~ Pajac! ~ Pomyślał z przekąsem Naharys, wchodząc po startych dębowych stopniach, które powiodły go do wejścia gospody. Służbę skończył dwie godziny temu, więc podumał, że nie zaszkodziłoby mu, gdyby odrobinę się zrelaksował przy czystej varońskiej — podobno specyfik zyskiwał lokalną popularność, że postanowiono, iż nadadzą mu nazwę miasta, z którego pochodził. Coraz częściej mówiło się o sytuacjach związanych z rozsiewaną propagandą polityczną Króla Lorund'a. Jego siewcy propagandowego nasienia nawołują do nienawiści, byli też osobnicy, którzy za garść kosztowności podsłuchiwali swych sąsiadów o wątpliwym pochodzeniu, a zebrane informacje zaś wędrują do rozsianych po całym kontynencie opłacanych ze skarbca korony szpiegów. Ci zaś donoszą je do stolicy. Kontrola czy tego chcemy, czy nie, bracie i siostro, rozgrywa się na naszych oczach ~ Pomyślał Naharys, który zajął się szybko postawionym przed nim drewnianym kieliszkiem z czystą wódką. Wychylił go jednym pewnym haustem, skrzywił mocno pysk i zadrżał, niczym osika na mrozie.
~ Mocna cholera!
– Można się przysiąść? - W gospodzie panował ogólny harmider rozgadanej klienteli, że nawet nie zauważył ani nie usłyszał pewnej wadery, która nagle podeszła do jego stolika i wpatrywała się w niego z ciekawością. Naharys zdawkowo posłał jej uprzejmy uśmiech, spojrzał jej w piękne błękitne oczy, które błysnęły refleksem odbitego światła neferu.
– A kimże ja jestem, aby odmawiać ci miejsca? Jasne, siadaj. - Zerknął zachęcająco na puste krzesło stojące naprzeciw i zawołał służebną waderę, aby zamówić dla siebie i nowo spotkanej towarzyszki po jeszcze jednym kieliszku lokalnego specyfiku, co też wadera przyjęła propozycję wspólnego picia z niemałym rumieńcem. Miała piękne długie futro, które falowało w rytmie jej wdzięcznych kroków.
– Jesteś tu nowy? - Zapytała wadera, zaczynając od bardziej łagodnego tematu. – Właśnie słyszałam, że doszedł do nas nowy wojownik.
– Troszkę czasu tutaj jestem. Miałem polecenie zapoznania się z innymi, ale ciekawość chwyciła górę nad rozkaz Alfy. Niestety nie mieliśmy okazji się poznać. - Odparł Naharys miłym tonem. – Z kim mam przyjemność?
– Opiekuję się szczeniakami w Smoczym Zaciszu. Uczę je odkrywać i poznawać swoje magiczne zdolności. Mów mi Indiana.
– Naharys. - Przedstawił się biały wilk niezmiennym tonem. - Jak trafnie zauważyłaś, jestem wojem w tej uroczej wataszce. Przed chwilą skończyłem służbę no i... cóż, cieszę się tym mocnym cholerstwem. - Podbródkiem wskazał na stojący przy jego łapie kieliszek wonnego alkoholu.
– Ja też skończyłam pracę. Z racji, że w Dailoran nie ma jeszcze szczeniąt, opiekujemy się Zaciszem, dbamy o utrzymanie przyjaznego klimatu tego przybytku. Zastanawia mnie tylko, dlaczego ten teren jest tak ściśle chroniony?
– To chyba normalne. - Odparł w miarę spokojnym tonem, by otwarcie pokazać waderze, że takowy fakt był dla niego normalką. – To miejsce, gdzie przyszłe pokolenie rozwija się i odkrywa talenty. Wydawać się to może dziwne, ale... - Nachyliwszy się nad stołem, zerknął na waderę swym przenikliwym wzrokiem. – ... spójrz na tę sprawę z innej perspektywy. Gdybyś miała zaatakować Dailoran i zniszczyć jej newralgiczne punkty, od czego byś zaczęła?
Wadera w milczeniu zastanawiała się, błądząc po szorstkim blacie stołu swymi oczami, a biały wilk nawet nie drgnął, wpatrywał się w nią oczekująco i nie miał zamiaru jej poganiać.
– ...Nooo... pewnie obrałabym za cel Zacisze.
Naharys usiadł z powrotem na swoje krzesło i z aprobatą błysnął na waderę swymi jadowicie zielonymi oczami.
– W Zaciszu znajduje się przyszłość całej watahy. Następne pokolenie, które będzie kiedyś popychać Dailoran do przodu. - Wskazał basior zadowolonym tonem, choć była też wyczuwalna lekka nutka powagi. – Teraz już rozumiesz, jak bardzo kluczowe jest ochranianie Zacisza. No... ze strategicznego punktu widzenia, nawet w czasie pokoju, ochrona miejsc newralgicznych jest najważniejszym aspektem watahy. Bez tego ani rusz!
– Masz co nieco pojęcie o strategii. - Przyznała z uznaniem Indiana. – Tak czy siak, na razie nie narzekamy na zachwiany pokój.
– Nie powiedziałbym. - Odparł ostrzegawczo Naharys, zwracając powoli głowę w stronę lekko niedomkniętych wyjściowych drzwi, zza których nadal przedzierał się krzyk nawołujących propagandzistów. Sama ich nieobecność sprawiała, że Naharys wyczuwał w powietrzu coś nieprzyjemnego. Można się było domyślać, do czego prowadzi takowe nawoływanie do nienawiści; rozróbami, pogromami, które zazwyczaj kończą się śmiercią dwóch czy trzech Sol ducha winnych hybryd. – Słyszysz go?
– Słyszę. - Indiana przyznała z malejącym uśmiechem na pyszczku. – Wyje tak od samego rana. Szczeniaki nasłuchają się tych bzdur i potem nic dziwnego, że dojdzie do jakiegoś nieszczęścia.
– Pokój zawsze może zostać zachwiany. - Powiedział z poważną miną Naharys. - Jeśli pozwolimy szerzyć się nienawiści. A te typki właśnie to robią.
Po chwili z góry dało się słyszeć czyjeś lekkie i pewne zarazem kroki, uginające się pod czyimś ciężarem drewniane stopnie dębowych schodów skrzypiały cicho. Naharys obserwował, jak z chwili na chwilę pojawia się jedna masywna łapa, po niej druga, z lekkiego półmroku wyziewającego z góry wyjawiła się masywna pierś, należąca do wysokiego i iście zwalistego basiora o rudym, płomienistym wręcz futrze. Na koniec oczy błysnęły dzikim blaskiem, nieco jednak przytłumionym, chyba przez fakt, że ów osobnik chyba nie wyspał się zbyt dobrze.
– Hej, Atrehu! - Zawołała Indiana, żywiołowo machając w jego stronę. – Przysiądź się do nas!
Zaskakująco lekkimi i ochoczymi krokami podszedł do ich stolika, z początku wahając się też, przy kim mógłby usiąść. Zdecydował się w końcu na miejsce między waderą a białowłosym basiorem. Niska, ale jak na swe gabaryty silna kelnerka, zręcznie przeszła obok ich stolika, w pysku trzymając drewnianą tacę pełną parujących potraw, a jedną z nich postawiła przed Atrehu — ładnie przypieczona, rumiana gęsina polana gęstym brązowym sosem i soczyście ociekająca tłuszczem.
– Na Sol! Jestem taki głodny, że zaraz zjem tę gęś wraz z tym stołem! - skomentował, oblizując zamaszyście swym jęzorem policzki. Wgryzł się w delikatne, ociekające ciepłym tłuszczem mięsiwo i z błogością na twarzy, przeżuwał je kawał po kawałku.
– Smacznego. - Odezwał się Naharys, korzystając z obecności kelnerki, zamówił sobie jeszcze jedną czystą varońską, która akurat przypadła mu do gustu.
– Nie pij na pusty żołądek! - Oznajmił z teatralną stanowczością basior, rzucając bez ostrzeżenia Naharys'owi kawał gęsiego uda, na co ten zerknął na rudego z zaskoczeniem w jadowicie zielonych oczach. Czas przy rozmowach na trywialne tematy płynęły dość szybko, jak woda w rwącym nurcie, przy wonnej gorzałce, która nieco zaczęła mieszać Naharys'owi w głowie.
Po chwili zorientował się, że jego język niemal plącze się przy każdym jego wypowiedzianym słowie, odsunąwszy od siebie pusty kieliszek, odmówił sobie dalszego picia. Atrehu, pochłaniając swoją sporą porcję gęsiny, wtrącał się półsłowem w rozmowę, kiedy naszła go na to ochota. Chętnie dzielił się przy tym swoimi przemyśleniami na temat polityki ras mieszanych, zaznaczając przy tym dobitnie, co o niej myśli. Niekoniecznie przyzwoicie. Polityka to brudna sprawa, szambo gdzie taplają się ci, którzy nie boją pobrudzić sobie łapek ani sumienia. I gdyby jeszcze politycy pokroju Salem'a czy Lorund'a mieli sumienie, dodał...
Wataha Dailoran miała jednak to do siebie, że tutejsza władza cechuje się dualistyczną naturą — z jednej strony toleruje mieszańców, trzyma ich pod skrzydłem watahy, ale jednocześnie odnosi się do nich z pogardą, która w gruncie rzeczy nikomu ona nie przeszkadza. Chyba. Wyżej wymieniony majestat władzy, z tego, co słyszy i widzi Naharys, toleruje też napływ do miasta męty różnych podejrzanych typków, rozłażących się po ulicach i opowiadających głupoty na temat hybryd.
I jeden z tych męt wszedł do gospody, zwracając się do zgromadzonej wewnątrz klienteli swym podniosłym donośnym głosem. Był to podpalany basior o ciemno-karmelowej sierści, niewiele starszy od Naharys'a. Kiedy stawiał odważnie kroki, jego bujny ogon prężnie obijał się o meble, zwracając tym samym na siebie uwagę.
– Wilki czystokrwiste opamiętajcie się! Hybrydy niebawem zaleją nasz cały kontynent, szerząc tym samym swój bród i zgorszenie, bowiem oni Lost'a są dziełem! Ogarnijcie się, otwórzcie oczy i spojrzyjcie, jakich macie sąsiadów! Hybryda to nikt inny, jak słaby, zbędny balast, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć! Są słabi, pozbawieni mocy, bezsilni i niepotrzebni! Po co więc ich tu trzymać? I żywić bez potrzeby!
– Zawrzyj pysk! - Naharys uniósł wysoko głowę, trzasnął otwartą łapą w blat, aż stojące na nim naczynia zadrżały, zakołysały się niebezpiecznie, grożąc wylaniem się zawartości. Młody agitator zerknął w jego stronę, z grymasem iście wzgardliwym. – Idź sprawdzić, czy cię nie ma w psychiatryku.
Karmelowy basior bezceremonialnie wskazał na Naharys'a palcem.
– A oto mamy śród nas przyjaciela tych brudasów! Dumny jesteś z siebie? Przyznaj się tu przed zgromadzonymi! Brudasy są ci bliskie, a więc nie różnisz się niczym od nich niczym. Tak, jak oni, jesteś chwastem, którego trzeba wyrwać i wypalić, by nie rozprzestrzeniał swego brudu!
Zimny spokój błysnął w jadowicie zielonych oczach Naharys'a, popatrzył na niego, jakby zastanawiając się nad kontratakiem dla tego trefnisia. W końcu wstał i zbliżył się powoli w stronę propagandzisty, będąc jednocześnie odprowadzanym przez wzrok ciekawskich jego reakcji klienteli.
– Posłuchaj mnie uważnie, pajacu. - Powiedział ze spokojem Naharys. – Kim ty jesteś, śmieciu, że poniżasz i oblewasz pomyjami hybrydy, które są nam tutaj bliskie. W tym momencie obrażasz czyjegoś brata, matkę, kuzynkę, bowiem chyba nie zdajesz sobie sprawy, kozojebie, że przynajmniej połowa tutaj zgromadzonych ma w rodzinie hybrydę! Nikt was tu nie zapraszał i nikt nie ma ochoty słuchać waszego suchego pieprzenia o selekcji rasowej, którą mógł wymyślić wyłącznie ograniczony umysłowo idiota. Powiedz mi, ilu tak naprawdę znasz hybryd, że uważasz je za brudasy?
– A czy to ma jakieś znaczenie? - Odparł pytaniem basior, wtem też Naharys wśród kompozycji woni jedzenia, alkoholu i zwęglonego drewna w palenisku, wyczuł także jego pot. ~Tu cię mam. ~ Uśmiechnął się w duchu Naharys.
– Co ty w ogóle wiesz o hybrydach? - odpowiedział z naciskiem. – Rozmawiałeś kiedyś z jakąś? Podjąłeś jakąkolwiek próbę nawiązania relacji z hybrydą? Nie? Więc czym różnisz się od tępej ameby, która mogłaby mi, co najwyżej pazury szorować, chociaż i to nie. Nie jesteś wart nawet tego, by zamieść tobą ulicę!
Naharys skracał między nimi dystans z każdym przebytym krokiem, nie spuszczając z propagandzisty swego spokojnego spojrzenia, jednocześnie chłodnego niczym dojmujący wicher. – Dobrze ci radzę, zabieraj stąd swój pysk, bo nikt nie chce tutaj twojego smrodu. W Varonie nie ma miejsca na ograniczenie umysłowe i to was powinno się wyrzucić jak suche chwasty.
Naharys'owi miała się rzucić jeszcze jedna obelżywa krytyka w stronę młodego agitatora, gdy z góry dobiegł wszystkich głośny trzask drzwiami i mocna salwa przekleństw, przeplatana uderzeniami o ścianę, jakby ktoś gniewnie obijał je swym ogonem. Pył i kurz posypał się ze szpar między drewnianymi deskami sklepienia pod wpływem głośnych i ciężkich kroków, dało się też słyszeć energiczne skrobanie pazurów po dębowych stopniach, które prowadziły na piętro mieszkalne.
I gdyby wzrok umiał zabijać, każdy zgromadzony w gospodzie wilk, padłby trupem pod naciskiem bursztynowych oczu, należących do rozwścieczonej bestii o zwalistej posturze i kruczoczarnym futrze, które zdrowo błyskało w świetle neferów, zamieszczonych w stalowym uchwycie drewnianych kolumn, podtrzymujących łukowate sklepienie. Burgundowa opaska opinała bujne niesforne włosy basiora, już gołym okiem było widać, że wielce wściekłego basiora. Swój wzrok zatrzymał się na Naharys'ie i młodym karmelowowłosym agitatorze.
– Który mnie obudził? - Calem warknął zimno.
Tym razem, można by pomyśleć, że wszyscy tu zgromadzeni kierowani solidarną jednością i zażyłością względem pogardzanych, splugawionych hybryd, bądź też panicznym strachem przed gniewem i zemstą czarnego basiora, wskazali palcem na rozdygotanego propagandzisty. Ten w rzut pojął, że właśnie został rzucony na pożarcie wściekłej bestii, która w mgnieniu oka zdzieliła go w pysk, reszta była świadkiem, jak izbą wstrząsnął przeszywający dźwięk gruchotanej szczęki. – Ty! Czy ty zdajesz sobie, kur*a, sprawę, że to już drugi dzień, kiedy mnie obudziłeś swoim pieprzeniem o hybrydach?
– To są jakieś insynuacje! - Wyrwał z przestrachem karmelowy basior.
– Już ja ci dam insynuacje! To ogólnie przyjęty fakt, że rozłazicie się po kontynencie, jak zawszone dziwki i po tych samych pieniądzach pieprzycie o nierówności między czystą krwią a hybrydami, których nie rozpoznałbyś, gołowąsie zasrany, nawet jakby cię jedna z nich w dupę kopnęła! To wy szpiegujecie po domach i ulicach albo wrabiacie inne hybrydy, by jedynie stworzyć pozory ich parszywej natury. Rzeczywiście, piękne są te insynuacje, aż się rzygać chce. - I z tymi słowy Calem złapał basiora za kark, tak jak ojciec chwyta niesfornego bachora, a zrobił to równie łatwo i wyrzucił go przez otwarte okno. Naharys'a dotarł głośny plusk uderzającego ciała w głęboką, brudną kałużę ze wczorajszej ulewy. A lało, aż przyjemnie było popatrzeć.
– Calem! Czyś ty do reszty zdurniał? Klienta tak wyrzucać? - Wyrwał nagle gospodarz.
– Zamówił u ciebie wódkę? - zapytał jednym tchem Calem. – Nie? No to, kogo ty żałujesz?
Czarny wilk westchnął, gniewnie podsunął do siebie krzesło jednym ruchem łapy i usiadł obok Atrehu, który od momentu pojawienia się Calem'a, przyglądał się mu z niemałym szokiem, z utkwionym kawałkiem gęsiego udka w pysku. Kropelki tłuszczu skapywały z cichym "kap kap" na świeżo wypastowaną posadzkę gospody i nawet nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Indiana wciągnęła policzki i wyglądała, jakby odkryła nowy rodzaj groźnego drapieżnika z rodziny kotowatych.
Calem po chwili, jakby zmiarkował, co się stało i gdzie usiadł, spojrzał na Atrehu wzrokiem zimnym i jadowicie groźnym, pokręcił z dezaprobatą głową na widok wystającej kości z ust basiora.
– Siedzisz na moim miejscu... - Oznajmił równie zimno Calem, tym razem nieco spokojniej, przybierając wygodniejszą pozycję do siedzenia. Atrehu, po chwili jakby spadło na niego jasne oświecenie, opanował swoje zdziwienie, wciągnął jak kluskę wystające udko i pogryzł je z donośnym trzaskiem kości.
– A tu gdzieś jest napisane, że to twoje miejsce? - Spytał, gdy przecisnął mięsiwo przez gardło.
– Widzę, że nie zrobiłeś postępów w edukacji. Podnieś no swój zacny tyłek i zerknij na siedzenie. - Oznajmił Calem, wykonując gest palcem, a Naharys w lot dostrzegł powoli rysujący się uśmiech na pysku czarnego wilka. Atrehu natomiast z widocznym oburzeniem podniósł się z miejsca i wykonał polecenie Calem'a. Rzeczywiście, Naharys spostrzegł wyraźnie zgrabnie wyryte na drewnianej powierzchni siedziska krótkie zdanie " Miejsce należące do Calem'a. Zabieraj stąd dupę". Calem jednak spochmurniał nieco, machnął niedbale łapą i westchnął cicho. – Daruję ci tym razem, boś widać nietutejszy. Wyładowałem się na tej sklonowanej amebie dość mocno, więc znaj mą dobroć... Hej, kelnerka! Kieliszek czegoś mocnego i coś do jedzenia! - jego krzyk był tak donośny, wzbogacony o męski chrypki baryton, że z łatwością przekrzyczał on panujący wewnątrz rozgardiasz, który żywiołowo kotłował się po ostatniej akcji z wyrzuconym propagandzistą przez okno. Alkohol szybko wpłynął na ożywczy temperament czarnego basiora, który nieprędko jednak wczuł się w nowe towarzystwo. - Naharys obserwował go dyskretnie, nie wiedząc samemu, z jakich pobudek. Ciekawość. Calem opierał łapą swój podbródek i w milczeniu sączył swoją gorzałkę, przysłuchując się jednocześnie rozmowom zgromadzonych wilków, choć nie okazywał tego wprost. Z tematu polityki rasowej, zeszli na bardziej przyziemne sprawy, traktując je zdeka żartobliwie i pobłażliwie.
– A czym ty się zajmujesz, Calem? - Zapytała po chwili Indiana, zwracając w jego stronę swe błękitne oczy. Calem uniósł lekko głowę, zerknąwszy uprzednio na swój na wpół wypity kieliszek gorzałki. Basior nim odpowiedział, chwycił go w łapę i golnął sobie dwoma potężnymi haustami.
– Wątpię. - mruknął Calem, odstawiając kieliszek z głośnym trzaskiem. – Czy to aby was zainteresuje, dlatego zajmijcie się, jeśli łaska swoimi sprawami.
Jego ton był iście oschły i zimny, pełny obojętności oraz zgryźliwości, co niesłychanie kłuło w uszy, Naharys tym razem nie zważając na swoją dyskrecję, zmierzył czarnego basiora badawczym, przenikliwym wzrokiem. Calem nie był mu dłużny i ich oczy się spotkały — i szczerze powiedziawszy, nie miały przyjemnego wyrazu. – Na co się tak gapisz? - Zwrócił się Calem do Naharys'a.
– Zastanawia mnie jedna sprawa. - Podjął Naharys, opierając się przedramionami o blat stołu, który to zaczął dźwigać coraz więcej naczyń i jedzenia, zamawianego przez zgromadzonych. – Odkąd siedzisz z nami, nie zamieniłeś żadnego zdania. Coś cię gryzie?
– Powtórzę drugi i ostatni raz... - mruknął Calem, nie rezygnując przy tym z zimnego tonu. – Moje problemy to nie wasze zmartwienie.
– Siedzisz z nami, pijesz, jesz przy jednym stole wśród nas, to chyba powód, żeby się jakoś zwierzyć ze swoich bolączek. Oczywiście zrozumiemy, jeśli nie będziesz chciał z nami gadać.
– Dziękuję wielkie za ten niewiarygodny przypływ wyrozumiałość. Jestem ukontentowany.
Teraz już wszystkim było wiadome, że basior wolał słuchać, niźli gadać więc już nikt nie próbował już nawiązywać z nim jakiejkolwiek konwersacji, ale Naharys przypuszczał, że jedynie czas pozwoli otworzyć się mu w pełni na jakiekolwiek kontakty. Atrehu jednak, w przeciwieństwie do Naharys'a, okazywał niechęć do czarnego wilka i nie krył się z nimi, ale on zaś wiedział, iż skoro Calem zdecydował się im towarzyszyć, to jednak kierowały nim jakieś pozytywne emocje. Był dobrym słuchaczem, lecz niechętnym mówcą. Nawet alkohol nie był w stanie rozwiązać mu języka — siedział między rudym basiorem a Indianą i przysłuchiwał się konwersacji, lekko przechylając głowę na boki.
– A co tam u Itami? - zapytał po chwili Naharys. – Jak się czuje?
– A wiesz co? Nawet dobrze. Później wybiorę się do niej, bo obiecałem, że pomogę jej w destylacji wyciągów z ziół, które później wykorzysta do produkcji lekarstw.
– Mhm, pomożesz jej? - Naharys demonstracyjnie oparł łapy o podbródek, spoglądając na rudego samca ze znaczącym błyskiem w jadowicie zielonych oczach. – Coś często kręcicie ze sobą. Ona ci się podoba, widzę to po tobie. Luuuubisz ją.
– Weź, nie naskakuj na mnie. - Odparł ze śmiechem Atrehu, oblizując z kości ściekający tłuszcz i ogryzając z niej resztki mięsa. – Bo i tak Ci nic więcej nie zdradzę.
Naharys zrewanżował się jeszcze głośniejszym śmiechem, odrzucając do góry głowę, lecz wtedy kątem oka spostrzegł samotnie siedzącego wilka, w ogarniętym półmroku kąciku, tam, gdzie nie sięgały blask neferu i z uwagą się im przyglądał w skrycie, aczkolwiek wychodziło mu to nieudolnie. Śmiech momentalnie spełznął mu z pyska, przygarbiwszy się nieco na siedzeniu, wychylił kubek tym razem zimnej, orzeźwiającej wody. Alkoholiczna karuzela zwalniała nieco w jego głowie i odzyskiwał czystość myślenia ~ Może to nikt inny, jak samotny pijus, który zwrócił swoją uwagę na mój śmiech. ~ Jednakże nie tylko oni śmiali się, pili, jedli i pogrążali się w coraz to zażyłą konwersację. Obserwator udawał, że próbuje wydłubać ze swojego kawałka pieczeni niesforną kość, jednakże wzrokiem przeskakiwał na po kolei siedzących przy Naharys'ie wilków. Być może to agent ze stolicy albo inna szumowina wynajęta przez szpicli Króla Lorund'a. Pewnie zwrócił na nas swoją uwagę po tym, jak na oczach wszystkich tutaj zgromadzonych, Calem wyrzucił tamtego agitatora na zbity pysk przez okno. Albo to po prostu jakiś zboczeniec. A gdyby jeszcze było mało niepokoju, do gospody wpadło trzech basiorów — Z czego jednego momentalnie rozpoznał po skołtunionym przez grubą warstwę błota futrze, które niegdyś pyszniło się karmelowym blaskiem. Szybko rozejrzeli się po izbie i wzrokiem wynaleźli czwórkę siedzących obok siebie naszych wilków.
– Tak, to te dwa pedały! Biały i ten czarny z opaską na głowie.
– A to suki! - Wydarł z siebie popielaty basior, stojący po lewicy propagandzisty.
– Sam jesteś suka! - Odwarknął Atrehu, ukazując rząd swych długich zębów.
– Zafajdany mieszaniec! - Oddał płowy basior o kusej, szorstkiej sierści, ten po prawicy. – Zatargajmy ich na ulicę!
– Ej, nie w moim lokalu i dajcie spokój mojemu pracownikowi! - Zaprotestował gospodarz, wychodząc dziarskim krokiem na środku izby, odgradzając trzech napastników od czwórki wilków.
– Ty też trzymasz z hybrydami i ich kochasiami, stary? - Spytał z zadzierżystym tonem, dziarsko unosząc podbródek. Naharys miał w tamtym momencie wątpliwości, czy to są osobniki, do których trafiłyby jakiekolwiek argumenty pokojowe. Nie. Oni nie będą znać żadnych innych argumentów, poza pięścią, zębami i pazurami. Biały wilk wstał, dopił dwoma potężnymi łykami wodę i przetarł nadgarstkiem mokry podbródek.
– A już myślałem, że będę się nudził.
Wraz z nim powstał Atrehu, a Calem podążył w jego ślady, poprawiając wprzód swą burgundową opaskę. Indiana zerknęła oczekująco na trzech panów, ale nie widząc u żadnego z nich spojrzenia aprobaty, sama się przyłączyła i stanęła między Atrehu a Naharys'em. No cóż. Mamy w końcu równouprawnienia, czyż nie?
– Chcecie sobie gęby poobijać?! - Warknął stanowczo gospodarz, wchodząc hardo między grupkę agresywnych agitatorów a naszych gotowych do rozróby wilków. Tupnął łapą, kłapnął wściekle pyskiem i nosem wskazał otwarte pod wpływem mocnego pchnięcia drzwi gospody. – To won na ulicę!
Bez zbędnych słów, Naharys i reszta ruszyli w kierunku oponentów, którzy zaś ci z kolei poczęli się wycofywać ku wyjściu, nie tracąc przeciwników ze swoich oczu. Wmaszerowali na rozgrzany od słońca bruk szerokiej ulicy i zatrzymali się dopiero na jej środku. Calem spostrzegł kątem oka, że klientela zainteresowana perspektywą ulicznej rozróby, poczęła bić się o miejsce przy oknie, aby móc popatrzeć, a ci, co znaleźć ich nie zdołali, zajęli stanowisko przy drzwiach. Obserwowali i kibicowali. Pierwszy zaatakował karmelowy, uniósłszy łapę do mocnego ciosu, skierował ją w stronę Naharys'a. Biały wilk postąpił półkrok do tyłu i wysunął się, przysiadując na zadzie, przez co pazury świsnęły w powietrzu, tuż przed jego nosem. W obronę popędził mu Atrehu, który zdezorientował go znienacka ciosem w nos swym ogonem. Karmelowy kichnął i zaparskał, usiłując wydłubać futro z otworów nosowych, lecz Calem wykorzystawszy jego zakłóconą dezorientację, wyjechał mu z boku silnym ciosem w policzek swą łapą, uzbrojoną w długie pazury. W odwet popędzili jego dwaj towarzysze — popielaty stanął naprzeciw Atrehu, a płowy zaś stanął na drodze Naharys'owi, lecz nie spodziewał się, że nagle potknie się o coś niewidzialnego, o coś, co wręcz idealnie zlewało się z otoczeniem. Płowy basior, utraciwszy równowagę, zatoczył się niebezpiecznie ku pięści Naharys'a, która celnie zdzieliła go w usta. Białemu wilkowi aż przekręciło się coś w środku, gdy poczuł, że jego kostki z nieznośnym tarciem zderzają się z zębami wilka. A oto i powód jego porażki; Indiana, nie wiadomo kiedy, pojawiła się nagle za plecami płowego, wypluwającego na bruk odłamek złamanego kła. Byli stuprocentowo pewni, że przewagą liczebną rozgromią propagandzistów w przeciągu kilku minut, ale się mylili. Ich przeciwnicy, choć zbierali tęgie bęcki, nie odpuszczali tak łatwo, nie uciekali w popłochu, gdy wydawać się mogło, że sprawa jest przegrana. Powiem więcej, drodzy moi, im więcej dostawali po pysku, tym bardziej stawali się rozsierdzeni. Karmelowy rzucił się z kłami i szponami na Calem'a, który ten zaś zajęty walką z popielatym, w ogóle nie zauważył nadciągającego zagrożenia, lecz Naharys, chwyciwszy oponenta za kark, odczepił go od czarnego basiora jednym mocnym pociągnięciem silnych szczęk. Karmelowy stracił równowagę, był bliski wykopyrtnięcia się na błotnisty skraj drogi, ale Calem poszedł do niego w dwóch krokach i przysolił mu zdrowo z główki w krwawiący nos. Odgłos łamanej chrząstki i krzyk bólu wywołał u niektórych dreszcze, dość nieprzyjemne.
– Przestańcie, przestańcie! - krzyczała jakaś wadera, widząc, jak Naharys wykręcił się zwinnie, niby kot, wyprowadził silne kopnięcie w brzuch popielatego i wystawił go na cios Calem'a, a sprawę załatwił Atrehu jednym mocnym uderzeniem otwartą łapą w pysk oponenta. Na łapach pozostał jeszcze płowy, ale gdy ten widząc leżących druhów na bruku bez przytomności, zrejterował. Podkulił tylko swój chudy ogon, położył uszy po sobie i uciekł w ciemną uliczkę, wykrzykując jedynie obelgi w stronę zwycięzców.
– No, panowie. - Zerknął Atrehu, masując swój policzek, miejsce, gdzie zdzielił go płowowłosy basior. Naharys zaś masując bolące kostki w łapie, z zaciśniętymi szczękami znosił ból odzywający się z krwawiącej rany w boku. Zerknęli ciepło też na dyszącą Indianę. – I pani... zasłużyliśmy chyba na kolejeczkę czegoś mocnego.
– Po moim trupie! - Warknął od strony "Prymusa" właściciel. – Przyjdźcie jutro! Dzisiaj już dość narozpierniczaliście!
– Gospodarzu, no jak to tak! - Stanął w obronie jakiś basior, zapewne jeden ze stałych klientów. – Taka widowiskowa walka musi zostać nagrodzona! Oni mają pewnie jeszcze kasę, ale to nic! Za tak pięknie obite pyski, sam postawię im kolejkę, a nawet dwie!
– Nie tak prędko! - Zawołał stanowczo jakiś wilk, nadchodzący od strony ulicy, która kończy się długim mostem, prowadzącym w stronę watahy Dailoran. – Nasz miłościwie nam panujący Salem wzywa was wszystkich na dywanik! Nie jest zachwycony.
*
– Pięknie, ku**a, pięknie! - Warknął Salem, przechadzając się to na lewo, to na prawo, i mierząc ich swoim wściekłym, nie na żarty zadzierżystym wzrokiem. – Burda w mieście, pobicie obcych wilków. I to kto? Moi wojownicy! Mój zabójca i proszę... kto jeszcze? Nauczycielka! Piękny pokaz odpowiedzialności pokazałaś, moja droga, nie ma co!– To oni zaczęli burdę! - Powiedział, Atrehu prawie warknął. – My się tylko broniliśmy, bo nie przemawiały do nich żadne argu...
– Milczeć! - Salem tupnął łapą.
Atrehu zamknął pysk, bo widocznie chciał się dalej bronić, ale zaniechał, zaciskając jedynie zęby ze wzbieranej w nim wściekłości. Żwacze aż grały pod jego skórą. Naharys stał jak na baczność, wpatrzony nieruchomo w jeden punkt przed sobą, jak wartownik. Calem szczerze okazywał obojętność na gniew Salem'a. Stał ze spuszczoną głową, udając skruchę, ale w rzeczywistości przyglądał się niedbale swoim pazurom, brudnym od zaschłego błota. Indiana natomiast cała czerwona na policzkach starała się nie wybuchnąć — widać, reprymenda Salem'a mocno odbiła się na niej. Starała się zachować poważny wyraz twarzy, lecz jej oczy błądziły nerwowo po pokoju Alfy, jak zapracowane mrówki. Czyli nasza trójka wilków odbierała strapienie spowodowane gniewem Alfy na swój sposób, a Calem? No cóż... ewidentnie miał wyje**ne w to, co do niego mówił. Na całej czwórce Salem wyżył się dosadnie, a najbardziej dostało się Atrehu. Naharys nie miał pojęcia, czy przez fakt, że jest hybrydą, czy też z powodu odpowiedzialnego stanowiska. Naharys wykluczył to stwierdzenie, bowiem był takim samym wojownikiem, co rudy basior, a mimo tego oberwało mu się nieco lżej.
– Wyrażę dosadnie i po raz ostatni! - Zaznaczył dobitnie w gniewnym tonie Salem. – Gówno mnie obchodzi, czyja to była wina! Narobiliście smrodu, teraz poniesiecie za to konsekwencje. Nie pozwolę, aby banda rozwydrzonych bachorów panoszyła się po moich włościach i rozwalała się na prawo i lewo. Za następny taki wybryk, wywalę na zbite pyski... i wtedy już nie będzie mowy o tym, kto zaczął. A teraz wynoście się stąd! Mój zastępca rozdzieli między was prace na rzecz watahy i to będzie wasza kara. No? Na co wy czekacie? Na specjalne zaproszenie od Alfy?!
Cała czwórka odwróciwszy się na pięcie, skierowała się ku wyjściu, gdzie czekał na nich niski, aczkolwiek imponująco zbudowany basior o lśniącej, brązowej sierści, która wyglądem przywodziła na myśl roztopionego bursztynu. Jego rzeczowy, stanowczy wzrok brunatnych oczu przykuwał uwagę, budził nieprzyjemne skojarzenia, związane z ciemnościami więzienia, błysk płynącej krwi po marmurowej posadzce. Na sam ich widok, ostatnie iskierki nadziei niknęły w mrocznej czeluści bezwzględnej duszy basiora.
– Za mną! - Zakomunikował równie stanowczym tonem bursztynowy basior. – I dotrzymujcie mi kroku, bo nie mam zamiaru zwalniać dla was tempa!
~ Zadufany, nadęty bęcwał. ~ Pomyślał z przekąsem Naharys, kiedy ten prowadził ich schodami w dół, ku najciemniejszej komnaty w pałacu Alfy. Niknęli w mroku, do którego ich oczy momentalnie się dostroiły, a przy orientacji w otoczeniu, wspomagały ich wibrysy* Naharys już wiedział, gdzie zmierzają. Były to bowiem lochy, w których panowało przenikliwe zimno, a wilgoć zaś dawała im wyraźne się we znaki. Para z ich ust ulatniała się delikatnymi mgiełkami, zanikała wśród bijącego błękitnego blasku z olbrzymiego, osadzonego na środku komnaty neferu, który też obrastał powierzchnię ciemnej skalnej kolumny, podtrzymującej mroczne, nierównomierne sklepienie. Naharys słyszał kiedyś biadoliny, najczęściej opowiedziane pod wpływem gorzałki o podziemiach pałacu rodziny Alf, o nieszczęśnikach w nich uwięzionych, którzy tracili nadzieję, radość i pogrążali się w smutku, tak ciężkim, że niektórzy byli gotowi targnąć się na własne życie. Opowieść wcale nie była przesadzona. To miejsce miało w sobie coś przygnębiającego. Dekadenckie myśli same się nasuwały, gdy Naharys zerkał na nefer, oślepiony jego blaskiem.
– I co my tu mamy niby robić?! - Zapytał oschle Calem.
– W tym lochu znajduje się dziewięćdziesiąt siedem cel, w tym komnata przesłuchań. To wszystko ma lśnić, zrozumiano? Jeśli znajdę, choćby pyłek jakiegoś śmiecia, niechybnie zamelduje to Alfie, a wtedy... raczy się wkur**ć na was, czy to jasne? Do roboty!
~ Zadufany, nadęty bęcwał. ~ Pomyślał z przekąsem Naharys, kiedy ten prowadził ich schodami w dół, ku najciemniejszej komnaty w pałacu Alfy. Niknęli w mroku, do którego ich oczy momentalnie się dostroiły, a przy orientacji w otoczeniu, wspomagały ich wibrysy* Naharys już wiedział, gdzie zmierzają. Były to bowiem lochy, w których panowało przenikliwe zimno, a wilgoć zaś dawała im wyraźne się we znaki. Para z ich ust ulatniała się delikatnymi mgiełkami, zanikała wśród bijącego błękitnego blasku z olbrzymiego, osadzonego na środku komnaty neferu, który też obrastał powierzchnię ciemnej skalnej kolumny, podtrzymującej mroczne, nierównomierne sklepienie. Naharys słyszał kiedyś biadoliny, najczęściej opowiedziane pod wpływem gorzałki o podziemiach pałacu rodziny Alf, o nieszczęśnikach w nich uwięzionych, którzy tracili nadzieję, radość i pogrążali się w smutku, tak ciężkim, że niektórzy byli gotowi targnąć się na własne życie. Opowieść wcale nie była przesadzona. To miejsce miało w sobie coś przygnębiającego. Dekadenckie myśli same się nasuwały, gdy Naharys zerkał na nefer, oślepiony jego blaskiem.
– I co my tu mamy niby robić?! - Zapytał oschle Calem.
– W tym lochu znajduje się dziewięćdziesiąt siedem cel, w tym komnata przesłuchań. To wszystko ma lśnić, zrozumiano? Jeśli znajdę, choćby pyłek jakiegoś śmiecia, niechybnie zamelduje to Alfie, a wtedy... raczy się wkur**ć na was, czy to jasne? Do roboty!
<Indiana/Atrehu/Calem?>
PODSUMOWANIEIlość napisanych słów: 4537
Ilość zdobytych PD: 2269 PD + 450 PD + 150% ~ 3403 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz