~ Nie ruszaj się. ~ Pomyślała któryś raz z kolei kiedy Atrehu lekko szarpnął zwichniętą łapą, gdy ta próbowała unieruchomić dwa sąsiadujące ze sobą kości prymitywnym opatrunkiem. Tylko tyle potrafiła zrobić dla przyjaciela bez dostępu do specjalnego sprzętu, jaki mogła tylko znaleźć w lecznicy. Wiedziała, jak rudy samiec nienawidził tego miejsca, choćby ze względu na nieprzyjemną mieszaninę zapachów ziół i fetoru choroby i moczu. Jakby nie było, pacjenci mieli swoje fizjologiczne potrzeby, ale niekiedy przywiązanie do jednego łóżka na kilka długich tygodni bywa utrudnieniem.
– Coś ty zrobił, że tak się urządziłeś? - Zapytała Itami, sprawdzając z każdej strony, czy opatrunek aby nie cisnął za bardzo, by nie zakłócić prawidłowego krążenia.
– Treningi. - Wytłumaczył się jednym słowem. Czasem jedno słowo potrafi wytłumaczyć więcej, niż tysiące innych. Itami już zaczęła rozsnuwać pewne podejrzenia w głowie; Atrehu musiał nadmiernie przeciążyć staw, stanąć na nierównej powierzchni albo zagapił się na potencjalnie piękną waderę, nie widząc jednocześnie ścieżki przed sobą. ~ Eh, wojownicy. ~ Pomyślała, kręcąc z dezaprobatą głową.
– To co wy na tych treningach robicie? Wory z węglem przenosicie?
Zawsze rumieniła się, gdy tak do niej mówił, ale skrzętnie próbowała to ukrywać. Wiedziała, jak samiec lubi reagować na takie ekscesy wadery; zazwyczaj zaczynało się od niewinnych pocałunków. Podejrzewała, że ta przyjacielska relacja przeszła w coś więcej, ale na drodze stawał jej jeden jedyny problem. Nie chciała już teraz o tym myśleć, a swój ponury humor próbowała zamaskować miłym uśmiechem. Udało się jej to.
– Tylko pamiętaj, by oszczędzać tę łapę. Powiedz swojemu dowódcy, że twoja medyczka zakazała ci treningów, jasne?
– Jak słońce. - Odpowiedział ciepłym szczerym tonem i nie wiedziała kiedy, jego usta zbliżyły się blisko jej lewego policzka. Poczuła wilgotny, delikatny pocałunek i wiedziała już, że tym razem spali buraka, którego nie będzie mogła ukryć.
– Dobrze, idź już, bo cię w końcu wyrzucą. - Wybroniła się przed kolejnym pocałunkiem, odsuwając nieco głowę. – To, że nie możesz trenować, nie oznacza też, że nie wolno ci obserwować, prawda?
– Jasne. - Odparł samiec, jak to zawsze miał w zwyczaju, iście przymilnym i ciepłym tonem. – Aczkolwiek nie potrafię pożegnać się z tobą bez pocałunku.
Dopadł jej usta i zaczął je namiętnie całować, a ona bezsilna wobec jego siły, bez wahania oddała się także jego pieszczotom. W końcu odepchnęła go lekko i pożegnała z szeroko otwartymi oczami, pełnymi emocji i nadziei.
– I masz wrócić cały i zdrowy, inaczej ja sama porachuję ci kości. - Zagroziła mu palcem i oboje zaśmiali się cicho.
Stanęła w progu i z uśmiechem obserwowała go znikającego w gęste objęcia lasu, który otaczał jej dom gęstym półpierścieniem.
*
Popołudnie nie zwiastowało żadnych nadziei na utrzymanie się pięknej pogody – nie uśmiechało się jej przemierzać drogę w dokuczliwym deszczu – postanowiła więc, że skróci sobie drogę do miasta ścieżką przez las. Miała zamiar udać się do biblioteki, aby znaleźć więcej informacji na temat rogożmijca. Wiedziała jedynie, że to zioło lubuje się w mrocznych i wilgotnych miejscach. Górskie jaskinie były tego najlepszym przykładem. Kierując się wiedzą ogólną, nazywana była przez niektórych skalną rośliną, bowiem swymi korzeniami czule owijała się wokół odłamków kamieni, a także zapewniała kamienną odporność temu, kto wypije wywar z tego zioła. Nie miała tylko pojęcia, jak prawidłowo przyrządzić lek, aby rogożmijec nie utracił swych pozytywnych właściwości, a wiedziała też, że dla pacjentów wzmocniona odporność była tym, co woda dla ryb. Niezbędna. Starała się omijać leśnych ścieżek, z wiadomych dla niej powodów i nie chciała kusić losu – po kniei nie brakuje rebeliantów, którzy mogliby z łatwością pomylić ją z jakimś czystokrwistym wilkiem, którego trzeba unicestwić bez chwili zwłoki. ~ Ale... z której strony ja wyglądam na czystokrwistą? To już prędzej Atrehu, gdyby nie jego lisiorude futro, ale nie ja... ~
W ostatecznym rozrachunku zrezygnowała z leśnej drogi na rzecz tej, która ciągnęła się na skraju lasu, wydłużając sobie tym samym drogę o dziesięć minut, ale nie żałowała. Spacer w lekkim truchcie powinien jej dobrze zrobić, zwłaszcza że ostatnio coś troszkę przytyła. Albo tylko jej się tak wydawało. Niebo już było prawie bure, burza dała swe znaki w oddali przytłumionymi grzmotami, jasne flesze rozświetlały paskudne chmury. Pod jej łapami twardo wydeptana ścieżka ustąpiła brukowanej drodze, która zmierzała ku mostowi, spinającemu oba brzegi przepływającej przez miasto rzeczki. Nie zwracała najmniejszej uwagi na reklamujących własnych wyrobów handlarzy, mijała miejskich kuglarzy, zabawiających zgromadzonych wokół publiki swymi magicznymi sztuczkami z ogniem. Nie interesowała ją egzystencja w szerokim gronie wilków, czuła bowiem wtedy niemiły dyskomfort, jej bariera której od dawna nie mogła przełamać, zachwiewała się i Itami dopadał wtedy pewien rodzaj niepewności. Skręciła w uliczkę, rzadko uczęszczaną i nie dziwiła się temu - tu była dzielnica nauki. A jak wiadomo było każdemu, dzielnica ta nie cieszyła się zbyt dużą popularnością. W przeciwieństwie do dzielnicy rozrywki, ta wydawała się niezwykle cicha i spokojna, mniej zatłoczona, nieco idylliczna. Kiedy przekroczyła próg biblioteki, drzwi za nią łupnęły zdrowo, aż szyby niebezpiecznie zatrzeszczały w ramach. Skuliła głowę między ramionami zaniepokojona, kiedy dobiegł ją kolejny harmider od strony półek napakowanych książkami, które nagle runęły na dębowe panele. Zwróciła wzroku ku bałaganowi i zbliżyła się ostrożnie, cichutko.– Bardzo przepraszam! - Powiedziała wielce przepraszającym tonem, jednocześnie karcąc się w duchu, że postąpiła tak niekulturalnie. Zagrzebanym w stosie książek okazał się postawny samiec o lisim ubarwieniu i parą pokaźnych skrzydeł, które przytulał ściśle do zgrabnego ciała.
– Nic się nie stało, Panienko. Można powiedzieć, że to ryzyko zawodowe. - Basior zaśmiał się sympatycznie, a ona spaliła buraka przez to, jak ją nazwał. "Panienko". Nie pamiętała, albo i nie mogła pamiętać, bo nikt nigdy jej tak nie nazwał, aby ktoś kiedykolwiek się tak do nie zwrócił. Wstał na równe łapy, okazując się przed nią w pełnej swej lisie krasie. Był wyższy od niej, co najmniej o głowę, co wprawiło ją w stan lekkiego zakłopotania. W swej rodzinie, jak i całej watasze słynęła z niskiego wzrostu. Bibliotekarz – o ile zakładała, że nim jest, zaczął układać przewrócone książki w stosik, międzyczasie zerkając na nią swymi szmaragdowozielonymi, pełnymi inteligencji oczami. Musiała przyznać, że pod ich ciepłym wpływem rozluźniła się nieco i zdobyła się na delikatny uśmiech.
– Czym mogę pomóc, panienko…? - Zapytał, stając przed nią. Rzeczywiście był wysoki. Na tyle, że musiała lekko zadrzeć głowę do góry, ale unikała jego wzroku – paskudny nawyk, związany z jej nieśmiałością.
– Proszę, mów mi Itami. - Przedstawiła się, wciąż będąc przy swoim łagodnym tonie. – Widzę, że i tobie potrzebna pomoc. Nie złamałeś sobie czegoś, nie potłukłeś?
– Nie, proszę się nie martwić. Skrzydła zamortyzowały upadek, a one, jak widzisz, są w dobrym stanie. Czy panienka Itami chciałaby coś wypożyczyć?
Itami jednak nie odpowiedziała, schyliła się jedynie, mijając wzrok basiora i podniosła jedną z książek, po czym za wzorem samca, ułożyła je w stosiku. Basior chciał ją od tego odwieść, ale ta oznajmiła, że chciałby pomóc w bałaganie, którym wywołała.
– To nie panienki wina, tylko tej przeklętej pogody.
– Ale ze mnie taka gapa, że nie zamknęłam drzwi. Teraz ma pan dużo więcej pracy. Pomogę panu.
– Mów mi Dante. - Powiedział i przyjął od Itami książkę, którą właśnie podnosiła. – I na prawdę nie potrzebna jest mi pomoc. Sam uwinę się z tym w kilka minut. Zobaczysz. A teraz powiedz, panienko Itami, przyszłaś tutaj coś poczytać, albo wypożyczyć?
– Tak po prawdzie to... szukam czegoś o rogożmijcu.
Dante przekrzywił nieco usta, które oszpeciły jego dotychczasowy miły uśmiech.
– Przykro mi, ale ostatni egzemplarz został wypożyczony wczorajszego dnia. - Odparł Dante dość współczująco, ale po chwili jego smukły pyszczek wykrzywił miły uśmiech. – Ale wiem co nieco o tej roślince. Co cię dokładnie interesuje?
– Chciałabym wiedzieć, jak dokładnie sporządzić z niej wywar tak, aby nie straciła swych własności.
Dante uśmiechnął się jeszcze szerzej, przez co serce zabiło jej mocniej – nie wiedziała, czy w przepływie narastającej sympatii do basiora, czy też dlatego, że jego wzrok był przepełniony ciepłem, po czym basior schował głowę za biurkiem, by po chwili wyłonić z wnętrza szuflady zwinięty rulon pergaminu i pióra z czarnym atramentem.
– No to dobrze trafiłaś, bo także znam sposób na jego przyrządzenie. Z chęcią opiszę ci wszystko ze szczegółami.
Usiedli przy stoliku obok drugiego, nieco obszerniejszego, przy którym siedział wilk sędziwego wieku, który wydawał się nie zwracać uwagi na otoczenie, bowiem jego umysł mocno odpłynął z nurtem lektury opasłego tomiska. " Historia i najważniejsze dzieje" odczytała Itami na grzbiecie księgi, oprawionej w grubą skórę. Dante usiadł obok, w ogóle nie krępując się tym, że znalazł się tak blisko obcej mu wadery, co było według niej śmiałym posunięciem. Basior miał zgrabne, nieco pochyłe, ale estetyczne pismo.
– Skąd bierzecie atrament?
– Od dostawców z północy. Tam hoduje się kałamarnice dla atramentu, który o dziwo prężnie nakręca interes. - Odpowiedział, nie tracąc oczu z pisanego tekstu. Od czasu do czasu zatrzymywał się, by drugi koniec pióra wetknąć do ust, a na twarzy zarysował grymas intensywnego myślenia, jakby zastanawiał się, jak skonstruować następne zdanie. Tak, aby było w miarę zrozumiałe. Itami tymczasem chwyciła za pierwszą lepszą książkę zatytułowaną "Baśnie i legendy wielkich wojowników" pióra znanego i szanowanego autorytetu pisarskiego. Gdy skończyła piątą stronę – Itami nie potrafiła szybko czytać – Dante oznajmił, że skończył pisać. Opis zajmował dwa pełne rolki pergaminu, omawiający szczegółowe przyrządzenie naparu z rogożmijca. Czyli to, na czym jej najbardziej zależało.
– Dziękuję bardzo! - Powiedziała uradowanym tonem, na tyle głośnym, że staruszek drgnął cicho i spojrzał w jej stronę, bardziej zaciekawiony niż zirytowany, parsknął cichym śmiechem, szepcząc coś pod nosem i wrócił do czytania.
– Ta dzisiejsza młodzież... - Tyle udało się jej usłyszeć.
– Nie ma sprawy, panienko Itami. - Odpowiedział z uśmiechem i zrobił coś, czego nie spodziewała się po żadnym obcym basiorze za żadne skarby. Pochylił głowę nisko i delikatnie musnął ustami jej łapy, w której trzymała pergamin. Nawet sobie nie wyobrażacie, drodzy czytelnicy, jakiego buraka spaliła na swych piegowatych policzkach.
– Jest pan, panie Dante bardzo uprzejmy, dziękuję jeszcze raz. - Odparła, nie wiedząc kompletnie gdzie oczy podziać. Po raz pierwszy miała do czynienia z kimś, kto traktuje ją z szacunkiem godnym wadery - noo.. poza jej przyjacielem Atrehu – bowiem zawsze w swoim życiu hybrydy stykała się z krzywymi spojrzeniami rówieśników albo obraźliwymi uwagami na temat jej mieszanych genów. Znów doświadczyła to uczucie, gdy w czyichś oczach nie była tylko "brudną waderą" tylko kimś, kto zasługuje na odrobinę ciepła i zrozumienia. To właśnie dziś dostała od Dantego wraz z miłą nawiązką jego sympatycznego uśmiechu.
– Taka moja praca, Panienko. - Odparł Dante.
Dante z uśmiechem spostrzegł leżącą na stole lekturę, której Itami oddała się, gdy ten był zajęty spisywaniem swej wiedzy na pergamin, uniósł lekko brew i zapytał z zainteresowaniem.
– Panienka lubi czytać?
Itami wzruszyła nieco ramionami, nadal nie mając odwagi spojrzeć mu w jego szmaragdowe oczy.
– Nie mam za bardzo kiedy czytać. Jestem w watasze nauczycielką, ale aktualnie zajęta jestem leczeniem pacjentów z racji, że na razie nie mam kogo uczyć.
– Czy panienka Itami myślała kiedyś, aby... bo ja wiem? Napisać coś swojego?
– Co? Ja? - Itami rozwarła szeroko oczy, jakby Dante opowiedział jej doprawdy kiepski żart. Wydawało jej się, że piegi już dokładnie uwyraźniły się na spalonych rumieńcami policzkach. – Nie, nie... za głupia jestem na pisanie...
– Proszę tak nie mówić, panienko. - Dante pokręcił żywiołowo głową. – Niech panienka spojrzy na mnie.
Spełniła jego prośbę, choć nieśmiało.
– Nikt nie zasługuje na to, by ktoś tak o sobie myślał. Uważam, że panienka nigdy nie spróbowała nawet coś napisać. Teraz panienka ma okazję, proszę. - Podsunął z wolna w jej stronę kałamarz i pióro, wraz z pustym rulonem pergaminu. – A teraz, czy panienka może coś dla mnie zrobić? Proszę, zamknij oczy.
– Nie, ja na prawdę się do tego nie nadaję. - Mruknęła, czując jak nieśmiałość zaciska się na jej gardle i blokuje dalsze słowa, ale Dante był nieustępliwy.
– Proszę, niech panienka Itami zamknie oczy. - Powtórzył łagodnie, nie tracił w swym tonie sympatii i uprzejmości. ~ A co mi tam szkodzi? ~ Po krótkim westchnięciu, Itami zamknęła oczy, nabierając przy tym nieodparte wrażenie, że basior za swą maską uprzejmości i łagodności, raczy się nabijać z niej, co też sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej głupio. Jednakże oczu nadal miała zamknięte.
– Niech panienka teraz wyobrazi sobie jakąś emocjonującą sytuację, obraz całej sceny, a potem przeleje to na pergamin. Nie musi być wielce poetycznie, jak to miewał w zwyczaju niejaki Szron czy też Biała Sadza. Każdy pisarz zaczynał swą karierę od prostych, krótkich zdań. Niech panienka potraktuje to jako... hmmm bo ja wiem? Ziarenko, które musi wykiełkować. Dać temu czas, by z ziarenka wyrósł piękny kwiat.
– Bardzo pięknie pan to ujął, panie Dante. - Odpowiedziała już nieco swobodniej, czując, jak nieśmiałość znów ustępuje. ~ A jednak nie robi sobie ze mnie żartów. Poznałabym to. ~
Po dłuższym rozmyślaniu – Dante siedział obok, cierpliwie oczekiwał, aż Itami coś wymyśli – wadera wyobraziła sobie takową scenę; Dwoje kochanków, współobięci, szepczą sobie do ucha miłe słowa, typu "Nigdy cię nie opuszczę" albo "Zostaniesz w mym sercu na zawsze". Wadera zielonooka, wpatrzona w basiora o pięknych bursztynowych oczach, pragnęła pocałować go, szczerze i namiętnie... na tle zachodzącego słońca. On, mocno zbudowany wojownik o zwalistym, muskularnym ciele pokrytym zewsząd bliznami – pamiątkami z wielu morderczych bitew. Ona, taka delikatna jak różyczka, pozbawiona cierni i odwagi, by przełamać się przez swoje życiowe bariery, ale wiedziała, że jest przy niej on. On wspomoże ją, gdy tego będzie potrzebować, nawet gdy zwątpi w swoje i tak marne siły...
On, czarnowłosy, jak pióro kruka na tle śniegu, ona zaś kremowozłota... nie, śnieżnobiała.
Wiedziała, że to ich ostatnia noc przed wielką bitwą jej ukochanego... musi się pogodzić z ryzykiem, że już go więcej nie ujrzy...
Otworzyła oczy i widziała, jak atrament żałośnie skapuje na pergamin, tworząc coraz to większy, granatowy kleks. Tak samo żałosny, jak całe jej życie pełne upokorzeń i oczekiwań od niej niemożliwych... odłożyła pióro z powrotem do kałamarza i westchnęła z goryczą.
– Panie Dante, przepraszam, ale to głupie... nie nadaję się do tego. Dziękuję jeszcze raz za przepis, będę o tym panu pamiętać. Ehmmm... ja chyba już sobie pójdę.
– Nie wypuszczę panienki w taki deszcz. - Odparł i wskazał na okno, za którym toczyła się potężna ulewa, krople deszczu spływały ze szkła wartkimi, szerokimi strumieniami. Nawet nie zauważyła kiedy się rozpadało... tak bardzo wciągnęła ją ta wizja – poza tym, to nie było głupie. Widziałem, jak panienka się wczuwa w swoje myśli. Jeśli panienka nie czuje się na siłach, możemy spróbować później. Co panienka na to? Brak panience wiary w siebie, to zrozumiałe, ale czy mogłaby panienka Itami poświęcić tę chwilę, by to jakoś naprawić?
– Sama nie wiem... - Mruknęła, opierając się o oparcie dębowego krzesła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz