To zawsze starczało. Nie tym razem. W ranę wdała się infekcja. Już sam nieprzyjemny zapach i sącząca się spomiędzy obrzękniętych tkanek ropa wystarczyłyby do postawienia diagnozy. Dreszcze, które zaczęły męczyć basiora dzisiejszego poranka, stanowiły z pewnością zły omen.
Nie czuł głodu, ale wiedział, że musi coś zjeść. Jego ciało potrzebowało pożywienia, by zwalczyć chorobę. Tylko jak tu cokolwiek upolować, kiedy każde zetknięcie chorej łapy z ziemią wyzwala ból? Silvan nie poddawał się, mimo iż pierwsze podejście zakończyło się niepowodzeniem. Nie miał siły zastosować swojej zwyczajowej sztuczki z przemieszczaniem cząsteczek zapachu tak, by zdezorientować zwierzynę. Zając zorientował się zbyt wcześnie o obecności drapieżnika i uciekł, a trawiony gorączką umysł Silvana sprawił, że sylwetka uszaka dwoiła mu się w oczach.
Srebrny postanowił spróbować sił gdzie indziej. Zapuścił się w zasadzie na nieznane sobie tereny. Wiedział, że w ten sposób sporo ryzykuje. Gdyby okazały się nieurodzajne, nie będzie miał siły wrócić. Z drugiej strony okolice jego obecnego obozowiska już całkowicie przesiąkły jego zapachem, trzymając zwierzynę na odległość. Znalazł się ostatecznie na przestronnej polanie otoczonej lasem. Ciemność powoli przejmowała okolicę we władanie. Małe jeziorko rozświetlone bladym światłem księżyca stanowiło centrum życia tej lokacji. W powietrzu dało się słyszeć dziesiątki świerszczy i… żaby! Silvan ucieszył się na myśl o łatwym posiłku, choć wizja zjedzenia płaza zdecydowanie budziła w nim obrzydzenie. Mimo wszystko zdecydował się podejść do zarośli. Wdychając w nozdrza silną, błotnistą woń żaby wsadził nos w kępę krzaków.
Oczy! Odskoczył jak oparzony, gdy zobaczył parę błyszczących, wielkich oczu na dosłownie centymetry od jego własnych. Powietrze przedarł krzyk basiora, który nasilił się, gdy stwór sięgnął, jakże by inaczej – Silvanowego nosa! Swoim długim, lepkim językiem.
– Aaa! Co to na Sol jest?! Zabierzcie to ode mnie! - Krzyknął srebrzysty, łapiąc obślizgłego potwora między przednie łapy w daremnej próbie oderwania go od własnego nosa.
– Nie „to”, tylko Bob. - Melodyjny, ale jednocześnie stanowczy głos odezwał się gdzieś obok na chwilę przed tym, jak jego właścicielka wyłoniła się z ciemności. Okazała się nią być smukła wadera o zjawiskowej różowej sierści. Jej ciało w niektórych miejscach naznaczone było turkusowymi akcentami, które tylko dodawały wilczycy uroku. ~ Na Sol, mam już omamy! Umieram. ~ Pomyślał srebrzysty.
Nieznajoma okazała się jednak być bardzo realna. Przekonał się o tym, gdy przypadkiem musnęła jego łapę, wyjmując Boba z jego objęć. Słodki, nęcący dotyk szybko przerodził się w ból, gdy podrażniła zainfekowaną tkankę. Przez pysk Silvana przetoczył się grymas bólu. Wilczyca była jednak zbyt zajęta ostrożnym i czułym odstawianiem tej oślizłej kreatury na swój kark, by zauważyć dyskomfort Silvana.
– Jestem Amber. - Odezwała się, wyciągając łapę na powitanie. Silvan przytłumiony gorączką (no i nie oszukujmy się, będąc po prostu Silvanem), nie zareagował na ten gest. – Jesteś tu nowy? Nie słyszałam o nikim nowym. Aha! Co robisz na terenie watahy Dailoran?
– Watahy? Nie miałem świado…
– Rozumiem, rozumiem… Wybacz mi, ale to trochę podejrzane, że się tu kręcisz tak w nocy. To znaczy nie żebym… A cóż to…? - Amber zupełnie bez pytania ujęła jego chorą łapę w swoje zgrabne dłonie. Bob cały czas patrzył się na Silvana swoim nieobecnym, niepokojącym wzrokiem, czym wzbudzał u basiora chęć odsunięcia się na kilka kroków. Nagłe przekroczenie jego strefy osobistej przez tę piękną, choć trochę przytłaczającą wilczycę zupełnie go zamurowało. Nawet nie drgnął, gdy dotknęła jego czoła, a potem równie szybko uniosła opuszkiem palca jego wargę, by ocenić śluzówki.
– Na Sol! Potrzebujesz pomocy medycznej. I to już. Jesteś rozpalony. Bez dyskusji. - Dodała, gdy Silvan otworzył pysk, chcąc coś powiedzieć. – Masz, zjedz teraz. Za chwilę zacznie działać i wtedy pójdziemy do lecznicy.
– Dziękuję. - Silvan skinął głową. Połknął gorzką tabletkę wykonaną ze sprasowanych ziół. Różowa wilczyca patrzyła na niego wyczekująco, jakby spodziewała się, że basior zechce poprowadzić rozmowę. Jej puszysty ogon zamiatał ziemię rytmicznymi ruchami. W zasadzie to mogła być jego szansa.
– Wspominałaś coś o watasze.
– Tak. Dailoran. Jesteśmy całkiem niedaleko miasta. Pracuję w lecznicy i przyszłam tu zbierać świetleńce. Ich kwiaty świecą lekko w ciemności, dlatego najlepiej szukać ich nocą. Wilczyca się uśmiechnęła. – Noo, wracając. W zasadzie to nie powinnam cię zabierać do lecznicy, bo to średnio legalne. Nasz alfa ma sztywne zasady, ale zawsze przydadzą mu się łapy do pracy, jeśli to tego szukasz. Najpierw jednak trzeba cię przywrócić do sprawności, co?
*
Po przekroczeniu progu lecznicy, w nozdrza Silvana uderzyła woń ziół wymieszana z przykrym zapachem płynów ustrojowych. Nie obyło się też bez nieprzychylnego spojrzenia jednego z pracujących tu wilków.– Poczekaj tu, złociutki. - oznajmiła Amber, która nie dając basiorowi czasu na reakcję, wepchnęła go za pierwszą lepszą kotarkę. Zza materiału słyszał tylko odgłosy kłótni. Próbował się w nią wsłuchać. Wyłapał jedynie urywki o tym, że nie wolno sprowadzać tu obcych, że będą kłopoty… ale był tak bardzo śpiący…
*
Amber i nieznajomej srebrzystemu wilczycy udało się dojść do kompromisu. Kompromis polegał na tym, że Silvan został wepchnięty do schowka na zwłoki, żeby nikt go przypadkiem nie znalazł. W zasadzie basiorowi nie przeszkadzał taki układ. Przez większość czasu miał spokój. Towarzystwa doświadczył tylko przez chwilę, ale, jak to w schowku na ciała – jego kompan w niedoli nie był, delikatnie mówiąc, zbyt rozmowny. W przeciwieństwie do Amber, która codziennie wykorzystywała przerwy w pracy, by się nim zająć. Pieczołowicie oczyszczała jego ranę i podawała lekarstwa o wątpliwych walorach smakowych. Jej towarzysz Bob przesiadywał w tym czasie na zwiadach. I tak z dnia na dzień (choć równie dobrze mogło upłynąć ledwie kilka dni albo miesięcy… w pomieszczeniu bez okien łatwo stracić poczucie czasu) Silvan czuł się coraz lepiej.– No, jesteś już gotowy. - Oznajmiła któregoś razu. Na jej pyszczku wyraźnie malowała się duma, a ogon machał radośnie z zawrotną prędkością. Wydawać by się mogło, iż wilczyca odleci niczym koliber – ptak równie kolorowy, jak ona sama.
– Gotowy na co? - Silvan wybudzony z drzemki nie zyskał jeszcze jasności umysłu.
– Na audycję u alfy! Musisz z nim porozmawiać, żeby przyjął cię do watahy. Chociaż w zasadzie to nie. Nie jesteś gotowy.
– Coś nie tak?
– Śmierdzisz jak stary wół! Nasączone wodą szmatki to za mało. Nie możesz się tak stawić na poważnej rozmowie… W zasadzie to moja zmiana właśnie się skończyła. Chodź za mną, pokażę ci jezioro! - Rzuciła wilczyca, idąc już w stronę wyjścia. Nawet nie zaczekała na odpowiedź. Po prostu założyła, że basior pójdzie za nią. Cóż Silvan, choć czuł wdzięczność wobec różowej wilczycy, był już zmęczony jej energią i najchętniej wybiegłby z lecznicy prosto na ulicę, zostawił waderę w tyle i uciekł, gdzie pieprz rośnie. Amber robiła wokół siebie tyle zamieszania, że mogłaby spokojnie zastąpić ze trzy gadatliwe wilki, co przyprawiało Silvana o zawroty głowy. Poczuł jednak znajome ukłucie strachu, gdy pomyślał, że miałby samodzielnie w obcym mieście szukać nieznajomych, którzy pomogą mu dotrzeć do rezydencji alfy. Poza tym Amber była bądź co bądź urodziwą waderą… A kiedy piękna wadera proponuje wspólną kąpiel, grzechem by było odmówić… prawda?
Amber?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1318
Ilość zdobytych PD: 659 PD + (bonus za każde 100 słów) 130 PD + 150% (bonusowy Booter) ~ 988
Łącznie: 1777
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz