Nowa zakładka "Kącik Zadań" dla lubiących wyzwania pojawiła się w Off-top! | Zmiana pory roku. Lato zbliża się wielkimi krokami. | ADMINISTACJA PROSI W MIARĘ MOŻLIWOŚCI O PRZYŚPIESZENIU AKCJI WĄTKÓW DO OBECNEJ PORY ROKU LUB DODANIE DO OPOWIADAŃ INFORMACJI, W JAKIM CZASIE DZIEJE SIĘ AKCJA WĄTKU | THE KINGDOM OF BLOOD zaprasza do siebie! | Miła atmosfera, kochani członkowie. | Poszukujemy nowych członków! | Chętnie zawieramy sojusze! Wystarczy zostawić komentarz w zakładce: Współpraca | Jeśli masz ochotę popisać, nie krępuj się! | Zapraszamy na Discroda, gdzie jest nas dużo więcej! | Nie musisz dołączać do bloga, wystarczy nam Twoja obecność na serwerze!

sobota, 3 maja 2025

Od Reiko do Naharysa ~ "Tam, gdzie szumi wiatr"

Zmierzchało. Zachód słońca rozlewał pomarańczowe światło, rozciągając cienie między drzewami jak długie języki mroku. Wiatr był cichy tego wieczoru, ale niósł ze sobą coś nowego. Czuć było zapach deszczu i wilgotnej ściółki — Południowe Krańce tonęły w półmroku. Tylko gdzieniegdzie przebłyski światła łamały się przez korony drzew. Dailoran był mroczniejszy, niż początkowo zakładała. Nie był jednak pusty. Żył własnym rytmem — cichym, ostrożnym, wyczekującym. Dla Reiko to był labirynt szans i zagrożeń. I choć nie tego się spodziewała, kroczyła śmiało, lawirując między drzewami. Czy powinna jednak iść dalej? Zwolniła, nastawiając długie uszy. Trzask drewna przerwał nocy ciszę. Przyjemny, ciepły blask kusił ku sobie. Wnet do nozdrzy dotarł aromatyczny zapach pieczonego mięsa. Ktoś rozpalił ognisko. Brzuch Reiko zadźwięczał głodem. Od rana nic nie jadła.
Zatrzymała się. Cień jednego z drzew objął ją jak ramiona starego przyjaciela. Przymknęła oczy i pozwoliła, by dźwięki nocy przemówiły wyraźniej. Szeleszczące liście, przeciągłe pohukiwanie sowy, ale to nie one budziły w niej czujność. To cichy stuk, jakby ktoś poruszał się ostrożnie pośród lasu. Nie zbyt blisko, ale wystarczająco, by nie był tylko cieniem wyobraźni. Wzięła głęboki wdech. Ognisko. Tak, nie pomyliła się. Tym razem zapach był wyraźniejszy. Dym, zioła… mięso. Nie dzikie, nie spalone. Dobrze przyprawione. Czyli ktoś znał się na gotowaniu. Głód zacisnął się w niej jak żelazna obręcz. Przez chwilę jej ciało chciało ruszyć samo, kierując łapy w stronę blasku — instynkt, silniejszy niż wola. Nauki ojca przemknęły jednak w odmętach świadomości. Zmarszczyła brwi. Reiko znała pułapki. Każde światło może być przynętą. Każde ognisko — ogniem kogoś, kto nie chce gości. Wyprostowała się i podeszła kilka kroków bliżej, stąpając tak cicho, jak tylko potrafiła. Las obserwował. Czuła to. Jakby sama ziemia miała oczy. Drzewa nie szumiały już tak swobodnie — coś je przytłumiło. Napięcie? Za pniem rosochatego buka dostrzegła źródło światła. Gdy w końcu zbliżyła się na tyle, by dostrzec całość, zobaczyła, że ogień nie był przypadkowy. Mała polana otoczona drzewami tworzyła naturalny krąg, niemal święty w swojej prostocie. W jego sercu stał namiot — samotny, poszarpany przez czas, ale starannie zadbany. Jego poszycie z grubego płótna było załatane w wielu miejscach, lecz każdy szew był wykonany z precyzją i troską. Obok niego, nieco w cieniu pomarańczowego klonu, znajdowała się osobliwa konstrukcja — coś między altaną a otwartą pracownią. Drewniane belki wyginały się lekko ku górze, oplecione dzikim winem i starymi, zasuszonymi ziołami. W środku wisiały naczynia z gliny i wiklinowe koszyki, wiązki roślin, a także dziwne amulety z kości, piór i paciorków. To tu tlił się ogień — w kamiennym palenisku, starannie ułożonym pod osłoną dachu. Nad nim zawieszony był czajnik. Pachniało mięsem, ale i naparem. Miętą? Cykorią? Jeszcze dalej, za rzędami żółknących drzew, majaczył większy budynek. Skryty w cieniu, zrobiony z tego samego drewna, co konstrukcja przy ognisku. Wydawał się niemal zrośnięty z lasem — dach porośnięty mchami, ściany ukryte za zasłoną pnączy. Nie był to dom w tradycyjnym sensie. Raczej sanktuarium. To nie było miejsce przypadkowe, a ostoja — stara, zapomniana, a jednak żywa. Reiko poczuła, że musi ważyć każdy krok, bo tu każde słowo ma znaczenie. Że to nie tylko przystanek, a próg czegoś większego. Wtem coś dostrzegła. Minimalny ruch, drgnięcie uszu, uszytego z cienia. Przy ognisku siedziała sylwetka. Nieporuszona, skupiona, pochylona lekko nad ogniem. Serce Reiko zabiło szybciej. Cofnęła się o krok, ale patyk pękł pod łapą. Cichy trzask, ledwie słyszalny — lecz wystarczył. Głowa obcej postaci uniosła się. Oczy błysnęły odbitym ogniem. Nie strach, nie agresja. Zaciekawienie. Milczenie przecięło przestrzeń między nimi. Dwie istoty, dwa żywioły – rozdzielone ogniem, a połączone nocą. Reiko nie ruszyła się. Nie drgnęła nawet. To był ten moment — kruchy jak tafla lodu. I wtedy usłyszała niski głos. Spokojny, starczy, z lekką chrypką, jakby dawno nie używany.
– Jeśli przyszłaś zabrać jedzenie, musisz podzielić się historią. - Wadera stała w miejscu, jakby zamrożona w czasie. Nie chciała przeszkadzać, ale też nie potrafiła odejść. Nie wychodziła z cienia przez dłuższą chwilę. Zamiast tego słuchała. Przyglądała się miejscu. Było... inne. Niepokojąco uporządkowane, jakby każdy liść, każdy kamień miał swoje znaczenie. Z bijącym sercem zrobiła krok, potem drugi. Ziemia pod jej łapą była miękka, ale nie zapadła się. Mchy tutaj były jak poduszki. Ciepłe i żywe. Milczenie zapanowało między nimi, choć tym razem nie było już lodowate. Raczej jak cisza przed pierwszym słowem w rozmowie, której ciężar zna się z góry. Postać przy ognisku wyprostowała się nieco, lecz nie zerwała gwałtownie, nie uniosła łap. Tylko głos, spokojny jak płomień, ponownie rozciął wieczór: — Nikt nie trafia tu przypadkiem. Nawet jeśli myśli, że się zgubił. — zawiesił głos. — Możesz odejść. Noc cię nie zatrzyma. Ale jeśli zostaniesz... wtedy siadasz i mówisz. O czymkolwiek. Bo las lubi słuchać.
Reiko przełknęła ślinę. Czuła, jak serce znów przyspiesza, ale tym razem nie z niepokoju. To coś innego. Jakby… przeczucie. Delikatne, ale silne jak korzeń drzewa. Sposób, w jaki mówił. Mowa ciała. Nie był zwykłym wilkiem. Bardziej mędrcem, nauczycielem. Wyszła z cienia. Powoli, krok po kroku, z szacunkiem. Czuła na sobie spojrzenie — nie tylko Pustelnika, ale całej tej przestrzeni. Jakby kamienie, mech i cisza czekały na jej decyzję. Zatrzymała się tuż przed światłem ognia. Ciepło uderzyło w nią falą, aż futro na szyi uniosło się lekko. Twarz starca rozświetlił blask. Sierść miał przyprószoną siwizną, łapy zgrubiałe od pracy, oczy głęboko osadzone — mądre i spokojne.
— Zostanę. — powiedziała cicho, ale wyraźnie. - Uśmiechnął się. Powoli sięgnął po drugi, mniejszy gliniany kubek i napełnił go naparem. Mięta, szałwia, może coś jeszcze. Podał jej bez słowa, wskazując na miejsce naprzeciwko siebie. Usiadła ostrożnie, jakby bała się zakłócić porządek chwili. Kubek w jej łapach parował cicho, pachniał kojącym ciepłem. Nie było tu niczego, co przypominałoby znany świat — żadnych ostrych krawędzi, żadnych śladów pośpiechu. Wszystko było... ciche. Spokojne. I właśnie przez tę ciszę, każda myśl zdawała się głośniejsza. Reiko upiła łyk. Ciepło naparu spłynęło w niej jak rzeka przez wyschnięte koryto. Zamknęła oczy tylko na chwilę.
— Od dawna tu jesteś? — spytała w końcu cicho, nie unosząc głosu ponad trzask płomienia. Starzec nie odpowiedział od razu. Zamiast tego wrzucił do ognia gałązkę z suszonymi liśćmi. Płomień syknął, buchnął zielonkawym dymem, jakby las przemówił przez niego.
— Dłużej niż większość pamięta. — odparł w końcu, lekko zamyślony. — Ale nie tak długo, jak drzewa. - Reiko skinęła powoli. Taka odpowiedź mogłaby zirytować wielu, ale jej nie. Była jak echo gór — niepełna, ale prawdziwa. Przekrzywił głowę. — A ty? Czego szukasz w tych lasach? - To pytanie uderzyło w waderę mocniej, niż się spodziewała. Bo nie miała jednej odpowiedzi. Czy szukała drogi? Odpowiedzi? Czy uciekała?
— Nie wiem jeszcze. Wędruję. Kroczę przed siebie i czuję, że muszę iść dalej. Nawet jeśli nie wiem, dokąd. - Odpowiedziała w końcu. Echo jej słów przyniosło ukojenie. Pustelnik skinął głową. Nie z uznaniem, a z zrozumieniem.
— W takim razie słuchaj uważnie. Las mówi tym, którzy nie pytają zbyt głośno. - Przytaknęła, nastawiając uszy. Napiła się ponownie, a gorzki napar przyjemnie rozgrzewał gardło. Wzięła głębszy oddech. Spojrzała na Pustelnika — nie natarczywie, lecz jak uczeń na nauczyciela, który jeszcze nie zdecydował, czy warto mówić. Nie chciała burzyć rytmu tego miejsca, a jednak potrzebowała słów. Wskazówek, które pomogą w dalszej wędrówce.
— To miejsce... - zaczęła, obracając w łapach gliniany kubek — co to za przestrzeń? Czuję, że nie jest zwykła. - Pustelnik uniósł wzrok na polanę, jakby widział ją jednocześnie z zewnątrz i od środka.
— To granica. - odparł zwyczajnie, z nutką nostalgii. — Między tym, co dzikie, a tym, co zapomniane. Ziemia, która nigdy nie przestała słuchać. Schronienie dla tych, którzy przestali być pewni, gdzie ich dom. - Przez chwilę Reiko milczała. Rozważała, jak zadać kolejne pytanie. Co jest ważniejsze, a o co nie powinna pytać. Pochyliła się lekko, jakby chciała ukryć poruszenie.
— A jeśli ktoś... jeszcze szuka domu? - Spytała niepewnie, owijając się szczelnie długim ogonem. Dumna, spokojna.
— Wtedy niech słucha. I niech pyta we właściwych miejscach. - Zamilkli znów, ale tylko na moment.
— Dokąd zatem powinnam iść? - Zapytała wprost, bez zbędnych słów. — Nie znam tych lasów. Ani ich praw. - Starzec nachylił się, sięgnął do małego koszyka u swoich nóg i wyjął z niego kawałek starego pergaminu. Nie był to plan ani mapa — bardziej szkic, ślad. Przeciągnął palcem po jego powierzchni.
— Stąd, na północ, ścieżka prowadzi do Varony. Dotrzesz tam bez większych trudności, jeśli nie zejdziesz z traktu.
— A na zachód? - Pustelnik zawahał się, nim odpowiedział.
— Na zachód nie masz, co iść. Należy do Watahy Dailoran. Śpiącej teraz, ale czujnej. Nie dziś. Nie przejdziesz niezauważona, choćbyś miała skrzydła. Alfa śpi. A kto budzi Alfę bez powodu, nie wchodzi drugi raz.
— Nawet jeśli mam powód?
— To musi być powód, który zniesie gniewne spojrzenie starego wilka. A takich jest niewiele. Lepiej poczekać. Sam wyjdzie ci naprzeciw. Zerkaj na ogród. Tam go znajdziesz. 
— Rozumiem. - Szepnęła cicho, wdychając kuszącą woń. Zapach unosił się gęsto, otulając powietrze aromatem ziół, mięsa i drewna. Cichy bulgot z paleniska mieszał się z szelestem liści, tworząc ciepłą melodię zmierzchu. Pustelnik powoli podniósł się ze swego miejsca. Nie spieszył się. Jakby każda czynność miała swój rytm, swoje miejsce w tej wieczornej liturgii. Z drewnianej półki nad ogniem sięgnął zaokrągloną chochlą i zanurzył ją w czarnym, pękatym garncu. Płyn był ciemny, gęsty, przejrzysty, niosący w sobie głębię wielu godzin gotowania. Zapach mięsa przeplatał się z lawendą, tymiankiem, odrobiną dzikiej cebuli. Przelał bulion do glinianej miseczki i bez słowa podał Reiko. Nie gestem łaski. Raczej zaproszeniem — niemym znakiem, że na ten moment należy już do tego miejsca. Wadera przyjęła naczynie z szacunkiem. Dotknęło jej łap, ciepłe i ciężkie. Powąchała ostrożnie, jakby sama obecność parującej zupy była rytuałem. Potem zanurzyła pysk i napiła się pierwszego łyku. Smak był głęboki, bogaty. Nie wymyślny, ale prawdziwy. Czuć było dym, czas i troskę. Głód, który dotąd ściskał jej żołądek, nagle ustąpił miejsca ciepłu. Jakby od środka rozlało się w niej coś miękkiego i kojącego. Nie jadła od rana, a teraz każdy łyk był jak tchnienie nowej siły. 
Pustelnik tymczasem wrócił na swoje miejsce. Nie mówił. Nie trzeba było. Samica jadła powoli, delektując się każdym kęsem. Nie łapczywie, choć ciało wołało o więcej. Wiedziała, że jedzenie tu nie jest tylko pożywieniem. To dar. 
— Smakuje. - Powiedziała cicho, gdy skończyła. Nie była pewna, czy to stwierdzenie, czy podziękowanie.
— Bo jesteś głodna. - Odparł tylko, z zamkniętymi oczami. Uśmiechnęła się lekko. Po raz pierwszy od dłuższego czasu.
— To dobry powód. - Starzec nie zaprzeczył. Reiko odstawiła pustą miskę, opierając ją delikatnie na płaskim kamieniu obok. Ciepło wciąż unosiło się z bulionu, otulając ją od środka. Zaczynała czuć zmęczenie — ale takie, które pojawia się dopiero wtedy, gdy głód ustąpi miejsca spokoju. Przymknęła oczy. I wtedy usłyszała trzask. Nie taki jak wcześniej. Nie nieostrożny, nie przypadkowy. To było wejście — bez pytania, bez zawahania. Pustelnik nie poruszył się. Jedynie jego ucho drgnęło lekko. Jakby spodziewał się gościa. Wadera odwróciła głowę. Na skraju polany, tam, gdzie drzewa splatały się w gęsty cień, pojawiła się sylwetka. Wysoka. Pewna. Cień drgnął i rozsunął się na boki, jakby sam las go przepuścił. Postać wyszła na światło ogniska. Reiko zamarła. Był to wilk — o futrze ciemnym jak noc i oczach, które lśniły złotem. Nie błyszczały miękko, jak oczy Pustelnika. Te patrzyły. Oceniały. Ważyły. Choć nie było w nich otwartej groźby, w jego obecności czuć było coś, co niosło echo siły — albo prawa.
— Naharys. - Powiedział Pustelnik spokojnie, nie otwierając oczu. — Spodziewałem się ciebie później.
— Miałem powód, by przyspieszyć kroki. - Odparł nowo przybyły, tonem spokojnym, lecz chłodnym. Jego wzrok spoczął na Reiko. — Nieczęsto wędrowcy zatrzymują się tutaj... bez zaproszenia. - Wadera podniosła się. Nie wyprostowała całkiem grzbietu, nie uniosła pyska wysoko. Ale też nie opuściła wzroku. Odpowiedziała spokojem. — jak ktoś, kto zna swój cel, choć jeszcze nie zna drogi.
— Nie miałam intencji zakłócać spokoju. - Powiedziała łagodnie, a w jej oczach mignął błysk. — Zgłodniałam. Szłam w stronę światła. - Naharys nie odpowiedział od razu. Zbliżył się o krok. Ogień odbił się w jego oczach jak w powierzchni rozszczepionego bursztynu.
— A mimo to jesteś tutaj. W miejscu, które nie należy do nikogo, ale jest częścią Południowych Krańców, terenów łowieckich watahy Dailoran. I właśnie dlatego jest warte ochrony. - Pustelnik wreszcie otworzył oczy. Spojrzał na Naharysa, którego czarne futro połyskiwało w blasku płomieni, a potem na Reiko. W jego spojrzeniu nie było niepokoju. Raczej cisza, w której wszystko się zawierało.
— Dziś wieczorem. - Powiedział cicho. — To miejsce należy do niej. Gość, który siada przy ogniu, nie jest intruzem. Dopóki nie kłamie. - Naharys nie drgnął. Ale coś w jego postawie rozluźniło się. Może ledwie dostrzegalnie — jak cień, który zadrżał na granicy lasu.
— Pamiętaj, że tu nie ma miejsca na błędy. - Szepnął basior, nie do końca do niej, nie do końca do starca. — Nawet ci, którzy nie mają domu, muszą szanować każdy krok.
I z tym podniósł z ziemi wiklinowy koszyk, którego wcześniej nie zauważyła. Podszedł bliżej, a kroki miał cięższe niż wcześniej. Zbliżył się do ogniska i bez zbędnych ceremonii postawił zawartość na kamiennej półce. Zapach świeżych ziół uderzył Reiko niemal od razu — ostry, lecz świeży, jak deszcz na gorącej glebie. Było w tym czymś życie. I ciężar.
— Masz, co chciałeś. - Mruknął, rozciągając łapy przy ogniu. — Z trudem zdobyte. Jeden mistrz kazał czekać trzy dni, inny rzucał suszonym imbirem w każdego, kto mówił za głośno. - Pustelnik wyciągnął łapę i zajrzał do wnętrza. W środku: wiązki rzadkich roślin, suszone jagody, zgrubiałe korzenie owinięte w liście, a także kilka małych pakunków — zapewne mieszanki od miejskich alchemików. Przy jednym z nich zatrzymał się dłużej.
— Pień Dwóch Cieni. - Szepnął z nieukrywanym zdziwieniem. — Myślałem, że już nie rośnie.
— Nie rośnie. - Odparł Naharys z zadowoleniem. — Ale mistrz Nilari miał zasuszoną próbkę. I niezbyt chętnie się z nią rozstał. - Pustelnik skinął głową i sięgnął do swojej torby. Wydobył z niej mały, twardy woreczek. W środku pobłyskiwały Nefery — delikatne, żywe światło barwiło jego łapy. Nie zastanawiał się długo. Odsypał kilka sztuk — najjaśniejsze, najcenniejsze — i przesunął je Naharysowi.
— To uczciwa cena. - Powiedział. — Nawet za cienie Nilari’ego. - Naharys nie zaprotestował. Przesunął palcami po Neferach, jakby sprawdzał ich wagę nie tylko w łapach, ale i w znaczeniu. Schował je do podręcznej kieszeni, a potem odchylił się nieco, zerkając na Reiko.
— I kim ona jest? - Spytał cicho, z odrobiną przekory. — Nowa uczennica, czy zbłąkany duch? - Reiko uniosła brew, ale nie odezwała się. To nie był jeszcze jej moment. Pustelnik nie odpowiedział od razu. Spoglądał w ogień.
— Czas pokaże. Na razie potrzebuje tylko miski bulionu i spokojnej nocy.
— Masz ją tu. - Mruknął basior, zerkając na waderę z odrobiną łagodności. — Tak długo, jak nie kradniesz z mojej porcji.
— Nie jestem głodna cudzym kosztem. - Odparła spokojnie, choć jej brzuch już protestował.
— To dobrze. - Uśmiechnął się Naharys. — Bo mistrz Nilari też nie lubił dzielić się naparem. Ale ten... - Uniósł jeden z pakunków. — Może wam się przydać, jeśli noc będzie zbyt długa. - Pustelnik znów skinął głową.
— Zostań do rana. -Rzucił. — Ogień nie zdradza snu, a cień nie pyta, dopóki nie trzeba. - Naharys rozsiadł się wygodniej.
— Zostanę. I może w końcu opowiesz, po co ci ten Pień. Bo jeśli chodzi o sny… to nie jestem pewien, czy chcecie wiedzieć, co Nilari w nim widział.
< Naharysie? >
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2427 
Ilość zdobytych PD: 1214 PD + 240 PD  + 150% ~ 1821 PD
Łącznie: 3275 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz