Drugi taki raz zdarzył się całkiem niedawno, gdyż raptem wczoraj w samo południe. Wróciłem do kryjówki po niecałej godzinie, a po oskórowanym jeleniu nie było już śladu. Zniknęło także mięso i poroże, które starannie i z uwagą piłowałem przez kilka godzin. Zdałem sobie wówczas sprawę, że wiedząc o tej jaskini, będą tu przychodzić cały czas. Zmusiło mnie to do zmienienia kryjówki, co łatwe nie było. Południowe Krańce nie szczyciły się takimi miejscami. Miałem zatem trudne zadanie. Przemierzałem tereny wzdłuż i wszerz, niejednokrotnie moknąć na deszczu. Wiosna zdecydowanie mi nie sprzyjała. Po długich poszukiwaniach udało mi się jednak znaleźć odpowiednie gniazdko. Mając jednak na uwadze poprzednie wydarzenia, tym razem zabezpieczyłem wszystko. Wejście znajdowało się w cieniu gęstwiny drzew, gdzie bez problemu mogłem je zakryć dodatkową ścianą z lian i mchu. Martwiłem się co prawda, iż będzie teraz jeszcze bardziej widoczna, lecz po dogłębnym przyglądnięciu się, stwierdziłem, iż idealnie wtapia się w tło. Nikt, nawet ja sam, nie podejrzewałbym, że znajduje się tu jakieś wejście.
By wyeliminować ewentualne straty, kupiłem w mieście dużą, pozłacaną drewnianą skrzynię. Na tyle ciężką, by bez wózka nie dało się jej przenieść i ze specjalnym mechanizmem otwierającym. Nie powiem, słono za nią zapłaciłem, lecz brak strat w łowach, rekompensowało mi wszystko. Jak się jednak tu znalazła? Otóż wynająłem niewielki powóz i pod osłoną nocy, przytargałem do jaskini. Na wszelki wypadek upewniłem się, iż nie zostawiłem za sobą śladów kół. Samą jaskinię ozdobiłem na swój własny sposób. W jednej z odnóg znajdowało się duże, miękkie łoże ze skór, jak również mała szafeczka na prywatne przedmioty. Oczywiście zamykana, by nikt obcy nie mógł dorwać się do zawartości. Zbłąkany odkrywca z pewnością nie zastanawiałby się, czy ktoś tu mieszka. Było przytulnie i ciepło. Wilgoć co prawda ciut drażniła w nozdrza, ale czego się nie robiło dla zleceń.
Skręciłem w boczną uliczkę, kierując się do prowizorycznie stworzonej przeze mnie pracowni. Ułożywszy ciałko na stole, zabrałem się do pracy. Tak jak poprzednio, poderżnąłem zającowi gardło, wieszając go uprzednio na specjalnym zawieszeniu. Do góry łapami, by uszyły z niego wszelkie płyny. Pod nim podłożyłem specjalne naczynie na krew. Nie chciałem, by szkarłatna maź zdobiła to miejsce. Ściągnąłem innego zająca z zawieszenia, po czym delikatnie naciąłem cienką warstwę między skórą a mięsem. Skórowanie zwierząt nie było może moim ulubionym zajęciem, lecz nie zamierzałem grymasić. Dopóki nie otrzymam własnego lokum, musiałem płacić słono za wynajmowany pokój. Zastanawiałem się jednak, co by było, gdybym zamieszkał w jaskini, a za odłożone w trakcie ze zleceń kryształy, kupiłbym mieszkanko na własność. Myśl o byciu właścicielem jakiejś nieruchomości napawały mnie optymizmem. Z drugiej jednak strony byłem zbyt wygodny, by zrezygnować z ciepła i gorących posiłków podstawianych pod nos.
Po dwóch godzinach ciężkiej roboty, z dumą spojrzałem na swe dzieło. Uśmiechnąłem się szeroko, szczerząc zęby, po czym schylając się pod stół, sięgnąłem po szczotkę. Futro przed oddaniem należałoby obrobić. Zadbać o estetykę i inne pierdoły, na które ja sam nie szczególnie zwracałem uwagę. Jak to jednak bywa, liczy się nie tylko sama rzecz, a jej jakość. A ta musiała być jak najlepsza. Zdarzało się, iż klienci nie chcieli zapłacić za wykonanie zlecenia, gdyż ich zdaniem powinienem przynieść idealne futra, a nie z postrzępionymi końcówkami. Nie wiedziałem onegdaj, co ma wygląd futra do jego zastosowania, ale cóż... klient nasz pan. Sama obróbka jest nawet dość przyjemna. Nie powinno to też długo zająć. Kilka pociągnięć i będzie dobrze. Starannie i delikatnie przesuwałem szorstkimi włoskami po materialne. Miałem szczęście, gdyż ten rodzaj futerka bardzo fajnie reagował na czesanie. Szkopuł był w tym, by wybrać odpowiednie do tego narzędzia. Poprzednim razem miałem tylko grzebienie o ostrych kantach i szczoty do czesania ogonów, lecz te nie nadawały się dla króla. Idąc za ciosem, wyczyściłem także część wewnętrzną.
– Gotowe! - Uradowany złożyłem skórę w kostkę, po czym spakowałem do torby. Przyjrzałem się też mięsie, które było świeże i z pewnością ktoś chętnie je weźmie. Nie zastanawiając się, je również spakowałem. Zadbałem, by porządnie zabezpieczyć je podczas podróży, po czym ruszyłem w stronę miasta. Kryjówka znajdowała się raptem piętnaście minut drogi, lecz wiadomo... Nie byłbym sobą, gdybym sobie trochę nie pomógł. Chichotając do siebie, skupiłem się energii wewnątrz mnie. Naraz poczułem pulsowanie powietrza i delikatne mrowienie w ciele. Wokół wytworzyły się prawie niewidoczne mini błyskawice, które towarzyszyły mi podczas teleportacji. Moc zafalowała, a uczucie oderwanie się ciała od ziemi, pochłonęło mnie.
*
Sprawnie wylądowałem u wyjścia z lasu, lecz niemal natychmiast dopadło mnie zmęczenie. Świat zawirował dosłownie przed oczyma. Na dłuższą chwilę straciłem także widzenie. Było mi gorąco, ale co gorsza też tak ciężko. Umysł był za mgłą. Próbowałem walczyć, lecz wygranie z ciałem to rzecz niemożliwa. Padłem jak długi na ziemię, a w uszach zaczęło mi dzwonić. Dziwne uczucie zawirowania trzymało mnie chyba przez kilka minut. Tę chwilę poświęciłem na powstrzymywanie się przed zamknięciem oczu. Przytłumione odgłosy zaczęły się wyostrzać. Wzrok też powoli wracał do siebie. Świadomość, iż leżę na ziemi, zaczęła docierać do wciąż otumanionego mózgu. Podniosłem się powoli, opanowując drżenie i nudności.– Japie*dole, Atrehu, przeholowałeś. - Szepnąłem do siebie, przewracając się momentalnie na grzbiet. Pozwoliłem myślą odpocząć, samemu w tym czasie wpatrując się w pochmurne niebo. – Będzie padać. - Stwierdziłem rzeczowo, przyglądając się chmurom, których kształty starałem się jakoś nazwać. Po tej jakże wspaniałej czynności wstałem w końcu na równe łapy. Stwierdziwszy, iż jest już ok, zrobiłem niepewnie krok naprzód. – Ufff, czyli będę żył. - Uśmiechnąłem się, drepcząc miarowo w stronę miasta. Według ogłoszenia mój zleceniodawca powinien znajdować się przy lecznicy, a raczej domek dalej. I tam właśnie musiałem iść. Nagle przypomniało mi się coś. – Cholera, tylko nie to. - mamrocząc do siebie, sprawdziłem zawartość torby. Nie byłem w stanie stwierdzić, na który bok się przewróciłem. – Byle nie na mięso, byle nie na mięso. - odetchnąłem z ulgą, zwracając pysk ku wychylającemu się zza chmur słońcu. Mięso było w nienaruszonym stanie, także mogłem uspokoić skołatane serce. – Oby to był koniec niespodzianek na dziś.
*
Zadowolony z siebie jak nigdy, wyszedłem tanecznym krokiem z domu zleceniodawcy. Okazał się nim być najstarszy z najstarszych na tych terenach. Staruszek zwał się Kido i niejedną bitwę przetrwał. Mogłem śmiało to stwierdzić po głębokich szramach, bliznach i stalowym, lecz o dziwo ciepłym spojrzeniu. Kolor jego oczu ciężko było zdefiniować. Z jednej podchodził pod taki typowo morski, lecz prócz tego dostrzegłem złote znaczenia, a także domieszkę zieleni. Jego ciało zaś było pozbawione futra. Jakim szokiem dla mnie było, gdy zobaczyłem go, odzianego w ciepły, morowy sweter i grube skarpetki z króliczego futerka. Zastanawiałem się wówczas, czy to właśnie dlatego wywiesił to ogłoszenie. Musiało mu być zimno. Wiadomo przecież, że jednej pary nie nosi się dzień i noc. Tym bardziej, iż wieczory bywają naprawdę mroźne, a w domach nie ma ogrzewania. Dla kogoś bez naturalnej osłony życie musi byś naprawdę ciężkie. Nie wyobrażałem sobie, co musi czuć i jakby to było ze mną. W sumie ta godzinka, którą u niego spędziłem, była naprawdę przyjemna. Na wstępie powitał mnie dość chłodno, lecz później...— Zamierzasz stać w progu, czy wejdziesz do środka? - jego głos był szorstki, ale kąciki warg skierowane ku górze, dawały mylne odczucia. Z jednej miało się wrażenie, iż nie chciałby mieć z tobą nic wspólnego, a z drugiej dostrzec było można niemą zachętę. Tak więc nie tylko niespotykany osobnik, ale jakże jak mądry! Kido zaprosił mnie do środka, uprzednio przyglądając się mi badawczo. Nie dostrzegłem jednak nienawiści, czy wrogości. Uśmiechnął się, zaprowadzając mnie do pokoju gościnnego. Zaoferował nawet obiad, lecz odmówiłem, nie chcąc przekraczać granicy gościnności. — To może, chociaż się czegoś napijesz, młodzieńcze? Nie powinno się siedzieć u kogoś o suchym pysku. - Nie żałowałem sobie wówczas gorącej herbatki, którą mi zaoferował. Ponadto pozwolił mi obejrzeć swą kolekcję porcelanowych naczyń i rzadkich odznaczeń, które widywałem tylko w muzeum. — Za moich czasów wyrabiało się prawdziwe cuda, a nie to coś, co można otrzymać teraz.
— Są naprawdę piękne. Nigdy nie widziałem takiego zestawienia. Pozłacane, ale jednocześnie zmienia kolor w zależności, z której strony się patrzy. - Staruszek zaśmiał się, przyznając mi rację. Miał naprawdę przyjemny dla słuchu śmiech. Wyczuwalna chrypka i ciężkość w mówieniu nie przeszkadzały mi jednak. Usiedliśmy na miękkiej sobie przy filiżankach parującej herbaty. Nigdy nie piłem tego rodzaju. Smak cynamonu z jabłkami i goździków przyjemnie drapał w gardło.
— To Kumai. Dawno temu podróżowałem przez cały kontynent. Z każdego miejsca przywiozłem coś ze sobą. Tę herbatę otrzymałem w darze od Alfy watahy Sidos, na Południu.
— Nigdy o niej nie słyszałem. - W zakamarkach pamięci starałem się znaleźć cokolwiek o wspomnianym miejscu, lecz natrafiłem na kompletny brak danych.
— Nic dziwnego. To było wieki temu. Jeszcze w czasach, gdy byłem w twoim wieku. Syn przywódcy był... cóż... skażony.
— Nie rozumiem.
— Jego umysł nie był w pełni sprawny. Dyara. Tak miał na imię. Niespełna dwu-letni młodzieniec, który dopiero wkraczał w dorosłość. Cały świat stał przed nim otworem. I nie tylko, gdyż sama wataha nie mogła się doczekać jego objęcia władzy. Mimo jego dziwnych stanów, brutalności i nieprzewidywalności. Wierzyli, iż wataha potrzebuje silnego przywódcy, który poprowadziłby ich na szczyt. On miał to w sobie, co dostrzegam także w Tobie. Dar przywódcy. - Na te słowa zmieszałem się lekko. Ja i posiadanie czegoś takiego? Nie, musiał coś pomieszać. — Widzę, że nie wierzysz. Cóż, nie musisz. Ważne, iż ja jestem świadom twojej prawdziwej pozycji. I nie jest nią Albadio... - Spojrzałem na niego z lekką panikę, lecz ten zignorował mnie, wracając do swej historii. — Pewnej nocy jednak stało się coś strasznego. Dyara zakradł się do sypialni swych rodziców i poderżnął im gardła. Zresztą nie tylko im, gdyż wybił w ten sposób całą watahę. Także i szczenięta, a sam następnie popełnił samobójstwo.
— Ale... dlaczego to zrobił? - Zerknąłem wówczas na staruszka z szokiem wymalowanym na pysku. Zabić wszystkich, a potem skończyć ze sobą? Co było z nim nie tak? To okropne! To było dla mnie niepojęte.
— Dyara był... przeklęty. Słyszał głosy w głowie, a przynajmniej tak twierdził. Duchy zapomnianych, którzy nie zyskali miejsca w królestwie Sol. Zbrodniarze, manipulujący biednym nastolatkiem. Były sytuacje, gdy skrzywdził kogoś tylko dlatego, iż ten nie ukłonił mu się na czas. Głosy nakazały go ukarać, tak twierdził.
— Skoro takie sytuacje się zdarzały, czemu nikt nic z tym nie robił?
— To były mroczne czasy, chłopcze. Wiele złego się działo. Słońce z trudem przebijało się przez ciemne chmury. Roślinność nie była tak żyzna, jak dziś. Poza tym, co niby mieli zrobić? To był ich jedyny syn. Dziedzic watahy. Po masakrze nie zostało jednak nic. Ciała znaleźli wędrowni, którzy przybyli na wymianę surowców. Sidos posiadało najlepsze herbaty, lecz nie mieli pożywienia. Zimy tam bywały trudne, a futer brak. Dlatego wymiany były tak ważne. Nie wybrzydzali, ale też dbali o jakość. W zamian dawali wiele.
— Rozumiem. Szkoda, że ich już nie ma, bo ta herbata jest zaje*ista! - Kido zachichotał, dolewając mi jeszcze tego niebiańskiego płynu. Opowiedział mi też nieco o sobie, jak i również o swych przygodach. Pamiętał złe czasy, gdy Dailoran przypominało litą skałę, a mieszańce i słabsze osobniki robiły za tanią siłę roboczą. Mówił rzeczowo, bez ubarwiania, dzięki czemu dowiedziałem się więcej szczegółów o tym miejscu. Dobrze zrobiła mi taka pogawędka, lecz dzień był zbyt krótki, bym mógł dłużej zostać. Na koniec zapytał, czy byłbym jeszcze zainteresowany polowaniem na mięso królika, gdyż on sam nie był w stanie. Wnet przypomniałem sobie o zawartości swej torby i radując się, bez słowa otworzyłem wieczko. Jakież zdziwko załapał, gdy wyciągnąłem na stół wspomniane mięsiwo. Położywszy je, usiadłem z szerokim uśmiechem. Odpowiedział mi tym samym, a następnie sięgnął łapą wyżej Wyciągnął z półki kryształki i Nefer. Gdy dostrzegłem kolory kamieni, zaniemówiłem. To były... rzadkie, a raczej niemożliwe do znalezienia minerały... Wcisnął mi je siłą, gdy nie chciałem ich przyjąć. Były zbyt cenne, by za kilka futer i mięso je oddawać. Basior uśmiechnął się wówczas tajemniczo.
— Nie masz prawa mi odmawiać. Jeśli chce ci je dać, to masz je wziąć. I liczę, iż dobrze się nimi zaopiekujesz... - Po tych słowach wypchnął mnie na zewnątrz, zamykając za sobą szczelnie drzwi. Chwilę jeszcze stałem, wpatrując się w nie kompletnie oniemiały. ~ Co tu się właściwie wydarzyło? ~
— Atrehu? - odwróciłem się na dźwięk swojego imienia, dostrzegając wpatrujące się we mnie błękitne oczy. Bardzo znajome, których blask zdawał się przyćmiewać wszystko wokół. Serce zaczęło mi delikatnie mocniej bić. Szczęśliwy, że ją widzę, podreptałem w jej kierunku i bez ostrzeżenia schyliłem się ku jej wargom, skradając słodkiego całusa, uprzednio torując sobie drogę do wnętrza. Wadera zdębiała na chwilę, lecz trwało to tylko kilka sekund, po czym poczułem, jak się rozluźnia, a jej drobnym ciałem wstrząsa przyjemny dreszcz. Inni przestali dla nas istnieć. Liczyliśmy się tylko my i nasze języki tańczące wspólnie tango. Odsunąłem się po chwili, puszczając jej perskie oczko, czym odwdzięczyła się natychmiast, dając mi mokrego buziaka w policzek. — Za co to było?
— Za nic. Czy musi być okazja, by pocałować piękną waderę w lekko pochmurny dzień? - Zapytałem z figlarną miną, przekrzywiając lekko łeb. Musiało to wyglądać zabawnie, gdyż wywołało kolejną porcję śmiechu. ~ Ah, mógłbym słuchać tego na okrągło. ~
— Niee, ale nie każdy robi takie rzeczy, szczerząc się w ten głupkowaty sposób. - Nie powiem, Itami wyciągnęła ciężką altyrelie, lecz nie zamierzałem tak łatwo dać jej wygrać. Może by się tak ciut podroczyć?
— Nie każdy jest mną, chciałaś powiedzieć.
— Prawda, ty jesteś wyjątkowy... Na swój sposób. - Ciężko będzie to przebić. Wadera najwidoczniej świetnie się bawiła, co dodatkowo podsycało ten płomień między nami. Przygryzłem wargę, obserwując, jak jej wzrok automatycznie podąża za moimi ruchami. Uśmiechnąłem się delikatnie. ~ I tu cię mam, słońce. ~
— I takiego mnie lubisz.
— Skąd ten wniosek?
— Widzę to w twoich oczach. - Szepnąłem uwodzicielsko, przybliżając się jeszcze bardziej. Patrzyła to na mnie, to na moje wargi. Przełknęła ciężko ślinę, lecz dostrzegalne pragnienie tliło się w jej oczach. Musnąłem ją szybko i krótko, lecz wystarczająco, by pokręciła z niedowierzania głową.
— Jesteś niemożliwy.
— Tylko przy tobie.
— Czym zasłużyłam sobie na to?
— Wszystkim.
— Zdefiniuj. - Cholipka, dobra jest. Nie spodziewałem się, iż Itami potrafi flirtować. Ta konwersacja była urocza i z całą pewnością nie przypominała pogaduszek dobrych znajomych. Jak nic wyglądamy na parę.
— Tym, iż jesteś tu teraz i uśmiechasz się do mnie. Tym, że wyglądasz pięknie. Jesteś niczym promień słońca, oświetlający okolice i...
— Dobra, przyznaj się bez bicia, coś odwalił.
— Czemu miałbym coś zrobić?
— Masz nader dobry humor. Jak dziecko, które coś zmajstrowało i nie chce, by ktoś to odkrył. - Zaśmiałem się dźwięcznie, po czym pokręciłem głową. Opowiedziałem w wielkim skrócie o Kido i jego komicznej minie, ale też o kamieniach, jakie mi dał. Itami spojrzała z szokiem w błękitnych oczkach, ale nie skomentowała tego. Zamiast tego, zmieszała się lekko, odwracając głowę w stronę jego domku.
— Coś się stało?
— Kido to dziwak, który jest sknerą i przez całe życie dbał tylko o siebie. Jakież czary na niego rzuciłeś? - Tym razem to ja spojrzałem na nią ze wzrokiem mówiącym: "Pojebawszy?".
— Bo ja wiem. Dla mnie był miły. Pozwolił się nawet rozglądnąć po mieszkaniu.
— Osobliwe... Musiałeś zrobić na nim wrażenie. - Niepewność w jej głosie powinna mnie jakoś zaalarmować, lecz nie chciałem myśleć źle o staruszku. Nie spotkała mnie z jego strony żadna krzywda, a wręcz przeciwnie. Wydawało mi się, iż akceptował to, kim byłem. Nie był uprzedzony do hybryd. Chyba. Eh... Nie, na pewno nie.
— Nie wiem, nie zrobiłem niczego takiego. Przyniosłem tylko zamówienie.
— Ewentualnie zadziałał tu twój urok osobisty.
— Tak myślisz? - Celowo zniżyłem głos, muskając oddechem płatej jej ucha. Włoski na ciele stanęły dęba, a sama Itami spłonęła rumieńcem. Wróciła też jej skromność i swego rodzaju wstydliwość. Niepotrzebnie. Przy mnie była bezpieczna.
— Jestem tego pewna.
— No, nie zaprzeczę, że jakiś posiadam.
— Atrehu! - Wadera parsknęła niekontrolowanym śmiechem, co odebrałem bardzo pozytywnie. Dołączyłem do niej. Pewnie by to trwało, gdyby nie ciekawskie spojrzenia przechodniów. Opanowując się, przyciągnąłem waderę do siebie. — No dobrze, to... Co teraz?
— Ty mi powiedz. - Szepnąłem uwodzicielsko, ocierając się o nią lekko.
— Atrehu, ja pytam poważnie.
— Jestem poważny. - Brew Itami wyskoczyła w górę, ewidentnie insynuując, iż się ze mną nie zgadza. Wyszczerzyłem ząbki, udając całkowite niewiniątko, po czym pomyślałem, że w sumie przydałoby się poszukać nowych zleceń. — W zasadzie wybierałem się do tablicy.
— Tej tu na rynku?
— Zgadza się. Może znajdzie się tam coś dla mnie.
— Zamęczysz się tymi zleceniami. - Aww, ona się o mnie martwi! Spojrzałem na nią ze spokojem i opanowaniem.
— No wiesz, jest takie porzekadło: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni ".
— No ok, w takim razie chodźmy!
*
— No wiesz, zlecenie to zlecenie. Nie ważne jakie. Dodają, mając nadzieję, że ktoś przystanie na ich warunki. Zdziwiłbyś się, ile właśnie takich wpisów jest realizowanych.
— Rozumiem. Tylko no, nie ma tu nic ciekawego. Myślałem, by wziąć kolejne zamówienie na skóry, albo mięso, ale...
— A to, na które gapisz się co chwilę, ale ignorujesz? - Kątem oka zerknąłem na Itami, która przyglądała mi się badawczo. Przeglądając tablicę, naszej uwadze nie umknęło jedno, szczególne ogłoszenie. To nie tak, że wracałem do niego kilkukrotnie. Mój wzrok sam nakierowywał mnie na niego, lecz wiedziony dziwnym impulsem, dalej buszowałem w ogłoszeniach. Nie wiem, czym było to podyktowane, lecz sam tytuł odstraszał. Za dużo z tym zachodu i przygotowań. Coś jednak przyciągało mnie do tego jednego, konkretnego. Jakby inne nie istniały. I to nie fakt, iż znajdowało się ono dosłownie na środku, przypięte na inne i bardzo dobrze widoczne. No, może tylko troszeczkę. Było widać, że jest nowe i ktoś niedawno je tu zamieścił. Do tego znajdowało się na linii oczu, więc mimochodem zerkałem na nie bez przerwy. Westchnąwszy ciężko, zabrałem się za studiowanie.
— "Do wszystkich zainteresowanych ogłoszeniem informuje się, że w okolicach sąsiedniej WATAHY REACHOWER zaobserwowano tajemnicze zniknięcia wilków — basiorów, wader, a także szczeniąt! Nie to, że coś Itami, ale nie mam ochoty na kolejne spotkanie z Alfą i wysłuchiwanie jego żalów. Nie sądzę, by pozwolił mi opuścić tereny watahy.
— Co szkodzi spróbować?
— No, nie wiem... Nie lubi mnie zbytnio. - Wymamrotałem lekko podminowany. Ogłoszenie interesowało mnie i to bardzo. Chciałem się tym zająć. Iść tam i zabawić się w detektywa. Nawet jeśli miałbym niczego nie zdziałać. Jestem wojownikiem, nieśledczym. To zadanie dla kogoś o innym zestawie umiejętności. No, mógłbym wprawdzie użyć swoich mocy Przestrzeni, ale nawet to nie gwarantowało sukcesu. Im dłużej się jednak w nie wpatrywałem, tym mocniej chciałem wziąć w tym udział. W końcu, po krókiej walce sam ze sobą, spojrzałem na Itami twardo.
— Wiedziałam, że się zdecydujesz?
— Tak? Następnym razem mnie uprzedź. - Uśmiechnąłem się do niej.
— No cześć! - Odwróciliśmy się w stronę głosu, który należał do jakiegoś wilka. Przyjrzawszy mu się, stwierdziłem, iż już go widziałem. To ten, którego spotkałem w lesie. — Znowu się widzimy.
— Tak, właśnie. - Odparłem chłodno, przypominając sobie jego chichot na koniec, który kompletnie nie miał sensu. Może jednak miał, lecz ja czegoś nie dostrzegałem. Chyba jestem zbyt agresywny. Nie znam go przecież. Nie zachował się jednak źle w stosunku do mnie, więc i ja powinienem zrobić to samo. Irytowała mnie jednak jego obecność. — Jeśli zamierzasz przyjąć zlecenie, to zapomnij. Jest nasze.
— Atrehu, nie bądź taki! - Równocześnie spojrzeliśmy na Itami, która szczerząc się delikatnie, trąciła mnie lekko w bok. — Z pewnością znajdzie się miejsce jeszcze dla jednego wilka, prawda? - Białowłosy uśmiechnął się tkliwie do Itami, obdarzając ją serdecznym, pełnym ciepła spojrzeniem. ~ Nie, żebym był zazdrosny, ale niech się od niej odczepi. ~ Warknąłem w myślach, piorunując go wzrokiem, na co ewidentnie nie reagował. Coś w nim jednak było. Nie potrafiłem się na niego gniewać, a do tego w pewnym sensie go lubiłem. Było to zastanawiające uczucie, nad którym miałem ochotę popracować. Może ta wspólna wyprawa to nie będzie jednak wcale zły pomysł?
— Atrehu? W końcu poznałem twoje imię. - W zakamarkach pamięci wydobyłem wspomnienie z naszego spotkania. Jeśli się nie mylę, ów basior zwał się Naharys i był wojownikiem Dailoran. Czyli tak samo, jak ja. Szkoda, iż nie mamy tych samych wart. Mielibyśmy możliwość poznać się bliżej. Nahrys podszedł bliżej, podając mi swą łapę na powitanie. Wahałem się chwilę, ale stwierdziłem w końcu, że nie ma co dzielić skór na niedźwiedziu. Skoro czeka nas wspólna przygoda, dobrze by było zacząć ją od podstaw. Przywitałem się więc, jak należy. Nieświadomie uśmiechnąłem się do niego, ale jak matkę kocham, to była reakcja mego ciała. Chyba lepiej ode mnie wiedziało, iż można mu ufać. Skoro tak, nie zamierzałem z tym walczyć. — No, na to liczyłem! - Odrzekł zadowolony Naharys, jakby tylko na to czekał. Od razu zrobiło się jakoś... przyjemniej. Odrzuciłem uprzedzenia, postanawiając dać szansę tej relacji. Niech się rozwija, a czas pokaże, czy wyjdzie z tego przyjaźń. Miałem jednak przeczucie, że to nie będzie nasza jedyna, wspólna wyprawa. — Potrzebujecie czasu na przygotowania?
— W zasadzie to najdłużej zajmie nam przekonanie Alfy...
— Już to zrobiłem. - Zerknąłem na niego niepewnie. Nie znałem tutejszych zwyczajów, lecz chyba zgoda dla niego, nie oznaczała zgody dla nas. Powtórzyłem mu to, co dźwięczało mi w głowie. Naharys zamyślił się chwilę. — W gruncie rzeczy owszem. Wyprawa wymaga większej ilości w składzie, bo Salem rzadko kiedy pozwala opuścić watahę pojedynczo. A o ile nie masz teraz warty...
— Gdybym miał plan na najbliższy tydzień, nie traciłbym czasu na przeglądanie ogłoszeń.
— W takim razie audiencja jest niepotrzebna. Wystarczy, że wyruszycie ze mną.
— Pod twoją komendą? - Nahrys pokręcił przecząco głową, lecz coś w jego oczach mnie niepokoiło.
— I tak, i nie. Jako że to ja otrzymałem zezwolenie, będę za was odpowiedzialny. Jeśli coś się wam stanie, to ja osobiście za to odpowiem. Jeśli zaś chodzi o to, czy będziecie podlegać pode mnie... Odpowiedź brzmi — Nie. Wyruszamy jako grupa. Nie zamierzam się rządzić.
— Cieszy mnie to. I doceniam. No dobra... Rozumiem. - Westchnąłem ciężko, myśląc nad czymś intensywnie.
— W czym rzecz?
— Nurtuje mnie kwestia ekwipunku i tego, co będzie nam niezbędne. Nie chciałbym brać gratów, ale jednak długo nas nie będzie.
— Ja przygotuję zestaw ratowniczy i zaopatrzę się w odpowiednie zioła. - Oboje uśmiechnęliśmy się z wdzięcznością do wadery. To był zdecydowanie dobry pomysł.
— Mmm... Medyczka na wyprawie to podstawa udanych łowów.
— Gdy któryś z nas będzie ranny, będziesz mogła się nim zaopiekować, a drugi w tym czasie stanie na straży.
— Zgadzam się. - Kiwnąłem z zadowoleniem głową, robiąc spis rzeczy, które by się jeszcze przydały. — W kwestii pożywienia proponuje polować na bieżąco. Mięso nie wytrzyma takiej drogi, tym bardziej że nie mamy przenośnej lodówki.
— To prawda. Pozostaje kwestia broni.
— Chyba żartujesz. - Naharys spojrzał na mnie ze zdziwieniem, wymalowanym na długim pysku. Ewidentnie nie wiedział, co odpowiedzieć. — W sensie... Spójrz na to z tej strony, iż posługiwanie się bronią w walce jest trudne. Największą zaletą bycia drapieżnikiem jest to, że mamy ostre jak brzytwa kły i długie pazury, mogące zadać dużo większe obrażenia.
— Tak...
— Nie zapomnijcie chłopcy o swoich zdolnościach. Proponuje, by przed wyruszeniem każdy pokazał swoje umiejętności. W razie walki będziemy wiedzieć, co kto potrafi i na bieżąco planować strategie.
— Zgoda. W takim razie, o czym jeszcze zapomnieliśmy? - Spojrzałem na nich, czekając na jakieś propozycje.
< Naharys? Itami? >
P O D S U M O W A N I EIlość napisanych słów: 4011
Ilość zdobytych PD: 2005 PD + 400 PD + 150% ~ 3007 PD
Łącznie: 5412 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz