Westchnąwszy głęboko, przymknąłem na chwilę oczy. ~ Nie ma sensu mitrężyć czasu, którego i tak było niewiele. Zamiast więc marudzić, rusz ten rudy tyłek do pracy. Nie ma to jak samodzielna motywacja. ~ Pomyślałem, podchodząc do pierwszego stołu. Był masywny i długi, lecz na moje szczęście na tyle wąski, iż bez problemu przecisnę się z nim przez drzwi. Co więcej, jego wysokość została dostosowana pod szczeniaki, nie pod dorosłych. Także być może uda się to sprawnie i szybko ogarnąć. Pozostała kwestia wagi. Przywarłem ciałem do ziemi, starając się wejść pod spód, co okazało się niezwykle karkołomne. Byłem masywnym basiorem, dużo większym, niż te stołki na kaczych nóżkach. Co to jednak dla mnie. Dawałem sobie radę w gorszych warunkach. Wykorzystam nieco swój łeb i barki! Chwilę się mocowałem, aż w końcu się udało. Będąc w odpowiedniej pozycji, podniosłem się powoli na równe łapy. Mebel okazał się dużo cięższy, niż zakładałem, lecz nie na tyle, by odwieść mnie od pomysłu. Mając go na grzbiecie, podreptałem w stronę drugiego. Najdelikatniej jak umiałem, umieściłem stół jeden na drugim. Z satysfakcją stwierdziłem, iż to się może udać. Zabezpieczywszy wszystko przed upadkiem, ponownie wczołgałem się pod spód.
Wadera spojrzała na mnie jak na przybysza z innej planety, gdy przemknąłem obok niej, niosąc na grzbiecie jej "zamówienie". Nie mogłem jednak stwierdzić, czy zrobiło to na niej jakiekolwiek wrażenie. Być może mój wyczyn nie nie był wcale niczym niezwykłym. Dla mnie jednak — owszem. Wysiłek fizyczny to coś, co lubię. Zadania mi przydzielone postanowiłem potraktować więc jak ćwiczenia. Nie ma nic lepszego niż dźwiganie kilogramów. Pierwsze dwa stoły położyłem w wyznaczonym rzez Indianę miejscu. Zajęło mi to raptem chwilę. Sprawnie je rozdzieliłem, po czym odprowadzony szerokim uśmiechem wadery, ruszyłem po następne. O dziwo, z każdym kolejnym szło mi coraz lepiej i szybciej. Odnalazłem w tym nawet przyjemność, co ewidentnie dostrzegła moja towarzyszka niedoli. Zerkała na mnie co jakiś czas. Nie wiedziałem wprawdzie, czy z podziwem, czy raczej tylko po to, aby sprawdzić, czy jeszcze dycham. Nie mniej, zamierzałem ją o to później wypytać. Ważną kwestią również było to, czy dostanę coś do jedzenia. Jakby nie patrzeć, pracuje bardzo ciężko i nie licząc początku — nie marudzę. Należy mi się zatem coś ciepłego, a jeśli nie, to chociaż czas na polowanie. Na samą myśl kiszki zaczęły grać mi marsza. Odgłos ten poniósł się echem o prawie pustej sali. Skupiony na wynoszeniu, nie zwróciłem nawet uwagi, iż zostało ich raptem tylko cztery. Dwa razy jeszcze i będę mógł zająć się słupami. Co prawda byłem już zmęczony, ale nie zamierzałem się poddawać. Może po tym wszystkim, przyjdzie czas na coś... przyjemniejszego. Mogłem pomóc na przykład w dekorowaniu.
– No no, jestem pod wrażeniem. - Podniosłem się gwałtownie do góry, zapominając, że znajdowałem się tylko połową ciała pod stołem. Zamiast więc wstać na równe łapy z nieszczęsnym meblem, przywaliłem łbem o jego sufit. Syknąłem, masując łapą obolałe miejsce. Naraz usłyszałem rozbawiony głos Indiany, która najwidoczniej dobrze się bawiła.
– Ha ha, bardzo śmieszne. - Prychnąłem bez agresji, skupiwszy się na przerwanej czynności. W pewnym momencie zablokowałem się, nie mogę się dalej ruszyć. ~ Nosz do cholery jasnej! ~ Ratując swój honor, udawałem przed waderą, że wszystko jest w porządku i dalej próbowałem wejść głębiej. – Sprawnie idzie. Jeszcze dwie tury i będzie z głowy. Zajęło to niecałe... czterdzieści pięć minut. Jak dobrze pójdzie, ze słupami będzie mniej więcej tak samo.
– To dobrze, ale w odniesieniu do mych słów, miałam na myśli raczej twój zgrabny tyłek. - Zdębiałem na chwilę, analizując to, co powiedziała. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na sytuację, w jakiej się znalazłem. Pochylony pod stołem, nieświadomie wystawiłem swój zadek, a więc i wszystko inne było na widoku. Miała wręcz idealny widok na tę część ciała, którą większość wolałaby mieć na widoku. Powinienem chyba czuć zażenowanie, lecz nie byłbym sobą, gdybym się trochę nie podroczył. Uśmiechając się przebiegle, chichotałem gardłowo.
– Skoro tak uważasz, to nie krępuj się i oglądaj do woli.
– Widzę, że nie wstydzisz się swojego ciała. - Indiana skorzystała z okazji i mego zaproszenia. Czułem jej spojrzenie na swoich pośladkach. Podobało mi się to uczucie. Pokręciłem lekko biodrami, w rytm niesłyszalnej muzyki, za co obdarowany zostałem śmiechem wadery. Muzyka dla uszu. Było mi jednak niewygodnie. Nóżki boleśnie wbijały się w ciało. Ignorując to, wziąłem głęboki wdech i szurając łapami o podłoże, w końcu uwolniłem się z blokady. Podniosłem się błyskawicznie, odwracając w jej stronę.
– A powinienem? - Posłałem waderze długie spojrzenie, pełne dwuznaczności. Było w niej coś... innego od innych. Potrafiła mnie zgasić, a jednocześnie miałem wrażenie, że mnie polubiła. Jej otwartość i bezpośredniość robiły na mnie wrażenie. Zwłaszcza że zazwyczaj to ja kontroluje sytuacje. Tutaj sprawa ma się odwrotnie. Z każdą chwilą byłem bardziej jej ciekaw.
– Nie wiem, to zależy od ciebie.
– Cóż... Jeśli ci się podoba, to nie mam się czego wstydzić. - Szepnąłem, uśmiechając się lekko. Podchodząc bliżej, zaciągnąłem się jej zapachem, po czym spojrzałem głęboko w oczy. Miały naprawdę piękny odcień. Wyminąłem nią. Stojąc w drzwiach, zatrzymałem się na chwilę. – Indiano?
– Tak?
– Nic, tylko... Masz naprawdę śliczne oczy. Podobają mi się. - Wyszedłem, nim zdążyła mi odpowiedzieć...
Indiana?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1027
Ilość zdobytych PD: 513 PD + 100 PD + 30% ~ 154 PD
Łącznie: 6179 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz