Była to druga jesień ciemnoszarej wadery. Gdy rok temu przyszła na świat, złoty krajobraz widziała jedynie przez mgłę szczenięcych, niedowidzących oczu. Teraz napawała się soczystymi barwami drzew oraz poszycia lasu, którym zmierzała, a jeszcze bardziej ciepłym deszczem otulającym jej aksamitną, młodą sierść. Choć zdarte opuszki doskwierały samicy od kilku księżyców, dzielnie i z zapałem kroczyła dalej, tylko nocami zatrzymywała się w potencjalnie bezpiecznym schronieniu, by odespać dzień i nabrać sił na kolejną dobę. Samotna wędrówka nie była jej obca, nie raz udawała się na wyprawy, prowadzona ciekawością świata jej dziecięcego ducha, gdy żyła wcześniej na terenach rodzimej watahy. Jednak teraz, gdy od około tygodnia pokonała niezliczoną ilość kilometrów, powoli zaczynało ją to dręczyć. Brak przyjaciół, czy jakiejkolwiek duszy, do której mogłaby zamienić słowo, bądź wylać wręcz potok monologu, odbijał się na umyśle wadery i kuł ją w serce jak cień. Pragnęła tej wyprawy. Marzyła o nowym, większym miejscu do życia, przygodzie, stawieniu pierwszych dorosłych kroków. Nie często zdarza się by osobnik stadny, tak silnie potrzebujący społeczeństwa dookoła, jak właśnie Miraż, oddalał się z własnej woli od watahy, w której przyszedł na świat. Jednakże pozostanie w domu, nie wchodziło w plany młodej samicy od wielu księżyców. Nie pomyślała jedynie o tym, jak daleką wędrówkę będzie musiała podjąć, by ostatecznie zwalczyć samotność.
Był wieczór. Słońce już chowało się za horyzontem, ustępując miejsca na niebie ciemności. Nie bała się. Ciemność nigdy nie była dla niej wrogiem. Jej drogę zawsze oświetlały przecież gwiazdy i księżyc. Miraż znalazła się na kolejnych nieznanych terenach. Prawdę mówiąc, teraz, nawet gdyby zawróciła, nie była pewna, czy w ogóle znalazłaby drogę do domu. Do watahy, w której przyszła na świat. Nie, poprawka. To już nie był jej dom. Odeszła, a więc nie należała już do watahy.
Ciemnoszara wadera ułożyła się pod pniem drzewa, złamanego w połowie zapewne jeszcze przez burze, które przeszły latem. Było jej wygodnie, na prowizoryczne legowisko z mchu naniosła sobie liści, których dookoła znalazła bardzo dużo. Wyciągnęła się porządnie, a później układając w kształt przypominający kłębuszek, zaczęła zapadać w sen.
— Wyglądam jak krzak. - Mruknęła, kątem oka spoglądając na roztrzepaną od wiatru sierść. Ziewnęła, zasłoniła nos ogonem i już żadne mroźne, nocne podmuchy żywiołu nie sprawiały jej kłopotu, a tym bardziej nie przeszkadzały w zaśnięciu.
Miraż zbudziła się przed wschodem słońca. Przeciągnęła się, zadowolona z udanej, spokojnej nocy. Dzień zapowiadał się ciepły i bezdeszczowy. Rozejrzała się po koronach drzew, gdzieniegdzie nie zakrywały one nieba i wadera mogła dostrzec, że było ono bezchmurne. Wadera rozpoczęła kolejny dzień wędrówki, choć na sercu czuła, że za nie tak wiele czasu, powinna odnaleźć swój cel. Swój nowy dom. Swoje stado. A kto wie, co jeszcze na nią czeka?
Łapy same niosły ją przed siebie. Zapachy wilków, coraz bardziej intensywne, dodawały samicy odwagi i ekscytacji. Słońce świeciło już wysoko ponad horyzontem, a wadera nie odczuwała wcześniej głodu, przejętą falą emocji, która ogarnęła ją od czubków uszu, aż po końcówkę ogona. W nogach jej mrowiło, kiedy dotarła nad olbrzymie jezioro położone w środku lasu. Kochała wodę, zapewne dlatego instynktownie tutaj dotarła. Miała świadomość, że znajduje się głęboko na terytorium tutejszej watahy. Niestety, po drodze nie spotkała żadnego osobnika. Napiła się łapczywie życiodajnego płynu, a później obudziło się w niej dziecięce szczęście. Wskoczyła z hukiem do wody i zanurkowała głęboko. Powoli odczuwała skutki tego, że od dwóch dni nie pożywiła się ani razu. Złapała więc rybę. Nie była spora, ale odpowiednia, by młoda wadera, chociaż na chwilę zajęła czymś zęby i ukoiła ściskający ją coraz mocniej żołądek. Gdy wynurzyła się z wody i dotarła na brzeg, zaczęła zajadać się rybą. Smakowała inaczej, niż te które jadła wcześniej. Była bardziej soczysta i miła wyraźniejszy smak. Podobał jej się. Nagle zamarła z pełnym pyskiem. Odwróciła ucho do tyłu i nasłuchiwała coraz głośniejszych, silnych i szybkich kroków. Przełknęła, a później, wciąż leżąc nad niedokończoną zdobyczą, odwróciła głowę za siebie w sposób dość komiczny. Kilka sporych kroków za nią stał duży, masywny samiec. Pachniał dokładnie tymi terytoriami, była pewna, że należy do watahy. Kamień spadł jej z serca, choć w ułamku sekundy poczuła, jakby wchodziło jej do gardła. A może to była ta ryba? Źle ją pogryzła? Nie. To na pewno nie to. To uczucie stresu. Stresu, ale także ekscytacji. Samiec był przystojny i na pewno o wiele silniejszy niż drobna, nastoletnia waderka. Na pysku Miraż nieświadomie pojawił się uśmiech, gdy oczy obu wilków finalnie się spotkały. Nie umiała nad tym zapanować, chociaż nie była pewna, czy czeka ją miła, kulturalna rozmowa, czy może atak ze strony nieznajomego basiora.
<Dokończysz drogi, silny i przystojny basiorze?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 745
Ilość zdobytych PD: 373 PD + 70 PD + Początkowy Booster 150% ~ 559 PD
Łącznie: 1002 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz