Wadera jeszcze chwilę czuwała nad nim. Próbowała pochwycić z nim kontakt wzrokowy, lecz ten unikał ją, jakby bał się, że w jej grymasie dostrzeże choćby ślad podstępu. Gdy jednak na moment złączył się z nią wzrokowo, nic takiego nie spostrzegł. Mierzyła go za tym wzrokiem, nie tyle typowo oceniającym, co pełnym zainteresowania. Potem ruszyła, rzucając na odchodne krótkie, aczkolwiek ciepłe pożegnanie - Basior miał nadzieję, że niczego nie pominął przy wskazywaniu konkretnego kierunku ku Varonie. Ze stłuczonym czerepem nic nie wiadomo.
Zorientował się, że jest jedynym pacjentem w lecznicy, więc cały dzień zmitrężył z Itami na różnorodne tematy - począwszy od zbliżających się nowych obowiązków w Zaciszu, a na zwyczajnych obowiązkach domowych skończywszy - przez co zanim się obejrzał, było już późne popołudnie. Ciekaw był, czy Filonoe udało dotrzeć do miasta bez większych komplikacji - ba! Nie zdziwiłby się, gdyby po drodze napotkała niespodziewane spotkanie z głodnym niedźwiedziem, bowiem gościniec wiódł przez gęsty las.
— Rodzice z Varony zaczęli wytyczać do Alfy pewne pisma z prośbą o przyjęcie ich pociech do Watahowej Szkoły. Oczywiście zgodził się, ale pod paroma warunkami. Jako, że szczeniaki nie należą do Dailoran, rodzice są zobowiązani uiścić zapłatę za naukę ich pociech. Po drugie, strażnicy Dailoran będą odprowadzać szczenięta spod granicy do szkoły i z powrotem. Wiesz taka kolejna forma ostrożności.
— Salem nie ufa obcym - zauważyła z poważną miną Itami, próbując zmienić Naharys'owi bandaż. — I ma ku temu powody. Ci, co obracają się wokół jego towarzystwa, twierdzą, że poddany jest paranoicznej obawie, że w Dailoran działają szpiedzy.
Naharys wiedział o jakich szpiegach mówi młoda medyczka. Jego niedawno zapoznany przyjaciel Atrehu, w dyskrecji opowiadał mu o okolicznych grupach partyzantów, bojowników o godne życie hybryd, którzy grasują po pobliskich lasach. A jednym z nich był ojciec Itami. Naharys przyrzekł, że zabierze tę tajemnicę do grobu i prędzej odgryzie sobie język, niż komuś ją zdradzi. Nie żartował.
— Salem ma prawo nakładać opłatę za nauczanie obcych szczeniąt, no, chyba, że któreś z rodziców zgodzi się zasilić siły watahy, ale jest pewien problem.
— Jaki? - zapytał z zainteresowaniem Naharys. Był pewien, że to będzie kolejna bezsensowna dyrektywa Salem'a.
— Naszemu Alfie zależy na zasileniu szeregów militarnych, między innymi wojowników, a niektórzy z rodziców cieszą się całkiem dochodową pracę i na miejscu, więc w gruncie rzeczy, nie opłaca im się członkostwo w Dailoran.
— W sumie nie dziwię się im. Salem od miesiąca żałuje wojownikom żołdu. Dostajemy jakieś marne ochłapy.
— My, medycy, też lekko nie mamy. Ci, co wykształcili się na medyków w Dailoran, już dawno wynieśli się na północ. Tym, co w życiu choć troszkę dopisało szczęście, pracują teraz w Stolicy.
— A ty czemu nie opuściłaś Dailoran?
To pytanie lekko onieśmieliło waderę, oblała policzki mocnymi rumieńcami i skrzętnie unika kontaktu wzrokowego z basiorem, który zaczął snuć pewne podejrzenia. Czyżby widział grymas wstydu i niepewności? Bo jeśli tak, żałował, że nie potrafił jakoś łagodniej sprecyzować pytanie, tylko musiał walnąć z grubszego kalibru. Poznał już Itami dzięki Atrehu, wiedział już, że waderze potrzeba się przełamać w pewnych sytuacjach. Wyobrażał sobie, że gdyby nawet przedstawiono Itami intratną propozycję pracy jako medyczka w dobrze prosperującej lecznicy, nie potrafiłaby się uporać się z perspektywą opuszczenia rodzinnych stron, by jako szara wystraszona myszka, wkroczyć w całkiem nowe, obce miejsce. Pewnie miałaby też wątpliwości, z jakimi wilkami przyszłoby jej pracować - z tymi otwartymi, empatycznymi i uprzejmymi, czy też wrednymi, jak wściekłe osy - więc w gruncie rzeczy, przez swoje słabości i barierę, jaką stworzyła wokół siebie nieświadomie, jest przykuta do jednego miejsca. Nie zawsze mógł polegać na swym wrodzonym darze, ale tak właśnie sobie to wyobrażał. Każdy jest kowalem swego losu, ale nie każdy jest w stanie go wykuć według własnego wyobrażenia.
Z gospody ktoś krzyczał na kogoś, co też Naharys, prowadzony zdrożną ciekawością, zwrócił wzrok w jej stronę, by lepiej przyjrzeć się sytuacji. Dwójka basiorów wykłócała się w kącie sali, a po wyrazistych wiązkach przekleństw można było stwierdzić, że poszło o waderę. Naharys uśmiechnął się pod nosem.
— A co to znowu za atrakcje się dzieją? - zapytał, zaglądając przez próg gospody. Niektórzy goście wyraźnie zainteresowani przepychanką, obstawiali w zakładach, czy dojdzie do bójki. A jeśli dojdzie, drugą częścią zakładu było, który z nich zwycięży. Większość obstawiała na wyższego.
— Przyjacielskie przepychanki - zaśmiała się jakaś wadera, którą rozpoznał natychmiast po jednym, jedynym, dobrze rzucającym się szczegółem. Długi, prężny ogon, który zapewne był dla niej znaczącym atutem. — Jak się czujesz, Naharysie?
Jej pytanie zabrzmiało dość szczerze. Nie spodziewał się jej tutaj, ba! Wypadł mu nawet z głowy fakt, że polecił jej, by spróbowała zakosztować miejskich uciech, nim do reszty zawrócą Alfie gitarę. A co najgorsze - jego największe nemesis - w zakamarkach otępiałej pamięci gdzieś zapodział jej imię.
— Filonoe - poprawiła go z uśmiechem wadera. Naharys zapamiętał to. — To dobrze, bo...
Za oknem rozległ się nagły trzask i oślepiający błysk z zalanego burymi chmurami nieboskłonu. Brukowaną ścieżkę powoli poczęły znaczyć grube krople deszczu, które też z czasem zaczęły walić w szybę grubymi pociskami.
— O nie! No to nici ze zwiedzania. - rzekł Naharys z lekko przegryzioną wargą. — Mam nadzieję, że to jedynie przejściowe.
— A gdzie tam! - odparł właściciel gospody, jakby przysłuchując się ich rozmowie od dłuższego czasu. — Podobno ma tak lać do wieczora.
— Świetnie! - burknął Naharys, opadając ciężko na oparcie krzesła. W zamyśleniu zaczął skrobać pazurem po powierzchni dębowego blatu, zerknął po chwili na waderę, która obserwowała spływające krople wody po szybie. — Może... chciałabyś się czegoś napić?
— No proszę, proszę - odparł Naharys, nachylając się nad blatem, by spojrzeć Filonoe w jej szczerozłote, pewne siebie oczy, i spostrzegł w nich roziskrzony jasnym blaskiem płomień zadzierżystości. To mu się podobało. — Miałem na myśli słodki nektar z owoców, ale skoro rzucasz mi wyzwanie na coś mocniejszego... skoro samica prosi, nie będę miał serca odmówić. Karczmarz! Czystej varońskiej!
— Jasne! - odezwał na odzew właściciel, wychylając głowę znad beczek pełnych solonych rybich filetów. — Może też państwo zechcą jakąś zakąskę przytopić w tej wódeczce?
— Dawaj, co polecasz najbardziej. - odparła z uśmiechem Filonoe.
W trakcie, gdy karczmarz zaczął krzątać się po barze, Naharys z lekkim napięciem stukał pazurami o blat stołu, nie tracąc z Filonoe kontaktu wzrokowego. Ona też nie zamierzała tego robić. Oparła podbródek o łapę i mierzyła go dominującym spojrzeniem, zupełnie jakby chciała mu powiedzieć "Możesz się jeszcze wycofać"... tak, znał ten wyraz, tak jak wiele innych, gdy stawał na przeciw komuś. Karczmarz postawił przed nimi osiem kieliszków czystej varońskiej, po cztery na łebka, i szeroką miskę pełną wędzonych kawałków dziczyzny. Naharys zapłacił i zaczęli zabawę. Filonoe opróżniła pierwszy kieliszek, zadrżała chwilowo, jak ośka na mrozie i chuchnęła głośno.
— Mocną macie tutaj wódkę - oznajmiła, zagryzając kawałkiem dziczyzny.
Naharys odpowiedział jej powoli kreślącym się uśmiechem, pociągnął nosem i chwycił za swój kieliszek. Z uwagi na wcześniejszą kontuzję, lękał się nieco zbyt gwałtownego odchylenia głowy do tyłu, więc wychylił wódkę jednym ciurkiem. Kieliszek za kieliszkiem, zagryzka za zagryzką, a zawodnicy, jak trwali, tak trwają dalej, bez ustanku prowadząc pojedynek na wzrok. Zgromadzeni goście w karczmie już dawno zapomnieli o dwójce kłócących się ze sobą basiorów, by swą uwagę skupić na nich, po cichu obstawiając, kto pierwszy odpadnie z popijawy. Naharys nie słyszał, na kogo więcej padło głosów, ale wiedział jedno; wadera w ogóle nie wyglądała, jakby ten trunek zrobił na niej jakiekolwiek wrażenie. Po opróżnieniu wszystkich ośmiu kieliszków, przyszedł czas na kolejną turę, za którą tym razem zapłaciła Filonoe. Widowisko bacznie obserwowało pojedynek, toczony na kieliszki i zakąski, wśród szmerów rozmów i śmiechów, przebijały się donośne stukoty odstawianych kieliszków, opróżnionych jednymi porządnymi haustami. Ciągle twardo patrzyli sobie w oczy. Służebne wadery odnosiły puste kieliszki, by za moment przynieść kolejne, napełnione po brzegi gorzałą tak mocną, że Naharys'owi zaczęły już łzawić oczy. Trzymał się twardo, mimo zwolna pojawiających się zawrotów głowy. Alkohol pobudził mu wszystkie dotychczas zmysły, przytłumione rutyną bez zagrożeń.
— No to jeszcze jedna runda? - zaproponowała wadera, czystym płynnym tonem. Dziwne, ani w ćwierć zdaniu nie poplątała sobie języka.
— Nie mam już czym płacić...- odparł Naharys nieco przygaszonym tonem, próbując jednocześnie nie zawiązać języka w supeł, by nie narobić sobie wstydu przed Filonoe.
— Ja zapłacę za was! - zawołał basior, wychylając się z tłumu. Miał bujne rude futro, które falowało przy nawet najdrobniejszych ruchach głowy, a bursztynowozłote oczy ożywione były widowiskowym pojedynkiem. — Ciekaw jestem, kto z was polegnie. Wy też jesteście ciekawi? Wesprzecie pojedynkowiczów?
— Wesprzemy! - odkrzyknął tłum jednym, donośnym chórem.
— Jak myślisz? Kto wygra? - zdołał posłyszeć strzępki rozmów, wychwyconych w rozgardiaszu śmiechów.
—... obstawiam na tę małą... ona się w ogóle na boki nie kiwa...
—... myślę, że biały wygra... twardo się trzyma...
Kolejny pojedynek, zasponsorowany przez hojnego darczyńcę rozpoczął się na nowo. Wódka kąsała w gardło, rozgrzewała żołądki i mocno zawracała w głowie, ale samiec za żadne skarby nie chciał tego odkryć przed Filonoe. Jak tutaj zgromadzone wilki mu świadkami, wadera wychyliła już piętnaście - jeśli zdrowo rachował - kieliszków pieruńsko mocnej wódki i nawet powieka jej nie drgnęła. Szczerze, sam przed sobą przyznać musiał, że w tamtym momencie mierzył się z godnym czempionem alkoholowym. I wychylił kolejny kieliszek.
Szesnasty... siedemnasty... osiemnasty...
W głowie mu szumiało, obraz wirował niczym nakręcony kalejdoskop do szaleńczej prędkości, kiwał się na boki, z trudem utrzymując równowagę, ale nie stracił wadery z oczu. To jeszcze nie był czas na przegraną i albo zwycięży to, albo wyniosą go stąd nieprzytomnego na tarczy, jak to się mówiło w jego stronach na poległych. Idziesz z tarczą.
Dziewiętnasty... dwudziesty...
Wracasz z nią, albo na niej... lecz póki ostatkami sił trzymał się świadomości, nie stracił Filo z oczu. Będzie wpatrywać się jej w oczy, tak, jak ona to robi. Z niewzruszoną miną sięgnął po kolejny kieliszek.
Dwudziesty pierwszy... dwudziesty drugi...
Naharys sięgnął po kolejny kieliszek, uniósł na wysokości swych ust i zatrzymał się w połowie drogi, nie mogąc już powstrzymać mdłości. Filonoe też nie wyglądała zbyt dobrze, widać to było po jej przygaszonym blasku jej złotych oczu. Basior potarł łapą pysk, przejechał nią, aż pod czoło, czując coraz to mocniejszą karuzelę, którą świadomie rozpędził do niebotycznej prędkości. Zagryzł jeszcze kawałkiem wędzonki i wychylił trzymany dotąd w powietrzu kieliszek.
Dwudziesty trzeci...
Okrzyki kibicujących już dawno rozpłynęły się w przestrzeni, jakby samiec dopiero co zatopił głowę w morskiej toni i zanurzał się, coraz to głębiej w jej otchłań. Im obojgu już z trudem przychodziło zachowanie kontaktu wzrokowego ze sobą, zadzierżystość już dawno zamarła w przygaszonych blaskach ich oczu, na które mimowolnie opadały już powieki, jak ciężkie ciemne płachty. ~Jeszcze jeden, ostatni łyk i mogę się poddać~ pomyślał basior z ogromnym niesmakiem spoglądając na napełniony kieliszek. ~Zróbmy to jakoś z honorem... Wychylił przedostatni kieliszek jednym porządnym haustem i zemdlał. Nie wiedział już, jak z zawodem jęknęli ci, co obstawili na niego część sporej sumki. Nie widział, jak Filonoe, unosząc się chwiejnie z miejsca, chwyta ostatni kieliszek i opróżnia jednym tchem z zawartości, po czym chwyciła za ten, który należał do Naharys'a. I zemdlała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz