Patrząc mu w oczy Itami poczuła zmieszanie. Zwłaszcza, że z naciskiem powiedział, jaka jest wyjątkową waderą. Nie ma wilków wyjątkowych chciała powiedzieć, ale wiedziała, że zrobiłaby dobrze, gdyby dała samcowi dokończyć. Przy tym był ciepły i łagodny, a bynajmniej próbował za takiego uchodzić, czuła to.
— Więc nie roń już łez, ponieważ szkoda, by twoje piękne błękitne oczy pozostawały zaczerwienione.
Jak na wojownika miał czuły dotyk, czuła wyraźnie, jak jego palce delikatnie pieściły jej policzki. Zdała sobie też sprawę, że jak na wojownika, wykazywał rzadko spotykaną wrażliwość. Zmrużyła lekko oczy i pozwoliła, by samiec badał ją dotykiem. Nikt nie mógł przypuszczać, jak od dłuższego czasu tego potrzebowała. Odkąd nie ma przy niej Atrehu, poczuła się, jakby to wszystko do tej pory okazało się pięknym snem. Teraz miała koło siebie Miguela, który być może rudym samcem nie był, ale przynajmniej zdołał chociaż do połowy wypełnić pustkę. Nie miał tych cech, których uwielbiała w rudym samcu, ale Miguel uzupełniał to w inny sposób - swoją czułością, niekiedy przysłanianą dozą powagi i chłodu.
— Dobrze, Miguel - zgodziła się po chwili milczenia Itami. Po chwili basior, jakby skonstatował, że nadal trzymał Itami za policzki, puścił ją - choć lepszym stwierdzeniem byłoby to, że jego łapy ześlizgnęły się po jej drobnej szyi i zatrzymały się na ramionach.
— Chciałbyś, żebyś wiedziała, że...
Samiec nie zdołał jednak dokończyć myśli, zagłuszony nagłym dźwiękiem gwałtownie otwierających się drzwi. Itami równie zaskoczona, co Miguel, odeszła od okna, nabrała w płuca pełny wdech i powędrowała korytarzem ku nowo przybyłemu. Był to nowy wilk w Dailoran, który podobnie co Miguel, zasilał szeregi militarne, więc młoda medyczka od razu skojarzyła cel jego wizyty. Z połowy przedramienia samca wystawał fragment złamanej kości promieniowej, dlatego w takim stanie nie przyszedł sam. Asystowała mu Tegaja, watahowa ratowniczka, która po krótce wyjaśniła Itami przyczyny i okoliczności wypadku. Najważniejsze jednak było, żeby doprowadzić poszkodowanego na operacyjny stół i zająć się nieścisłością, wystającą mu ze skóry. Miguel natomiast siedział nadal przy oknie i przypomniał o swojej obecności dopiero, gdy Itami odwróciła się szybko, poszukując odpowiednich narzędzi chirurgicznych.
— Nie kończ. Rozumiem - odparł z lekkim uśmiechem, unosząc łapę. — Jakby co, jestem blisko.
— Dziękuję Ci - odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech samca tym samym.
Wzięła się za czynności antyseptyczne rany, międzyczasie nastawiając wodę na sterylizację narzędzi chirurgicznych. Rana była nie tylko zabrudzona, ale też paskudnie krwawiła - przemyła ją wodą i odessała nadmiar krwi, w trakcie gdy Carlos znosił całą tę procedurę z cierpliwością. I bólem, jakże wyraźnie odcinającym się na twarzy samca. Brał udział w indywidualnym treningu nowych rekrutów na wojowników Dailoran, w trakcie którego upadł na wystający kamień - odruchem obronnym chciał zamortyzować upadek, wyciągając przed siebie łapę, a kamień załatwił resztę.
Kiedy woda zaczęła bulgotać, Itami wyjęła zawiniątko narzędzi metalowymi szczypczykami, za specjalnie zawinięty kołtun.
— Itami. - odezwał się po chwili Miguel. Stał obok, tuż przy podsuniętym stoliczku, na którym leżał gęsto parujące zawiniątko. — Potrzebujesz mojej asysty?
— Niee... albo w sumie... pomożesz Tegai przypiąć Carlosa pasami, żeby nie rzucał się z bólu?
— Myślę, że nie będzie tragedii - odparł z przekonaniem Carlos, ale gdy spojrzał na ostro wystający krawędź kości z przedramienia, pewność momentalnie go opuściła. Pobladł i zrobiło mu się słabo. Zaraz potem zaśmiał się. Jego śmiech, w mniemaniu Itami, otarł się o szaleńcze brzmienie. Cóż, każdy reagował inaczej na postawiony fakt, że dozna zaraz potwornego bólu. Na szczęście ku pomocy Itami przybyła Tegaja z silnymi środkami znieczulającymi - skropolamina i morfina. Połączone razem, miały dać efekt nieświadomości bólu. Zanim się Carlos obejrzy, będzie połatany i odpowiednio pozszywany, i przy tym nie będzie czuł cokolwiek. Oczywiście mogły wystąpić poważne skutki uboczne, takie jak otępienie, bełkotliwe mruczenie pod nosem, a nawet bezwiednie mówić o szczegółach, jakich normalnie nie ośmieliłby się nikomu zdradzić.
— Miguel? - odezwała się Itami, spoglądając na wystającą kość z łapy Carlosa. — To nie będzie przyjemny zabieg. Czy mogłabym cię prosić, abyś poczekał w korytarzu?
— Widok złamanych kości to dla mnie nie nowość - zapewnił Miguel zupełnie niewzruszony. — Ale jeśli chcesz, mogę poczekać. Powodzenia.
I na odchodne posłał waderze pełne wsparcia spojrzenie, jakie tylko można spostrzec tylko u przyjaciół. Była mu za to spojrzenie bardzo wdzięczna.
— To już koniec? - Miguel zajął miejsce po lewicy Itami. — Jak Ci poszło?
Itami westchnęła cicho.
— Cóż, tak jak zwykle. Ot, rachu, ciachu i kolejna połamana kończyna poskładana do kupy.
— Nie brzmisz, jakbyś była z tego usatysfakcjonowana.
Itami miała ochotę wzruszyć ramionami, ale zamiast tego, otworzyła oczy. Ciągle nosiła w sobie tę pustkę, której nie potrafiła wypełnić. Zastanawiając się nad odpowiedzią, Itami przejeżdżała spojrzeniem drewniany sufit.
— Nie zrobiłam nic, czego wymagałoby specjalnych pochwał. Wykonałam swoją pracę - odpowiedziała po chwili. — Zrobiłam to, jak mnie wyszkolono. Czasami mam wrażenie, że moja praca jest powodem, dla którego istnieję...
Oho, ~Za niedługo wyjadę tu z bólem natury sensu istnienia~ pomyślała cicho Itami. Ale tylko cicho.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz