Z przyzwyczajenia wyostrzony słuch pochwycił ciche uderzenie i zerknął w tamtą stronę. Na pierwszy rzut rzucił się mu puchaty ogon, znikający za drzwiami pokoju. Zbliżywszy się nieco do wyjścia, wyjrzał przez próg i spostrzegł skrytą w rogu Tegaję, pocierającą łapą bok głowy, jak gdyby się w niego uderzyła.
— Wszystko w porządku? - zapytał, spoglądając na rumieniące się stopniowo policzki Tegai.
— Yhmm, tak, tak, jak najbardziej...
— Uderzyłaś się?
— Noo, tak wyszło, ale to nic takiego. Przeżyję - powiedziała, uśmiechając się nieśmiało i to w taki sposób, że Sybira coś tknęło. Nie potrafiłby przejść obok niej obojętnie, czy z surowością potraktować, co miał w zwyczaju odnosić się do innych. Usiadł na przeciw niej, spojrzeniem niebieskich stanowczych oczu wydał jej niezwerbalizowane polecenie, by pokazała mu miejsce uderzenia. Dotykiem delikatnym, czułym, zbadał samicę i stwierdził, że nie ma tragedii.
— Źle nie jest. Guza z tego nie będzie, ale powinnaś uważać, dobrze?
— D-dobrze.
Samica dukała wyraźnie oczarowana sytuacją. Sybir uśmiechnął się w duchu i kiwnął głową, ze zrozumiałych tylko jemu powodów. Jeszcze trochę i owinie ją sobie wokół palca - nie miał zamiaru jej krzywdzić, ale wolał unikać zbędnych pytań i okoliczności, w której znów poczuje się, jak ścigana zwierzyna. A jeśli się postara, samica będzie na tyle skłonna, że wyląduje z nim w łóżku, ale nie to było jego celem. Miał zamiar uczynić z niej swojego sojusznika w drodze ku wyznaczonemu zadaniu.
— Słuchaj... czy mógłbym cię prosić o czystą kartkę papieru i kałamarz z inkaustem? Chciałbym napisać list.
— Yhmmm... t-tak, już przynoszę.
Pojawiła się niebawem z czystym, starannie zwiniętym rulonem papieru i atramentem - nie miała inkaustu, ale atrament też się nada. Sybir, najlepiej jak umiał, podziękował jej, siląc się przy tym na ciepły uśmiech. Postawiła, choć ją o to nie prosił, papier i atrament na stole, odkręciła nakrętkę i zanurzyła pióro w czarnej substancji.
— Dziękuję - mruknął. Usadowił się wygodnie za solidnym stołem, Tegaja zaś przemknęła za jego plecami, zajmując miejsce na świeżej pościeli. Okazałby się skończonym chamem, gdyby teraz wyprosił Tegaję z jej własnego pokoju, nawet gdyby poprosił najładniej jak umiał. Dlatego, nie zwlekając dłużej, chwycił za pióro i zastanowił się nad treścią.
" Do głównego dowództwa Szwadronu Mirage, melduje młodszy kapral Sybir. Na wysuniętym głęboko na wschodzie terenie, dywizja szwadronu pod dowództwem Komandora Etienna, została rozbita w puch przez niezidentyfikowanych wrogów, niedaleko granic Watahy..."
Zatrzymał się na moment, zastanawiając się nad nazwą Watahy, w której obecnie się znajduje. Nielegalnie rzecz biorąc, ale to już mniej ważny szczegół.
— Jak nazywa się ta Wataha? - zwrócił się do Tegai, przegryzając w zamyśleniu dolną wargę.
— Dailoran - odpowiedziała z uśmiechem, a Sybir podziękował po raz kolejny, kiwając głową.
"... Watahy Dailoran. Prosimy o wsparcie i eskortowanie do Siedziby Głównej Mirage. Z ocalałych pozostałem tylko ja, cała reszta poległa na polu bitwy. "
Odłożywszy pióro na bok, Sybir podmuchał kilka razy w papier, by atrament wyschnął tak, jak trzeba, po czym zrolował go ponownie i zabezpieczył krótkim rzemykiem. Sybir z rozmysłem nie wspomniał o wilkach, które miały na tyle oleju w głowie, by uciec od walki. Wbrew wczesnym przypuszczeniom Sybira, tej rzezi nie dało się zapobiec, a oprawców wybić, co do jednego. I wbrew obiegowemu twierdzeniu, że hybrydy od wilków są znacznie słabsze, to wręcz zwinni i precyzyjni zabójcy o czym mógł przekonać się na własne oczy. Gdyby nie jego moc, zapewne leżałby tam wśród innych, rozdziobywany przez kruki i wrony..
Zamrugał oczami, potrząsnął lekko głową odganiając wspomnienia w cholerę, po czym zerknął na Tegaję takim wzrokiem, jak gdyby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej obecności.
— A więc... wybierasz ten pokój? - zapytała, kiwając ogonem w tę i we w tę, nie spuszczając spojrzenia z Sybira.
— Wolałbym ten na górze.
Z góry miałby większy widok na pobliską okolicę i miał baczenie na wszelkie alarmujące wydarzenia.
— To na pewno nie wygląda na dobry stan. - powiedział Sybir. — Chyba będzie dobrze, jak odpoczniesz przez chwilę, dobrze?
— Ale to na prawdę nic takiego. Po prostu od rana jestem tak zalatana, że...
— ... że właśnie doprowadziło cię do takiego stanu. Chodź, spróbuję się jakoś zająć tobą w domu. O ile...
Urwał nagle, kiedy spostrzegł alarmujący sygnał ponownego przewrócenia się Tegai na wilgotną ziemię. Zamknął ją szybko w silnym objęciu i przygarnął do siebie.
— To rzeczywiście nie wygląda na zbyt dobrze... czekaj..
Ale ten dzień się pokomplikował, pomyślał kiedy wziął waderę na swój grzbiet i usadowił ją tak, aby w trakcie powrotu nie zaliczyła zderzenia z ziemią.
— Czy to nie wina tego, że jesteś nieco... przepracowana? Rozumiem, że fucha ratownika wymaga on innych... ciągłej gotowości, ale co za dużo, to nie zdrowo.
— Nie w tym rzecz, tylko...
Cisza. Sybir dał jej chwilę na głębsze zastanowienie się nad sensem słów, ale po chwili wtrącił.
—... tylko co?
— Nic, nic - odparła. Oddech miała nierównomierny, samiec czuł zaś na swoim futrze jej pot - miał piękną, kwiecistą woń.
— Nie mów zbyt dużo... cholera, potrzebujesz odpoczynku...
Sybir miał ochotę zatrzymać się i zakląć cicho, ale rozmyślił się momentalnie. Nie chciał bluzgać przy Tegai, ale jeśli ona nie zgłosi nikomu nieobecności, zaczną ją szukać. A on zaś będzie musiał ukrywać się, jak spłoszony zwierz. Szlag by to, chciał powiedzieć, ale zmieszał się, kiedy Tegaja westchnęła wyraźnie zmęczona. Odgłos zabrzmiał tak słodko i ponętnie, że Sybir w pierwszej sekundzie poczuł przepływ zmysłowego ciepła.
Sol mu świadkiem, nie chciał czuć wobec Tegai czegoś więcej niż zwyczajna znajomość, ale nie mógł nic na to zaradzić. W końcu Tegaja to piękna wadera. Potrafiła zauroczyć go swoim ciepłym spojrzeniem, niemalże matczynym i opiekuńczym. Dyszał głośno, ale nie ze zmęczenia, tylko na wspomnienie jej spojrzenia. W tamtym jednak momencie pomyślał o rzeczy tak absurdalnej, że sam niedowierzał, iż ona w ogóle powstała; być może mógłby zdezerterować, wstąpić w szeregi tej watahy, byleby być blisko Tegai. Dbać i pomagać jej we wszystkich obowiązkach - miał nadzieję, że to tylko wyłącznie szczenięce marzenie zauroczonego samca, któremu jeszcze nie wytarto do końca mleka spod nosa. Miał swoje zobowiązania i nie mógł z nich zrezygnować.
Kiedy zbliżali się ku celu, Sybir zdał sobie sprawę, że Tegaja zasnęła - słyszał już tylko jej jednostajny, spokojny oddech, odwrócił się ku niej. Z jej lekko rozwartego pyszczka ściekała cienka stróżka śliny, która skapywała na białą sierść samca - to go nawet rozbawiło. Jednak to, co przyciągnęło bardziej jego uwagę, były uroczo zamknięte oczy. Wszedł do zalanego złotym światłem salonu, wspiął się po drewnianych schodach na górę, gdzie oficjalnie Tegaja przyznała mu pokój na własność, i tam złożył ją na miękkim łóżku, delikatnie i czule. Zaciągnął firanki, okrył Tegaję kołdrą do połowy jej brzucha, po czym stwierdził, że zacznie odpłacać się za okazaną dobroć. Weźmie się za sprzątanie, a potem coś ugotuje. Wtedy jednak pojawił się - nie pierwszy raz z resztą - pewien problem. On nie umiał gotować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz