Nowa zakładka "Kącik Zadań" dla lubiących wyzwania pojawiła się w Off-top! | Zmiana pory roku. Lato zbliża się wielkimi krokami. | ADMINISTACJA PROSI W MIARĘ MOŻLIWOŚCI O PRZYŚPIESZENIU AKCJI WĄTKÓW DO OBECNEJ PORY ROKU LUB DODANIE DO OPOWIADAŃ INFORMACJI, W JAKIM CZASIE DZIEJE SIĘ AKCJA WĄTKU | THE KINGDOM OF BLOOD zaprasza do siebie! | Miła atmosfera, kochani członkowie. | Poszukujemy nowych członków! | Chętnie zawieramy sojusze! Wystarczy zostawić komentarz w zakładce: Współpraca | Jeśli masz ochotę popisać, nie krępuj się! | Zapraszamy na Discroda, gdzie jest nas dużo więcej! | Nie musisz dołączać do bloga, wystarczy nam Twoja obecność na serwerze!

wtorek, 3 października 2023

Od Naharys'a ciąg dalszy Amaru ~ "Kulawa znajomość"

 – Amaru, zajmij się naszym pacjentem. Ja idę tylko po bandaże i zaraz wracam. - powiedział jakiś starszy basior, kiedy Naharys wreszcie stanął pośrodku niewielkiej sali, ustrojonej skórami roślinożerców, a także suszem ziół polnych, które omal nie skończyły marnie, gdyby nie nagła interwencja Amaru. To one wypełniły wnętrze swym zapachem - które w gruncie rzeczy przywodziły na myśl lekarstwa i choroby. Łaciaty basior zmierzył Naharys'a dość krótkim, zobojętniałym wzrokiem, wskazał mu skrzydłem wyłożone futrem łóżko, odkładając resztę suszu, uratowanego przed gwałtowną ulewą. 
– Siadaj - mruknął cicho i krótko. Z jego tonu Naharys odczytał wyraźnie, że wolałby zostać sam. Biały basior zignorował to przeczucie i bez zbędnego gadania zajął wskazane przez łaciatego basiora miejsce. Wyglądał mu na nieco starszego, na oko gdzieś o dwa lata i wyraźne stygmaty zmęczenia życiem i pracą dawały o sobie znać w jego bursztynowych chłodnych oczach. Spostrzegł to, gdy medyk w końcu podszedł do niego, badawczo przyjrzał się jego naderwanej łapie, ale jego mina nie zdradzała żadnych, nawet najmniejszych emocji.
– Dobrze… Zatem rozumiem, że masz problem z łapą? - zapytał tonem nieco znudzonym i zmęczonym. Od jego futra bił świeży zapach czegoś, co Naharys nie mógł porównać do czegokolwiek. Nie, to nie była woń ziół ani ziołowych olejków, lecz coś specyficznego i o dziwo łagodzącego napięcie nieprzyjemnej aury, której ten osobnik roztaczał wokół siebie. Pojął bowiem, że Amaru do przyjemniaczków nie należy.
– Tak, właściwie to z przedramieniem. Uszkodziłem je sobie na treningu. Chyba je naderwałem - odparł Naharys swym typowo spokojnym, aczkolwiek dość rzeczowym tonem.
– Pozwolisz, że ja to ocenię - odparł medyk dość szorstko. – Możesz poruszać tą łapą?
~ Chyba dobrze wiem, co mówię - mruknął w myślach Naharys, ale nie chciał wszczynać dyskusji z

dość toksycznym wilkiem, więc bez oporów odpowiedział mu na pytanie.
– Tylko trochę, ale i tak strasznie boli.
Łaciaty basior położył łapę w miejscu objętego obrzękiem i bólem, zręcznie przeprowadził badanie palpacyjne, przez co Naharys próbował zachować spokój, ale dojmujące rwanie mu w tym skutecznie przeszkadzało. Zmarszczył warki, zacisnął mocno zęby i syknął cicho, ale siedział prosto.
– No cóż, wygląda mi to na naderwany mięsień. 
~ A nie mówiłem? - odparł w myślach Naharys i westchnął cicho, obserwując jak medyk w milczeniu krzątał się po lecznicy. Z jednego schowka wyciągnął kilka fiolek, oprawionych w skórzany pokrowiec - zapewne po to, aby się nie potłukły po upadku na ziemię - i jakieś ustrojstwo. Wyglądało na profesjonalnie wykonaną szynę do usztywniania uszkodzonych kończyn. Ten medyk nie należał do osób preferujących rozmowy. W ciągu całego toku jego pracy ograniczał się tylko do szeptów i westchnień, ewentualnie co jakiś czas zadawał Naharys'owi typowe pytania i polecenia, które ułatwiały mu prawidłową diagnostykę i przebieg leczenia. Nie odezwał się nawet wtedy, kiedy kazał białemu wilkowi zażyć zioła - a smakowały diablo obrzydliwie, ale zjadł je bez żadnego sprzeciwu - albo gdy przystąpił do usztywniania jego kończyny. Padający za oknem deszcz skutecznie zakłócał ciszę, sprawiał, że Naharys stawał się coraz bardziej odprężony i zrelaksowany. Wydawał się taki niegroźny, przyjemny, kiedy nad głową miało się suchy dach i grube ściany, przyprawiał o senność. Nieboskłon przecięła drobna, rozwidlona wiązka piorunu, chwilę później usłyszeli grzmot. Po odpowiedniej opiece - jak to zresztą ładnie brzmi! - Amaru zalecił mu w dość szorstki sposób, aby Naharys zapomniał o treningach wraz z innymi wojami przez najbliższe dwa tygodnie, co niezbyt się mu to spodobało, ale też nie miał zamiaru się sprzeczać. Później jeszcze tylko ćwiczenia rehabilitacyjne kończyny i można odhaczyć proces tych wszystkich bzdur. ~ Z drugiej strony, przyda mi się odrobinę wolnego. 
Badania i odpowiednia procedura leczenia się zakończyła, przyszedł czas na formalności. Naharys zerknął na pergamin, który Amaru specjalnie mu przytrzymał.

Karta pacjenta 
Imię:--------
Wiek:--------
Rasa: Wilk/Lis/Likaon/Szakal/Jenot/Fenek/Kojot (właściwe podkreślić) 
Zawód:------ 
Diagnostyka: Pacjent skarży się na silny ból w okolicy przedramienia, widoczne stygmaty obrzęku i silnego krwiaku podskórnego - może to świadczyć o poważnym miejscowym uszkodzeniu tkanek, możliwe uszkodzenie powięzi. 
Leczenie: Zaleca się pacjentowi kilkutygodniowy wypoczynek z racji na powagę kontuzji. Przez kilka dni w miejscu kontuzji stosować zimne okłady, by zapobiec obrzękowi. Zioła przeciwbólowe podawać dwa razy dziennie (czarny bez, prawoślaz. Takowa mieszanka powinna wystarczyć).  

Podpis medyka prowadzącego-----


Ku zaskoczeniu medyka, Naharys odsunął pióro i wykorzystując swe zdolności, podpisał się w dane miejsca, wypalając pojedyncze, zgrabne i staranne runy. Podtrzymujący mu formularz Amaru, spoglądał gdzieś w bok, na nieokreślony punkt na ścianie, z wyrazem niechęci i lekkiego zgorzknienia na pysku, więc Naharys stwierdził, że nie będzie już się mu narzucać, jeśli tego nie chce. Ewidentnie ten medyk nie lubił przebywać w czyimś towarzystwie, jak jego martwa przyjaciółka z watahy. Tylko w przeciwieństwie do Amaru, ona była duszą lękliwą i niepewnie szła przez życie. Jakby brakowało w nim pewnego impulsu, który popchnąłby ją do dzieła, ale zakorzeniony wewnątrz lęk tylko tonował jej zapały. Pasowaliby do siebie...
Kiedy Naharys w zamyśleniu nałożył ostatnią runę, Amaru niedbałym ruchem obrócił arkusz pergaminu i starannie przyjrzał się treści, jakby starał doszukać się jakichś błędów. Potem oznajmił, że muszą poczekać na medyka prowadzącego. Czekanie przedłużało się, ale Naharys cierpliwie wyczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń, a międzyczasie Amaru, czując że jego rola właśnie się skończyła, wrócił do segregowania ziół. Nie uraczył już przy tym Naharys'a żadnym słowem. Rzeczywiście niezły z niego mruk musiał przyznać, aczkolwiek nie miał zamiaru go za to potępiać.
Nagle podskoczyli w miejscu po tym, jak budynkiem wstrząsnął potężny grzmot pioruna. Grunt zachwiał się pod zadem Naharys'a, zleciał z hukiem na drewnianą podłogę, upadając na zdrowe ramię. Potem krzyki przerażonych dotarły do nich równie nagle, co potężny huk przed chwilą. Naharys otworzył oczy szeroko, zerknął na medyka, który w stojąc w osłupieniu, spoglądał na niego z wyraźnym przestrachem.
– Co to było?! - Spytał Naharys, dźwigając się z posadzki.
–J-ja… Nie wiem - odparł lekko łamiącym się głosem. – Poczekaj tu chwilkę…
Amaru był pod wpływem silnych wrażeń, na bank mówiły o tym jego koślawe kroki, gdy podszedł do drzwi do ciemnego korytarza. Wprzód jednak musiał zebrać w sobie wiele odwagi, bowiem westchnął cicho i nacisnął klamkę zdecydowanym, szybkim ruchem.
Zanurzył się w ciemnym korytarzu. Zamknął drzwi. Słyszał za nimi głośne, raptowne kroki, skrobanie kilkunastu pazurów o drewnianą podłogę, krzyki paniki, głośne, prowadzone w amoku rozmowy medyków i to wszystko w akompaniamencie zawalających się fragmentów budynku i trzasków płomieni. Zmysły Naharys'a wyostrzyły się dwukrotnie, ból zanikł nagle w przepływie nagłej produkcji adrenaliny. Teraz mięśnie, naderwane czy nie, były gotowe do pracy ponad normę. Być może to było spowodowane wizją zagrożenia, które wywołały krzyki cierpienia, nagły trzask pioruna...
Po chwili namysłu - może wyściubi nosa poza drzwi i zdoła się dowiedzieć czegoś więcej - chciał już nacisnąć za klamkę, kiedy ktoś zrobił to za niego. Drzwi, pod wpływem energicznego pchnięcia, bez wątpienia rozwaliłyby mu nos, gdyby raptownie się nie cofnął, uderzając przy tym plecami o ścianę. Amaru zignorował jego zuchwałość i ciekawość, bowiem podobnie jak on, działał pod wpływem adrenaliny, oczy miał szeroko otwarte, oddech szybki, niespokojny, a na jego czole błyszczały pojedyncze krople potu. Starał się jednak w pełni zachować spokój, mówić płynnie, powstrzymać drganie głosu. Starał się bardzo.
– Słuchaj, Naharysie… Jeśli mogę ci mówić na „ty”. Trwa ewakuacja całego szpitala ze względu na pożar i zagrożenie zawalenia się dachu lecznicy. Muszę cię wyprowadzić z budynku, a potem wrócić tu by pomóc innym poszkodowanym.
– Sprawniejsi pacjenci z pewnością wyjdą stąd bez niczyjej pomocy - odparł Naharys, przybierając już poważniejszy ton. – Trzeba pomóc tym, którzy nie mogą stąd wyjść o własnych siłach!
– Właśnie to próbujemy robić. Muszę wyprowadzić cię z lecznicy, zanim...
Trzask gwałtownie otwartych drzwi zagłuszyły dalszą myśl Amaru, do pomieszczenia wlała się pokaźna fala chorych, którą prowadził starszy samiec - to z pewnością był główny medyk o którym wspomniał Amaru - w stronę wyjścia.
– Amaru, trzeba natychmiast coś zrobić z tym zawalonym pokojem! - zawołał, stojąc przy samym wyjściu i pilnując, by żadnemu z pacjentów nie przyszło do głowy zatrzymać się, choćby na chwilę. – Tamci nas potrzebują!
"Tamci" starszy medyk pewnie miał na myśli pacjentów w zawalonym pokoju, o ile dobrze Naharys się domyślił.
*
Medycy zabezpieczyli się na okoliczności ewakuacji lecznicy, nawet jeśli przebiegałaby ona w trakcie potężnej ulewy, jak ta. Naharys z szeroko rozwartymi oczami spoglądał przez okno niewielkiej chatki na pokaźną dziurę, jaką wyrwało nagłe uderzenie pioruna w szczelnie pokrytym dachówkami dachem. Do złudzenia przypominała ranę postrzałową, z której zamiast krwi, wydobywał się słup czarnego dymu. Chatka pełniła rolę schowka na nasączone ziołowymi olejkami bandaże, ziołowy susz i drewniane pojemniki ze szczelnie zamkniętymi w nich lekarstwami. Była też na tyle obszerna, że zdolna była pomieścić wszystkich ewakuowanych z lecznicy pacjentów. Od niemal sprawnych basiorów z drobnymi kontuzjami kończyn, przez płaczące szczeniaki, wtulone w futra swych matek, po zniedołężniałych starców, których każda jedna zmarszczka na pysku była zapisem przeżytego życia - W szczęściu, bądź w nieszczęściu. I pomyśleć, że większość z nich pochodzi z Varony - ktoś w karczmie napomknął, że miejska lecznica została kompletnie zniszczona, a powodem tego całego zamieszania, tak jak w tym przypadku, było uderzenie pioruna. Przypadek czy złośliwe zrządzenie losu? Wydawało mu się, że to drugie, bowiem Naharys nie wierzył w przypadki natury. Niecałe półgodziny później z lecznicy wybiegli dwaj medycy, cali umorusani sadzą i przemoczeni do suchego włoska. Wpadli do środka zdyszani i kompletnie wyczerpani. Naharys sprawnym okiem spostrzegł, jak mięśnie pod skórą Amaru drżą od nadmiernego wysiłku, cierpią w tym momencie z braku glukozy.
– Nie możemy ich stamtąd uwolnić - wydyszał Amaru. – Pokój jest kompletnie zawalony belami, trzeba zwołać pomoc z Dailoran.
– Zanim ktoś doniesie prośbę o pomoc do Alfy, i zanim ta pomoc przybędzie, tamci mogą być już martwi! - oznajmił Naharys dość ostrym poważnym tonem. – Ja tam pójdę...
– Wykluczone! - zawołał Amaru zdenerwowany decyzją Naharys'a. – Twoja łapa nie zniesie takiego wysiłku.
–To co? Pozwolisz im tam zdechnąć?
– Nie tak ostro, synku - odezwał się przełożony Amaru. - Nie udawaj żadnego bohatera, bo nim nie jesteś. Jeśli tam coś Ci się stanie, prawdopodobnie już cię nie odratujemy. Już świnia, która zajada się mrówkami ma więcej oleju w głowie, by wiedzieć, że to grozi kompletnym zawaleniem.
– Może i nie jestem świnią, a tym bardziej miłośnikiem mrówek, ale jestem wojownikiem w tej pieprzonej watasze. Moim obowiązkiem jest bronić tych, którzy bronić się nie mogą, a wy przysięgaliście nieść pomoc!
– Nie pouczaj nas, synku, jak mamy nieść pomoc - ciągnął dalej starszy, a Amaru z pozbawioną emocji miną, przysłuchiwał się ich walce na słowa. – Tam już nasza pomoc nie zda się na nic. Pomieszczenie jest kompletnie zawalone. Jak ty chcesz im tam pomóc, głupcze? I do tego jeszcze z rozwaloną łapą, śmiechu warte!
Starzec niestety miał rację. Z racjonalnego punktu widzenia, nie zwojuje zbyt wiele z tak rozwaloną łapą. Z drugiej strony jeśli nawet nie spróbują, uwięzieni w potrzasku mogą nie przeżyć zbyt długiego oczekiwania na pomoc. W świecie bowiem istnieje pewna zasada, która w gruncie rzeczy jest brutalna, ale prawdziwa "W życiu nie da się wszystkich ocalić". Naharys przypomniał sobie wtedy słowa ojca...
"W świecie nie istnieje coś takiego, jak sytuacja bez wyjścia". Trzeba tylko umieć je znaleźć i odpowiednio wykorzystać.
– Dlatego pójdzie ze mną Amaru - zdecydował po chwili milczenia Naharys.
– Ty chyba na łeb upadłeś! - odparł Amaru nie z gniewu, a bynajmniej z nieopisanego niepokoju, uwyraźniającego się w jego szeroko otwartych bursztynowych oczach. – Powinienem ci mózg zbadać, nie łapę...
– Posłuchaj! - wycedził Naharys przez zaciśnięte zęby. Ton był dość lodowaty by zmrozić łaciatego medyka nieprzyjemnym chłodem. – Tam umierają Ci co potrzebują pomocy. Jesteś gotów wziąć ich na swe sumienie? - Naharys nie spuszczał przenikliwego wzroku z oczu Amaru.
– Ja...
– Odpowiem za ciebie. Raczej nie chcesz. Dlatego pójdziesz ze mną z powrotem do lecznicy i razem ich stąd wyciągniemy. Teraz!
– Jeśli Ci się nie uda - wtrącił z powagą głosie starszy medyk - pamiętaj, że to ty będziesz mieć na sumieniu nie tylko tę dwójkę. Dlatego uważaj na Amaru, dobrze ci radzę. Inaczej będziesz mieć ze mną do czynienia... za to, że go w to wpakowałeś.
Naharys nie odpowiedział nic. Zmierzył starca poważnym, aczkolwiek pełnym szacunku wzrokiem, zdecydowanie kiwnął głową. Następnie zwrócił się do łaciatego medyka, ruchem głowy dał mu jasno do zrozumienia, by przejął prowadzenie. Na wyrazie twarzy Amaru odbijał się już nie tylko niepokój. Niepewność mocno błysnęła w oczach medyka, wahał się postąpić choćby drobny krok. Niewiele jednak czasu potrzebował, by wezbrać w sobie dość dużo odwagi. Otworzył drzwi i wybiegł na rozbabrany deszczem dziedziniec lecznicy. Naharys miał wyraźne trudności w dotrzymaniu kroku medykowi, dokuśtykał się za nim do zagrożonej zapadnięciem lecznicy i wpadli do jasno rozświetlonej sali, gdzie wcześniej biały wilk był badany. Wniknęli przez kolejne drzwi, w głąb szerokiego, słabo oświetlonego korytarza. Wniknęli przez drzwi w głąb szerokiego, ciemnego korytarza. Biały wilk rozświetlił sobie drogę złotym blaskiem ognistej kuli, która nagle zapłonęła mu między palcami.
– Zwariowałeś?! - prawie warknął Amaru. - Chcesz tę budę doszczętnie puścić z dymem?
– Chcesz połamać sobie łapy w ciemności? - zapytał Naharys, unosząc lekko brew. Wiedział, że ich wzrok był wystarczająco czuły na mrok, ale niestety potrzebowali czasu, by go zaadaptować do otoczenia. Amaru mruknął coś nerwowo pod nosem - Naharys nie zdziwiłby się, gdyby to było jakieś przekleństwo, obrażające jego rodzinną genealogię, ale w tym momencie nie interesowało go to. W złotym blasku ognia dostrzegł rozsypane po podłodze drobne odłamki potłuczonych neferów. Naharys podejrzewał, że wstrząs budynku, jaki wywołał piorun był tak silny, że postrącał część neferów, zamieszczonych w stalowych uchwytach, usadowionych w ścianach. Schodami w górę weszli na wyższą kondygnację lecznicy, równie słabo oświetlona co korytarz, który zostawili nad sobą. Łaciaty medyk wskazał na drugie drzwi po lewej.
– To tutaj - mruknął Amaru z lekkim napięciem w głosie.
Uwięzieni musieli usłyszeć głos łaciatego basiora, bo za wskazanymi drzwiami rozległo się nagłe, stłumione i zrozpaczone szmery. Naharys zbliżył się momentalnie, przykładając ucho do drzwi, walnął w nie zdrową łapą i krzyknął.
– Jest tam kto?
– O! Dzięki bogini, wróciliście... błagam, wyciągnijcie nas stąd... błagam, jest obok mój syn... - po drugiej stronie odezwał się płaczliwy głos wadery, a potem za blokującymi ich drzwiami coś porządnie grzmotnęło o drewnianą posadzkę. Jakby kolejne fragmenty sufitu zwaliły się z uszkodzonego stropu. Zabrzmiał płacz szczeniaka i uspokajająca melodia matki...
Naharys walnął jeszcze raz zdrową pięścią w drewno, zupełnie jakby w ten sposób chciał dodać sobie sił, postąpił kilka kroków w tył, zerknąwszy uprzednio na Amaru i rzucił mu szybką komendę.
– Lepiej się odsuń.
Stał przez chwilę w miejscu, wpatrywał się w skupieniu w zamknięte drzwi i starał się całą siłę skumulować w mięśniach zdrowej łapy. Spomiędzy palców zaiskrzyły dziko złoty płomień, który łapczywie lizał jego ciało. Potem nabrał szaleńczego rozpędu i z całych sił skondensowanych w mięśniach, uderzył zaciśniętą w pięść łapą w barierę. Na powierzchni drewna pojawiło się osmolone pęknięcie, ale to nie było zbyt wystarczające. Drugie, trzecie, czwarte uderzenie... za piątym razem drzwi odpuściły i rozleciały się w drobne drzazgi. Przez cały ten czas Amaru, przyglądając się mu z niemałym szokiem w oczach, miał obawę, że trzaskające na wszystkie strony aureola iskier spowoduje w tej części lecznicy niemały pożar. Jego obawy jednak się nie spełniły. Za każdym razem, gdy Naharys uderzał w drzwi ogarniętą płomieniem pięścią, korytarz na ułamek sekundy rozbłyskał złotym światłem. Biały wilk czuł, że ogień wzbudził w nim nową determinację, którą nie powstrzyma nawet zawalona gruba bela, oddzielająca ich od uwięzionych w stercie fragmentów zniszczonego dachu pacjentów. Chwilę później wszystkie przeszkody stały się jedynie lekko tlącym się popiołem.
– Jazda, uciekajcie stąd! Tam na korytarzu czeka na was medyk.
*
Naharys schodząc ze schodów zrujnowanej lecznicy, wstrząsnął białym futrem z zalegającego na nim popiołu i sadzy. Uratowani popędzili w stronę składu na leki, który spokojnie pomieści jeszcze ze dwie osoby. Deszcz powoli ustępował, zachodni wicher rozganiał powoli bure chmury. Niebawem odkryły błękit nieboskłonu.
– Trzeba będzie poprosić Alfę o rozbudowę nowej lecznicy - oznajmił po chwili starszy medyk, gdy emocje wśród pacjentów opadły. Zerknął ponuro na sczerniały dach budynku, pokręcił ze smutkiem głową. – Ta zbieranina szczap i popękanych desek nie nadaje się już nawet na dorodne ognisko. Pójdę porozmawiać z Salemem. Być może wysłucha starego, zrzędliwego Wuego - zaśmiał się pod nosem stary medyk. – Mógłbym iść z tobą - zaproponował Amaru, ale Wuego uniósł łapę w geście protestu.
– Dla ciebie mam inne zadanie. Pod moją nieobecność musisz zaopiekować się pacjentami. Wierzę, że Ci się uda i dopilnuj, bym tej wiary nie stracił, jasne?
– Emm, tak, jasne - wymamrotał pod nosem onieśmielony nagłą uwagą swego mentora. – Zrobię wszystko, czego będzie ode mnie wymagać sytuacja.
– Nie denerwuj się tak - powiedział Wuego. – Nie zostawiam cię z nimi wszystkimi na zawsze. Może i jestem stary, ale ruchy nadal mam żwawe. Uwinę się z tą sprawą raz-dwa.

<Amaru?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2673
Ilość zdobytych PD: 1337 + 260 PD + 30% ~ 401
Łącznie: 1998 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz