Nim Calem zdołał przekręcić kartkę na kolejną stronę, jego myśli momentalnie roztrzaskały się pod wpływem kilkukrotnego pukania do drzwi.
Zazgrzytał zębami, tłumiąc przy tym cisnące się mu na język przekleństwo. Zatrzasnął z charakterystycznym dźwiękiem księgę, wprzód zaznaczając piórem stronnicę, na której skończył czytać, leniwie zebrał się z krzesła i nieśpiesznie podreptał do drzwi. W pierwszej chwili nie musiał ich otwierać, by wiedzieć, kto za nimi stoi. Zapach lekarstw, ziół i choroby dosadnie i jasno tłumaczyły, kto ośmielił się go nawiedzić. Odciągnął rygiel i wyjrzał przez szparę uchylonych drzwi, zmarszczył brwi, kiedy ów woń poczuł jeszcze mocniej.
— Hmmm? - powitał go zimno Calem.
— Dzień dobry - przywitał się starszy wilk, dobrze znany w watasze, bowiem miał zaszczyt prowadzić lecznicę. Co też bardziej wprawiło Calem'a w niemałe zdziwienie, ale nie miał zamiaru się z tym jakoś afiszować. Mrugnął jedynie kilkakrotnie i w wyczekiwaniu na przybysza, uchylił drzwi nieco szerzej. — Czy mógłbym Ci zająć chwilkę, młodzieńcze?
Calem miał ochotę prychnąć, ale powstrzymał się od tego, zaciskając mocno żwacze. Co jak co, Calem może i był gburem wysokich lotów, ale potrafił okazać szacunek starszym od siebie.
— Już pan to zrobił, proszę pana.
Starszy samiec odchrząknął krótko, uniósł podbródek, nadając sobie tym samym dystyngowaną pozycję i wyłuszczył Calemowi pokrótce, o co mu chodziło.
— Chodzi o naszą medyczkę, Itami.
— A co ja miałbym z nią wspólnego? - spytał Calem, podnosząc nieco brew.
— Otóż szwendam się po całej watasze i nie w sposób mi ją odnaleźć. Jestem już nieco zmęczony, a potrzebuję przekazać jej ważną listę, którą musi niezwłocznie przejrzeć. Niezwłocznie!
Basior z wyraźnym pietyzmem podkreślił ostatnie słowo, jak gdyby chciał dać Calemowi do zrozumienia, że to, co ściskał w łapie, zawierało wartość najwyższą.
— I zgaduję, że... - zaczął powoli Calem, mrugając znów oczami —... mam ją dla pana odnaleźć, tak?
Calem, na prawdę z całych sił próbował powstrzymać się, by nie wypalić czegoś sarkastycznego, bo po chwili poczuł w sobie falę wzbierającej się wściekłości. To był jedyny dzień, w którym mógł cieszyć się wolnością od obowiązków wobec watahy i solowych zagrywek w Varońskiej karczmie, i dosłownie nie mógł zdzierżyć tego, że ta wolność, jak skrawek ostatniego chleba, jest mu wyrywana w sposób... Był już tak wściekły, że nawet zabrakło mu słów. Calem jednak opanował gniew kilkoma głębokimi wdechami i przyjął od starca to, co według niego było tak cenne.
— Dziękuję, młody wilku. Miłego dnia życzę i powodzenia.Rozsądnym zachowaniem byłoby w ogóle się nie zachować, bo Calemowi zabrakło słów, by dość celnie wysłowić swój gniew i zaskoczenie.
Nie wiele myśląc, zamknął za sobą drzwi. Głodny nie był, ani spragniony, to też nie widział żadnego powodu, by cokolwiek jeszcze załatwiać w swoim domu. Pierwsze swoje poszukiwania rozpoczął w pobliżu lecznicy. Czy tylko on w tej zakichanej watasze miał sprawny węch? Prawdopodobnie tak, bo nie pamiętał miesiąca, żeby przynajmniej jeden wilk się do niego nie zgłosił. W różnych sprawach. A sprawy te głównie sprowadzały się do potrzeby odnalezienia kogoś lub czegoś... jak gdyby w Dailoran on był jedynym łowcą...
Kiedy tak w myślach narzekał i narzekał, a lamentom tych nie było końca, nagle zatrzymał się, uniósł powoli głowę i pociągnął nosem. Woń była delikatna... kwiecista i rozkosznie słodka. Mieszała się z czymś twardym i gorącym... śliskim i kwaśnym...
Pociągnął jeszcze kilka razy, zarejestrowawszy dwa różne wonie, z całą stanowczością należące do dwóch osobników. Basiora i wadery. Słodka woń należała do niej... a ta mniej przyjemna do samca. Był zmęczony, czuł zapach jego potu...
Skądś znał ten zapach. Doskonale go zapamiętał. Niecałe półgodziny kręcił się wokół łąki nieopodal jeziora Arkane, wiedziony śladem obu woni, pociągnął jeszcze nosem, by mieć pewność swego odkrycia. Wtedy kątem oka spostrzegł wielki, rudy kształt przemierzający wydeptaną ścieżką, między wysokimi chaszczami, krzewami dzikich malin i bujnymi leszczynami. Rozpoznał w tym kształcie bujną, rudą grzywę, obecnie nieco zmierzwioną i pobrudzoną - choć i brud nie potrafił zamaskować blasku we włosach samca. To był Atrehu... dawno samca nie widział i w sumie, nie mógł się niczemu dziwić. Calem wiedział o jego wyprawie, która sprawiła, że ów rudy samiec musiał rozstać się z Watahą na niecałe osiem miesięcy... z rozkazu obecnie im panującego Alfy.
Gdzieś na północy, w sąsiedniej, zaprzyjaźnionej watasze doszło do awantury na szeroko zakrojoną skalę, która być może i dotarła do uszu samego Króla. Było o tym tak głośno, że wielcy tego kontynentu usłyszeli o pojmaniu i ukryciu szanowanych członków rodziny Alfy Tymora, jednego z najbliższych przyjaciół Króla Lorunda, który niemal natychmiast zareagował na te zuchwałe przestępstwo i nakazał swoim lennikom, by każdy wysłał po jednym wojowniku ze swojej watahy. W tym przypadku padło na Atrehu. Calem nie wiedział jednak, co zmusiło Salem'a do takiego, a nie innego ruchu i raczej nie miał zamiaru się w to zagłębiać.
I o wilku mowa. Calem, podążając za zapachem, doszedł do rudego samca, który maszerował powoli przez polną ścieżkę, wyraźnie zmęczony i zniechęcony tym, co się działo wokół. Wyraźne cienie pod oczami, zmierzwione i brudne futro sugerowały, że samiec miał wiele nieprzespanych nocy i ciężką drogę do przebycia. Spod zmierzwionych i poplątanych włosów niewyraźnie wyłaniały się stare rany, zasklepione brzydkimi strupami.
Calem przywitał go chłodnym spojrzeniem i nie było w nim ani krzty pogardy. Samiec przystanął na moment, kiedy ich oczy się spotkały. Widział w płomiennych oczach przygaszone ze zmęczenia iskierki, były przekrwione i zmrużone. Widać było, że nie miał nawet sił, by pocisnąć Calemowi jakimś sarkastycznym zdaniem.
— Witamy pana wojownika w domu - zaczął lodowato Calem, nie siląc się nawet na drobny uśmiech.
— Daruj sobie, dobrze?
— Dobra, do rzeczy. Mam to dostarczyć twojej suni - Calem bez wyrazu pokazał Atrehu zwitek pergaminu — mimo tego, że mam lepsze rzeczy...
— Chyba nie mówisz o Itami?
— A o kim myślałeś? O wróżce chrzestnej? Tak, o Itami mi chodzi. Gdzieś się zapodziała i muszę ją odnaleźć... ale w sumie, ty mógłbyś jej to oddać.
— Nie mam zamiaru robić za twojego kuriera - mruknął przygaszony Atrehu.
— Jak sobie chcesz. Ten świstek to nie mój problem tylko twojej medyczki, z którą się tak lubisz chadzać. Przekażesz jej to albo nie, to od ciebie zależy.
— Jeśli nie zauważyłeś, miałem za sobą trudne miesiące...
W odpowiedzi Calem posłał rudemu jadowicie mocne spojrzenie, które nie znosiło sprzeciwów. Atrehu zaś wyglądał, jakby podobne wyrazy nie podobały się mu, jak czerwona płachta bykowi. Atmosfera wokół rudego wręcz buzowała od napięcia i zmęczenia.
— Z resztą nieważne. Poradzę sobie sam.
*
~Itami~
Lovie niebawem zjawiła się na miejscu, idealnie w czasie, jakim przewidywała Itami. Szybko uwinęła się z tym zielskiem, przyznała w myślach medyczka. Wiadomo, że praca przy selekcji ziół wymagała czasu i skupienia, a zależało jej, by te ów dary natury miały jak najlepszą jakość. Po sezonie zimowym, zapasy lecznicy lekko wyszczuplały - potrzebowała tkane ze specjalnego leczniczego materiału bandaże, wywary przeciwbakteryjne, głównie z białej wierzby, suszone mieszanki ziół do żucia, które podawano każdemu pacjentowi z infekcją jamy ustnej - i przydałoby się ją nieco uzupełnić. Dzięki pomocy Itami, pulchna wadera uporała się z tym zadaniem w oka mgnieniu i wręczyła jej wiklinowy koszyk ziół z wyraźnie miłym uśmiechem na smukłym pyszczku. Itami kiwnęła głową w podzięce, ale została pochwycona na ramię, kiedy tylko chciała się odwrócić. Z ciekawością zerknęła na starszą od siebie waderę. — Wydajesz się taka cicha - zauważyła z lekką troską Lovie. — Coś się stało?
— Niee, wydaje Ci się. Jestem - Itami spuściła na bok spojrzenie — nieco zmęczona. Dawno nie wyspałam się porządnie.
— Musisz to niezwłocznie zmienić. Sen to zdrowie - odpowiedziała ciepłym, niemalże matczynym tonem.
— Spróbuję, choć wątpię, czy mi się to uda - odparła bez przekonania Itami, po czym wyszła z namiotu Lovie. Nieopodal, wśród wysokich łan zbóż, które otaczały zewsząd namiot wąskim pierścieniem, hasały rozweselone szczeniaki Lovie. Wiatr poza tym kołysał złotym morzem, co jakiś czas rwał, jak końską grzywą w trakcie galopu. Nie narzekała, nawet orzeźwił ją ten lekki wicherek, przeczesał delikatnie jej włosy i oczyścił umysł. I nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Zdecydowała już, że gdy upora się ze wszystkimi obowiązkami wobec lecznicy, odwiedzi po południu Tunę i spróbuje się jakoś ucieszyć jej towarzystwem... choć wiedziała, że tę rzeczywistą pustkę wypełnić potrafił tylko jeden osobnik. Westchnęła cicho, chwyciła za wiklinę z ziołami i już miała iść w swoją stronę, kiedy dopadł ją czyiś ton. Zimny, surowy, pełny pretensji ton.
— Kogo ja widzę. Zakładam, że medycy w tej watasze mają o wiele większe problemy, że wysługujecie się innymi wilkami do odwalania brudnej roboty.
W połowie pełnego jadu zdania odwróciła się i w następnej sekundzie, oczy wadery rozszerzyły się i zaiskrzyły przestrachem. Stanął przed nią wielki, czarnowłosy samiec ze szkarłatnym podbrzuszem i opaską na bujnej grzywce.
— I oby tak było... bo następnym razem nie dam sobie zawrócić głowy jakimiś bzdurami. Mam poważniejsze rzeczy na głowie.
— Przepraszam, ale... o co Ci chodzi, Calem?
— O to! - I uniósł na poziomie oczu Itami zwinięty rulon pergaminu.
— Co to jest?
— To raczej ty powinnaś wiedzieć. Trzymaj...
I niedbałym, wielkopańskim wręcz gestem rzucił zwitek na wyselekcjonowane zioła. Nie spodobało się to Itami. Zaledwie w ułamek sekundy zdała sobie sprawę, jakby w tym geście, Calem całą winę zrzucał na nią i to ona winna się wstydzić, że w ogóle tutaj żyje. Żal i smutek momentalnie uszczypnął ją w serce i obserwowała z rosnącym napięciem, jak samiec bez pożegnania wchodził w złociste morze zbóż, ignorując przy tym bawiące się nieopodal szczeniaki. Nie spodziewała się raczej odpowiedzi, która wyjaśni jej, czemu to zawsze ona musi czuć się wszystkiemu winna. I tak z wielkim ciężarem winy zwróciła się ku lecznicy, maszerując powoli, z nisko opuszczoną głową, jak skazana na śmierć recydywistka. Następnego dnia na pewno przejdzie jej ból po dzisiejszym spotkaniu, ale na pewno nie zapomni tego tak łatwo.
— Itami?
Itami uniosła głowę i zerknęła za siebie. W następnej sekundzie cały żal, zmęczenie i smutek z całego dnia spłynął jej ciała, a ich miejsce zastąpiła radość i z każdą chwilą wlewające się wewnętrzne ciepło sprawiły, że wadera upuściła wiklinę z ziołami, zupełnie tego nieświadoma. Potem pognała w stronę samca, w biegu uchwyciła się jego szyi i wtuliła policzek w gęste, kremowe futro na jego szerokiej piersi. Radość była tym większa im dłużej cieszyła się zapachem Atrehu - co prawda nieświeżym - a jej ogon nie potrafił opanować ciągłego, energicznego merdania.
— W końcu jesteś! - zapiszczała cicho.
Samiec w końcu objął ją łapą i przycisnął do swojego ciała. Itami zatopiła palce w gęstym, zmierzwionym futrze na szyi Rudego. Było lepkie i tłuste od wielodniowego brudu, ale nie przeszkadzało jej to. Nie obchodził ją jej własny komfort i poczucie przyjemności, kiedy w jej zasięgu był on. Samiec zamruczał przyjemnie, choć zmęczenie wyraźnie dźwięczało i lekko psuło efekt, ale to też ją nie obchodziło. Najważniejsze, że w końcu, po tak długiej rozłące mogła go dotknąć, poczuć i pocałować.
<Atrehu?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1159 (Calem)
Ilość napisanych słów: 704 (Itami)
Ilość napisanych słów: 704 (Itami)
Ilość zdobytych PD: 352 PD + 70 PD + 30% ~106 PD - Itami
Ilość zdobytych PD: 580 PD + 110 PD + 150 % ~ 870 PD - Calem
Ilość zdobytych PD: 580 PD + 110 PD + 150 % ~ 870 PD - Calem
Łącznie:
Calem: 1560 PD
Itami: 3032 PD
Calem: 1560 PD
Itami: 3032 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz