Sybir śnił. Leżał w jakiejś porzuconej przez Sol i innych stodole, zanurzony w stęchłym sianie. O domowych warunkach na dzisiejszy dzień mógł zapomnieć, a jedynie co mu pozostało, to wspomnienia straty jego drugiej rodziny. Jego prawdziwa rodzina pewnie gdzieś wiedzie już szczęśliwe życie w obrębie stolicy, jak obiecano to jemu, gdy wstępował w szeregi szwadronu. I tylko zmęczenie zmusiło go, by przenocować w tej zapyziałej dziurze - przynajmniej nic nie lało się mu na głowę. Jednak koszmary dręczyły go do tej pory. I wybudzały go co jakiś czas. Sybir nie liczył czasu od następnego zaśnięcia, bo wiedział, że to bez sensu. O której by nie zasnął, i tak po jakimś blisko nieznanym czasie znajdował się w szarej rzeczywistości i śmierdzącym sianie. Wiercił się z boku na bok, a towarzyszący temu szelest siana może i nie działał mu na nerwy, ale uporczywie przypominał mu o rzeczywistości. Wspominał Etienne'a.
Myśli, że jego nie ma już wśród żywych, pustka w sercu bolała go jeszcze bardziej. Niekiedy wydawało mu się, że pewnego dnia zbudzi go gwałtownym szarpnięciem na poranną musztrę... ale to tylko wyłącznie jego złudna wyobraźnia.
W pewnym momencie, gdy koszmary znów wybudziły go już z i tak nędznego snu, przez otwory między kiepsko sklepanymi deskami stodoły zaczęły przelewać się blask wschodzącego słońca.
Ziewnął głośno, przeciągnął się - zmęczone mięśnie nadal protestowały - próbował wstać, kiedy spod słomy wyskoczyła wystraszona myszka. Samiec z worami pod oczami odprowadził ją leniwie spojrzeniem, po czym wyszedł na poranne powietrze.
Kolejny dzień szukania domu... kolejny dzień zmartwień o jedzenie i picie... a gdy i tego dnia niczego nie znajdzie, będzie musiał uznać tę stodołę za swój dom.
Z jedzeniem też był problem. Od wczoraj nie udało się mu nic upolować - w tym celu poszedł sprawdzić wnyki, które zastawił poprzedniego dnia. Znalazł ku temu trzy idealne miejsca - dwie niewielkie kotlinki, w których lubiły żerować młode kozy i polanka, gdzie kręciło się tam stado jeleni. Szansa, że któreś pochwyci się w jego pułapki, była dostatecznie wielka. Jeśli dopisze mu szczęście, jeszcze dziś zdoła najeść się do syta.
Musiał w pełni zdać się na samodzielność, choć przynajmniej nie miał z nią problemów.
Jeśli nic dzisiaj nie złapie we wnyki, ostatecznością będzie jego miecz. Potrafił siłą woli nie tylko nim machać, ale też rzucać nim, jak oszczepem na długie dystanse, ale to wymagało od niego więcej mocy. O wiele więcej, że nie mógł sobie na ten luksus pozwolić. To by go mogło nawet wycieńczyć. A co jeśli szczęście go opuści i będzie musiał stanąć oko w oko przed taką ostatecznością?
O tym będzie musiał przekonać się już za chwilę. Posłyszał jakiś szelest, wiatr jednak wiał w przeciwną stronę, więc nie był w stanie zwietrzyć zapachu. Być może nawet nie będzie musiał używać miecza. Chwycił wetknięty za lnianą opaską na udzie długi sztylet o podwójnym ostrzu, uchwycił go między zębami. Kroki stawiał bezszelestnie, tak jak go uczono, ze schowanymi pazurami, na samych opuszkach. Zastanawiał się jednak, dlaczego ofiara nie uciekała przed nim, przecież wiatr roznosił jego zapach, jak perfum. Tym lepiej dla niego.
Kiedy był blisko, z rozmysłem łapą odgarnął fragment krzewu, powoli i ostrożnie, spostrzegając fragment puchatego futerka. W następnej chwili, krótszej niż uderzenie serca, zwalił się na ofiarę, przełożył sztylet z pyska do łapy, unosząca się stal błysnęła w zielonych oczach, gdy... zamarła w powietrzu. Sybir w porę zorientował się, że właśnie upolował nie żadnego dzika czy też młodej łani. To była wadera.
— Szlag by to nie trafił - szepnął basior i opuścił sztylet. Nadal przygniatał wilczycę silną łapą. Wetknął sztylet z powrotem za lnianą opaskę, zasygnalizował jej palcem, by była cicho. Uzmysłowił jej też, że puści ją wolno, w zamian za milczenie. Odsunął się powoli i zanim zdołał odwrócić się w swoją stronę, wadera odezwała się.
— Czekaj... - ton miała nieśmiały. Jak gdyby zastanawiała się nad samym sensem zatrzymania go. — Nie jesteś stąd, prawda?
— Prawda - odpowiedział krótko Sybir. — I wybacz, że omal cię nie upolowałem.
— Jak zwykle zagapiłam się i zabłądziłam.
— Dokąd szłaś? - zapytał Sybir.
— Cóż, miałam odebrać ze szklarni zioła dla medyczki, ale jak zwykle dałam się rozproszyć... i tak jakoś wyszło. Co tutaj konkretnie robisz?
— Staram się przeżyć. Szukam jedzenia, ciepłego kąta i ogólnie... miejsca dla siebie. A co Ci do tego, jeśli wolno spytać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz