— Jeszcze raz, tym razem nieco spokojniej, i bez zbędnych dygresji. Co dokładnie widziałyście — dość cierpliwie jak na moją skromną osobę czekałam, aż roztrzęsione wadery, przekrzykujące się jedna przez drugą jak zazdrosne przekupy na targu, w końcu wysłowią się zrozumiale, chociaż w niewielkim stopniu. Po jakiejś wieczności, która wlokła się niemiłosiernie, mogłam nareszcie podsumować ich rozhisteryzowaną paplaninę.
— Jednym słowem, szczeniaki zaczęły bazgrać kogoś lub coś, co ukazało się im w grupowej halucynacji, rzekomo straszą je złośliwe chichoty, a dwójkę z nich coś próbowało wciągnąć do wody. A wy, mimo że spędzacie z nimi całe dnie od momentu przybycia ich do przedszkola do odebrania przez rodziców, jedyne co widziałyście to rozmazany cień, który równie dobrze mógł być zwykłym szarakiem chowającym się w krzakach — skwitowałam rozbawiona i przeciągnęłam się leniwie, zapowiadał się słoneczny i zapewne niezbyt cichy dzień — Czyli tak właściwie nic konkretnego nie widziałyście, ale już zdążyłyście zacząć panikować. Nie sądzicie, że gówniarzeria wkręca was i się nabija z waszych ataków nieuzasadnionej paniki? — natychmiast położyły po sobie uszy, jakby dostały burę od matki, i trzeba przyznać, że to wielce rozkoszny widok — Ale dobrze, już dobrze. Znajcie mą dobroć — machnęłam ogonem, odganiając pszczołę, która kręciła się wokół nas, także ciesząc się ze słońca — zajmę się tym cudacznym przypadkiem — widząc tak wielkie zmartwienie opiekunek, jak mogłabym się nie przejąć tą jakże niefortunną, aczkolwiek rokującą wielki ubaw okolicznością.
Bezczelna zjawa strasząca młokosy, której nikt poza nimi nie widział. Wyłaniająca się z mroku, wykorzystująca moment nieuwagi opiekunek, by podkradać się do szczeniaków i napędzić im pietra. Kim mógł być ów nieuchwytny pogromca uśmiechów dzieci? Jednak ciekawszym pytaniem niż to, kim był nieproszony gość, było to, kto się boi bardziej, szczyle czy ich pożal się boże niańki.
— Pod żadnym pozorem nie zmieniajcie dzisiaj lokalizacji, weźcie szczeniaki dokładnie tam, gdzie zwykle — jedna z wader gorliwie przytaknęła mi i żwawym krokiem pobiegła pozbierać maluchy. Druga została jeszcze chwilę, zdecydowanym, lecz uspokajającym tonem zapewniłam ją, że wszystko będzie dobrze, po czym sama poszłam znaleźć odpowiednie miejsce do obserwacji.
Położyłam się na poduszce z trawy nieopodal, gdzie bawiły się szczeniaki, wystarczająco dużej, żeby zmieścić się na niej w całości, bez zbędnego kontaktu z ziemią czy jakimkolwiek brudem, jednak wystarczająco blisko tafli jeziora, by móc się w nim przejrzeć. Ułożyłam ogon na przednich łapkach i dopiero na tym oparłam pysk. Przyjemnie grzana słońcem, które w końcu po paru dniach deszczu zaszczyciło nas swoją obecnością, zmrużyłam oczy, odlatując pomalutku w krainę zapomnienia. Było praktycznie idealnie, gdyby nie dochodzące zza krzaków niekończące się jazgoty szczeniaków, mogłabym mruczeć z przyjemności. Jednak ich krzyki radości skutecznie przywoływały mnie na ziemię z mojego sennego raju.
— Usypiam, ale czujność — otwieram jedno oko — Nie chcemy, żeby stalker spłoszył się obecnością czujki, prawda? Naszym celem jest złapanie go, by więcej nie niepokoił szczeniaków. Jeśli się teraz wystraszy, to zniknie na jakiś czas, ale w końcu może wrócić w najmniej odpowiednim momencie. A jeśli ja nie będę wyglądała na zainteresowaną, nie będzie traktował mnie jak zagrożenia. Dlatego właśnie wszystko powinno być jak zwykle. To bardzo ważne, żadnych odstępstw od normy, które mogłyby go ostrzec lub zaniepokoić. Typowy dzień, nic więcej — urwałam na moment — I najlepiej jakbyście udawały, że w ogóle mnie tu nie ma. A jeśli tylko ktoś się tutaj niepotrzebnie zbliży, zlokalizuję go w momencie i ruszę jego śladem.
— Och, rozumiem — odetchnęła z ulgą i tak zabawnie przebierając łapkami, wróciła do przyglądającej się nam koleżanki, by zdać raport, co udało się jej ustalić. Uśmiechnęłam się nieznacznie pod nosem, gratulując w duchu naiwności i ponownie zamknęłam oko. Drzemka była jednak zacnym pomysłem, zdecydowanie wartym rozważenia.
Czas płynął leniwie, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi, barwiąc jezioro ciepłymi odcieniami złota i pomarańczy. Młode, jeszcze ciągle rozochocone szczeniaki w najlepsze taplały się w kałużach, które nadal utrzymywały się po kilkudniowym deszczu, zupełnie jakby nie pamiętały swojego wcześniejszego strachu. I mimo że nawet były świadome niepokoju, który miał niedługo zawisnąć nad watahą niczym ciężka mgła, zamiast pochować się w dziurach, darły się wniebogłosy. Ich szczebiotanie niosło się hen daleko i nie byłabym zdziwiona, gdyby pojawił się ktoś z bardzo daleka, kto zechciałby je uciszyć na stałe.
Leżąc na moim stałym posterunku tuż nad jeziorem, półprzytomnie obserwowałam okolicę.
Nagłe, krótkie piski zamroziły praktycznie wszystkich w okolicy. Mały łaciaty szczeniak, jeszcze niezdarny, ale nieprzyzwoicie ciekawski i głośny jak na swój wiek, stał sztywno nad jedną z kałuż, w których się pluskał wraz z przyjaciółmi, z ogonem podkulonym tak mocno, że ledwie było go widać. Szczeniaki bawiące się z nim zdezorientowane zaczęły się rozglądać. Z odrętwienia wyrwały przerażonego szczyla szybkie kroki opiekunki, jednak, zamiast uspokoić go, tylko bardziej go wystraszyły. Opiekunka narobiła więcej hałasu niż cały tabun polującej watahy. Mały pisnął cienkim głosikiem i rzucił się do tyłu, przewracając się na zadek prosto do wody i trzęsąc się jak osika tuż pod łapami wilczycy. Zaraz za nią podbiegli następni opiekunowie, którzy zgodnie stwierdzili, że nic nie widzieli. Część z nich przeszukała pobliskie zarośla, ale nie było żadnych śladów niechcianej obecności. Ja także zapewniłam ich, że nie słyszałam niczego, nie licząc pojedynczej, zapewne łamiącej się pod własnym ciężarem dość sporej gałęzi, którą zresztą znaleźli w zagajniku obok. Poddenerwowani szybko pozbierali szczeniaki i jak najszybciej porozchodzili się w swoje strony, zostawiając za sobą błogą ciszę.
Po trzech dniach śledztwa panika wśród opiekunek będąca jak do tej pory już i tak na dość wysokim poziomie tylko jeszcze bardziej wzrosła. Chociaż wzrosła to mało powiedziane, ona wręcz wywaliła w kosmos. Chlapały ozorami tak bardzo, że teorie spiskowe zaczęły się mnożyć przez pączkowanie, a co jedna to była lepsza, niedorzeczne aż tak, że nawet ja wspinając się na wyżyny intelektu i kreatywności, nie wpadłabym na taki surrealistyczne pomysły. Rozpoczynając od rozpuszczonych plotek śmiało głoszących tezy o szpiegach z wrogich stad lub samotnym wilku chcącym uprowadzić szczeniaki, by założyć własną watahę, przez klątwę bogini Sol, która zdenerwowana na brak pokory z dziwnych powodów uwzięła się akurat na młode, kończąc już na tych całkowicie absurdalnych, takich jak bezlitośni łowcy skalpów czy zbuntowany szwadron dzikich królików próbujących zdestabilizować ład w naszym stadzie i przejąć władzę w lesie. W najśmielszych snach nie sądziłam, że cała ta sytuacja może aż tak popłynąć i rozwinąć się w tym jakże komicznym kierunku. I co najlepsze, im dłużej szerzyły się te pogłoski, tym więcej wilków dołączało do ruchu spiskowców. Nawet ci w mojej opinii najbardziej racjonalni wyłączali zdrowy rozsądek i wesoło dawali się ponieść emocjom. Wieczorne patrole wolontariuszy o zwiększonej częstotliwości, wściubiające nos w każdy zakamarek, przeszukiwały centymetr po centymetrze, wypatrując choćby najmniejszych śladów mogących ułatwić identyfikację zagrożenia widzianego dotychczas tylko przez szczeniaki. A każdy ze szczeniaków, jeśli tylko przerażeni rodzice z mniej lub bardziej przymuszonej woli zdecydowali się puścić swoje pociechy do przedszkola, dostał osobistą opiekunkę zwerbowaną spośród chojrakujących strażników i jeszcze bardziej niespełna rozumu wolontariuszy, mającą pilnować szczyla jak oka w głowie. Nawet pierdnąć nie mogły bez wcześniejszego zameldowania. Spora część przestała przemieszczać się w pojedynkę, tworzyli grupki złożone z kilku wilków, jak gdyby przewaga liczebna miałaby ich uchronić przed spotkaniem osławionej zjawy lub dać przewagę gdyby jednak udało się im znaleźć intruza. Część zdesperowanych rodziców zdecydowało nawet o zwołaniu nieformalnego sztabu kryzysowego, podczas którego samozwańcze najtęższe głowy próbowały radzić, w jaki kolejny sposób mogą zwiększyć bezpieczeństwo potomstwa. Wśród gawiedzi ukrytej w krzakach zaczęły pojawiać się jeszcze nadal ciche i dość niepewne, ale niezadowolone głosy o podważaniu skuteczności działania alfy, z czego ten nie mógł być zadowolony. Odsunięcie od koryta z pewnością musiało być jego koszmarem sennym. Ja nie dałam się ogłupić jak zdecydowana większość i nie zmieniłam obranej na samym początku strategii. Zawsze w niedalekiej obecności od grupki bawiących się szczeniaków, na tyle odległej by nie znieczulić i nie narażać na uszkodzenia swojej błony bębenkowej, jednak wystarczająco blisko, by móc bacznie obserwować drącą się gromadkę.
Po ciężkiej całodniowej pracy i mając poczucie dobrze spełnionego obowiązku, bez najmniejszych wyrzutów sumienia odtwarzałam sobie w głowie wspomnienia tego jakże pięknego chaosu, który zapanował w okolicy. Rozbiegane oczka skanujące otoczenie, płochliwe kroki przyspieszające na każdy najmniejszy szelest za plecami. Plotki tak bardzo się rozpanoszyły i zakorzeniły w przerażonych umysłach, że mało kto przechodzi przez próg swojego domostwa, jeśli nie jest do tego zmuszony. Co rusz pojawiała się nowa teoria spiskowa, mówiąca o zagrożeniu już nie tylko dla szczeniaków, ale także i dla dorosłych. A im dłużej trwało takie dziwne zawieszenie, tym ciszej było w okolicy. Z każdym dniem ubywało dusz cieszących się słoneczną pogodą, z czym związane było zniknięcie irytujących hałasów.
Już miałam wchodzić do mojej przytulnej kwatery, gdy nagle znikąd wyrósł alfa, najwidoczniej czekał na mnie w ciemności, bo nie słyszałam ani ciężkich stąpnięć jego kroków za mną, ani co ciekawe sapania z wysiłku, świadczącym o walce o oddech przy każdym kroku. Zmarszczyłam się niezadowolona, nie miałam najmniejszej ochoty, by psuć sobie doskonały humor po tak pięknie zakończonym dniu na rozmowę z nim.
— Przestań straszyć szczeniaki — zdębiałam na moment, jednak szybciutko otrząsnęłam się z pierwszego szoku i spojrzałam na alfę.
— Szefie mój złoty... Ja przecież nic nie robię, nie wiem, o czym szef mówi — nie kryłam oburzenia — Wręcz przeciwnie, jako najwyższej klasy ekspert od zdobywania informacji, zostałam poproszona o dyskretne zbadanie tej sprawy i odkrycie kim jest nieproszony gość. A jako że w okolicy znana jestem z wielkoduszności....
— Skończ z tym pleceniem bzdur. Oboje dobrze wiemy, że nie jesteś równie bezinteresowna co złośliwa. I to ty zabijasz nudę, siejąc popłoch wśród szczeniaków, opiekunek, a z czasem wśród pozostałych członków stada. Sporo padało ostatnio, wszędzie jest pełno kałuż, idealne miejsce do wysłania twojego odbicia. Podsuwasz im rozmazane odbicie, a szczenięca wyobraźnia dopowiedziała sobie resztę. Jeśli masz za dużo czasu wolnego, bez problemu zorganizuję ci dodatkowe obowiązki — przerwał mi bezpardonowo
— Ale... — próbowałam jeszcze dyskutować, jednak widząc ciemniejące spojrzenie alfy, tylko prychnęłam cicho i odwróciłam wzrok — Dobrze szefie, nie będę już. Słowo Lumy
Ilość zdobytych punktów za Quest: 650 PD + 6 pkt zwinności + 8 pkt sprytu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz