Jeśli ktoś byłby w stanie oprzeć temu urokowi, to należał mu się medal. Osobiście poległem na starcie, gdy tylko zbliżyła się do mnie, zadzierając lekko głowę do góry. I przyznać muszę szczerze, że naprawdę miała słodkie spojrzenie. Blask szmaragdu otumanił moje zmysły. Kąciki oczu podniosły się do góry. Kiwnąłem głową na znak, by poszła za mną. Uśmiechnęła się szerzej, wprawiając swój ogon w ruch. Zrównała ze mną kroku, ocierając się delikatnie o mój bok. Serce zabiło mi mocniej, a dziwna wiązka elektryczności przeniknęła w miejsce zetknięcia. Wstrzymałem oddech, po czym wypuściłem powietrze z ust. Tegaia zdawała się nie czuć tego samego albo to ja coś sobie wmawiałem. Musiałem przestać to analizować, a całą uwagę skupić na zadaniu.
W każdym razie ruszyliśmy w stronę lecznicy, gdzie stacjonować miała Itami. Swoją drogą ciekaw byłem, czy z tego spotkania wyniknie coś niepowtarzalnego. Wadery miały podobne charaktery. Obydwie były dobroduszne, z misją niesienia pomocy, gdzie tylko się dało. Każda na swój indywidualny sposób, jednakże tylko ślepiec nie dostrzegłby podobieństwa.
Może to mnie tak do nich przyciągało? Zawsze myślałem, że chodzi o wygląd, jednak teraz widzę, że bardziej spoglądam na wnętrze i to, co dana wadera w sobie ma. Aura, jaka się za nimi niesie, przyciąga mnie jak światło ćmy. Lgnę do nich i nic nie mogę na to poradzić. Powinienem się w sumie cieszyć, iż spotykam na swej drodze tak cudowne towarzyszki. Niewielu ma takie szczęście. ~ Chyba że jest się mną. ~ Pomyślałem, szczerząc się do siebie samego. Ego rosło wprost proporcjonalnie do wieku. Zdzieliłem się mentalnie w pysk, skupiając myśli na czymś innym. ~ Opanuj się, idioto. Co z tobą jest nie tak? ~ Wewnętrzny głos jak zwykle odzywał się nieproszony. Miał jednak rację.
Bo to nie tak, że spoglądam pożądliwie na każdą napotkaną samiczkę. Potrafię dostrzec piękno i czcić je z należytym szacunkiem, ale nie staje mi tylko, dlatego że jakaś akurat się przy mnie znalazła. Mogą być najatrakcyjniejsze, czy też mieć figurę idealną, ale charakter i IQ są równie ważne. Odrzucają mnie przede wszystkim takie wredne, pewne swego, które robiąc krzywdę innym, czują przy tym satysfakcję. Nie godzi się nękać innych, jak to mają w zwyczaju ci "fanatycy czystości krwi".
— Dziękuję, Atrehu. - Zerknąłem na Tegai'ę z lekkim zdziwieniem. Chyba dopiero teraz zorientowała się, że powiedziała to na głos, bowiem speszyła się nieco, spuszczając przy tym głowę.
— Za co mi dziękujesz?
— Za to, że... zgodziłeś się, bym ci pomogła. To dla mnie wiele znaczy. - Na pysku wadery widniał błogi uśmiech. Potrafiłby stopić górę lodową. Był taki szczery, delikatny. Przymknęła swoje ślepia, zwracając łeb ku słońcu. Chłonęła ciepło, ostrożnie stawiając łapy. Wyglądała przy tym tak uroczo. Nie mogłem się nasycić. Ja to bym pewnie przy trzecim kroku o coś zahaczył. Ona jednak nie miała z tym problemu. Sprawnie szła w przód, a jej opuszki muskały letnią trawę.
— W gruncie rzeczy to ja jestem Ci wdzięczny za wszystko. - Zniżyłem się odrobinkę, składając na czubku jej głowy delikatny pocałunek. Odgłos cmoknięcia był krótki, ale wystarczający, bym poczuł, jak jej serce przyśpiesza. Spojrzała na mnie zdezorientowana, a szkarłat na policzkach nabrał koloru. Zachichotałem szczerze, puszczając jej perskie oczko. Dobry humor nas nie opuszczał i miałem nadzieję. że tak już zostanie. W pierwszej chwili szok był widoczny na jej pysku. Po chwili jednak pokręciła tylko głową ze śmiechem. Tak, zdecydowanie byliśmy zwariowani.
— To... nic takiego.
— Wręcz przeciwnie. Dzięki tobie nie wrócę jako jedyny z pustymi łapami. Bo choć to nie moje zadanie, zostałem poproszony o pomoc przez swoją przyjaciółkę — Itami. Zajmuje się rannymi, a ta roślina jest ciężka do znalezienia. Każda para łap jest potrzebna.
— Rozumiem. W takim razie tym bardziej się cieszę, że mogłam pomóc. I liczę, iż jeszcze będę mieć okazję, by to powtórzyć.
— Hehe, z pewnością. - Uśmiechnąłem się szczerze, obserwując się spode łba. Była naprawdę piękną waderą. Znak na jej czole i łydce lśnił delikatnym blaskiem, zaś oczy przypominające świeżo ściętą trawę, skrzyły się w słońcu. Figury mogłaby pozazdrościć jej nie jedna samica, a do tego miała cudowny charakter. Szczęściarz ze mnie, iż stanęła na mej drodze. — Co nas czeka jednak, dowiemy się w lecznicy. Rannych przybywa i nikt nie wie, co się dzieje. - Pokręciłem łbem, a z ust wyrwało się westchnienie. Cała ta sytuacja była już wystarczająco trudna. Aż dziw, że Salem nic z tym nie robi. Niby powysyłał swoje wilki, by to zbadały, ale minęło kilka dni, a rezultatów wciąż brak. — Śledztwo trwa. Musimy znaleźć przyczynę tych problemów. Inaczej zabraknie wojowników, zielarzy, medyków i innych mieszkańców.
— Myślisz, że ktoś za tym stoi?
— Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia. To stało się tak nagle. Dosłownie z dnia na dzień zaczęło przybywać chorych z tymi samymi objawami. I może jesteśmy dużo bardziej odporni, niż inne gatunki, to jednak ta choroba może zabić...
— Widziałeś ich? - Tegaia zrobiła zmartwioną minę. Uszka położone po sobie świadczyły o tym, że przejęła się tym wszystkim. Nie chciałem jej martwić, ale skoro pragnęła pomóc, musiała wiedzieć o wszystkim
— Tak. Dawno nie słyszałem takich jęków rozpaczy...
— Nie jest dobrze.
— Zdecydowanie. Najgorzej mają psowaci bez mocy. Ich nie chroni żadna energia. Sol nad nimi nie czuwa.
— Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego tylko wilki otrzymały moce, a inne rasy nie. Co nasza Pani sobie myślała, tworząc taki świat?
— Też się wiele razy nad tym zastanawiałem. - Zamyśliłem się na chwilę, szukając w odmętach umysłu informacji, które były mi wpajane. Coś kiedyś mi na ten temat mówiono. Aczkolwiek wydawało się to nieco naciągane. — W gruncie rzeczy wilki zostały stworzone na jej podobieństwo, zaś pozostali mieli im służyć. Nie przewidziała jednak takich jak ja — Hybryd.
— Z pewnością nie. Jednak... dzięki wam, inne rasy nie czują się gorsze. - Słowa wadery nieco mnie zdezorientowały. Spojrzałem na nią zaskoczony.
— Co masz na myśli?
— Wilki zostały objęte błogosławieństwem Sol. Otrzymały tak wiele. Ziemię, władzę, moce, lepszą kondycję i zdrowie. A inni nie otrzymali niczego.
— To prawda.
— No właśnie. I tu pojawiacie się wy — Hybrydy. Dajecie innym rasom możliwość wybicia się. Dzięki wam granice między gatunkami zostały zatarte. Hybrydy zdają się nawet po latach silniejsze od wilków.
— Hmmm... Ma to sens. - Tegaia miała rację i zdawałem sobie z tego sprawę. Nie mniej nie wszyscy popierają takie myślenie. Nie chciałbym, by otwarcie to mówiła. Nie zniósłbym, gdyby coś jej stało. I to z powodu tych cholernych.... — Eh, gdyby jeszcze fanatycy czystej krwi w ten sposób to rozumieli.
— Obawiam się, że na to nie ma rady.
— Tak... A szkoda. Atakują mieszańców, którzy się przecież na świat nie prosili, choć z drugiej strony odnotowuje się wzmożoną agresję również u hybryd.
— Dziwisz się? - Brew wadery powędrowała do góry. Spojrzała na mnie poważnie, po czym przekrzywiła swój łeb. — Gdyby mnie tak szczuto, wyzywano i próbowano zabić, też bym pewnie próbowała się bronić. Oczywiście nie stoję po żadnej stronie, bo są i tacy, którzy zabijają tylko po to, aby tamci jeszcze bardziej chcieli wam zaszkodzić. W tej wojnie nie ma tylko jednej strony konfliktu. Jedni walczą dla równości. Inni po to, aby coś zyskać, a jeszcze inni, pragnąc tylko bezpieczeństwa, bronią swojej rodziny.
— To... Masz rację, nie można stwierdzić winy którejś ze stron. Obydwie mają wiele za uszami. - Szliśmy przez chwilę w ciszy, każdy zatopiony w swoich myślach. Zastanawiałem się, jakby to wyglądało, gdybym nie został wygnany. Czy klapki z oczu spadłyby mi kiedyś, czy może pozostałbym takim naiwnym, patrzącym przez....
— Ej, jakim cudem zeszliśmy od zlecenia, do rozmowy o hybrydach i partyzantce? - Głos Tegai wyrwał mnie nagle z zadumy. Spojrzałem na nią zdezorientowany. Przez dłuższą chwilę nie docierał do mnie sens jej pytania. Dopiero po chwili zorientowałem się, że czeka na odpowiedź.
— Oh... W sumie... Dobre pytanie. Nie znam jednak odpowiedzi.
— Ja także.
— Ale w sumie mam inne. - Wzrok powędrował przed siebie. Stanąłem w miejscu, spoglądając na lecznicę watahy. — Kiedy i w jaki sposób znaleźliśmy się na miejscu?
— Eeee... Pytaj się mnie, a ja ciebie....
*
Tak, jak się spodziewałem, po wejściu do lecznicy dopadła do nas zziajana Itami. Szepcząc tylko "Dzięki Bogini", odebrała te lecznice roślinki, po czym czmychnęła w głąb pomieszczenia. Patrzyłem za jej oddalającą się sylwetką ze zmartwieniem. Źle wyglądała. To znaczy dobrze, jak zawsze, ale... ewidentnie była wykończona. A ja nijak nie wiedziałem, co robić. Jak jej pomóc poza szukaniem i przynoszeniem tych ziół.— Wszystko w porządku? - Spojrzałem na Tegaię. Westchnąłem ciężko. Wadera przybliżyła się nieco, po czym cmoknęła mnie w policzek. Serce zabiło mi w piersi jak oszalałe. Spodobało mi się to, ale poczułem także coś innego. Lekkość na duszy i przyjemne ciepło.
— Za co to?
— Za całokształt. - Zielonooka uśmiechnęła się szeroko. Jakoś tak zrobiło mi się lepiej. Puściłem jej oczko, uderzając rytmicznie pazurami o marmurową posadzkę. ~ Hmmm. i co dalej? ~ — Chodź, sprawdźmy, jak możemy jeszcze pomóc. - Nie czekając na mnie, Tegaia ruszyła w stronę, którą obrała wcześniej Itami. Przez chwilę jeszcze stałem w miejscu, po czym dogoniłem ją w kilka susłów. Musiałem przyznać, zielonooka była naprawdę szybka. Dreptała obok mnie, zmysłowo kręcąc biodrami, a odgłos naszych pazurów nosił się echem po korytarzu. Nastawiłem uszu. Nie trudno było zlokalizować Itami. Z każdym metrem jęki bólu i rozpaczy były wyraźniejsze, a zapach ziół i różnych chemikaliów nieprzyjemnie drażnił nozdrza. Zbliżaliśmy się. Nie wiedziałem jednak, czy chcę to oglądać. Zaraz samemu poczuje się chory. Znaczy, niby tak na mnie to nie działa, ale... te jęki jeżyły włos na głowie, a w sercu coś ściskało. Nie lubiłem lecznic. Zdecydowanie wolałem zdrowieć w domu, pod ciepłymi skórami. Spać w promieniach słońca, wpadającymi do pomieszczenia. Najlepiej popołudniu, po dobrym jedzonku. O, tak właśnie. Najlepsze są drzemki.
— Atrehu, wybacz. Nie mam naprawdę dziś czasu. - Dopiero teraz zorientowałem się, że weszliśmy do pomieszczenia. Itami latała z kąta w kąt. Tu coś mieszała, tam coś sprawdzała. Jej ciało poruszało mechanicznie. Wzrok jednak miała rozmyty. Świadczący o przeciążeniu. Widząc to, poczułem przemożną chęć zatrzymania jej. Choć na chwilę, by ulżyć temu cierpieniu. Stanąłem w niewielkiej odległości od ścieżki, którą ciągle przemierzała, po czym bezceremonialne złapałem ją w locie. Stęknęła zaskoczona, ale nie odsunęła się, gdy przygarnąłem jej sztywne ciało do siebie.
— Nie jesteś w tym samym. Ciii, będzie dobrze. Powiedz, jak możemy pomóc. - Szepnąłem jej do ucha i uśmiechnąłem się, czując, jak jej ciało przechodzi przyjemny dreszcz dreszcz. Rozluźniła się, wtulając we mnie mocniej. Westchnęła, nabierając głęboko powietrza przez nos, które po chwili wypuściła ze świstem przez usta. Chyba już jej nieco lepiej. Pocałowawszy czubek jej głowy, odsunąłem się nieco. Itami uśmiechnęła się z wdzięcznością, po czym zerknęła za mnie. Dopiero teraz dostrzegła Tegaię, która ze stoickim spokojem i sugestywnym uśmiechem, patrzyła to na mnie, to na nią.
— Oh, wybacz. Jestem tak zalatana, że cię nie zauważyłam. Coś ci dolega? - Wadery spoglądały na siebie. Miałem wrażenie, że nawiązuje się między nimi jakaś nić porozumienia. U obydwóch zaobserwowałem dziwne błyski w oczach.
— Nie, wszystko w porządku. - Zielonooka podeszła bliżej i stanąwszy obok mnie, przekrzywiła swój łeb w lewo. — Przyszłam tu z Atrehu i również chciałabym pomóc. Jestem Tegaia, ratownik medyczny watahy.
— Tegaia... Zaraz, mieszkasz na farmie? - Itami mieszkała tu od urodzenia, więc nie dziwiło mnie, iż zna lub kojarzy kogoś z okolicy. Ja sam zdążyłem już nieco zorientować się, z jakich stron kto pochodzi.
— Zgadza się.
— No, to teraz wiem, skąd tak duża ilość ziół. - Tu spojrzała na mnie, a ja uśmiechnąłem się niewinnie. W gruncie rzeczy miałem przynieść zioła, ale nie było powiedziane, że nie mogę mieć w tym pomocy. — Dziękuję za pomoc przy ich szukaniu.
— Nie ma sprawy. - Rzekła Tegaia, po czym spojrzała na nas już poważniej. — Dziwię się, że Alfa nie wezwał mnie do pracy. Nikt mnie nie poinformował, że coś się dzi... - Jej słowa przerwał jęk jednego z pacjentów, który błagał Itami o bukłak z wodą. Wadera w mig pognała w kąt pomieszczenia, po czym błyskawicznie wróciła i napoiła chorego. Miałem wrażenie, że gdzieś już go widziałem, ale za cholipkę nie potrafiłem sobie przypomnieć. Pacjent ten był jednym z wielu w lecznicy, ale jego stan był dużo gorszy. Z trudem łapał powietrze, a jego ciałem targały turbulencje.
— Przepraszam, muszę zająć się pacjentami. - Głos Itami przepełniony był zmęczeniem, aczkolwiek widziałem, jak bardzo nie chciała dać po sobie znać, że ledwo zipie. Wróciło do mnie to nieprzyjemne uczucie i zmartwienie. Ona się tu wykończy. — Jeśli bardzo chcecie pomóc, szukajcie więcej ziół. Lub powodu, przez który to wszystko się dzieje.
— Znajdziemy źródło choroby. - Tegaia odezwała się pierwsza, nim zdążyłem otworzyć usta. I w sumie zgadzałem się w pełni z tym wyborem. Już wolę latach po terenach watahy i szukać przyczyny, niżeli zaś rozglądać się za ziołami.
*
Wyszliśmy z lecznicy. Stojąc u wejścia, oboje na chwilę odpłynęliśmy w odmęt myśli. ~ Od czego by tu zacząć? ~ Myślałem intensywnie. Przeskanowałem okolicę wzrokiem. Coś było nie tak. Coś gdzieś mnie ciągnęło. Zmysły chyba lepiej wiedziały, niż ciało, więc zdałem się na nie. Ruszyłem przed siebie, słysząc zdziwienie w głowie Tegai.— A ty dokąd?
— Do wodopoju. - Szepnąłem, gdy zrównała się ze mną. — Tylko... Gdzie się one zaczynają?
<Tegaia?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2130
Ilość zdobytych PD: 1065 + 210 PD (bonus za każde 100 słów) + (Podstawowy Booster) 30% ~ 319 PD
Łącznie: 1594
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz