~Naharys~
Dzień rozpoczął od krótkiego biegu truchtem - poza tym, że skutecznie przygotowywały mięśnie do porannego treningu - by podnieść nieco poziom endorfin, żeby jakoś znieść go w dość dobrym nastroju. A popsuły go dość dziwne sny, które do tej pory zdołał zapomnieć. Wiedział tylko, że mgliście dotyczyły jego rodzinnych stron i dotąd tęsknił. Wiosenny poranek nie zapowiadał dobrej pogody, stwierdził Naharys, spojrzawszy na postrzępione bure chmury, które ściągały z zachodniego frontu. Trasa, którą niezmiennie przemierzał w codziennych biegach, stawała się już monotonna, ale widok na skrzącą się wodę mijanego jeziora, rekompensował tę niedogodność. Lubił nawet zaczerpnąć przerwy przy jej brzegu, pijąc przyjemnie chłodną i orzeźwiającą wodę. Rozglądał się to tu, to tam, obserwował swych pobratymców z watahy, zmierzających ku codziennym obowiązkom.
I wtedy spostrzegł, że za niewyraźną kurtyną zarośli, niecałe sto metrów stąd, miało miejsce pewne wydarzenie. Zupełnie, jak polna mysz, niespodziewająca się pikującego ku niej orła, tak i on nie przypuszczał, że będzie świadkiem walki trzech osobników - z tego, co skonstatował, trzecim uczestnikiem była wadera, która trzymała się z boku - dosłownie atmosfera gęstniała wśród nich, była wyczuwalna niemal każdym zmysłem. Naharys wzrokowo ocenił wiek osobnika - skrzydlatego na dodatek - skonstatował też, że nie był sam. Towarzysząca mu samica była Naharysowi do tego stopnia znana, że rozpoznał ją od razu - to była Itami.
Naharysowi, jak na zawołanie, przywołał w pamięci złożone z reminiscencji związanych z pewnym rudym osobnikiem - bo czyż to nie Itami większość czasu spędza z Atrehu?
I wtedy spostrzegł, że za niewyraźną kurtyną zarośli, niecałe sto metrów stąd, miało miejsce pewne wydarzenie. Zupełnie, jak polna mysz, niespodziewająca się pikującego ku niej orła, tak i on nie przypuszczał, że będzie świadkiem walki trzech osobników - z tego, co skonstatował, trzecim uczestnikiem była wadera, która trzymała się z boku - dosłownie atmosfera gęstniała wśród nich, była wyczuwalna niemal każdym zmysłem. Naharys wzrokowo ocenił wiek osobnika - skrzydlatego na dodatek - skonstatował też, że nie był sam. Towarzysząca mu samica była Naharysowi do tego stopnia znana, że rozpoznał ją od razu - to była Itami.
Naharysowi, jak na zawołanie, przywołał w pamięci złożone z reminiscencji związanych z pewnym rudym osobnikiem - bo czyż to nie Itami większość czasu spędza z Atrehu?
Towarzyszącego samca kojarzył po zapachu, całe szczęście, że stał po stronie zawietrznej, ale jak dotąd nie miał okazji poznać go bliżej.
Całość sytuacji przedstawiała się następująco; samiec przed czymś chronił Itami, stwierdził to nawet po jego defensywnej pozycji. Poza tym wiało krwią, jak z jatki, co do tego, Naharys nie miał żadnych wątpliwości. Tej woni nie w sposób pomylić z żadną inną, chyba że jest się botanikiem wegetarianinem.
Naharys ruszył w ich kierunku, powściągliwie i nieśpiesznie, by przypadkiem nie zaalarmować nabuzowanego adrenaliną towarzysza Itami, która z resztą miała te swoje dni - poznał to po zapachu.
Wyzwalał rozkoszne, ciepłe podniecenie, a na same wyobrażenie, jakie tylko samiec może odnosić się do samicy, przyprawiały o nielichy ślinotok. Naharys, mimo że jego męska natura dała mu o sobie znać, potrafił się opanować i przybrać chłodny, niczym niezmącony fason. Wbrew opinii, jaka krąży na temat wilków wychowanych na północy - że to niewrażliwi, chutliwi i chciwi barbarzyńcy.
Prychnął w duchu, kiedy w myśl trafiała się taka konkluzja, a i tak było wiadome, że wilki i tak uwierzą w taką wersję, jaka będzie im się żywnie podobać.
Basior jednak zdawał sobie sprawę, że w ciągu całego życia, brakowało mu u boku tej drugiej połówki - samicy, z którą mógłby dzielić alkowę i powierzać sekrety swego życia. Itami stanowczo nie powinna mu zaprzątać głowy, zwłaszcza, że kusiła zapachem.
Niebawem zjawił się w pobliżu lecznicy, gdy wspiął się na grzbiet niewielkiego wzniesienia. Z niego zobaczył, że samica z ów skrzydlatym protektorem znikają za drzwiami, za nimi zaś ciągnęła się woń krwi. To nie była krew Itami, wyczuwał to dokładnie. Gdyby to chodziło o innego wilka, z pewnością nie zawracałby sobie tą sprawą głowy. Tu chodziło o Itami, przyjaciółkę i powierniczkę jego przyjaciela. Poczuł nieodpartą chęć interwencji.
— Nie sprawił mi najmniejszych problemów, panienko - odparł Dante, unosząc dumnie podbródek i ukazując Itami swój profil, niewątpliwie naznaczony szlachetnymi rysami. Był tak młody, tak przystojny, a zarazem porywczy i stanowczy. — Umówiliśmy się, że odprowadzę panienkę BEZPIECZNIE... - powiedział to z takim naciskiem i pietyzmem, że Itami przeszły ciarki. —... na miejsce. I wywiązałem się z obietnicy najlepiej, jak mogłem.
— I chyba nie będę panu w stanie wywdzięczyć się za ten trud. Wspaniale pan walczy, jak na bibliotekarza, panie Dante,
— Lisy w tych czasach - zgodził się Dante, rozkładając przed Itami ranne skrzydło, by ta mogła je opatrzeć i zabandażować. — Muszą umieć się bronić. To niezbyt bezpieczne czasy.
— A czy one kiedyś były bezpieczne? - spytała Itami, nie wysilając się nawet, by nadać tonu nieco barwy. — Watahy od pokoleń gryzą się o ziemię, przywileje i wpływy. Co rusz słyszy się o przypadkach zatrucia na dworach Alfy ofiar ukrytych spisków. Większa połowa to przypadki śmiertelne. Zanim jeszcze moja mama mnie urodziła, doszło do wojny domowej w sąsiadującej z nami watasze Irolain, bo jakiś skorumpowany jegomość podburzał poddanych przeciw Alfie, któremu zarzucono nieprawe pochodzenie. Niebezpieczne czasy zawsze były, są i podejrzewam z przykrością, że będą już zawsze, panie Dante.
— Póki co - powiedział lis, składając ranne skrzydło, by następnie udostępnić Itami zraniony bark. Zakrzepła krew zdążyła rozlać się wzdłuż ramienia, aż do szponiastych łap. — Ta wataha jest dostatecznie bezpieczna, by żyć na przyzwoitym poziomie.
— Panie, Dante - mruknęła Itami. — Ten bark będę musiała panu zszyć. Rana jest zbyt głęboka, mięśnie i tkanki są rozerwane, niemal widzę, co ma pan w środku. Jeśli nic z tym nie zrobię, rana będzie się jątrzyć... będę musiała wykonać niezbyt przyjemny zabieg.
— Co ma Panienka na myśli? - zapytał Dante, spoglądając podejrzanie na niewielkie pudełeczko w pyszczku Itami. Wieczko wykonane było z czystego drewna, poprzebijane dziurkami, jak sito, a kiedy zaś wadera je odkręciła, Dante skrzywił się wyraźnie. Na wyścielonym suchym sianem dnie wiły się i pełzły obślizgłe, błyszczące białe ciałka czegoś, co przywodziło na myśl larwy.
— A cóż to? - zapytał, niemal bełkotliwie na końcu.
— Larwy muchy plujki. Owszem, nie wyglądają ładnie, ale to pożyteczne stworzonka. Obumierające tkanki i bakterie gnilne to dla nich przysmak. Dzięki temu zachowa się więcej żywych tkanek i zapobiegnie rozwojowi gangreny. Musi się pan przełamać, panie Dante.
— Mhmm, no dobrze. Wierzę, że Panienka wie, co robi.
Itami wiedziała. Raz czytała artykuł poświęcony historii medycyny, że w czasach, kiedy zastosowanie tych z pozoru niewinnych stworzonek było jeszcze nieznane gatunkowi psowatych, umarł sławny na cały kontynent Alfa Regiald, który zapewne dożyłby rekordowego wieku siedemnastu lat, gdyby go doszczętnie gangrena nie zżarła. Nabył ją po sławetnej walce, zwanej jako "Bitwą dwóch róż" którą zwyciężył. A zęby i szpony były siedliskiem wielu bakterii, a powietrze zaś przepełnione było zanieczyszczeniami, więc Itami wolała na zimne dmuchać. W sumie, do celów antyseptycznych mogłaby wykorzystać wyciąg z wierzby, ale z przykrością odkryła, że jej zapasy się skończyły.
— Pozostaje jeszcze tylko szycie...
— I jak panienka radzi sobie z pisaniem?
Itami zamarła przez chwilę, a potem uniosła powoli głowę, mrugnęła lekko, gdy spostrzegła jadowitą wręcz zieleń w oczach samca.
— Proszę, panie Dante, mów mi po prostu Itami. Kiedy mówi pan do mnie per "Panienka" czuję się, jakby...
— ... jakby ktoś okazywał panience należyty szacunek - dokończył z uśmiechem, dość dziwnym odnośnie do sytuacji. Był jakiś taki zadarty i szarmancki.
— Nie, jakoś tak głupio mi. A co do pisania... no mówiłam, że jestem za głupia na pisanie.
— Nie chcę tego słyszeć - zawołał basior, zatykając sobie uszy. W dość teatralny sposób. — Nic nie słyszę. I nie zgodzę się z tobą, panieko. Nadajesz się i potrafisz to zrobić, jeśli tylko chcesz.
Itami westchnęła, niespecjalnie głośno, po tym, co usłyszała. Wadera skonstatowała od razu pewien fakt, że Dante nie potrafił w niej widzieć jedynie tępej medyczki, która boi się własnego cienia.
— No.. nie wiem, co powiedzieć, nigdy nie zastanawiałam się na poważnie nad pisaniem. To raczej dla tych, co mają choć minimum pojęcia o życiu, panie Dante. Dla kogoś, kto wiele widział i sporo zwiedził.
— Nie zgodzę się - odparł, kręcąc powoli głową. — Oczywiście, podróże kształcą, a życie uszlachetnia nas w wiedzę. Ale pisarze mają tajną broń, której nikt nie jest w stanie złamać. To wyobraźnia, panienko.
Całość sytuacji przedstawiała się następująco; samiec przed czymś chronił Itami, stwierdził to nawet po jego defensywnej pozycji. Poza tym wiało krwią, jak z jatki, co do tego, Naharys nie miał żadnych wątpliwości. Tej woni nie w sposób pomylić z żadną inną, chyba że jest się botanikiem wegetarianinem.
Naharys ruszył w ich kierunku, powściągliwie i nieśpiesznie, by przypadkiem nie zaalarmować nabuzowanego adrenaliną towarzysza Itami, która z resztą miała te swoje dni - poznał to po zapachu.
Wyzwalał rozkoszne, ciepłe podniecenie, a na same wyobrażenie, jakie tylko samiec może odnosić się do samicy, przyprawiały o nielichy ślinotok. Naharys, mimo że jego męska natura dała mu o sobie znać, potrafił się opanować i przybrać chłodny, niczym niezmącony fason. Wbrew opinii, jaka krąży na temat wilków wychowanych na północy - że to niewrażliwi, chutliwi i chciwi barbarzyńcy.
Prychnął w duchu, kiedy w myśl trafiała się taka konkluzja, a i tak było wiadome, że wilki i tak uwierzą w taką wersję, jaka będzie im się żywnie podobać.
Basior jednak zdawał sobie sprawę, że w ciągu całego życia, brakowało mu u boku tej drugiej połówki - samicy, z którą mógłby dzielić alkowę i powierzać sekrety swego życia. Itami stanowczo nie powinna mu zaprzątać głowy, zwłaszcza, że kusiła zapachem.
Niebawem zjawił się w pobliżu lecznicy, gdy wspiął się na grzbiet niewielkiego wzniesienia. Z niego zobaczył, że samica z ów skrzydlatym protektorem znikają za drzwiami, za nimi zaś ciągnęła się woń krwi. To nie była krew Itami, wyczuwał to dokładnie. Gdyby to chodziło o innego wilka, z pewnością nie zawracałby sobie tą sprawą głowy. Tu chodziło o Itami, przyjaciółkę i powierniczkę jego przyjaciela. Poczuł nieodpartą chęć interwencji.
~ Itami~
— Panie Dante - mruknęła, kiedy ujrzała jego poranione skrzydła. — Niepotrzebnie się pan tak narażał. Ten zwyrodnialec mógł pana nawet zabić. — Nie sprawił mi najmniejszych problemów, panienko - odparł Dante, unosząc dumnie podbródek i ukazując Itami swój profil, niewątpliwie naznaczony szlachetnymi rysami. Był tak młody, tak przystojny, a zarazem porywczy i stanowczy. — Umówiliśmy się, że odprowadzę panienkę BEZPIECZNIE... - powiedział to z takim naciskiem i pietyzmem, że Itami przeszły ciarki. —... na miejsce. I wywiązałem się z obietnicy najlepiej, jak mogłem.
— I chyba nie będę panu w stanie wywdzięczyć się za ten trud. Wspaniale pan walczy, jak na bibliotekarza, panie Dante,
— Lisy w tych czasach - zgodził się Dante, rozkładając przed Itami ranne skrzydło, by ta mogła je opatrzeć i zabandażować. — Muszą umieć się bronić. To niezbyt bezpieczne czasy.
— A czy one kiedyś były bezpieczne? - spytała Itami, nie wysilając się nawet, by nadać tonu nieco barwy. — Watahy od pokoleń gryzą się o ziemię, przywileje i wpływy. Co rusz słyszy się o przypadkach zatrucia na dworach Alfy ofiar ukrytych spisków. Większa połowa to przypadki śmiertelne. Zanim jeszcze moja mama mnie urodziła, doszło do wojny domowej w sąsiadującej z nami watasze Irolain, bo jakiś skorumpowany jegomość podburzał poddanych przeciw Alfie, któremu zarzucono nieprawe pochodzenie. Niebezpieczne czasy zawsze były, są i podejrzewam z przykrością, że będą już zawsze, panie Dante.
— Póki co - powiedział lis, składając ranne skrzydło, by następnie udostępnić Itami zraniony bark. Zakrzepła krew zdążyła rozlać się wzdłuż ramienia, aż do szponiastych łap. — Ta wataha jest dostatecznie bezpieczna, by żyć na przyzwoitym poziomie.
— Panie, Dante - mruknęła Itami. — Ten bark będę musiała panu zszyć. Rana jest zbyt głęboka, mięśnie i tkanki są rozerwane, niemal widzę, co ma pan w środku. Jeśli nic z tym nie zrobię, rana będzie się jątrzyć... będę musiała wykonać niezbyt przyjemny zabieg.
— Co ma Panienka na myśli? - zapytał Dante, spoglądając podejrzanie na niewielkie pudełeczko w pyszczku Itami. Wieczko wykonane było z czystego drewna, poprzebijane dziurkami, jak sito, a kiedy zaś wadera je odkręciła, Dante skrzywił się wyraźnie. Na wyścielonym suchym sianem dnie wiły się i pełzły obślizgłe, błyszczące białe ciałka czegoś, co przywodziło na myśl larwy.
— A cóż to? - zapytał, niemal bełkotliwie na końcu.
— Larwy muchy plujki. Owszem, nie wyglądają ładnie, ale to pożyteczne stworzonka. Obumierające tkanki i bakterie gnilne to dla nich przysmak. Dzięki temu zachowa się więcej żywych tkanek i zapobiegnie rozwojowi gangreny. Musi się pan przełamać, panie Dante.
— Mhmm, no dobrze. Wierzę, że Panienka wie, co robi.
Itami wiedziała. Raz czytała artykuł poświęcony historii medycyny, że w czasach, kiedy zastosowanie tych z pozoru niewinnych stworzonek było jeszcze nieznane gatunkowi psowatych, umarł sławny na cały kontynent Alfa Regiald, który zapewne dożyłby rekordowego wieku siedemnastu lat, gdyby go doszczętnie gangrena nie zżarła. Nabył ją po sławetnej walce, zwanej jako "Bitwą dwóch róż" którą zwyciężył. A zęby i szpony były siedliskiem wielu bakterii, a powietrze zaś przepełnione było zanieczyszczeniami, więc Itami wolała na zimne dmuchać. W sumie, do celów antyseptycznych mogłaby wykorzystać wyciąg z wierzby, ale z przykrością odkryła, że jej zapasy się skończyły.
— Pozostaje jeszcze tylko szycie...
— I jak panienka radzi sobie z pisaniem?
Itami zamarła przez chwilę, a potem uniosła powoli głowę, mrugnęła lekko, gdy spostrzegła jadowitą wręcz zieleń w oczach samca.
— Proszę, panie Dante, mów mi po prostu Itami. Kiedy mówi pan do mnie per "Panienka" czuję się, jakby...
— ... jakby ktoś okazywał panience należyty szacunek - dokończył z uśmiechem, dość dziwnym odnośnie do sytuacji. Był jakiś taki zadarty i szarmancki.
— Nie, jakoś tak głupio mi. A co do pisania... no mówiłam, że jestem za głupia na pisanie.
— Nie chcę tego słyszeć - zawołał basior, zatykając sobie uszy. W dość teatralny sposób. — Nic nie słyszę. I nie zgodzę się z tobą, panieko. Nadajesz się i potrafisz to zrobić, jeśli tylko chcesz.
Itami westchnęła, niespecjalnie głośno, po tym, co usłyszała. Wadera skonstatowała od razu pewien fakt, że Dante nie potrafił w niej widzieć jedynie tępej medyczki, która boi się własnego cienia.
— No.. nie wiem, co powiedzieć, nigdy nie zastanawiałam się na poważnie nad pisaniem. To raczej dla tych, co mają choć minimum pojęcia o życiu, panie Dante. Dla kogoś, kto wiele widział i sporo zwiedził.
— Nie zgodzę się - odparł, kręcąc powoli głową. — Oczywiście, podróże kształcą, a życie uszlachetnia nas w wiedzę. Ale pisarze mają tajną broń, której nikt nie jest w stanie złamać. To wyobraźnia, panienko.
~Naharys~
Kiedy przekroczył próg lecznicy, zapachy ziół, lekarstw i cudownego zapachu Itami zmieszał się w wonny galimatias, który zakręcił Naharysowi w głowie. Lecznica sprawiała wrażenie przytulnej i bezpiecznej, czyli tak, jak przystało na miejsce odpowiednim do leczenia chorych. Deski były dębowe, świeże, dlatego nie usłyszał żadnego skrzypnięcia, gdy szedł. Znalazł ją na końcu sali, gdy opatrywała zauważonego wcześniej samca. Nie zwrócili na niego uwagi, tak zajęci byli rozmową na jakiś temat, którego samiec nie był zbytnio ciekaw. Już miał rzucić na powitanie jakąś głupią anegdotkę, pokroju "Dobrze się bawicie, gołąbeczki?" ale momentalnie się rozmyślił. Przecież równie dobrze pacjent mógłby być kompletnie obcy Itami, mimo że wyczuwał od niego znajome zapachy. A więc ograniczył się do zapukania pazurem w dębową deskę. — Itami, czy wszystko w porządku? - zapytał samiec, kiedy odwrócili się do niego z kompletnie zaskoczonymi minami. Jak nic, mogliby się prześcigać, kto bardziej był zaskoczony. On czy ona. Kiedy nie doczekał się odpowiedzi, bo głos obojgu zastygł w gardle, dodał już nieco zgaszonym tonem. — ... A doczekali się go dopiero po dźwięku dzwonu...
— Yhmm, Naharys, kompletnie się ciebie nie spodziewałam. Tak, wszystko dobrze. A czemu miałoby być inaczej?
— Hmm, no nie wiem. Bo na przykład słyszałem odgłosy walki w pobliżu. I postanowiłem interweniować.
— Eghmmm - mruknęła wyraźnie zaniepokojona Itami i zerknęła na skrzydlatego samca. Kiedy nie doczekała się wsparcia z jego strony, odparła po chwili wahania. — Powiedzmy, że miałam drobny problem, ale pan Dante pomógł mi się z nim uporać. Prawda?
— Owszem, panienko - odpowiedział z przekonaniem Dante.
Zanim jednak samiec zdołał dokończyć zdanie, Naharys przeniósł na niego spojrzenie. Nie wyrażało ono ani wzgardę ani szeroko pojętą nieufność, ale było ono poważne i ostrożne. Dawniej, gdyby Naharys był rok młodszy, iskrzyłyby się zadzierżystym płomieniem.
— Czyli mam rozumieć, że... - odparł, postępując kilka kroków do przodu, już dawno przekraczając granicę bezpieczeństwa, ale był spokojny. Itami nic nie groziło. —... problem został w pełni zażegnany, prawda? - spytał, badawczo przyglądając się Dante'mu.
Tak się złożyło, że samiec nie był mu dłużny - on również studiował go spojrzeniem i ze zmieszanym uczuciem stwierdził, że obaj mieli podobny kolor oczu. Naharys miał jednak jadeitowe, a Dante zaś zielone. Tyle, że zieleń ta była zbliżona bardziej do szmaragdu, zmieszanego z bursztynem. I lśniły wyraźnie dziwnym blaskiem.
— Yhmm, Naharys, kompletnie się ciebie nie spodziewałam. Tak, wszystko dobrze. A czemu miałoby być inaczej?
— Hmm, no nie wiem. Bo na przykład słyszałem odgłosy walki w pobliżu. I postanowiłem interweniować.
— Eghmmm - mruknęła wyraźnie zaniepokojona Itami i zerknęła na skrzydlatego samca. Kiedy nie doczekała się wsparcia z jego strony, odparła po chwili wahania. — Powiedzmy, że miałam drobny problem, ale pan Dante pomógł mi się z nim uporać. Prawda?
— Owszem, panienko - odpowiedział z przekonaniem Dante.
Zanim jednak samiec zdołał dokończyć zdanie, Naharys przeniósł na niego spojrzenie. Nie wyrażało ono ani wzgardę ani szeroko pojętą nieufność, ale było ono poważne i ostrożne. Dawniej, gdyby Naharys był rok młodszy, iskrzyłyby się zadzierżystym płomieniem.
— Czyli mam rozumieć, że... - odparł, postępując kilka kroków do przodu, już dawno przekraczając granicę bezpieczeństwa, ale był spokojny. Itami nic nie groziło. —... problem został w pełni zażegnany, prawda? - spytał, badawczo przyglądając się Dante'mu.
Tak się złożyło, że samiec nie był mu dłużny - on również studiował go spojrzeniem i ze zmieszanym uczuciem stwierdził, że obaj mieli podobny kolor oczu. Naharys miał jednak jadeitowe, a Dante zaś zielone. Tyle, że zieleń ta była zbliżona bardziej do szmaragdu, zmieszanego z bursztynem. I lśniły wyraźnie dziwnym blaskiem.
<Dante?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1589
Ilość zdobytych PD: 795 PD + 150 PD + 30% ~ 239 PD
Łącznie: 1184 PD
Itami: 592 PD = 1298 PD
Naharys: 592 PD = 592 PD
Itami: 592 PD = 1298 PD
Naharys: 592 PD = 592 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz