica wydzielała, a tym bardziej że Itami, jest naprawdę urokliwą waderą i gdyby tylko nieco podnieść jej poczucie własnej wartości, mogłaby owinąć sobie wokół łapy nie jednego samca. A przynajmniej z takiego założenia wychodził Dante. Samo zadanie nie wydawało się mu zbyt trudne. Eskortowanie drobnej wadery nie powinno być problematyczne, jednak mimo tego stwierdził, że lepiej nie kusić losu i wybrać rzadko uczęszczaną ścieżkę, wiodącą ku lecznicy.
– Uczynię to z największą przyjemnością. – Odparł. Oczy Itami aż rozbłysły, gdy słowa basiora dotarły do jej uszu.
– Dziękuję. – Odpowiedziała. Dante dostrzegł na jej twarzy, że nad czymś rozmyślała, jednak w ogóle nie spodziewał się po samicy tego co zrobiła chwilę później. Drobna wadera podeszła do niego bliżej i stawiając na palcach, lekko pocałowała samca w policzek. Zrobiła to tak delikatnie, że ów pocałunek był ledwie wyczuwalny. Mimo tego samca na moment zamurowało. Ba! Nawet urodziła się w jego głowie pewna, dość nieczysta myśl, na którą jego oczy zaczęły zalewać się różem. Towarzyszyło mu przy tym uderzenie ciepła, którego pojawienie się sprowadziło go z powrotem na ziemię. Przymknął na chwilę oczy i powoli, po cichu wypuścił powietrze. Uśmiechnął się ciepło do wilczycy, po czym gestem skrzydła wskazał jej kierunek ich wyprawy i powiedział.
– Proszę tędy Panienko Itami. Idę tuż za Panienką. – Drobna wadera pomału ruszyła we wskazanym kierunku. Dante domyślił się, iż zauważyła zmiany w jego organizmie. Nie mógł jednak nic na to poradzić. To naturalna kolej rzeczy i choć było mu trochę głupio, że wadera to zauważyła, zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Miał w końcu bardzo odpowiedzialne zadanie i zamierzał je wypełnić najlepiej, jak potrafił. Skupianie myśli na jednym celu ułatwiało sprawę. Po kilku minutach cichego przemierzania leśnych gęstwin można by stwierdzić, że sytuacja sprzed chwili nigdy nie miała miejsca. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nagłe pytanie Itami, które, mimo iż nie powinno, sprawiło lekki dyskomfort lisowi.
– Widzi Panienka. Tak naprawdę sam nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale mają na to wpływ niektóre emocje oraz ich intensywność.
– Ciekawe... – Stwierdziła już bardziej do siebie Itami. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym ruszyła w dalszą drogę, a rudy lis tuż za nią. Ten czuł w głębi duszy lekki żal do siebie, że tak naprawdę sam wie niewiele więcej od drobnej medyczki.
Od celu dzieliła ich już tylko godzinka tempem spacerowym, jednak spokój nie mógł trwać wiecznie. Ciężkie kroki dobiegły wyczulonych uszu skrzydlatego Lisa. Jego sierść momentalnie się zjeżyła. Zrobił większy krok do przodu i skrzydłem "okrył" Itami, która nie bardzo rozumiała, o co chodzi, aż nagle nie usłyszała głosu nieznanego basiora.
– A kogo my tu mamy? – Wyszczerzył się wilk. Jego sierść była szara, wręcz mysia. Przez grzbiet i ogon przebiegała czarna pręga, a złote ślepia skrzyły się niebezpiecznie. Dante wyczuł od niego woń jednej z "wesołych" substancji, z którą się już kiedyś spotkał. Dawała kopa adrenaliny, sprawiając, że wilk, który ją zażył, miał wrażenie, że jest niezwyciężony. Ponadto pobudzała ona agresję i libido. Przez to ostatnie Itami w swym obecnym stanie była jeszcze bardziej narażona. Ów wilk zdawał się totalnie ignorować fakt obecności drugiego samca. Pewny siebie podszedł o kilka kroków od boku Itami. Wadera cofnęła się, w tym samym czasie Dante skoczył do przodu, rozkładając skrzydła i całkowicie odgradzając tym ruchem dwoje jasnych psowatych.
– Wara! Nie widzisz, że jest ze mną? – Wysyczał lis, ukazując szereg perłowych zębów. Napastnik jakby oprzytomniał i odpowiedział warknięciem. Samce mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Szacowali swoje szanse w starciu. Atmosfera gęstniała, tak że można by ją przeciąć pazurem. Widmo walki było nieuniknione.
– Była. Już nie jest. – Po tych słowach nie minęła nawet sekunda, a wilk rzucił się na lisa. Ten przyjął cios na skrzydła, którymi zasłonił twarz, po czym silnym ich ruchem odepchnął napastnika. W powietrzu zawirowały barwne pióra samca. Krew zaczęła gwałtowniej krążyć w organizmie obu panów. Słyszalne były głośne oddechy. Walka zaczęła się na dobre. Obaj panowie próbowali to się kąsać, to drapać. Ciężko było z początku stwierdzić, kto wygra. Wilk zdecydowanie przewyższał lisa siłą. Rudy jednak miał asa w rękawie. Kondycja i fakt, że wiedział, iż za niedługo u przeciwnika zacznie się zjazd, który znacząco namiesza mu w głowie. Samce tak się sobą zaaferowały, że na chwilę liczyła się tylko ich walka. Z jednej strony było to dobre dla przestraszonej Itami, z drugiej zaś prowadziło do nieuniknionych urazów. Ponadto przybysz zdecydowanie nie należał do watahy. Jego nieprzyjemna woń wskazywała na jedną z biedniejszych dzielnic Varony. Już po chwili było jednak po krzyku. Lis stał na powalonym przeciwniku, przytrzymując mu pysk do ziemi. Dante pochylił się nad pokonanym i wycedził przez zęby, prosto do ucha wilka krótkie słowo.
– Moja. – Ostry i zaborczy głos lisa sprawił, że wilka przeszły ciarki. Dante puścił samca, po czym napastnik z podkulonym ogonem uciekł w stronę miasta. Dante stał jeszcze chwilę, wpatrując się w stronę krzewu, za którym zniknął wilk. Na ziemi widać było sporo krwi, po trawiastej ściółce walały się pióra i kępki sierści. Dopiero po kilku sekundach krew w uszach lisa przestała dudnić. Dante poczuł, jak po barku spływa mu stróżka krwi, która nie zamierzała w najbliższym czasie krzepnąć. Mocny ból również dał się we znaki. Lis słaniał się na łapach, jednak starał się utrzymać fason. Gdy Itami podeszła do niego spojrzał na nią z troską, badając samicę uważnie wzrokiem. Jego serce zabiło mocniej, gdy dostrzegł draśnięcie na piegowatym policzku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz