Dailoran była wysuniętą w najdalszy, zapomniany tył kontynentu autonomiczną, a mimo wszystko, podlegającą pod królewską jurysdykcją watahą. A że królewska jurysdykcja ograniczała się jedynie do ugoszczenia na dworze Alfy posłańca ze Stolicy, oddalonej od Dailoran o trzysta mil, co daje w przeliczniku, miesiąca czasu podróży pieszo, Król Lorund miał w jaśniepańskim poważaniu te prowincjonalne zadupie. Co nie świadczyło o tym, że stanie się kompletnie wolne od jego ptaszków, które pałętają się to tu, to tam po ulicach Varony, by na bieżąco informować go realiach populacji mieszanej. Hybrydy żyły wśród wilków, co Salem trawił to równie dobrze, co Król Lorund, dopóki trzymały się one od jego pięknej Stolicy, kolebki bogactwa i wielkich możliwości. A mimo wszystko zdolny był połasić się, by jeszcze bardziej utrudnić hybrydom życie, a na wygnaniu ich ze Stolicy nie zamierzał poprzestawać. W zeszłym tygodniu Calem słyszał, jak miejscowy herold wykrzykiwał, wszem i wobec, dla masowego posłuchu, nie oszczędzał gardła, że Jego Wysokość Król Lorund, oznajmił co następuje w prawie podatkowym. Z dnia dziewiątego listopada, podnosi się podatek od ilości potomstwa, jakie urodzi się w każdej rodzinie hybryd, a także podnosi wymogi pracy i zatrudnienia w jakimkolwiek zawodzie, które miało w tych czasach jakiekolwiek znaczenie. Od miejskiego strażnika zaczynając, a na stanowiskach medycznych kończąc. Calem nie interesował się polityką, ale jedno, co mu przychodziło do głowy to fakt, że Król chcę tym sposobem zahamować populację hybryd do skrajnego minimum, dosłownie napędzając machinę skondensowanej nienawiści do ras mieszanych. Gdyby kiedykolwiek na sławnym Uniwersytecie Królewskim otworzono kierunek, w pełni poświęcony rasistowskiemu fanatyzmowi, z pewnością Król Lorund byłby głównym wykładowcą.
— Tak, to było wczoraj. Mój szwagier opowiadał mi, że wypuścili go równo o północy, by nikt nie wyczaił szwindla. - mruknął jeden z basiorów. Siedział w grupie czterech kompanów do picia, poszeptując cicho między nimi, ale słuch Calem'a potrafił wyczulić się na tego typu tematy. — Założę się o co chcecie, że musiał Salemowi dać nieźle w łapę, skoro pozwolił mu cieszyć się wolnością.
— A za co wylądował w mamrze? Co przeskrobał ten jaśniepanek? - wymruczał kompan, nie wyjmując pyska z kufla pełnego piwa.
— Ponoć, jeśli wierzyć mojemu szwagrowi, posadził go za, jak to Alfa się wyraził, szerzenie ostracyzmu... niewiele z tego rozumiem.
— Boś tuman niedokształcony - zarechotał siedzący obok basior.
— Patrzcie go, doktora nauk nierealnych, co to dwie klasy na krzyż skończył! No to wyjaśnij nam tutaj zgromadzonym, co mój szwagier miał na myśli, mądralo?
— A to, że po prostu nastawiał inne wilki przeciw hybrydom, to chyba jasne, nie?
W pobliżu schodów Calem zdołał posłyszeć cichy, dość przyjemny dla ucha śmiech, należący do niewielkiej wadery o dość kształtnym ciele, zwiewnym, luźno opadającym w dół karmelowym futrze, którym wystarczyło lekko wstrząsnąć, by wywołać zadziwiający, falujący efekt. Zdmuchnęła niesforne kosmki długiej grzywki, która momentalnie wskoczyła za drobne ucho wadery i ochoczo podeszła do stolika pięciu dyskutantów, zajmując miejsce między dwóch rosłych kolegów.
— A wy co, chłopcy? Nadal strzępicie sobie pyski o polityce, jak zewsząd jest tyle inszych ciekawych rzeczy do zrobienia.
— A co, Lyan, masz na nas ochotę? - odparł jeden z nich dość kokieteryjnym tonem.
— Tobie, Sverik, dałabym ostatniemu, więc nie licz na to - odgryzła się wadera. Wyszczerzyła swoje piękne, równe i białe zęby, będące jawnym świadectwem pieczołowitej pielęgnacji. Kompania ryknęła śmiechem, a basior imieniem Svarik speszył się lekko i bez słowa wetknął pysk w kufel.
— Widzisz, zawstydziłaś biedaka, maleńka. A może ty się podzielisz z nami jakimiś rewelacjami?
Na południu od Dailoran, za szerokimi wodami półwyspu, znajdowała się Wataha Gormona, z liczącą sobie populacją czterdziestu siedmiu osobników, która będąc stuprocentowym zwolennikiem Króla Lorund'a, dokonała w swych szeregach dokładnej rasowej czystki. Ichniejszy Alfa Bruno, wypędziwszy wszystkie hybrydy poza granice Watahy, przyczynił się do znacznego spadku w liczebności mieszkańców. Można by teraz rzec, że Gormona była zamieszkiwana przez pełnokrwiste wilki, a pozbawione domów, pracy i bezpieczeństwa hybrydy rozpanoszywszy się po kontynencie, szukały choćby możliwości jałmużny u pobliskich Watah. Kilku dotarło do Varony, lecz Salem jasno ogłosił, by uszczelnić nieco granice Dailoran, bowiem sfrasował się wielce możliwością zwiększenia populacji do zastraszającej ilości.
— Trochę mi ich szkoda - odparła wadera zwana Lyan i pstryknęła na gospodarza, zamawiając porcję solonej wieprzowiny. — Moja siostra przyjęła do siebie jedynie szczeniaki uchodźców, bo dla rodziców nie było miejsca.
— A ja szczerze powiem, nie zamierzam płakać po hybrydach. One do niczego się nie nadają, jedynie siedzą na garnuszku Watahy i ociągają się ze wszystkim.
— Przypominam Ci, że sam nie potrafisz usiedzieć w swojej pracy, a ubytki w wypłacie kombinujesz uzupełnić wspomogą od rodziców. Powinni mieć więcej oleju w głowie, by kopnąć w tyłek takiego lenia, jak ty!
— Uważaj, co mówisz, Birk! - warknął groźnie miedzianowłosy wilk.
— Hej, hej! Chłopcy uspokójcie się, inaczej możecie zapomnieć - odezwała się prędko wadera o karmelowej grzywce.
Zebrani wokół dyskutanci chyba zrozumieli, o co chodzi, bowiem na nowo zagościła między nimi pokojowa, dość spokojna atmosfera. Wadera uśmiechnęła się usatysfakcjonowana swym dokonaniem, usiadła z powrotem na miejsce i zabrała się do pałaszowania zamówionej wieprzowiny.
Calem oparł się o krzesło w nadziei, że posłyszy jeszcze coś ciekawego i nie zwiódł się. We wcześniej wspomnianej Gormonie, wataha przyjęła również zasady przeciwstawnego ruchu politycznego, które mówiły jasno między innymi o; zakazie udzielania jakiejkolwiek pomocy hybrydom, wpuszczanie ich przez granice Watahy, a także zezwala się na pozbawienie takowej życia bez udzielenia jakiegokolwiek powodu. A co najważniejsze, przyjęła na siebie doktrynę czystości krwi, która jasno zakazywała związków mieszanych. Tak czy siak, Calem nie dawał temu wszystkiemu całkowitej wiary, bowiem wedle krążącemu po okolicy przysłowiu " Drzewa są nie do końca wysokie, góry nie do końca niskie, a plotki nie do końca prawdziwe".
— Jest sprawa - odpowiedział z równie mroźną powagą. Calem rozpiął się na oparciu i w oczekiwaniu spoglądał na Exan'a znudzonym wzrokiem. Nie musiał go nawet popędzać. — Zaginęła nasza Watahowa medyczka.
— A co mi do tego? - spytał zimno Calem, chwytając za szerokie ucho kufla, nie spuszczał z Naharys'a wzroku. — Zapewne dostała pilną misję albo...
—... no właśnie nie - wszedł mu w słowo. — A tobie do tego właśnie to, że jesteś dailorańczykiem, takim samym jak ona, czy ja. Nie wzrusza cię jej los?
— Nie - odparł bez zastanowienia Calem. — Niech każdy pilnuje siebie, a wszystko będzie dobrze.
— Masz takie same prawo do opieki medycznej...
— Cholernie żenującej opieki medycznej - teraz to Calem wszedł Exanowi w słowo. — Poziom, na jakim stoi tutejsza medycyna jest niczym w porównaniu do tej, jaka panuje we wschodniej nacji. Liczba uzdrowień w jeden miesiąc można by spokojnie porównać do tego, jaki jest u nas przez rok.
— To już nie chodzi o to. Chodzi o naszą przyjaciółkę, Itami...
— Nic nie mam do tej małej, a tym bardziej do jej problemów. Po prostu odpuść i daj mi spokój.
Naharys nie rezygnował, nie myślał nawet by odejść, jego jadeitowo zielone oczy mówiły wyraźnie, że zaraz dojdzie tu do zamieszki.
— Ale z ciebie skur**syn - oznajmił po chwili Naharys. — Nie zasługujesz nawet na to, by wytrzeć tobą schody... jedna z nas potrzebuje naszej pomocy, a ty odwracasz się, ot tak od niej d**ą? Jak gdyby nigdy nic? A więc jesteś nikim innym, jak zwyczajnym skurwy****m...
— Nazwij mnie tak jeszcze raz... - mruknął Calem ostrzegawczo wytrzeszczając na niego oczy. — A przysięgam, że będziesz zbierać zęby ze stołu, frajerze.
Naharys wstał, zamaszystym ruchem wytrącił mu kufel z łapy, który zatoczył nierówny łuk nad głowami klientów, rozlewając resztki złocistego piwa na podłogę. Odbił się od ściany i potoczył się pod łapy wystraszonej kelnerki. Jego cień zagórował niebezpiecznie nad Calem'em. Powiedział gniewnie, ale nie zmarszczył warg.
Prosta sprawa, wystarczyła czysta prowokacja, by zmusić dwójkę basiorów do długiego, dość barwnego i pamiętnego mordobicia. Calem przesadził szeroki blat prężnym skokiem, na tyle wysokim, by zwalić Naharys'a z krzesła. Biały wilk, jakby spodziewając się takiego ruchu ze strony Calem'a, odchylił się do tyłu, aż plecami zderzył się z twardą podłogą, ugiął lekko łapy i napiął mocno mięśnie. Kiedy Calem nadział się na nie, wykorzystawszy całą skondensowaną w mięśniach siłę ramion i ud, Naharys odepchnął napastnika do tyłu. Poderwał się w okamgnieniu, kierowany bojowym szałem - wszystko potrafił wybaczyć i puścić płazem. Ale ignorancji i egoizmu wobec swoich bliskich, nie miał zamiaru tolerować. Północna Wataha, jego rodzina, nauczyła go jedności z rodziną. Dailoran to rodzina, największe spoidło, którym teraz oni wszyscy byli połączeni. Nie mógł tego znieść. Calem, próbując zrzucić z siebie ciężki, dębowy blat, na który wcześniej wylądował, poczuł nagły, obezwładniający ból napinającej się przepony. Kolejny kopniak, celnie wymierzony w brzuch z tęgim impetem poderwał go z podłogi, gruchnął z łoskotem o wyłożoną drewnianymi deskami ścianę, aż zakołysały się niebezpiecznie wetknięte w żeliwne uchwyty nefery.
Sposób w jaki basior takich gabarytów pojawił się obok w zaskakująco szybkim tempie, był wielce zastanawiający, ale Naharys nie miał czasu na zachwycanie się nad tym. Zasłonił się przedramieniem i odegrał się na Calemie szybkim kontratakiem, kopiąc basiora w bok brzucha. Calem odskoczył od niego, jak poparzony, co dało okazję białemu wilkowi na zdobycie przewagi. Kiedy jednak podniósł szybko głowę, z zaskoczeniem zorientował się, że Calem znów zniknął mu z oczu. Świst pazurów przecinających powietrze, ogłuszające uderzenie w tył głowy pod uchem, aż Naharys zachwiał się niebezpiecznie, będąc bliski upadku. Calem wykorzystywał przestrzeń na swą korzyść, pojawiając się i znikając za każdym razem, gdy zadał Naharys'owi cios. Dość. Naharys dosłownie zapłonął na środku brukowanej drogi. Zerkający przez okna gospody i na poboczu ulicy gapie, z mieszanymi uczuciami żywego zainteresowania, zszokowania i niedowierzania przyglądali się potyczce. Kiedy Calem, chcąc ugodzić przeciwnika w brzuch, łapa zapiekła go nieznacznie, ale tylko dlatego, że ogień nie robił na nim wrażenia. Dysponowali tymi samymi żywiołami, walka chociaż pod tym jednym aspektem powinna być wyrównana. W innych aspektach, Calem czuł, że może nie mieć szans. Był jednak wściekły, nabuzowany adrenaliną, agresywnie wyprowadzał ataki szponami, lecz biały wilk, niczym żywa pochodnia, umykał przed nimi, jak rozpędzona fryga. W końcu Calem wykonał o jeden atak za dużo, niż powinien, Naharys pochwycił jego łapę w mocny uścisk szczęk, pociągnął do siebie. W wymuszonym pędzie Calem potknął się o podłożoną przez Naharys'a łapę, utracił grunt pod opuszkami i zarył podbródkiem o zimny bruk. Exan na zakończenie pojedynku, pochwycił Calem'a za kark i przygrzmocił jego policzkiem o zimny kamień, a ten zaś wyrwał z siebie przeciągłe warknięcie, wyszczerzył kły.
Calem prychnął tylko i zaczął czule rozmasowywać sobie policzek, a Exan wyglądał zaś, jakby zastanawiał się nad logicznym wyjaśnieniem tej bijatyki, ale nie osiągnął zachwycającego efektu. Żadna odpowiedź nie wydawała się mu dość odpowiednia. Zachowali się, jak nieopierzone smarkacze.
— Próbowałem przywrócić do porządku mojego towarzysza, który uchyla się od obowiązków Dailoran.
— Problemy waszej Watahy nie powinny dotyczyć Varony! Cóż z tego, że jest pod jurysdykcją waszego Alfy? Ale istnieje między nami umowa rozdzielności! Dlatego bądźcie uprzejmi załatwiać swoje sprawy poza miastem, albo będę zmuszony usunąć was siłą, jasne? A jeżeli jeszcze raz dowiem się o podobnym wybryku kogoś z Dailoran, bez wyjątku, odeślę go do Alfy! Czy wyraziłem się dostatecznie jasno?
— Tak... - wymruczeli jednogłośnie.
— A żebyście popamiętali mnie dość dobrze, nałożę na was karę. Tydzień prac na rzecz Varony! Szczegóły omówię z waszym Alfą, a on, uwierzcie mi, dopilnuje abyście wywiązali się z tego obowiązku. Macie jakieś obiekcje?
Zapytał to z takim wyrazem, który wyraźnie ostrzegał, by dla własnego dobra nie mieć żadnego sprzeciwu. Gdy milczenie basiorów trwało zbyt długo, burmistrz Varony kiwnął z aprobatą głową i odszedł w obstawie straży. Od chwili jego pojawienia, wszelka masa gapiów - tych w karczmie, jak i tych na ulicy - rozpierzchła się w swoje strony. Basiory stali tak przez chwilę obok siebie, jakby nie mogli dojść do siebie po ostrej reprymendzie, Calem jednak zamrugał, wybudzając się z lekkiej zadumy, zerknął ukradkiem na Naharys'a, smarknął głośno i splunął krwawą plwociną.
— Te... pociągnięcie to ty masz - odezwał się po chwili. Jego ton momentalnie wyprany był ze wszelkiej agresji, aczkolwiek nadal pozostał w nim chłód.
— Zamknij się! - wymamrotał przez zaciśnięte zęby Naharys.
— No już! Nie napinaj się, jak ogier przed chędożeniem. Pomogę Wam w poszukiwaniach. Potrzebuję tylko informacji.
Ilość zdobytych PD: 1431 PD + 280 PD + 150% = 2576 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz