— Cześć! - przywitał się basior. Pomachał waderze z zachowaniem pogodnego, dość spokojnego wyrazu, jak na lekko poddenerwowanego wojownika na służbie. Wręcz na kolanach prosił Salem'a, by przydzielił mu inne zadanie na dzisiaj. Niestety, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Itami zbliżyła się do samca z niewyraźną, trudną do odczytania miną, zapewne dlatego, że wadera trzymała zbyt ciężki koszyk. Zakładał, że lekko, dość nieudolnie uniesione kąciki ust oznaczały serdeczny uśmiech. Odstawiła koszyk, wyprostowała się i posłała samcowi pełniejszy uśmiech.
— Co tutaj tak sam siedzisz? - zapytała, jak na waderę przystało, czystym i barwnym tonem. — Zazwyczaj kręcisz się koło gospody.
— Służba - podsumował Naharys. — Dbam o porządek. Prośba burmistrza i polecenie Alfy. Ostatnio dochodzi tutaj do napaści na tle rasowym. Przydzielono mi zadanie, by więcej już do czegoś takiego nie doszło. Ty też nie powinnaś się sama kręcić po mieście.
— Uważasz, że mogłabym być łatwym celem dla rasistów? No wiem... - odparła Itami. — Ale z drugiej strony... nie mogę całymi dniami siedzieć w Watahowej lecznicy, przykuta jak pies do pręgieża. Poza tym, mam do oddania kilka ksiąg do biblioteki.
Basior nic nie odpowiedział, jedynie błysnął na waderę pogodnym blaskiem jadowicie zielonych oczu.
Momentalnie Itami, po chwili namysłu, uśmiechnęła się uroczo.
— Jeśli tak bardzo troszczysz się o moje bezpieczeństwo, może przejdziesz się ze mną do biblioteki. To zaraz za tym zakrętem - podbródkiem wskazała na obramowaną, rzadko uczęszczaną dzielnicę nauki. Nad bramą, dosłownie w centrum wisiał zgaszony lampion, który, jak każda inna latarnia w tym mieście, rozświetli okolicę swym złotym blaskiem. Naharys może i nie powinien opuszczać miejsca swego posterunku, ale z drugiej strony, prawdopodobieństwo, że w czasie jego nieobecności ktoś tu napadnie jakąś bogini ducha winną hybrydę było tak nikłe, jak pobudka grizzly w grudniu. Było dość spokojnie. Każdy szedł w swoją stronę, gnany codziennymi obowiązkami. Urzędnicy pędzili od filii do filii biurowych, posłańcy krzątali się po ulicy z torbami pełnymi pakunków dla rozmaitych odbiorców. Rodzice, korzystający z chwili wolnego, spacerowali ze swoimi pociechami, jedni w komplecie, a drudzy nie. Krótko mówiąc, miejska sielanka.
— No dobra. Myślę, że nikt tu nikogo nie zamorduje, jeśli na chwilę zejdę z posterunku.
— Też tak myślę - odparła Itami i chwyciła koszyczek do pyska.
Naharys wziął od niej ciężki koszyk, stanowczo oponując jej sprzeciwom. Przekonanie jej nie sprawiło mu żadnych problemów, bowiem rozszyfrował ją już dawno. Nie potrafiła się z kimś sprzeczać. A gdy próbowała, jej zdolności elokwencji, typowe dla osób wykształconych, nagle schodziły do poziomu małego dziecka. W efekcie milczała ze spuszczonym wzrokiem. Itami miała lekki problem z dotrzymaniem pewnego, pełnego gracji kroku basiora. Zwolnił nieco by mieć oko na tę małą myszkę.
— To już tutaj - oznajmiła po chwili Itami.
— Widzę. Też niekiedy zachodzę do biblioteki, więc mniej więcej wiem, gdzie co i jak.
— Ohhh... - mruknęła medyczka z lekkim rumieńcem zakłopotania, prawdopodobnie dlatego, że wzięła jego słowa za krytykę. Naharys schylił głowę, wręczył waderze koszyk i zapytał.
— Itami, wszystko dobrze? - zapytał już cieplejszym i empatycznym tonem. — Nie miałem nic złego na myśli, jeśli...
— Nie, nie - wadera energicznie pokręciła głową. — Nic się nie stało. Ja tylko... nie chciałam...
— Nic się nie przejmuj, jasne? - położył łapę na ramieniu Itami, zacisnął lekko palce, by podnieść waderę na duchu. — Wiem, że chciałaś dobrze.
W tamtym momencie nie potrafił powiedzieć nic innego, co miałoby jakikolwiek sens. Jego umysł był dostrojony do służbowego myślenia. Mimo wszystko obowiązki go wzywały, głupotą by było wystawiać się na niesubordynację.
Było późne popołudnie, a więc jego służba miała zakończyć się niebawem. Nie miał zamiaru wracać do watahy nocą przez las - zwłaszcza, że od jesiennego przesilenia, dni stawały się coraz krótsze - dlatego postanowił wynająć pokój w "Prymusie" i przy okazji zjeść jakiś ciepły posiłek przed zaśnięciem.
O ile w tym dniu akurat nikt nikomu w pysk nie przywalił, ani też wiadro kalumnii na łeb nie wylał, o tyle przeminął on w dość spokojnym rytmie. Psowate różnej maści i rasy, popijali piwo w ciszy, bądź w dyskusyjnej atmosferze, złotego czempiona, który obecnie jest chlubą okolicznego piwowara. Zaraz po czystej varońskiej, oczywiście. Tak, ten dzień nie mógł skończyć się lepiej.
*
Odmówił sobie śniadania i wraz z młodym porankiem wyruszył w stronę Dailoran, by przyjąć nowe rozkazy od Alfy. Najpierw jednak załatwił kilka spraw u miejskiego kapitana straży, potem zahaczył o szklarza, by zamówić u niego kilka pustych fiolek, o które nieśmiało poprosiła go Itami, by móc przechowywać w nich lekarstwa. Załatwiłaby to sama, ale twierdziła, że szklarz był dość sfrustrowanym i rzucającym na okrągło mięsem, wiecznie naburmuszonym cholerykiem, ale Naharys i na takich znał swoje sposoby. Po półgodzinnej wędrówce dotarł do Dailoran. Minąwszy brzeg Arkane, spostrzegł nagły ruch po drugiej stronie jeziora. Mały, czarny punkcik, harcujący wśród wysokiej, przybrzeżnej trawy, zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że jest przez kogokolwiek obserwowany. Chwilowo przez myśl Naharys'a przeszło twierdzenie, że to jakiś członek watahy, którego nie mógł rozpoznać z tak dużej odległości. Zdanie jednak zmienił po tym, jak jego zmysł węchu zarejestrował całkiem obcą woń. Nietutejszą. Zatrzymał się nagle i postanowił przepędzić intruza, bowiem taki był jego obowiązek, jako wojownika. Kiedy już zakradł się do intruza, z zaskoczeniem stwierdził, że to szczeniak. I do tego drobno wyglądająca wadera, która najwidoczniej nie miała nic w ustach od co najmniej kilku dni. Chwila wystarczyła, by mała waderka wyczuła jego obecność. Z lekkim przestrachem w oczach odwróciła się, nastroszyła futerko, ale momentalnie ułożyła je z powrotem, zmuszając się do drobnego, aczkolwiek nerwowego uśmiechu. Naharys przyuważył, że z podbródka, policzków i ust waderki utkwiły grube ości, a między jej łapami zaś spoczywała na wpół zjedzona ryba. Pierwsze pytanie, jakie w tym momencie nasunęło się Naharysowi, wydawać się mogło dość naturalne.
— Gdzie są twoi rodzice?
— Tata jest daleko stąd... - odparła mała. Jej ton, jak na nastoletnią podfruwajkę, miała czysty ton i zadowalającą dykcję.
— Zdajesz sobie sprawę, że jesteś na terenie niedozwolonym?
— Nie, proszę pana.
— Jak Ci na imię, mała?
Wadera przez chwilę zawahała się, jakby w tamtym momencie zastanawiała się nad życiem i śmiercią. Wybrała życie, bo w tamtym momencie Naharys miał prawo ją zlikwidować, ale... nie widział w tym żadnej potrzeby. Wyglądała na nieszkodliwą i uroczą podfruwajkę, która po prostu szukała jedzenia.
— Miraż. Nazywam się Miraż.
— Miraż, możesz mi mówić Naharys. Ale dla przyjaciół Exan. Możesz na mnie mówić, jak chcesz. Masz w pobliżu jakiegoś opiekuna?
— Nie, jestem sama.
— Kompletnie sama? Bez rodziców i opiekunów. Ciekawe. Bardzo ciekawe. Jednakże, wiedz, że twoją obecność tutaj nie mogę puścić płazem. Musisz się stąd zabierać.
— Ale... ja nie wiem już dokąd pójść.
Sprawa była prosta. Oczywista, jak to, że nad nimi niebo jest zasnute chmurami. Albo pozostawi waderę samą sobie, wprzód zmuszając ją do odejścia w cholerę i skazując prawdopodobnie na głodową śmierć. Albo przyjmie ją do siebie, a później zaprowadzi do Alfy, a on zaś zastanowi się nad losem małej Miraż.
— Pójdziesz ze mną, Miraż. Chyba nie muszę ci mówić, że z tej sytuacji wyjścia nie masz?
Samica wstała na łapy, zostawiając nadjedzoną rybę za sobą. ~ To nic - pomyślał Naharys. ~ W domu przyrządzę coś dobrego dla małej, ale później będzie musiała spotkać się z Alfą. W przeciwnym razie, będzie tutaj potraktowana jak intruz.
— Trzymaj się blisko i nie próbuj uciekać, jasne?
— Nie będę. Masz moje słowo.
Naharys nabrał głęboki wdech, nie było aż tak źle. Wypuścił powietrze przez usta, miał nadzieję, że nie będzie mieć żadnych problemów z tą Miraż. Miał nadzieję, że równie jak poprzedni dzień, tak i ten będzie w miarę spokojny. Czy będzie mieć rację? Czy to spotkanie będzie jedynie przedświtem wielkich problemów?
— Gdzie są twoi rodzice?
— Tata jest daleko stąd... - odparła mała. Jej ton, jak na nastoletnią podfruwajkę, miała czysty ton i zadowalającą dykcję.
— Zdajesz sobie sprawę, że jesteś na terenie niedozwolonym?
— Nie, proszę pana.
— Jak Ci na imię, mała?
Wadera przez chwilę zawahała się, jakby w tamtym momencie zastanawiała się nad życiem i śmiercią. Wybrała życie, bo w tamtym momencie Naharys miał prawo ją zlikwidować, ale... nie widział w tym żadnej potrzeby. Wyglądała na nieszkodliwą i uroczą podfruwajkę, która po prostu szukała jedzenia.
— Miraż. Nazywam się Miraż.
— Miraż, możesz mi mówić Naharys. Ale dla przyjaciół Exan. Możesz na mnie mówić, jak chcesz. Masz w pobliżu jakiegoś opiekuna?
— Nie, jestem sama.
— Kompletnie sama? Bez rodziców i opiekunów. Ciekawe. Bardzo ciekawe. Jednakże, wiedz, że twoją obecność tutaj nie mogę puścić płazem. Musisz się stąd zabierać.
— Ale... ja nie wiem już dokąd pójść.
Sprawa była prosta. Oczywista, jak to, że nad nimi niebo jest zasnute chmurami. Albo pozostawi waderę samą sobie, wprzód zmuszając ją do odejścia w cholerę i skazując prawdopodobnie na głodową śmierć. Albo przyjmie ją do siebie, a później zaprowadzi do Alfy, a on zaś zastanowi się nad losem małej Miraż.
— Pójdziesz ze mną, Miraż. Chyba nie muszę ci mówić, że z tej sytuacji wyjścia nie masz?
Samica wstała na łapy, zostawiając nadjedzoną rybę za sobą. ~ To nic - pomyślał Naharys. ~ W domu przyrządzę coś dobrego dla małej, ale później będzie musiała spotkać się z Alfą. W przeciwnym razie, będzie tutaj potraktowana jak intruz.
— Trzymaj się blisko i nie próbuj uciekać, jasne?
— Nie będę. Masz moje słowo.
Naharys nabrał głęboki wdech, nie było aż tak źle. Wypuścił powietrze przez usta, miał nadzieję, że nie będzie mieć żadnych problemów z tą Miraż. Miał nadzieję, że równie jak poprzedni dzień, tak i ten będzie w miarę spokojny. Czy będzie mieć rację? Czy to spotkanie będzie jedynie przedświtem wielkich problemów?
<Miraż?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1337
Ilość zdobytych PD: 669 PD + 130 PD + 30% ~ 201 PD
Łącznie: 1000 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz