Nowa zakładka "Kącik Zadań" dla lubiących wyzwania pojawiła się w Off-top! | Zmiana pory roku. Lato zbliża się wielkimi krokami. | ADMINISTACJA PROSI W MIARĘ MOŻLIWOŚCI O PRZYŚPIESZENIU AKCJI WĄTKÓW DO OBECNEJ PORY ROKU LUB DODANIE DO OPOWIADAŃ INFORMACJI, W JAKIM CZASIE DZIEJE SIĘ AKCJA WĄTKU | THE KINGDOM OF BLOOD zaprasza do siebie! | Miła atmosfera, kochani członkowie. | Poszukujemy nowych członków! | Chętnie zawieramy sojusze! Wystarczy zostawić komentarz w zakładce: Współpraca | Jeśli masz ochotę popisać, nie krępuj się! | Zapraszamy na Discroda, gdzie jest nas dużo więcej! | Nie musisz dołączać do bloga, wystarczy nam Twoja obecność na serwerze!

piątek, 24 listopada 2023

Od Naharys'a ~ "W kręgu podejrzanych"

Po ostrym mordobiciu kark doskwierał mu mocno pulsującym bólem. Calem zapewne zostawił po sobie ślady kieł, zaraz przed tym jak w dość spektakularny sposób wywalił Naharys'a przez drzwi gospody. Poza tym dorobił się wyraźnych sińców po razach jakie spuścił mu Calem i musiał przyznać, że jak na młodego łowcę, drzemała w jego mięśniach siła, która mogłaby się przydać w poszukiwaniach. Przenikliwy wzrok, czujny słuch i wyraźny węch były jednak w tamtym momencie jego najważniejszymi atutami. Exan nie sądził jednak, że będzie musiał użyć dość drastycznych środków, by "zachęcić" basiora do współpracy. Z resztą sam Calem nie wyglądał najlepiej, dlatego chcąc mu zaoferować pomocną łapę, Exan usiłował wziąć go pod ramię. Calem wyszczerzył tylko zęby.
— Nie dotykaj mnie - wysyczał cicho, jak wściekła kobra. Jego ton był zimny i ostry, jak potłuczone szkło, które wbijało się w skórę, rozcinało mięśnie.
Naahrys nie chciał komentować tej opryskliwej, dość pogardliwej uwagi, bo nie widział w tym najmniejszego sensu. Potem jednak doszło do niego, że Calem to ten typ wilka, który nie rozumiał niczego innego poza siłą. Miał jednak nadzieję, że gdy popracuje u jego boku, da mu odrobinę czasu na zapoznanie się z nim, wtedy być może nieco zmieni do niego nastawienie i postara się zrozumieć naturę Calem'a. Gdy pokonali połowę drogi leśnej kniei, Calem odezwał się po chwili.
— Gdzie widzieliście ostatni raz swoją przyjaciółkę?
— Z tym pytaniem musisz iść do Atrehu. To on spędzał z nią najwięcej czasu. W tym momencie jest w jej mieszkaniu i pomaga rodzinie ustalić, jak to się wydarzyło.
Basior już nie zadał kolejnego pytania, a Exan'owi wydawało się, że pod jego nosem usłyszał prychnięcie. Towarzyszyła już im jedynie cisza, mącona przez drobny tupot ich łap oraz śpiew skrytych w gęstym listowiu słowików. Pod ich łapami ziemia porastała delikatnym mchem, a pod opuszkami czuli przyjemną miękkość. Leśne powietrze przesiąknięte było mnóstwem woni, głównie ziół i leśnych owoców, które rosły nieopodal płytkiego rowu, na sięgających im do łokci soczyście zielonych krzewach. Soczyście zielonych pomimo, iż jesień zarzuciła już na drzewa żółtoczerwone płaszcze. Dom Itami znajdował się blisko skraju lasu, nie było więc mowy o pomyłce czy niepotrzebnej fatydze po ulicach i zakamarkach Dailoran.
— Czy Itami zwierzała się wam, że jest obserwowana albo miała jakichś wrogów lub komuś się naraziła?
— Nie wiem...
Naharys miał już dociągnąć dalszą myśl do końca, ale Calem przerwał mu ją, rzucając w niego zimne spojrzenie.
— Skoro nic nie wiesz, to po jaką cholerę zawracasz mi głowę, co?
Biały wilk zatrzymał Calem'a kładąc łapę na jego piersi i oboje zmierzyli się chłodnym wzrokiem.— Mówiłem Ci, że wszystkiego dowiesz się od Atrehu, jeszcze masz jakieś pytania?
— Tak. Od kiedy jesteś takim spiętym sztywniakiem? - Calem uniósł lekko brew i wykrzywił usta w nieco jadowity uśmiech, co dało dość paskudny efekt. — Miałem nadzieję, że się od ciebie czegoś dowiem, a tymczasem na wiele mi się nie przydasz.
Podejście Calem'a do innych wilków rzeczywiście było przykre, i to bynajmniej nie były zbyt przesadzone plotki. Naharys jednak nie dobierał sobie jego arogancji do serca, bowiem pocieszał się w głębi ducha tym, że gdyby toczył z nim walkę na śmierć i życie na varońskiej ulicy, z pewnością rozwaliłby temu dupkowi czaszkę o bruk. Pięć minut później stanęli na ułożonej różnokolorowymi kamieniami ścieżce, która wiła się zygzakowato wśród dekoracyjnych drzewek wykrzywionych w dziwaczne, niekiedy śmieszne pozy. Drzwi były wyważone z zawiasów i roztrzaskane na drobne drzazgi. Naharys schyliwszy się, zmrużył nieco oczy i spostrzegł, że popękane krawędzie drewna były mocno osmolone. Napastnik zapewne władał ogniem, to pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy. W przeciwieństwie do drzwi, wnętrze domu było w nienaruszonym stanie. Calem rozglądał się po salonie i kuchni, a Exan słyszał, jak czarny wilk mruczał coś pod nosem.
— Musiała być sama w domu, inaczej napastnik nie ryzykowałby takiej awantury.
Może był opryskliwym, aroganckim dupkiem o trudnym charakterze, ale jedno musiał mu przyznać - Calem umiał ruszyć głową. Kiedyś Naharys miał okazję usłyszeć teorię rozprzestrzenianą wśród psychologów, że takowe osobniki cechuje silny analityczny umysł i zdolność do sprawnego łączenia faktów, a Calem, jak widać, ani na jotę nie odstępował od przedstawionego przez nich wizerunku. Zapach napastnika słabo odznaczał się wśród tych, należących do domowników, więc trudno było cokolwiek stwierdzić o istnieniu wspólników. Na górnym piętrze, w pokoju porwanej medyczki spotkali dwóch basiorów i dwie wadery, skupionych wokół porozrzucanych zwojów i potłuczonych butelek oraz rozlanych substancji, które wcześniej w sobie skrywały. Śmierdziało lekarstwami, ziołowymi wyciągami.~ No, teraz to wiadomo, czyj to dom - pomyślał Naharys, gdy wszedł zaraz za Calem'em do pokoju. Wszyscy zwrócili na nich oczy. Wadery - zapewne matka i córka - wpadły w nieme zdziwienie, gdy nagle pojawiło się dodatkowe towarzystwo. A basior zaś stojący obok Atrehu musiał być zapewne bratem porwanej. Oni, poza Atrehu rzecz jasna, pachnieli tak samo. Rudy samiec pierwszy zabrał głos.
— Exan, serio? Musiałeś akurat jego przyprowadzić? Nie było innych łowców? - zaprotestował Atrehu, wskazując podbródkiem na Calem'a, który najwidoczniej nic nie robiąc sobie z jego uwagi, prychnął pogardliwie.
— Tylko on jeden był dostępny w okolicy - oznajmił Naharys.
— Co Ci się stało z nosem? - zapytał Atrehu. Jego głos przybrał już bardziej łagodniejszy ton. Naharys przekręcił nieco głowę, pytająco zerknął na przyjaciela, po czym zorientował się, że przez całe zamieszanie z Calem'em, kompletnie zapomniał o złamanej chrząstce w nosie. Dotknął go i syknął cicho. Nos zaprotestował mocnym, pulsującym bólem. Oblizał górną wargę i poczuł metaliczny posmak krwi. Zaklął w duchu. — On Ci to zrobił? - wskazał znów na Calem'a.
— Widać, że nie mogę wyjść z centrum uwagi - skomentował oschle Calem. — Posłuchaj mnie, bratku. Nie prosiłem się o udział w tej maskaradzie, musiałem znosić ubliżenia i ciosy od tego tutaj... - Calem przeniósł wzrok na Naharys'a. — W końcu dla świętego spokoju zgodziłem się, bo liczyłem, iż po tym wszystkim będę mógł wrócić do moich dalszych zajęć, dlatego ...PRZESTAŃ SIĘ TAK NA MNIE KRZYWO PATRZEĆ!
Calem początkowo spokojny i opanowany, mówił tonem coraz to bardziej ironicznym, po chwili jednak zmarszczył w stronę Atrehu wargi i wybuchnął na cały pokój.
— Hej, hej! - wtrąciła się matka porwanej Itami. — Panowie, bez krzyków, proszę.
— Przepraszam - mruknął już normalnym tonem Calem. — Jestem tutaj na prośbę Naharys'a. Czy mógłbym obejrzeć ten pokój?
— Jasne, oczywiście, ale proszę przy niczym nie majstrować, dobrze?
Calem zmierzył każdego członka rodziny po kolei, jakby w ten sposób chciał się upewnić, że dostał jednogłośnie przyzwolenie do działania. Nikt nie wyraził sprzeciwu.

*
Po niecałej godzinie Calem zszedł na dół do salonu, gdzie przebywała reszta domowników, wraz z Exanem i Atrehu.— Powiem tak - zaczął Calem, siadając po środku izby z dala od reszty, jakby obawiając się, że zarazi się od nich czymś nieprzyjemnym. Naharys zdawał sobie sprawę, iż basior lubił zachowywać odpowiednie dystanse. — Cokolwiek się stało w pokoju, Itami nie chciała dać się porwać bez walki. Doszło do przepychanek i szarpanin, co z resztą widać po bajzlu, jaki tam zastaliście.
— Ale przecież Itami jest drobniutka i niezdolna do jakiejkolwiek obrony - wtrąciła szybko siostra porwanej medyczki. — Jak niby miała się bronić przed napastnikiem.
— Między innymi ciskając w niego szklanymi naczyniami z lekarstwami. Itami musiała też zostać pchnięta na regał ze zwojami, szamotała się z porywaczem i podejrzewam, iż mogła zostać przez niego zraniona. Nieopodal porozrzucanych zwojów natknąłem się na ślady krwi. Porywacza albo Itami. Porywacz mógł zostać ranny od odłamków szkła, albo ona, zdzielona czymś twardym. Obstawiam na złamany stojak na aparaturę i alembiki, dzięki którymi zapewne wasza medyczka oddestylowywała wywar z ziół. Ale co najbardziej zaskakujące, pod łóżkiem Itami znalazłem to - Calem uniósł wysoko łapę, prezentując malutką, pustą buteleczkę z brązowego, przeźroczystego szkła. Nie nosiła żadnej etykiety z nazwą specyfiku ani żadnego znaku rozpoznawczego. — Podejrzewam, iż porywacz musiał użyć tego, by odurzyć Itami. To chyba jakiś silnie narkotyzujący środek uspokajający albo usypiający, podejrzewam też, że zdobyty z nielegalnego źródła.
— Czyli nie jesteś w stanie stwierdzić, co to takiego? - zapytała matka. Jej ton był rzeczowy, jakby w tym momencie wcieliła się w rolę prawniczki. Calem pokręcił głową, nie ścierając z siebie niewzruszonej niczym kamiennej maski.
— Zapach ma dziwny, ziołowy ale też mocno siarczysty... jakby toksyczny. Nie można go porównać z żadnym innym, jakie dotąd znamy. To raczej powinien obejrzeć doświadczony zielarz albo alchemik.
Brat Itami wstał z miejsca i jako jedyny podszedł do Calem'a, by nosem dokładnie zbadać tajemniczą woń specyfiku. Naharys widział wyraźnie marszczące się wargi i rozrysowujący się grymas zniesmaczenia na pysku Gaspar'a, jakby przyszło mu wąchać co najwyżej zjełczałe masło.
— Ja to znam - odparł po krótkiej weryfikacji Gaspar. — Mogę się mylić, ale jeśli to jest to, co myślę... aspargaryna. Silny lek odurzający, jak to Calem trafnie odgadł, silnie narkotyzująca. Znam też jedną osobę, która może oględnie zweryfikować, co to dokładnie jest. Jakże jej jest... Hmmm.
— Lovie - odezwała się Muiri. — Nazywa się Lovie. Itami często ją tutaj przyprowadzała, jeśli ta potrzebowała od niej ziół albo lekarstw.
— Kto to jest Lovie? - zapytał Naharys z wysoko podniesioną brwią.
— To zielarka, którą Itami poznała, kiedy potrzebowała jakichś silnych środków bazowych do produkcji lekarstw - objaśniła Muiri.
— W takim razie chodźmy do niej - zgodził się po chwili namysłu Naharys. — Jeśli rzeczywiście jest tak dobrą zielarką, powinna rozpoznać to bezbłędnie.
*
Trójka basiorów, Naharys, Calem i Atrehu, wedle wskazanego przez Muiri kierunku, zmierzali się w stronę usadowionej nieopodal Farmy łąki. Krawędzie góry Camell, monstrualnie wznoszące się nad okolicą, zasnute były gęstymi chmurami, które skrywały ostre, postrzępione szczyty, jak u piły do metalu. Wśród wysokich łan zbóż, ozłacające okolice łąki, mknęły to tu, to tam owady, niczym wystrzelone pociski. Natrętne osy bzyczały im koło uszu - Calem nie mógł nawet znieść szczególnie namolnego charakteru i w akcie zemsty usmażył ją drobnym snopem płomiennej iskry - a wysoka roślinność łaskotała ich po brzuchach i klatkach piersiowych, dlatego też Naharys skrycie myślał, czy ta wędrówka była warta choćby pękniętego kamyka. Po chwili jednak, wśród suchego, słomianego zapachu, zwietrzył ten, który miał doprowadzić ich do celu, a należał on do pewnej osoby, której szukali. Wadera, zwana Lovie, siedziała na środku łysego wzniesienia w cieniu rozłożystego namiotu z niedźwiedziej skóry. Tuż obok jej łap leżał rozwinięty fragment delikatnej tkaniny, na której spoczywały narzędzia i buteleczki z kolorowego szkła, które niewątpliwie zawierały w sobie jakieś odczynniki alchemiczne. Lovie ewidentnie nie spodziewała się towarzystwa, bowiem wedle lisiego zwyczaju, położyła po sobie uszy i najeżyła lekko sierść, ale po chwili rozluźniła się nieco i obdarowała przybyłych miłym, iście promiennym uśmiechem.
— Witam, panowie - powiedziała melodyjnym tonem. — Cóż mogę dla was zrobić? Ziółka mam na każdą dolegliwość, a czego nie będę mieć dzisiaj, będę miała jutro.
— Witaj - odparł Naharys, wypatrując złocisty blask w jadowicie zielonych oczach samicy. — My to konkretnie przyszliśmy po wskazówkę, oczywiście jeśli jesteś w stanie nam jej użyczyć.
— A jakiejż to? Na jaki temat? - zapytała żywo zainteresowana lisica, ze wdziękiem unosząc jedną łapę w górę i zginając ją w przedramieniu.
W pewnym momencie wsparty na prostym, twardym kiju narożnik namiotu poruszył się, jakby szturchnięty czymś od środka i z jego wnętrza odezwał się nagły, tajemniczy głos basiora.
— Lovie, nic z tego nie będzie. Odczynnik nie reaguje na wywar z lotosu. Zawiera w sobie zbyt dużo kwasu, by miał jakikolwiek użytek.
— Spróbuj dodać kilka kropel alguliny do wyciągu, jeśli to nie pomoże, będę musiała sporządzić nowy... a tak! Potrzebujecie porady. Jakiej dokładnie?
Calem, stojący po lewicy Naharys'a, wyciągnął ku niej łapę, w której ściskał brązową buteleczkę po tajemniczej substancji. Lovie, jak na swoją lekko otyłą posturę, podniosła się z gracją i dokładnie obejrzała naczynie z każdej strony, za pozwoleniem Calem'a, wzięła ją do łapy i zbliżyła nos do szyjki. Naharys zaobserwował, iż mimo niepozornego, dość nieszkodliwego wyglądu, wadera posiadała bardzo wrażliwy zmysł węchu, bowiem niemal od razu rozpoznała ziejącą z naczynia woń.
Atrehu także nie omieszkał podzielić się z zielarką sugestią, jaką wytoczył Gaspar, co też okazało się dla niej cenną wskazówką.
— No i miał częściowo rację. Tyle tylko, że ta substancja nosi nazwę ertyrokremyna. To czysty środek odurzający o silnych właściwościach narkotyzujących. W małych dawkach może wprowadzić w stan maksymalnego rozluźnienia i euforii, a w dużych zaś... może otumanić i pozbawić przytomności. Stosuje się go poprzez wdychanie oparów bądź doustnie. Hej! Cren, podejdź tu na chwilkę.
Z rozcięcia namiotu wyłoniła się nagle głowa, należąca do ciemnowłosego, szczupłego basiora z heterochromią. Jedno oko było niebieskie, drugie brązowe, ale jedno, co łączyło je na pewno, to bez wątpienia inteligencja i spryt. W pysku basiora bezwiednie dyndało przeźroczyste, owinięte wokół szyjki rzemykiem naczynie, wypełniony tajemniczą złotawą substancją niemalże prawie do pełna. Odwrócona w jego stronę Lovie, posłała mu uprzejmy uśmiech i powiedziała.
— Pozwolisz tu na chwilkę?
Basior posłusznie wyszedł z namiotu, wręczył samicy naczynie na rzemieniu i ciekawie spojrzał na naczynie z brązowego szkła.
— Co o tym sądzisz, Cren?
— Bez wątpienia to erytrokremyna - odparł basior po tym, jak oddalił nos od szyjki buteleczki. — Lecz nie pojmuję jednego. Tego typu substancje nie są dostępne u legalnych sprzedawców, bowiem można się tym łatwo uzależnić. Ponadto nieroztropnie dobrana dawka może przyczynić się do śmierci albo trwałego upośledzenia mózgu. Skąd to macie, jeśli można wiedzieć?
— Na wstępie chcieliśmy zaznaczyć - odparł zimno Calem, unosząc nieco głowę, aż jego złote oczy błysnęły niepokojącym blaskiem. — Że to nie należy do nas. Ktoś wykorzystał tę substancję do odurzenia ofiary, którą później porwano. A porywacz pochwalił się kompletnym debilizmem, że zostawił ją na miejscu zbrodni.
— No dobrze - wtrącił się Atrehu, mrużąc lekko oczy. — Skoro ta substancja i jej woń jest bardzo uzależniająca, to dlaczego Wam się nic nie dzieje?
— Ponieważ opary tego narkotyku szybko wywietrzają, dlatego ten środek musi być zastosowany zaraz po otwarciu buteleczki - wyjaśnił Cren. — Inaczej narkotyk traci na sile, a tym samym na wartości. Ten środek został zakazany w większej połowie kontynentu, dlatego musicie pozbyć się tej buteleczki, by ktoś was nie zdybał.
— Spokojna głowa. Pozbędziemy się jej... ale nachodzi mnie jedna pewna myśl - oznajmił Naharys, drapiąc się w zamyśle po podbródku. — Jeśli ta buteleczka pochodzi z nielegalnego źródła, zgaduję, że na terenie naszej Watahy znajduje się kanał przemytniczy, czyż nie? Albo porywacz ma stały kontakt do tego narkotyku, choćby nawet w jakimś ukrytym skupisku. Jak myślicie?
— Nie wiem - mruknął Atrehu. Calem jak na razie milczał, przysłuchiwał się rozmowie w najwyższym skupieniu. Zupełnie, jakby w swojej głowie powoli zaczął dokładać kolejne fragmenty układanki, które razem stworzą jedną całość tej zagadki.
Tymczasem rozmowa przybrała już nieco przyjemniejszy charakter. Lovie i Cren w trakcie mieszania ziół w naczynku, który wyglądem przywodził na myśl moździerza, samica uśmiechnęła się promiennie.
— Swoją drogą za dwa dni, odbędzie się festiwal, poświęcony świętu życia. Wybieracie się?
Naharys z dziwnych dla siebie powodów wrócił wspomnieniami do nastoletnich lat, gdy zdarzało się mu brać udział w tym święcie, które w jego rodzinnych stronach nazywano Vesmerdrill'em. W tym wyjątkowym dniu szczególną dedykację składano ciężarnym waderom - które chcąc albo i nie, nosiły w sobie nowe życie - a pierwszorzędnym założeniem tego święta było poszanowanie życia każdej istoty.
Przez najbliższy tydzień, od dnia rozpoczęcia święta, wszelkim jednostkom łowieckim zakazywano polowania - dość poważniejsze zapasy mięsne uzupełniano na kilka dni przed świętem.
Kiedy toczone są między klanami walki, tradycja nakazuje zawieszenie broni, a ten kto jej nie uszanował, przelał krew i zabił jakąś istotę, do końca swego istnienia wiódł przeklęte życie potępionego. Exan zdawał sobie jednak sprawę, że gdyby choć ułamek z tego, co starszyzna papla o tym przy ognisku była prawdą, wszyscy możni tego kontynentu, wraz z Królem Lorundem, który przez swą ignorancję i nienawiść do hybryd, każdego dnia przyczyniał się do ich śmierci, utopiliby się we własnej przeklętej krwi.
Pobłogosław o Wielka Sol wszystkie wadery, które w swych łonach hodują owoc miłości, potępiaj tych, co w pogardzie mają cudze życie... żadnej rewelacji nie było w stwierdzeniu, że możni często traktowali religię i panującą wśród prostych klanów psowatych tradycje, jak sznureczki przyczepione do kończyn bezwiednej marionetki. Bo w jaki sposób można zmanipulować prostego psowatego, jak nie religią? Wystarczyło tylko odpowiednio poruszyć sznureczkami, by wprawić w taniec tych, którzy nieświadomie zmierzali ku szaleństwu, myśląc że robią to w imię większego dobra.
— Tak - odparł ochoczo Atrehu, wyrywając Exana z kłębiska myśli.
— Nie - mruknął ponuro Calem.
— Nie mamy na to czasu - oznajmił z powagą Naharys.
Lovie skierowała wzrok na białego basiora, pochwyciła niepokój w jego oczach i przekrzywiła nieco głowę w bok.
— Czy coś się stało?
— Nasza przyjaciółka... Itami, to ona została porwana - Naharys przyjął z powrotem pustą buteleczkę po narkotyku i podrzucił ją w łapie. — A to pozostawił jej porywacz.
— Oh, straszne! - westchnęła Lovie i przyłożyła opuszki do ust. — Mam nadzieję, że prędko ją odnajdziecie. To taka dobra wadera, często pożyczałam od niej to, co brakowało mi w zbiorze ziół. Ja i Cren chcielibyśmy wam jakoś pomóc w poszukiwaniach...
— Pomogliście nam bardzo - przyznał ze szczerym uśmiechem Atrehu. — Dzięki wam wiemy, z kim mamy do czynienia, mniej więcej oczywiście.
Zamilkł na moment, na jego obliczu począł rozrysowywać się grymas intensywnego skupienia. Mrugnął kilka razy, jakby dosłownie nad głową zamrugała zielona żarówka, po czym zerknął na Naharys'a poważnym wzrokiem.
— Nie możemy pozbyć się tej buteleczki, trzeba pokazać ją Alfie. Jest dupkiem, to prawda, ale jeśli zażąda poszukiwania kanału przemytniczego albo skupiska narkotyku, być może doprowadzi nas do Itami i jej porywaczy.
— Myślisz, że Salem nam pomoże? Wiesz jaki on jest. On za nic ma Itami i inne hybrydy...
— Atrehu dobrze kombinuje - odezwał się po chwili Calem. — Salem w tymże planie, bez względu jakim dupkiem jest, może się okazać dla nas pożytecznym idiotą.
— Kim? - zapytali jednocześnie Naharys i Atrehu.
— Nieważne. Dziękujemy za pomoc - mruknął zimno Calem i zwrócił się ku Lovie i Cren'a. — A więc czeka nas kolejny przystanek. Pałac Alfy.
*
Za poleceniem Alfy, otaczający ratusz, a tym samym jego rezydencję, wysoki mur miał być jeszcze obszerniejszy, jak ten, będący w obrębie urzędu rady miasta, w którym rezydował burmistrz Varony. Wynajęci murarze, władający nad magią ziemi i kamienia, wyśmienicie spełniali się w swym żywiole, stawiając równe, dobrze ścięte bloki misternie wyrzeźbionego białego kamienia. Zapukawszy do drzwi, otworzył je od razu czarnowłosy strażnik. Zupełnie jakby przez cały ten czas stał i czekał na ich przybycie. W sumie, trudno było im się dziwić, bowiem nie licząc urzędu stanu populacji Dailoran, ratusz był jednym z najbardziej strzeżonych miejsc w Watasze. Zapytani o powód audiencji u Salem'a, Calem jasno i zimno zaznaczył, że każdy ma prawo i obowiązek powiadomić Alfę o przestępstwie.
Na co ten zmieszał się wyraźnie i nakazał im, by poczekali przez chwilę na zewnątrz, zatrzaskując drzwi z donośnym hukiem. Od razu widać było, że odpowiedź Calem'a mocno go podminowała. Po niecałej minucie powrócił z ponurym wyrazem pyska, i z napięciem w głosie oznajmił, iż Alfa z chęcią ich przyjmie. Naharys niemal znów zapomniał o swym złamanym nosie - cholera, może powinien to jakoś obłożyć lodem, czy innym specyfikiem. Kark, na którym Calem zostawił wyraźne ślady po ostrych, jak szpile kłach, nadal odzywał się promieniującym, dojmującym bólem. Zastanawiał się nad jednym szczególnym faktem; Skąd, będąc łowcą, Calem nauczył się tak rzucać innymi, jak workami ziemniaków? Mógłby się założyć, że nie ze szkółki dla początkujących wabiarzy.
W drodze po idealnie oszlifowanych marmurowych schodach na górną kondygnację pałacu, Naharys przypomniał sobie też o słowach burmistrza Varony po tym, jak przyłapał go na ulicznej bijatyce z Calem'em. Starał się nie wyobrażać sobie gniewu Salem'a, bo ukrywanie faktu przed nim, udając przy tym kompletnego jelenia było bezcelowe. Alastor Varon znał Salem'a od bardzo dawna i pomimo, iż jest z dziada, pradziada rdzennym szakalem, Alfa nigdy nie odmawia mu przyjemności ukarania kogokolwiek nawet za najmniejsze wykroczenia.
— Coś Ci się stało w nos, synku? - powitał Naharys'a, spoglądając nań swym znudzonym wzrokiem. Mówił tonem suchym, pozbawionym jakichkolwiek emocji. Jego tron stał na wysokim marmurowym wzniesieniu, do którego prowadziły gładko ociosane schody, lśniące jakby ktoś na nie rozsypał drobinki diamentowego pyłku. Po prawicy czuwał dumnie wyprostowany strażnik, który spoglądał na przybyłych spod swego hełmu, ukształtowanego na wzór jego pyska. Po lewej siedziała wadera, dużo młodsza od samego Alfy, na której obliczu malowało się silne podniecenie. Zapewne jedna z potajemnych kochanek Alfy, ale... gdyby tak było, inaczej nie siedziałaby przed nimi i nie śliniła się na widok jego łap, jak niedorozwinięta alpaka.
— Już nawet wiem, co się stało - kontynuował Alfa. — Nie wiem, co wam, idiotom, strzeliło do głowy, żeby nawalać się na środku ulicy, jak dwie napalone suki na ku**sa.
Alfa mówił coraz to ostrzejszym tonem, a ostatnie dość wulgarne słowo zakończył zaciskając mocno zęby. Towarzyszce najwyraźniej spodobała się jego surowość i władcza stanowczość, bowiem ukradkiem poczęła trzeć o siebie uda, jakby przynajmniej usiłowała ugasić ognisko pod ogonem.
— Ale zakładam, że nie przychodzicie do mnie, by dobrowolnie dostać reprymendę i karę. Doniesiono mi, że chcecie zgłosić przestępstwo.
Naharys i Calem zerknęli na siebie; czarny basior, jak to zwykle z nim bywa, nie przejął się zbytnio słowom Alfy, ani ciężarem jego karcącego wzroku. Atrehu, jak dotąd milczący między dwoma basiorami, wyciągnął pustą buteleczkę po narkotyku i uniósł ją na wysokości oczu Salem'a.
— Co wy mi tu pokazujecie? - Salem walnął łapą w oparcie tronu, które kształtem przywodziło na myśl głowę jakiegoś mitycznego stworzenia. — Gadajcie, o co chodzi, albo nie zawracajcie mi dupy, jasne?
— To ertyrokremyna - rzekł Calem rzeczowym tonem. Nadal nie tracił swej zimnej tonacji. Naharys zaczął zastanawiać się, czy możliwe by było, by urodził się z tak nieprzyjemnym głosem. — Silnie narkotyzująca substancja odurzająca, którą znaleziono w domu porwanej medyczki.
— Porwanej? O czym wy do cholery...
— Nic nie wiesz, Alfo? - zapytał z udawanym zdziwieniem Calem. — Właśnie pod twoim nosem jakiś skur**el odurzył i porwał watahową medyczkę!
— Bacz na słowa, młokosie - warknął stojący obok strażnik. — Stoisz przed obliczem...
— Wiem przed kim stoję! - wtrącił się ostro Calem. — A tobie za moment ten garnek z pyska zleci, kochasiu, lepiej go popraw.
— Spokojnie - mruknął do strażnika Alfa, gdy ten nerwowo napiął mięśnie. — A ty, kochasiu, masz niewyparzoną gębę, co mi się w gruncie rzeczy podoba - zwrócił się tym samym do Calem'a, wstając powoli na równe łapy. — Ale odezwij się do mnie tak jeszcze raz... a dopilnuję, żebyś przez okrągły miesiąc nie zdołał jej otworzyć, zrozumiałeś?!
Atrehu z lekkim szokiem wymalowanym na pysku, zerknął na Naharys'a, a ten już wiedział, co samiec chce mu powiedzieć. "Szykuje się masakra przez tego idiotę". Wiedział to i w głębi duszy modlił się, by Calem w końcu powściągnął swój niewyparzony język. Inaczej napyta sobie kichy i przy okazji ich wtrąci w jakąś nieprzyjemną kabałę, niechybnie związaną z gniewem Alfy, który jak sami już wiecie, czytelnicy, do przyjemniaczków nie należał. Salem zajął miejsce z powrotem, a wadera obok, rzuciła mu spragnione spojrzenie ku jego ustom. I oblizała się z kokieteryjnym wyrazem pyska.
— A więc znaleźliście ten... narkotyk w miejscu porwania watahowej medyczki, dobrze rozumiem?
— Tak! - wtrącił Naharys, uprzedzając przy tym Calem'a, który najwyraźniej szykował się do kolejnej riposty, która bez wątpienia doprowadziłaby go do zguby. — Porywacz użył tego, by odurzyć Itami, aby ta nie stawiała się jemu poczynaniom. Oczywiście doszło do szarpaniny, ale...
— Ale? - Salem uniósł brew. — Co było dalej?
— No właśnie... gdyby nie narkotyk, Itami pewnie miałaby szanse na ucieczkę. Niewielkie, ale jakieś.
— No dobrze, a co z tymi dragami? - zapytał takim tonem, jakby wzmianka o narkotyku miała dla niego wyższą wartość, niż życie watahowej medyczki. — Wiecie skąd pochodzi? Widzieliście tego kogoś, kto użył tego do porwania? Muszę wiedzieć takie rzeczy, by powstrzymać rozprzestrzenianiu się narkomanii wśród poddanych.
— A co z Itami? - spytał Atrehu wyraźnie zmartwionym tonem.
— A co ma być? Wiecie gdzie może się znajdować? Nie? To nie odwracajcie mi głowy od poważniejszego problemu. Straż! Zwołajcie naradę. Mają się tu zjawić wszyscy oficerzy straży Watahy i Varony. Omówimy kwestie tropienia i możliwie jak najszybszej eksterminacji źródła narkotyku i tych, którzy są z nim związani. A wy! - zwrócił się do całej trójki. — Wracajcie do swoich obowiązków!
*
Kiedy Naharys przekroczył próg mieszkania, w powietrzu poczuł, że coś jest nie tak. Myśl o domowym, dobrze przyprawionym posiłku, dopełnionym dobrym kuflem miejscowego piwa umknęła bezpowrotnie. W kuchni nie było nikogo, ale prawdziwe towarzystwo czekało na niego w salonie, gdy wbił w pędzie do środka, otwierając drzwi szeroko, aż klamka rąbnęła w boczną ścianę.
— A wy co tu robicie? - zapytał z chłodno opanowanymi emocjami. — Wyjdziecie stąd sami, czy mam wam pokazać drzwi?
Trzech basiorów siedzących sobie beztrosko w salonie, zwrócili na niego przenikliwe oczy. Jeden z nich drgnął po chwili i uśmiechnął się szeroko, prezentując Naharys'owi rząd długich i masywnych zębów. W przeciwieństwie do reszty towarzyszy, jego futro było bujne, ułożone wzdłuż zwalistego ciała w nieskazitelnym ładzie, w kolorze roztopionej rtęci. Zdrowa, lśniąca grzywka, zasłaniająca jedno oko, spięta była luźno srebrzystą przepaską.
— Może zechciałbyś usiąść? - wskazał niedbałym ruchem łapy na wolne miejsce przed sobą. Nie zdążywszy nawet odpowiedzieć, jakaś obca, niewyobrażalnie dzika siła wepchnęła go do salonu. Naharys omal nie stracił równowagi. ale starał się zachować fason i nie okazać przed nimi słabości. Tego który wepchnął go do środka, nie spostrzegł wcześniej, zupełnie jakby siedział skrycie w ciemnym rogu, czekając na odpowiednią okazję. Po tym jak zamknął za sobą drzwi, stojący na środku pokoju Naharys poczuł się otoczony przez zgraję drapieżników, potencjalnych zabójców albo jeszcze gorzej.
— Czemu nie siadasz? zapytał piękniś, błyszcząc na niego stalowoszarym okiem. — Doprawdy czujemy się głupio, gdy goście, co prawda nieproszeni, wygodnie się rozsiedli, a gospodarz musi stać. Sahir, wskaż proszę naszemu gospodarzowi wolne miejsce. Naharys poczuł czyiś uścisk na swym ramieniu. Była to łapa mocna, upchana mięśniami równie mocnymi, co żelbetonowy mur.
— Zabieraj łapę - powiedział zimno Naharys.
~ ... albo jak mi Freya świadkiem, wyrwę ci ją i wsadzę głęboko w gardło.
Usłyszał jedynie drwiące prychnięcie za sobą i znów ta sama brutalna siła pchnęła go w stronę wolnego krzesła. Usiadł bez słowa na przeciwko pięknisia i czekał na dalszy scenariusz tej dość podłej maskarady.
— Doprawdy piękne mieszkanie - kontynuował swą wypowiedź nieznany mu wilk o pięknie zadbanej sierści. — Zapewne musiałeś na nie ciężko pracować. Chciałbyś je jeszcze zatrzymać, prawda?
— Do czego zmierzasz? - zapytał Naharys.
— Posłuchaj mnie, dzikusie z północy! - piękniś już nieco wyostrzył ton. — Teraz to ja zadaję pytania, a ty będziesz odpowiadać; składnie i wyczerpująco. Odpowiesz na pewno, zaręczam Ci.
— Na każde twoje pytanie odpowiem tak samo. "Nie twoja sprawa". - odparł Naharys. Jego ton był spokojny, lecz nawet głuchy posłyszałby dźwięczący w nim stalowy chłód. Stojący w rogu pokoju członek hanzy pięknisia poruszył się niespokojnie, ale ich herszt ewidentnie nie wzruszył się tym, ani trochę.
— To co upolujesz i zeżresz to już twoja sprawa. A moją sprawą jest to, że zadajesz się z tymi brudasami, czyż nie? Nie próbuj nawet zaprzeczać. Obserwujemy cię już od czasu tej bójki w Varonie. Z chęcią usłyszę od ciebie wszystko o twoich przyjaciołach wadliwego urodzenia. Zacznijmy od początku. Wymienisz teraz imię każdego zawszańca i co o nich wiesz.
— To nie twoja sprawa.
— Gdzie znajdują się ich stałe miejsca zamieszkania?
— Nie twoja sprawa.
Piękniś nie zadał kolejnego pytania. A bynajmniej nie od razu. Wydał z siebie tylko podirytowane westchnięcie, po czym w jego łapie błysnęła stal sztyletu. Naharys siedział sztywno z nożem przyciśniętym do gardła, nawet jabłko Adama mu nie drgnęło, jakby się bał, że samo przełknięcie śliny, spowoduje omsknięcie się ostrzy.
— Jeśli jeszcze raz to od ciebie usłyszę, a Sol mi świadkiem, że poderżnę Ci gardło, dzikusie. Przy Alfie byłeś taki rozmowny. Już do niego nie pójdziesz.
— Jak na razie sypiesz samymi groźbami bez pokrycia.
Ku jego prawemu policzkowi stal niebezpiecznie się przesunęła, zatrzymała się dopiero nieopodal powieki Exan'a. Ostrza wrzynały się w skórę, powoli przesuwały się, kreśląc tym samym na policzku basiora krwawą szramę. Uzębiona w dość charakterystyczne kiełki klinga nieznośnie szarpała rozcinaną skórę, wrzynała się w mięśnie policzkowe. Naharys mimo tego nawet nie drgnął od parszywego uczucia krojenia. Krew powolną strużką moczyła sierść, wsiąkała coraz głębiej i nieznośnie szpeciła śnieżną biel. Zamiast strachu, kotłował się w nim gniew wraz ze wzbierającą się w układzie dokrewnym adrenaliną. Ostatnią rzeczą, jaką powinien okazywać, to strach. Pierwotny, zakorzeniony w każdym zwierzęciu, będący skomplikowanym mechanizmem obronnym, trudny do powstrzymania, dziki strach. ~ Oni tego właśnie chcą. Wzbudzić we mnie strach. Myślą, że jestem ich ofiarą, ale się mylą. Północ zdołała wyplewić ze mnie wpływ strachu. Nie dam im tej satysfakcji.
Stal żłobiła na jego policzku coraz to dłuższą szramę i zatrzymała się pod uchem. Piękniś nie zabrał jeszcze sztyletu. Na jego twarzy powoli malował się osobliwy grymas, jakby należał do artysty, który popadał w skrajny zachwyt nad dziełem, któremu poświęcił sporo miłości i czasu. Potem wykrzywił usta w dość paskudny uśmiech i rzekł.
— Powrócimy jeszcze do tej rozmowy. - Wilk przechylił nieco głowę w bok, nie spuszczając wzroku z Exan'a. — Powrócimy, a ty wyśpiewasz nam o wszystkim. Inaczej my zaśpiewamy nad twoim grobem.
Zabrał od policzka nagrzany krwią sztylet i skrył w pochwie, przypasanej wokół lewego uda. Ruchem głowy dał znak reszcie hanzy do wyjścia, żaden już nie zerknął na Naharys'a. Kiedy doszedł go dźwięk zamykanych drzwi, wypuścił powietrze przez pysk ze świstem, nie wiedząc samemu, jak długo je wstrzymywał. Mięśnie drżały, serce waliło w piersi jak oszalały dzwon, oddech arytmicznie przyspieszył, i to wszystko przez to, że był wściekły. Wiedział, że w obecnej sytuacji ostatnią rzeczą, jaką powinien robić, to kierować się rozszalałymi emocjami. W gruncie rzeczy, gdyby tak się zastanowić nad sytuacją, która zaistniała przed chwilą, zaczął się bać. Nie o siebie i o swoje życie. Tego typu lęk został w nim zagrzebany już w szczenięcych latach. Zaczął bać się o bliskich.
 <C.D.N>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 4773
Ilość zdobytych PD: 2386 + 470 PD + 30% ~ 716 PD
Łącznie: 5268 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz