— Jeśli chcesz... Mogę ci trochę pomóc. Mam do zaoferowania nocleg, posiłki... Wszystko, co niezbędne do życia. Wystarczy tylko jedno słowo. - Wadera grzebała łapą w ziemi. Samiec jednak nie wiedział, czy to było wywołane nerwami samicy - swoją drogą jej niepokój w przepływie powietrza stawał się intensywny - ale podejrzewał, że musiał ją wystraszyć. Nic dziwnego w sumie. Każdy by się przeraził widoku unoszącego się nad sobą ostrza sztyletu i tylko sekundy dzieliły, by zatopił się w ciepłym mięsie, krwi i trzewiach.
— Skąd myśl, że będę chciał skorzystać?
— Jak już mówiłam to propozycja, do niczego cię nie zmuszę.
I prawidłowo, że nie zmuszasz, miał powiedzieć Sybir, ale wadera wtrąciła szybko.
— Mogę ci nawet wszystko pokazać, ale jestem już wystarczająco spóźniona. Najpierw muszę udać się do szklarni po zioła, a potem muszę zanieść je do lecznicy. Jeśli chcesz, możesz mi towarzyszyć.
Sybir patrzył na nią, z coraz to rosnącym zdziwieniem, ale nie kwapił się, by je komukolwiek okazywać. Ta samica miała albo zaburzony ogląd sytuacji, albo wykazywała się niewiarygodną naiwnością, proponując mu pomoc. Nie po tym, co uczynił - a raczej uczynić zamierzał, gdyby w porę się nie powstrzymał. Miał nieodpartą ochotę na zająca albo przynajmniej kąsek w postaci bobra, który zbytnio oddalił się od pobliskiej rzeki. I gdyby nie strach wadery w oczach, być może do teraz spoglądałby z niedowierzaniem na jej stygnące ciało i żałował, że nie mógł się powstrzymać. Dyskretnie odetchnął z ulgą na tę myśl, że ów scenariusz się nie ziścił. Potem wadera wstała i podążyła w tylko jej znanym kierunku, odwróciła się po kilku krokach, jak gdyby chciała upewnić się, że Sybir pójdzie w jej ślady.
— Wiesz, zdałam sobie sprawę, że nie spytałam cię o imię. Ja jestem Tegaja. Pracuję jako Ratownik Medyczny i trochę jako farmerka. A ty?
— Wykazujesz się karygodną nierozwagą, przedstawiając się obcemu - odpowiedział ciut zimniej, niż to planował, ale efekt był przewidywalny. Z pyszczka samicy uśmiech spełzł, jak kropla po kaczym piórze. — Chyba zależy ci na życiu, prawda?
— Jak każdej czującej istocie - odpowiedziała nutką niepokoju zmieszaną ze smutkiem.
— Wydajesz się być w porządku - odpowiedział i nie kłamał. Doszedł do niej w trzech pewnych krokach i wbił w nią spojrzenie. Było spokojne, opanowane acz pełne też zimnej nieufności. — Nigdy więcej nie popełniaj podobnego błędu, dobrze?
— Wybacz, jeśli cię czymś uraziłam.
— Nigdy nie przepraszaj za coś, czego nie zrobiłaś. Nie uraziłaś mnie niczym, ale nigdy też nie okazuj obcym, że jesteś dobra. Nieodpowiedni mogliby to wykorzystać i jeszcze wyrządzić ci krzywdę. Nie bój się, ode mnie jej nie uświadczysz. A moje słowa potraktuj jako ostrzeżenie. Litość to zbrodnia.
Samica miała dość tęgą minę. Ewidentnie słowa basiora wprawiły samicę, zwaną Tegają, w stan osłupienia. I zastanawiał się teraz, czy wadera aby nie wściekła się na niego - po jej wyrazie Sybir stwierdził, że chyba nie - czy też będzie traktować go z taką samą rezerwą, jak on teraz ją. Co jak co, ale zachował się teraz, jak kompletny gbur. Ale nie powinna się mu dziwić, bo wiele ran przeżył w swoim i tak młodym życiu. Całe szczęście, że Tegaja była czystokrwista, bo sam nie wiedział, jak zareagowałby, gdyby wadera była hybrydą. Na myśl o tym słowie, przed oczami stanęły mu sceny walk w atakowanym obozie; szydercze śmiechy hybryd nad zamordowanymi towarzyszami Sybira, krzyki bólu i śmierci, gdy zatapiał w ich ciała swój magiczny miecz, by przeżyć i nie dać się zabić. Wspomnienia dymu płonących namiotów wydawały się tak realistyczne, że niemal go czuł... momentalnie rozejrzał się po polu walki, do omdlenia zaścielonym trupami obu stron. Zamachowców, jak i obrońców. To było tak realistyczne, tak klarowne, że aż przerażające. Strach łapał go za gardło, podduszał i zmuszał, by kwilić z niemocy.
Samiec zamrugał i pokręcił otępiale głową. Po wizji nie został już nawet smród. Tylko zapach lasu i zaniepokojone spojrzenie wadery.
— Tak, tak, wszystko w porządku... ja wybacz. Pytałaś mnie o imię. Nazywam się...
Kazan. Miał powiedzieć Kazan, ale w porę ugryzł się w język.
—... Sybir - dokończył po chwili przerwy. — Nazywam się Sybir i chętnie przyjmę twoją propozycję.
Tegaja przygryzła w zamyśleniu dolną wargę, jej oczy błysnęły niepokojąco i odsunęła się o krok, muskając z lekka ogonem pobliską paproć. Zaraz potem uśmiechnęła się czule, ciepło i uprzejmie. Pod wpływem jej uśmiechu, Sybir przełamał się przez barierę nieufności, co nie oznaczało, że wadera imieniem Tegaja, zyskała jego pełne uznanie. W trakcie ich wędrówki obserwował ją badawczo, oczy łapały każdy jej pełen gracji krok, wydający się tak delikatny, że na wilgotnej ziemi nie pozostawiał ani śladu. Kołysała przy tym biodrami w swym wyrafinowanym "waderzym" chodzie, to ten jeden szczególik, który potrafił wodzić samców za nos, płatać figle... spojrzenie basiora zatrzymało się na bujnym ogonie Tegai. Merdał on wesoło w rytmie chodu wadery, niemalże dokładnie zsynchronizowany z ruchami bioder, co prawdę powiedziawszy, widział pierwszy raz w życiu. Potem wbił spojrzenie wprost, przed siebie, próbując przełamać się przez barierę nieśmiałości...
Nieśmiałości, którą wzbudziła w nim ona...
— Skąd pochodzisz? - zapytała zaciekawiona. Wadera, jakby w lot wyczuła w ciszy panujące napięcie, dodała jeszcze. — Czy wolisz lubisz swoją anonimowość.
— Nie, nie, skądże... emm. Pochodzę z wysuniętej na północy tajgi. To kraina gęsto zalesiona iglastymi drzewami. Mieszkaliśmy w zbiorowych chatkach, zimny są tam tak srogie, że nawet najcieplejsze futro potrafi przebić zimno... Byliśmy otoczeni pierścieniem Gór Rwistych. A tam często też wywoływane były lawiny, ale jak zawsze, jakimś cudem, zawsze omijały moją wioskę. Ale niejeden raz widziałem ich skutek, gdy jakiś nieszczęśnik się na nią nadzieje... emmm, tutaj chyba nie macie takich problemów, co?
— A skądże? Tutaj lawiny górskie, jeśli ma się coś zdarzyć, trafiają się raz na surowy rok. Zazwyczaj nie ma ofiar.
— To dobrze - Sybir zdołał się na lekki uśmiech. — To bardzo dobrze.
Sybir przyspieszył kroku, by nieco, tak by jego brzuch zrównał się z jej biodrami i dyskretnie, skrycie zbadał zapach Tegai. Nie zdradził mu żadnych alarmujących znaków, poza tym, że woń, jaką roztaczała wokół siebie ta brązowowłosa ślicznotka, był przyjemny i uspokajający. To, nie chwaląc się, Sybir również musiał się nauczyć, kiedy jeszcze był zdrowo dorastającym nastolatkiem. Lata treningów i szkoleń sprawiły, że węch - jak i reszta zmysłów - był nakręcony na najwyższe obroty.
Co jakiś czas Tegaja spoglądała przez ramię na nowo poznanego, posyłała mu miłe spojrzenia i uśmiechała się, co stanowiło przyjemną odmianę tego dnia; Wizja bezpieczeństwa i dachu nad głową, świeżo rozpoczęta znajomość, która kto wie, może przerodzi się w ciepłą przyjaźń? Sybir jednak nie potrafił zaufać tak łatwo... jeśli dożyje dnia następnego, będzie mógł uznać tę znajomość za dobrze rokującą.
— Nie boisz się tak polować na terenie Watahy?
— Wiem, że tu jakaś Wataha jest, ale nie myślałem, by wstępować w jej szeregi - oznajmił zgodnie z prawdą. — Myślałem bardziej nad perspektywą osiedlenia się w jakimś mieście, najlepiej z dostępem do poczty. Macie tutaj gońców?
— W Varonie? Sama nie wiem, ale jeśli jest poczta, powinni być i gońcy. A czemu pytasz?
Jeśli ten pozbawiony nadziei i opuszczony przez Sol zakątek ma jakiś urząd pocztowy - albo coś, co stanowiło jego namiastkę - powinien wysłać meldunek do głównodowodzącego, że jego oddział został rozbity. Powinien już to zrobić dzień po masakrze.
— Chciałem powiadomić przyjaciela - powiedział. Spojrzał waderze w oczy, tylko tak mógł zasiać w kimś twierdzenie, że nie kłamie. — Pewnie bardzo się martwi i wyczekuje ode mnie jakiekolwiek oznaki życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz