Nowa zakładka "Kącik Zadań" dla lubiących wyzwania pojawiła się w Off-top! | Zmiana pory roku. Lato zbliża się wielkimi krokami. | ADMINISTACJA PROSI W MIARĘ MOŻLIWOŚCI O PRZYŚPIESZENIU AKCJI WĄTKÓW DO OBECNEJ PORY ROKU LUB DODANIE DO OPOWIADAŃ INFORMACJI, W JAKIM CZASIE DZIEJE SIĘ AKCJA WĄTKU | THE KINGDOM OF BLOOD zaprasza do siebie! | Miła atmosfera, kochani członkowie. | Poszukujemy nowych członków! | Chętnie zawieramy sojusze! Wystarczy zostawić komentarz w zakładce: Współpraca | Jeśli masz ochotę popisać, nie krępuj się! | Zapraszamy na Discroda, gdzie jest nas dużo więcej! | Nie musisz dołączać do bloga, wystarczy nam Twoja obecność na serwerze!

piątek, 13 grudnia 2024

Od Atrehu ciąg dalszy Itami ~ "Cień róży"

Nie wszystko poszło tak, jak zaplanowałem, ale nie mogłem być bardziej zadowolony z obecnych wydarzeń. Sagel dostał w końcu za swoje i niech się więcej nie pokazuje przy Itami. Ma szczęście, że w ogóle jeszcze oddycha. Ba, byłem gotowy powyrywać mu kończyny, albo chociaż złamać kilka żeber. Nikt nie miał prawa krzywdzić mojej wadery. Reakcja Tiru była w pełni uzasadniona i właśnie takiej oczekiwałem. Spodziewałem się, że na wzmiankę o skrzywdzeniu jego córki, basior dostanie szału. I nie myliłem się. W końcu kto by nie dostał? Kundel śmiał tknąć jego szczenię, jego oczko w głowie, krew z jego krwi. Żaden kochający ojciec nie puściłby tego płazem. Miałem cichą nadzieję, że osobiście go wywali za drzwi, lecz ku mojemu rozczarowaniu, ten szczeniak wycofał się jak niepyszny. Śmiać mi się chciało z jego prób udowodnienia swoich racji, które nawiasem mówiąc, nie miały prawa bytu. Mimowolnie jednak przed oczami stanęła mi twarz Itami. Widząc pustkę w jej pięknych oczach na widok zakrwawionego łba w worku, chciałem podbiec i zabrać ją jak najdalej... Z pewnością się tego nie spodziewała. A raczej nie po mnie. Sam się wstydziłem tego, co zrobiłem. I będzie mnie to prześladować. Nijako upodobniłem się do tych, których nie chciałem. Samodzielnie wymierzyłem karę, chociaż... nie. Miał szansę się poddać. Zastałem go w trakcie krwawej rzezi. Walczyłem w obronie własnej. I z drugiej strony to Naharys go zabił. Więc... jakby jest pół na pół? Eh, czemu to musi być takie trudne? Nie miałem jednak o to do niej pretensji. Mogłem zrobić to na wiele innych sposób, lecz wybrałem właśnie ten. Mógłbym tak gdybać, ale czasu nie cofnę. Zacisnąłem więc zęby i pewnie kroczyłem dalej.
Moim celem było odsunięcie Sagela, jak najdalej się dało. Nie zamierzałem wkupywać się w łaski Tiru, przynosząc mu łeb tego pedanta, aczkolwiek dla postronnej osoby, mogło się tak to wydawać. Zaś obecność Naharysa była spontaniczna. Nie prosiłem go, by szedł ze mną, lecz cieszę się, że jest i był przy mnie, gdy go potrzebowałem. Zwłaszcza teraz, gdy wpakowałem się w kolejny wir problemów. Propozycja Tiru i możliwość wstąpienia w jego szeregi... Nie, nie mogłem tego zrobić. I to z prostej przyczyny — nie zegnę przed nim karku. Może liczyć na moją pomoc, gdy zajdzie taka potrzeba, ale nie będę jednym z jego przydupasów — Jak Sagel, który wręcz się płaszczył pod jego łapami. Niech sobie prowadzi wojnę po swojemu. Ja tylko wspomogłem na naszą korzyść, a raczej tak mi się wydawało. I obym tego nie żałował. Wszakże pragnąłem tylko być przy jego córce, by chronić ją przed takimi... Ught... Dobra, muszę chyba zmienić temat. Koniec końców się udało. Naharys został z basiorem, choć kompletnie nie rozumiem dlaczego. Czego Tiru od niego chce? Jeśli przez przypadek wpakowałem go w to samo bagno, to chociaż nie będę z tym sam. Znając go, jednak okaże szacunek, lecz też nie zegnie karku. To wojownik. Jest silny, potrafi działać w grupie, ale nie zabije na żądanie basiora. No nic, oni sobie gdybają, a ja siedzę jak grzeczny piesek, czekając, aż wadera skończy oczyszczać moją ranę. Nie była głęboka, na szczęście. Do wesela się zagoi, jak to mówią. Gdyby tylko tak nie piekło. Wzdrygnąłem się po raz kolejny, gdy przyłożyła wacik.
— Słyszałyśmy waszą rozmowę. - Spojrzałem na Muiri ze zdziwieniem. Podsłuchiwały. Ściany w tym domu mają uszy, a po wnętrzu dźwięki łatwo się roznoszą. To było zatem oczywiste, że wytężyły swój słuch. — Dałeś popalić.
— Daj spokój. - Itami chciała chyba uciąć rozmowę. Widać to było po jej minie. Wręcz błagała, by nie drążyła dalej tematu, a najlepiej, by wyszła z pokoju. Muiri zaś jak to siostra — była wyszczekana i nie zamierzała tak łatwo ustąpić. Ze stoickim spokojem i lekkim uśmiechem, kontynuowała.
— No co? Prawdę mówię.
— Powiedział to, co myślał. - Wadera spojrzała na mnie z dołu, a musiała zrobić to dość pod dziwnym kontem, zważywszy na różnicę wzrostu między nami. Miałem jednak idealny widok na jej oczy, które rozbłysły. — A rozmowa z ojcem poszła mu nad wyraz dobrze. Rzadko kto wytrzymuje z nim konfrontację.
— Dlaczego? - zapytałem, spoglądając to na jedną, to na drugą siostrę, marszcząc przy tym nos. Nie odniosłem wrażenia, jakoby miało mi coś grozić. Żadnego nieprzyjemnego uczucia, czy choćby obawy jego osobom. Tiru był wprawdzie doświadczonym wojownikiem, ale przede wszystkim dobro jego rodziny stawiał na pierwszym miejscu. Nawet powieka mi nie drgnęła, gdy wydarł się na Sagela. — Nie był dla mnie surowy ani wulgarny.
— Chodzi nam o jego wzrok. Potrafi przyprawiać o ciarki.
— Ja jakoś tak nie odczułem. - przyznałem, a w duchu prychnąłem cicho. Na dupka może i patrzył morderczym wzrokiem, a już, zwłaszcza gdy ten zaczął się przed nim płaszczyć, błagając o szansę niczym niesforne szczenienie. Sam jednak nie doświadczyłem niczego podobnego. Ba, w jego oczach dostrzegłem te same iskry, które widoczne były u Itami. Można wiele mu zarzucić, ale ciepło natychmiast się w nim rozlewało, gdy w grę wchodziły jego dzieci. Od razu dostrzegało się różnicę. Były jego dumą... i jego słabością. Ktoś dobrze poinformowany łatwo mógłby wykorzystać obie samice do tylko sobie znanych celów.
— Idę sprawdzić, co u mamy. - Moje przemyślenia przerwał głos Muiri, która ruszyła w stronę drzwi. Na odchodnym, spojrzała jeszcze na mnie. Posłałem jej lekki uśmiech, po czym kiwnąłem głowę na znak pożegnania. — Tylko bez igraszek, dobrze? - Nim odpowiedziałem, wadera wyszła, zamykając za sobą drzwi. Gapiłem się na nie z lekko rozdziawionym pyskiem, nim w końcu pokręciłem łbem.
— O co chodzi twojej siostrze? Nie rozumiem, czemu tak po mnie jeździ...
— Ona już taka jest, musisz jej to wybaczyć. - ~ "Ah, ma słodka Itami, jak zawsze stawia wszystkich w dobrym świetle. " ~ Pomyślałem z lekkim uśmiechem. — Potrafi być perfidna i przebiegła, ale to dobra siostra. Nie narzekam na nią. W końcu to z nią przeżyłam całe dzieciństwo i to ją trzymałam się najbliżej. Brat był zajęty swoimi sprawami. Nauka i treningi zabierały mu cały dzień, a teraz dumny jest, że jest czujką. Lubi tę pracę. Tata, no cóż... rzadko bywał w domu, bo toczył tę swoją wojenkę po lesie, w trakcie, gdy mama zastanawiała się, czy jeszcze wróci do domu żywy. Gaspar pod nieobecność ojca był głową rodziny.
— A ty wyrosłaś na dobrą medyczkę. Widzę, że lubisz to robić. - Śmiech wadery był niczym kojący balsam. Przyjemnie muskał bębenki i odbijał się echem w głowie. Wadera ni stąd ni zowąd wyjęła grzebyk. Od razu rozpoznałem go po jego charakterystycznych zdobieniach. Zbliżając się do mnie, zaczęła rozczesywać kołtuny delikatnymi, zmysłowymi ruchami. — Pamiętasz? Tak właśnie przypieczętowaliśmy naszą znajomość. I pomyśleć, że zaledwie wtedy byliśmy dla siebie obcy... a teraz? Najlepsi przyjaciele. - Powiedziałem, szczerząc się do niej i wracając wspomnieniami do tamtej chwili.
— I nie żałuję tej przyjaźni. - Zerknąłem na nią. Powiedziała to dość cicho, jakby z lekka niepewnie, choć jej oczy temu przeczyły. Serce zabiło mi mocniej, uśmiechnąłem się szerzej.
— Nie żałujesz? - spojrzała na mnie. Przybliżyłem się nieco, patrząc perfidnie na jej usta. — A nie pożałowałabyś, gdybym... no wiesz. Zastąpił Sagela?
— W żadnym wypadku. - Nagły stuk przerwał moje dalsze plany. Grzebień upadł pod moje łapy. Sięgnąłem po niego na równi z waderą. Przyjemne ciarki przeszły przez całe moje ciało. Naelektryzowane powietrze groziło swym wybuchem. Nie zabrała łapy, a i ja nie zamierzałem tego robić. Pogładziłem ją delikatnie opuszkami. Spojrzeliśmy na siebie, wybuchając śmiechem. Chwilę zajęło, nim się uspokoiliśmy. Wadera schowała grzebień do torby, po czym dostrzegłem, jak uśmiech spełza z jej ust. Spojrzałem na nią zmartwiony.
— A co do zamachowca... był straszny, ale jeszcze straszniejsze było to, że... noo. Zabiłeś go.
— Żałujesz go? Poza tym to nie ja go zabiłem, mimo że byłem blisko. To Naharys poderżnął go jak prosiaka na ruszt. - Dobra, tę kwestię mogłem sobie darować. Ona nie musiała się tego dowiedzieć tak dosadnie.
— Mimo wszystko nie przyszło wam do głowy to, że upodobniliście się do niego? Zasługiwał na sprawiedliwy wyrok. - Napiąłem mięśnie, powstrzymując warknięcie. Serio?! Jeszcze rozumiem bronienie bliskich, czy znajomych, ale jego?
— No nie, Itami, ty tak na poważnie? Miał okazję, by stanąć przed Alfą za swoje zbrodnie, ale Salem ewidentnie wolał wsadzić mnie za rzekome wszczynanie burdy, a mordercę wypuścić, by mógł zaczajać się na swoje ofiary. - Musiałem jej wytłumaczyć, że nie każde postępowanie według sprawiedliwości ma sens. Poza tym, skąd niby wiadomo, że jego osąd byłby sprawiedliwy? Dostałby kilka lat odsiadki, po czym wyszedłby na wolność i zabiłby kolejne hybrydy. Dla swojego widzimisię. Bo tacy jak oni, się nie zmieniają. Bo żyją w tym pierdolonym przekonaniu, że ich krew jest czyściejsza od krwi hybryd. Jakby był do cholery lepszy od nas? — On polował głównie na wadery, które po spotkaniu z nim, w ogóle ich nie przypominały. On ich ciała masakrował jak rzeźnik w szlachtuzie rozbierający wieprza na półtusze. Ten zwyrodnialec nie powinien był dłużej oddychać tym samym powietrzem. Nie mogłem liczyć na prawo, więc sam wymierzyłem sprawiedliwość. - To nie była do końca prawda. Nie zamierzałem go zabijać, tylko powstrzymać. A, że wyszło, jak wyszło... — Ja i Naharys. Czy teraz rozumiesz, że nie tylko mi zależy na bezpieczeństwie? Ja to też zrobiłem dla ciebie, bo martwię się o ciebie. Ten drań mógłby skrzywdzić nie tylko ciebie, ale i twoją siostrę. Za to, że według takich, jak on, nie macie czystej krwi.
— To dlatego nie pojawiłeś się na lekcji polowania? Bo cię zamknęli w lochu? - Westchnąwszy z rezygnacją, przytaknąłem. — Rozumiem. No dobrze, to w takim razie...
— Jutro. O tej samej porze. Tym razem obiecam przyjść.
— Obiecasz? Na potrząśnięcie łapą?
— Na potrząśnięcie łapą. - Złączyłem nasze palce w odpowiedni sposób, po czym uśmiechnąłem się szeroko. — Uroczyście przysięgam, że stawię się na miejscu. Dla ciebie...
*
Wizyta u Itami znacznie się przedłużyła. Nim się bowiem obejrzałem, nastał wieczór. Ostatnie promienie zachodzącego słońca, przyjemnie otulały nasze przytulone ciała. Wadera usypiała u mego boku, a ja rozkoszowałem się jej widokiem, mierżąc jej miękkie futro. Pół dnia spędziliśmy na rozmowach, żartach i porządkowaniu pokoju. Moja luba zagoniła mnie do pracy, co przyjąłem z uśmiechem. Praca fizyczna pomogła ukoić zszargane nerwy. Cieszyłem się, że mogłem pomóc, a tym bardziej spędzić z nią czas. W końcu nie czułem się jak wróg, który musi się ukrywać przed Tiru. Tym bardziej że po lekkim przemeblowaniu, przyciągnąłem ją do siebie. Nagle, bez zapowiedzi, jak po zasłużoną nagrodę, sięgnąłem jej ust, kradnąc głębokiego, mokrego całusa. Początkowe oszołomienie przerodziło się w burzę z piorunami. Nasze języki walczyły dłuższą chwilę o dominacje, nim w końcu uległa pod naporem moich ukąszeń. Wydając z siebie ciche jęknięcia, wiła się prawie pode mną, przygnieciona moją piersią do podłogi. I tylko obecność jej rodziny, powstrzymywała mnie od wzięcia tego, czego chciałam i co mi oferowała. Jej duszy, serca i ciała. Powstrzymałem się jednak, po raz kolejny wystawiając na próbę wytrzymałość i siłę woli.
Zamruczałem do jej ucha, upewniając się, że śpi. Westchnąwszy, szepnęła cicho "Atrehu". Jęknąłem w duchu, przygryzając wargę. Aww, jak słodko to powiedziała. Moje imię na jej ustach było niczym symfonia. Zadrżałem, wyobrażając sobie ten szept w "innych" okolicznościach. Uśmiechając się sam do siebie, okryłem ją miękkimi futrami. Wyglądała tak pięknie, niczym leśna nimfa. Tak bliska, a jednocześnie nieosiągalna. Pochyliłem się, składając na jej policzku delikatnego całusa, po czym wyszedłem z pokoju. W domu panowała niczym niezmącona cisza. Nie wiedziałem, co z Naharysem, a tym bardziej z innymi mieszkańcami tego domu. Z pewnością nie byliśmy sami. Wszakże kilka pokoi dalej, odpoczywała Zuri. O ile Tiru nie siedział teraz przy niej, to z pewnością załatwiał problem z Sagelem. W końcu co jak co, ale takiej sprawy nie zostawia się na później. Ojciec tego szczyla jest jego przyjacielem. Więc Sagel powinien oberwać za to, co zrobił i jak się zachował. Nie chcąc jednak zaprzątać sobie tym głowy, skierowałem się w stronę schodów. Coś mnie jednak tknęło. Spojrzałem na drzwi do pokoju Zuri. Nabierając w płuca powietrza, zapukałem.
— Proszę! - nie dało się nie rozpoznać głosu matki wybranki swego serca. Był on wciąż słaby, ale pobrzmiewała w nim ta dawna siła. Wkroczyłem do pomieszczenia, rozglądając się nieco. Przeróżne książki porozrzucane były wokół niej, jakby większość czasu spędzała na ich czytaniu. W sumie, co innego mogła robić, gdy bliscy przy niej nie było? — Atrehu? - uśmiechnąłem się do niej, podchodząc bliżej.
— Witaj Zuri. Przeszkadzam? - obejrzała mnie od pazurów po ogon, po czym kiwnęła przecząco. Miałem dziwne przeczucie, że się mnie spodziewała.
— Nie, podejdź śmiało. - wykonałem polecenie, lustrując jej ciało. Wyglądała o niebo lepiej. Na pysku nie było śladów zmęczenia, a futro powoli nabierało blasku. Widać wraca do pełni zdrowia, choć rehabilitacja potrwa z pewnością jeszcze z rok. — Co cię do mnie sprowadza?
— Chciałem się w sumie przywitać i sprawdzić, jak się czujesz.
— Już mi lepiej, dziękuję za troskę. Opieka moich bliskich bardzo pozytywnie wpływa na duszę, choć... - spojrzała na swoje wciąż niezagojone i widoczne blizny, robiąc przy tym zrezygnowaną minę. Uśmiechnąłem się do niej uspokajająco.
— Domyślam się, ale jeśli moja opinia się liczy, to ładnie ci w nich. Później oczywiście całkiem obrosną futrem, więc nie będą widoczne. Bardziej martwiłbym się ranami w sercu.
— Rany się goją, Atrehu. - mówiąc to, głęboko spojrzała w moje oczy. I już byłem pewien... Wiedziała! Opuściłem po sobie uszy. Było pewne, że wcześniej, czy później dowie się o losie swego prześladowcy.
— Ja...
— Zwłaszcza takie, w których sprawca dostaje za swoje. - nie spuszczała ze mnie badawczego wzroku, a i nie dostrzegłem w nich nagany. — Doceniam to, co dla mnie zrobiłeś, choć nie podzielam sposobu, w jaki zostało to wykonane. A także fakt, że rzuciłeś jego łbem przy moich dzieciach.
— Wybacz... - szczerze przeprosiłem, w duchu bijąc się po pysku. ~ Idiota! ~. Sam miałem do siebie o to pretensje. Nie pomyślałem o konsekwencjach ani o obecności Itami i Muiri. — Jeśli to cokolwiek znaczy, to wiedz, że przeklinam się za to. Nie powinienem...
— W porządku. Nie musisz przepraszać... - za nic nie mogłem jej odgadnąć. Dostałem reprymendę bez krzyków? To... coś nowego dla mnie. Zazwyczaj, gdy coś odwalę, słyszę wręcz wrzaski i piski wprost do uszu, by sens wszystkiego szybciej i mocniej do mnie dotarł. — Dobrze się stało. On dostał za swoje, a moje córki... naukę o życiu.
— Brutalną...
— Prawda. - westchnęła, spoglądając w okno. Cisza nie była ciężka, choć po chwili zaczynała irytować. Chciałem coś powiedzieć, ale... co? Wszystko, o co chciałem zapytać, wyparowało z głowy w momencie przekroczenia progu.
— Zuri…
— Masz moje błogosławieństwo. - powiedziała to tak nagle bez ładu i składu, że przez dłuższą chwilę głowiłem się, o co chodzi. Dopiero po czasie, dotarł do mnie sens jej słów.
— Nie masz nic przeciwko mojej relacji z Itami?
— Z początku owszem. I tak samo, jak nie podobał mi się układ Tiru z Sagelem, tak nie podobał mi się fakt, że się przy niej kręciłeś. Później jednak zaczęłam dostrzegać zmiany w jej zachowaniu. Większa pewność siebie, radość z życia, która wylewała się z niej litrami. Ilekroć od ciebie wracała, marzycielsko patrzyła przez okno. Ciężko było do niej dotrzeć. Myślami była zupełnie gdzie indziej, ale i uśmiechała się częściej. I chętniej udzielała się w domu. Tak... masz na nią dobry wpływ, lecz... - i tu w końcu odwróciła się od okna, przyszpilając mnie niczym owada do podłogi. Gdyby oczyma można by zabijać... — Itami jest jak kruchy kwiat Róży. Teraz rozchyla swe płatki w blasku słońca. Jej cień może jednak wrócić ze zdwojoną siłą, niszcząc ją od środka. Jeśli ją skrzywdzisz, zabije cię. Jeśli się nią zabawisz, a potem odrzucisz, rozszarpię ci tchawicę. Jeśli zdepczesz ją, gdy będzie w pełnym rozkwicie, doświadczysz prawdziwego koszmarku, jakiego nie możesz sobie wyobrazić. Jesteś jej pewny?
— Tak! - odpowiedziałem pewnie, prostując się jak struna. — Nie miałem, nie mam i nie zamierzam mieć związku na chwilę. Gdy przypieczętuję naszą więź oficjalnie, pozostanie ze mną na zawsze. Możesz być pewna. Będę o nią dbał najlepiej, jak umiem. I nie pozwolę, by Cień Róży powrócił do jej życia.
— Trzymam cię za słowo, Atrehu… - Zuri uśmiechnęła się promiennie jak jeszcze nigdy. Odpowiedziałem jej tym samym. Wtem z dołu dobiegło nas trzaskanie drzwi, a po chwili pewne i szybki kroki po schodach. W progu stanął Tiru, przyglądając się nam z dziwnym wyrazem pyska.
— Wróciłem...
— Widzę. - wadera uśmiechnęła się do swojego partnera, ale tak inaczej jakoś. Zerkając to na jednego, to na drugiego, poczułem się trochę zbędny.
— To... ja już pójdę. Miło było znów cię zobaczyć.
— Wzajemnie, Atrehu. Bywaj. - minąwszy się w połowie drogi z Tiru, włoski stanęły mi dęba. Samiec nic nie powiedział, aż nie dotarł do samicy.
— Nie musisz się już martwić o Sagela. Na długo nie pojawi się w zasięgu wzroku. - jego głos przypominał gradową burzę. Niósł się echem, obijając o wszystko, co napotka.
— Dobrze wiedzieć, choć coś czuję, że nie wszystko poszło zgodnie z planem...
— Akurat to... to już moje zmartwienie. Kiedy indziej ci wytłumaczę. - kiwnąłem mu głową, wychodząc z pokoju. Nie patrząc za siebie, opuściłem posiadłość.
*
Pogoda nie sprzyjała treningowi. Silne wietrzysko targało moim futrem na wszystkie strony. Do tego mżawka i chłodniejsze powietrze znad oceanu, przenikało na wskroś. Byłem zmarznięty i przemoczony, a po Itami ani śladu. Mieliśmy się spotkać na ternach łowieckich, obok wielkiego klonu. Minęło piętnaście minut, potem trzydzieści. Kręcąc się w kółko, czułem coraz to większy niepokój. A jeśli coś jej się stało? Jeśli na nią napadnięto? Albo gdzieś spadło drzewo i stała się jej krzywda? Takie i inne myśli pojawiały się same z siebie. Nie mogłem wyrzucić ich z głowy. Po kolejnych dziesięciu minutach postanowiłem ruszyć na jej poszukiwania. W duchu modląc się, by nic się jej nie stało. Biegłem przed siebie, kierując się w stronę jej domu. Rozglądając się na boki, nie dostrzegłem zbliżającej się sylwetki.
— Atrehu?! - w ostatniej chwili zahamowałem, wzbijając w powietrze kurz i szorując pazurami o ziemię. — Już jestem. Przepraszam za...
— Jesteś cała?! - nie dając jej dojść do słowa, obszedłem ją dookoła. Z dokładnością chirurga macając uszy, pysk i talię, szukałem jakiekolwiek uszczerbku. — Martwiłem się o ciebie. Właśnie biegłem do twojego domu! - już chciałem sprawdzić kręgosłup wadery, gdy stanowczym gestem chwyciła moje łapy w łapy.
— Zwolnij, proszę. Nic mi nie jest. Zatrzymali mnie w lecznicy. - zamrugałem oczami, jakby nie do końca kontaktując. — Musiałam wstąpić jeszcze do domu po jakieś nakrycie. Naprawdę przepraszam, że musiałeś czekać. Ja... Noo… Nie wiedziałam, że pogoda będzie taka zła... Po prostu... - przyciągnąłem ją do siebie, wpijając się w jej usta i zamykając w ten sposób ten monolog. Czule, niczym delikatny dotyk motyla, prowadziłem jej myśli na inne tory. Poddając się rozkoszy, ochoczo rozwarła wargi. Wokół nas wzbiera burza, a my przytulając się pośród drzew, zapalczywie badamy swoje smaki. Jej był słodki niczym karmel. Uzależniający. I gdyby nie odgłos grzmotu w oddali, pewnie nadal byśmy trwali w labiryncie namiętności. Odsunąłem się, z trudem łapiąc powietrze.
— Chodźmy stąd. - zgodziła się bez wahania. Poprowadziłem ją w stronę jaskiń, które, choć nie miały ogrzewania i miękkich futer, zapewniały ciepło i suche pomieszczenie. Dojście do domu, czy miasta, zajęłoby zbyt wiele czasu. A my i tak byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Widząc wejście, przyśpieszyliśmy kroku, natychmiast zagłębiając się w jego wnętrzu. Dygotałem z zimna, ale nie zwracałem na siebie uwagi. Całą bowiem zabierała mi drżąca wadera. Pomimo ubrania, nie zdołała uratować się przed niszczycielskim żywiołem. — Tędy. - skręciliśmy w prawo, ku większej szczelinie, gdzie na jej końcu dostrzec było można zarys jakichś mebli. Czyżby ta jaskinia była zamieszkana? — Ehm… Jest tu ktoś? - cisza, a i węch nie zarejestrował świeżych zapachów. Mieliśmy szczęście.
— W...wygląda na to, ż..że… ktoś tu to zostawił i porzucił. - słysząc, jak z trudem mówi, rozejrzałem się. W lewym kącie dostrzegłem rozłożone futra. Nie były najlepszej jakości, ale z pewnością pomogą się ogrzać.
— Tam jest legowisko, połóż się, skarbie.
— D..Dobrze. - cieszyłem się, że nie próbowała stawiać warunków, choć w sumie to Itami. Tylko w sprawach swoich pacjentów jest stanowcza. Nie zamierzając się teraz nad tym głowić, przeszukałem wszystkie szafy. Prowizoryczne, ale nie zatęchłe. Choć czas już je nagryzł, z pewnością wytrzymają jeszcze trochę, po czym rozpadną się w pył. Spodziewałem się, że będą puste, ale ku mojemu zdziwieniu, znajdowało się w nich wszystko, co potrzebne przy takiej pogodzie. Natychmiast chwyciłem za ręczniki, a z półki ściągnąłem ogromny wór, zaciśnięty rzemykiem. Rozwarłem go, a w oczy uderzył jasny blask Neferu. Aż mnie oślepiło. — Wow. Przyda się. - zgodziłem się, rozrzucając kilka odłamków w różne części jaskini. Gdy było wystarczająco jasno, zabrałem się za wycieranie wadery. Ostrożnie, z uczuciem i figlarnością, czyściłem ją z wody i brudu. Nie zapomniawszy o żadnym skrawku jej cudownego ciała, osuszyłem do sucha. — Teraz moja kolej. - Itami wzięła czysty zestaw ręczników, po czym zabrała się do pracy. Z wyczuciem i doświadczeniem pielęgniarki, pieczołowicie się mną zajmowała. Temperatura się podniosła, a nasze spojrzenia spotkały. Nie zatrzymała się ani na moment. Upewniwszy się, że jestem suchy, niedbale rzuciła mokry ręcznik gdzieś przed siebie. Zbliżyłem się. Jak drapieżnik, szykujący się do skoku. A ona była zdobyczą. Taką, co to nie boi się łowcy, a i sama wychodzi mu na przekór. Oddechy zmieszały się ze sobą w obłoku pary. Rozgrzane w tę chłodną noc, pragnęły być blisko siebie. Powietrze zgęstniało, zdawało się elektryzować, lecz żadne z nas nie zwracało na to większej uwagi. Pochłonięci tylko sobą, oddaliśmy się słodkiej pokusie. Jej ciało uderzyło o moje. Z ust wyrwał się jęk, gdy torowałem sobie drogę do jej wnętrza. Moje zęby kąsały kąciki jej warg. Języki wirowały wokół, splatając się w erotycznej grze. Wadera przerwała słodką pieszczotę, nabierając głęboko powietrza, po czym nieśmiało spuściła wzrok.
— O co chodzi, kochanie? Wstydzisz się mnie?
— Huh? Nie... ja tylko... - policzki miała zaróżowione, a futro pomimo suszenia kleiło się do twarzy. Wyglądała tak uroczo, a jednocześnie tak gorąco. Zapach jej feromonów dowodził, o czym myślała, czego chciała i kogo pragnęła. Nie zamierzałem jej jednak do tego zmuszać. Położyłem się, a ona bez słów, przylgnęła do mej piersi. — Dziękuję. Rozumiesz mnie jak nikt inny.
— Cała przyjemność po mojej stronie. - uśmiechnąłem się czule, mierżąc jej futro. — To, co cię zatrzymało w lecznicy?
<Itami?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 3536
Ilość zdobytych PD: 1768 PD + 350 PD  + 30% ~  530 PD
Łącznie: 2648 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz