Nowa zakładka "Kącik Zadań" dla lubiących wyzwania pojawiła się w Off-top! | Zmiana pory roku. Lato zbliża się wielkimi krokami. | ADMINISTACJA PROSI W MIARĘ MOŻLIWOŚCI O PRZYŚPIESZENIU AKCJI WĄTKÓW DO OBECNEJ PORY ROKU LUB DODANIE DO OPOWIADAŃ INFORMACJI, W JAKIM CZASIE DZIEJE SIĘ AKCJA WĄTKU | THE KINGDOM OF BLOOD zaprasza do siebie! | Miła atmosfera, kochani członkowie. | Poszukujemy nowych członków! | Chętnie zawieramy sojusze! Wystarczy zostawić komentarz w zakładce: Współpraca | Jeśli masz ochotę popisać, nie krępuj się! | Zapraszamy na Discroda, gdzie jest nas dużo więcej! | Nie musisz dołączać do bloga, wystarczy nam Twoja obecność na serwerze!

czwartek, 17 kwietnia 2025

Od Itami | Naharys'a ciąg dalszy Dante ~ "Jak lis do lisa" [+16]

 Naharys 

Tak jak biały samiec zakładał, obyło się bez większych komplikacji. Znajomy mu skrzydlaty podziękował medyczce za opiekę, pożegnał ją pocałunkiem w łapę - wydawać się mogło, że zrobił to nad wyraz zmysłowo - i wyszedł. Po chwili zostali sam na sam, wśród woni ziół i leków i... rozkosznego zapachu, jaki wydzielała Itami. W tym momencie mogła przyjąć do siebie samca i w przyszłości zostać mamą. Stała się dojrzałą samicą.
Mimo tego Naharys nie przyszedł tu po to, aby nad tym wszystkim rozmyślać. Wiedział, że Itami, mimo wiążącej ich ciepłej relacji, nie była w jego guście. Świadomość, że jego kumpel Atrehu, zbyt często kręcił się w jej pobliżu tylko go w tym utwierdzała. Minęła godzina... a potem druga, nim Naharys zorientował się, że w trakcie zawoalowanej rozmowy z młodą medyczką, kompletnie zapomniał o trwającym już treningu wojowników. Półgodziny spóźnienia, jak nic, będzie miał dopisane w rejestrze, ale nie musiał się o to w szczególności martwić. Nigdy wcześniej nie zdarzało się mu spóźniać i prawdopodobnie Alfa, przy odpowiednim podejściu, zdoła przymknąć oko na tę niedogodność. Ewentualnie wywinie się od problemów, tłumacząc się harmiderem, jakim miał miejsce tutaj, a za potwierdzeniem jego wersji miało być dwóch świadków zdarzenia. Itami i samiec o imieniu Dante. Wojownik z ulgą na sercu i skrytym uśmieszkiem, pożegnał się z medyczką i ruszył w stronę poligonu, usadowionego gdzieś u stóp góry Dailoran. Nie widział w tym wypadku żadnego sensu, zwłaszcza patrząc na fakt, że w pobliżu górzystych terenów możliwe są wystąpienie lawin i osuwisk skalnych, przez co generowało ryzyko grożące życiu uczestników treningu. Ale cóż on, szary wojak, mógłby powiedzieć na lekkomyślne decyzje, pochodzące od samego Alfy? Wojownik nie myśli. Wojownik wypełnia polecenia. Wojownik nie narzeka. Wojownik działa. Rozmyślenia, wyrzuty sumienia i duma odstawiane są na boczny tor, zaraz po służbie. 

Itami 

Wiedziała całą sobą, w jak niezręcznej sytuacji muszą czuć się samce w jej towarzystwie. Najpierw Dante mrugał energicznie oczami, które wyraźnie zmieniały swój kolor. Do tego Naharys jąkał się i błądził spojrzeniem po sali, w której na ogół przyjmowała pacjentów po silnych, mechanicznych urazach, aż skończyło się na tym, że otworzył wszystkie okna w pomieszczeniu, bo woń stawała się dla niego nie do zniesienia. A później jej uwaga skupiła się całkowicie na rozmowie o wszystkim i niczym. Nie miała żadnych wieści od Atrehu... czy w ogóle żyje i czy na jego misji, zorganizowanej przez Alfę, nie przetrącił mu ktoś karku. Zbyt dużo rozmyślania, by nie skończyło się to bólem głowy - z prostego powodu. Bardzo tęskniła za Rudym. A do tego jeszcze jej kobieca natura postanowiła jej dołożyć. I jedynie, co jej pozostało, to być wobec niej pokorną. W takich chwilach stawała się spokojniejsza, o wiele bardziej łagodniejsza niż zazwyczaj, a przez to chodziła cały dzień rozkojarzona, zabłądzona we własnych myślach, a w nocy będzie spać, jak kamień.
Nie zapowiadało się tego dnia na szczególny ruch. I może to i dobrze, pomyślała przelotnie Itami. Snujące się od wschodniego frontu bure chmury przywiodły ostrą ulewę. Zajęła się kilkoma pacjentami z umówionymi na dzisiejszy termin zmiany opatrunków oraz zażycia standardowych leków. Wydawać się mogło, że zwyczajny dzień w pracy przeminie bez jakichkolwiek komplikacji w akompaniamencie kojącego dźwięku ulewy.
– Itami?!
W korytarzu rozległ się łoskot gwałtownie otwieranych drzwi. Do pomieszczenia wdarł się nagle intensywny fetor krwi i bólu, który momentalnie zjeżył Itami sierść na karku. Zaraz potem posłyszała czyjeś bolesne zawodzenie i krzyk, poprzedzony wykwintnymi przekleństwami. To był Naharys wraz... z grupką rannych wilków. Naharys, równie mocno poobijany, co jego kompan, którego wspierał na ramieniu, próbował wprowadzić go do sali, ku idealnie wyczyszczonemu stołowi operacyjnemu. Medyczce wnet rzuciła się w oczy wystająca złamana kość z łapy rannego wojownika i pomyśleć, że takich poszkodowanych w korytarzu czeka jeszcze kilku...
– Co się wam stało, chłopcy? - zapytała Itami, nawet nie starając się ukryć szoku.
– W trakcie treningu... Aghh - zaczął Naharys, ale przerwał nagle, kiedy musiał pomóc koledze położyć się na stole. Wystający ostro szpic złamanej kości wprawiał Itami w nieprzyjemne dreszcze. – Dosięgnęła nas lawina. Po prostu skały posypały się z górskiego szczytu, po tym, jak rozległa się burza. Mówiliśmy Alfie, że taki teren do ćwiczeń jest niebezpieczny, ale ten zatłuszczony głupiec niczego nie pojmuje!
– No dobrze - Itami rozejrzała się nerwowo, zastanawiając się, od czego powinna zacząć – Daj mi chwilkę.
Była już nieco doświadczoną medyczką. Na pewno w tej sztuce osiągnęła chociaż powyżej minimum pojęcia o swojej pracy, ale wystarczy mała iskierka, coś co sprawi, że Itami błądziła nerwowo spojrzeniem i gubiła się we własnych myślach. W końcu podbiegła do wypełnionego wiadra wodą, o mało nie strącając ogonem wazy pełnej leków przeciwbólowych. Krzyki i zawodzenie w korytarzu wcale nie polepszały sytuacji; Wielu trzeba było poskładać do kupy, a ona była sama.
– Ja chyba stąd nie wyjdę, aż do północy - skomentowała pod nosem, chwytając na oślep wszystkie rzeczy, które w jakimś stopniu mogłyby się przydać. Stemple, bandaże, środki odkażające, wyciągi z nagiętka lekarskiego i aloesu na gojenie ran... Nie zdołała wszystkiego unieść, więc w biegu, o zgrozo, pogubiła kilka rzeczy po drodze. Naharys wcale nie znajdował się w lepszej sytuacji, ale ile mógł, tyle pomógł, utykając na lewą tylną łapę. Jego dotychczas nieskazitelnie czyste białe futro było zalane i umazane krwią; świeżą i zakrzepłą.
– Exan, proszę Cię, abyś przytrzymał Silvana... to, co teraz zrobię, nie będzie przyjemne.
– Zaraz... hej, co ty robisz... NIEEEE!
Itami naparła na fragment wystającej kości z łapy i wcisnęła ją do środka. Silvan ryknął opętańczo, wyrywając się z silnego uścisku Naharys'a. Basior był na tyle osłabiony, że nie zdołał zbyt długo utrzymać rannego w miejscu. Itami próbowała go podtrzymać, ale w obliczu takiej masy w stosunku do jej drobnej postury, szanse były cholernie nierówne. Silvan zleciał ze stołu, przygniatając medyczkę do podłoża. Itami nagle odebrało dech, a każda próba swobodnego wdechu była prawie niemożliwa. Mimo starań, nie potrafiła wyczołgać się spod masywu samca, który pewnikiem zemdlał. Nie był w stanie znieść tak cholernie wielkiej fali bólu. Naharys ostatkami sił, odsunął Silvana od Itami, a ona mogła z błogością zaczerpnąć powietrza.
– No dobra... teraz trzeba ją będzie nastawić. Jeśli źle się zrośnie... - spojrzała w oczy Naharys'a. Wiedział. Potwierdził to kiwnięciem głową.
– Trzeba będzie łamać i nastawiać drugi raz - dokończył za nią.
Kiedy zabezpieczyła ranę wyciągiem z nagiętka i aloesu, wzięła się za montowanie wzdłuż kończyny metalowego stempla. Całość pieczołowicie zabandażowała i zabezpieczyła. Wytarła pot z czoła i westchnęła ciężko, spoglądając przez okno, na chylące się ku zachodowi pomarańczowe słońce.
– Coś mi się zdaje - wymamrotała po chwili - że zajmie nam to dłużej, niż do północy. 

* 

Była wykończona. Chociaż to słowo było wielkim niedopowiedzeniem, nawet nie oddającym w pełni obrazu tego, jak wyglądała. Każdy, kto przez kilkanaście godzin nasłuchałby się krzyków, mokrych i mlaskających odgłosów nastawianych kości, nawąchał się krwi i duszącego fetoru środków odkażających, wyglądałby i czułby się, jak cień dawnego siebie. Od dawna Itami nie była po ramiona upaprana w czyjejś krwi, a jej palce nigdy nie zaznały takiego odrętwienia po zszytych ranach. Kiedy wróciła do domu, było grubo po północy. Roztrzęsiona, najeżona od nadmiaru stresu, zniechęcona i zmęczona. Mimo, że tego dnia mało co jadła, nie miała na nic ochoty. Takie dyżury - dzięki Sol trafiały się raz na tysiąc - potrafiły wypompować z niej wszystkie chęci.
Cały dom spał. Brat wraz z matką już dawno ułożyli się w wygodnych łóżkach. Muiri o dziwo nie było w domu, co zapewne łączyło się to z jej nowym zajęciem - ratowniczki medycznej. Najciszej jak mogła, na palcach, przemknęła się po schodach do swojego pokoju, dbając aby pazury nie dotykały powierzchni, co było prawie niemożliwe. Opadła na futra, głęboko się pod nie zakopała i kompletnie wyłączyła się ze wszystkich myśli. ~ Na wielką Sol, jak dobrze - pomyślała, kiedy zmęczenie spłynęło z jej mięśni i zapadła w głęboki sen.
Był on tak dokładny, wyrazisty i realny, że Itami nie była pewna, czy to, co miała przed oczami działo się na jawie, czy w jej wyimaginowanym świecie. Leżała pod cienką warstwą futra, na zawieszonym między dwoma drągami hamaku, który od strony morza huśtał delikatny wicherek. Nad sobą miała splecione z suchych liści palmy poddasze, które przepuszczało przez siebie złote promienie słońca...
Nie była pewna, co tu dokładnie robi... jak znalazła się w tym miejscu. Niepokoił ją też fakt, że w pobliżu jej domu nie było żadnego morza, a ona zaś nie sypiała w hamaku...
Podciągnąwszy się na łokciach, w dole, pod warstwą futra poczuła ruch, którego w żaden sposób się nie spodziewała. Westchnęła cicho, zaskoczona. Podciągnęła futro i ujrzała parę doskonale jej znajomych par zielonych oczu. 
 – Witaj, Panienko Itami - odezwał się znajomy głos. 
 – Pan Dante? Co pan tutaj robi... ze mną?
Uniosła wyżej kołdrę, aby przyjrzeć się umiejscowionej między jej udami głowie Dantego, wpatrzonego w jej nieśmiało błądzące oczy.
– Podziwiam panienki ciało - odparł z namaszczeniem całując jej piersi i podgryzając sutki. – To istna kwintesencja natury. Dzieło godne prawdziwego mistrza. Wierzy mi, panienka?
– Nie bardzo... ale dziękuję. Ja na prawdę nie spodziewałam się tutaj pana zastać... nie tutaj i nie taka...
– Jaka? - zapytał wyraźnie zaintrygowany. – Nie ma panienka żadnego powodu, aby wstydzić się własnego ciała.
Delikatnie szeroko rozchylił uda Itami, przyjrzał się dokładnie każdemu calowi jej ciała, a ona westchnęła wyraźnie podniecona. Oddech przerywał się i drżał. Pisnęła cicho, kiedy Dante złożył namiętny pocałunek na jej podbrzuszu, nieopodal wzgórka. 
– Panie Dante, proszę... zawstydza mnie pan.
– Panienka nie musi się wstydzić. O takie ciało, jak panienki, należy dbać i troszczyć się z całych sił. Jeśli panienka nie ma nic przeciwko...
Itami zacisnęła usta, wygięła się w szeroki łuk i stłumiła falę krzyku z narastającego ciepła. Nerwowo oprzytomniała jednak i rozejrzała się wokół, jak gdyby bała się nakrycia. Spod narzuconej kołdry wydobywały się ciche i stłumione odgłosy pocałunków. Itami zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu, kipiąc z rozkoszy i dysząc, jak kocica. Szum morza i donośny krzyk mew w oddali uspokajał ją, koił nerwy.
Zajęło chwilę czasu nim dotarło do niej, że to jednak tylko sen; dość swobodnym ruchem uniosła futro, będąc absolutnie pewna, że ujrzy pod nim Dantego, ale się pomyliła. Zamiast tego ciemność spojrzała na nią, ziejąc z opustoszałych oczodołów lisiej czaszki. Itami krzyknęła i runęła z hamaka na zimną podłogę, a po błękitnym niebie, słońcu i morzu nie było już ani wspomnienia. Była tylko ona i ta czaszka. Itami nie obawiała się żadnych przejawów śmierci, sama bowiem naoglądała się jej w klinice, kiedy pacjenci nie mieli tyle szczęścia. Nigdy jednak nie spodziewała się, że jej sen zamieni się w jedną ze scen spod znaku gore.
Uniosła powoli głowę, rozejrzała się zdezorientowana. Nic. Leżała na skraju jakiejś pustki, z czyjąś czaszką obok, umorusaną w czymś, co kolorystyką i zapachem przypominało krew. Krwi było wszędzie. Była nią cała ubrudzona... ba, była w niej do połowy zanurzona. Od nadchodzącej fali niepohamowanego lęku zadrżała, wodziła łapą po omacku w nadziei, że ta cholerna mara w krótce się skończy. Potem odsuwała się od czaszki, jak od czegoś, co wypadało się odsunąć w obronie życia. Potem napotkała opór. Ściana. Wilgotna, zimna i nieprzyjemna ściana, pod którą skuliła się i czekała na koniec, skazana na samotność, wśród płytkiego jeziora krwi. Zaczęła płakać. 

Jakiś czas później od felernego snu, humor Itami nie poprawił się ani na jotę. Bywała przygnębiona albo zagubiona we własnych myślach, próbując je jakoś uspokoić. Jadła mało i mało kiedy przejmowała się słowami innych - czy właśnie tak czują się wilki w depresji? Chyba tak, zwłaszcza że czytanie - co dotychczas sprawiało jej mnóstwo radości - przestało ją interesować i codziennie dręczyło ją poczucie osamotnienia i przytłaczającej beznadziejności. Nie umiała się już nawet cieszyć wolnym czasem od pracy, a codzienne wpatrywanie się tępo w jeden punkt stało się jej nowym hobby. Wtem do akcji wkroczyła Muiri - jej ukochana i perfidna siostra - i próbowała popchnąć Itami z powrotem do radości z życia. Śmiały się i rozrabiały w najlepsze, a kiedy zostawała sama, przygnębienie wracało ze zdwojoną siłą. Przytłaczający był letarg, w jaki wpadała każdej wolnej chwili od zajęć z pacjentami. Słowa współpracowników nie potrafiły przedrzeć się przez barierę jej skupienia i myśli.
Pewnego dnia, kiedy Itami siedziała przy oknie w otępiającej ciszy, postanowił odwiedzić ją skrzydlaty lis, tak dobrze jej znany, że rozpoznała go od razu.   
– Dzień dobry, panienko Itami.
Odwróciła głowę w jego kierunku, niezbyt żywo i energicznie, co kiedyś, ale na prawdę nie miała humoru na witanie dobrych znajomych.
– O. Witam pana, panie Dante.
Opuściła nieco spojrzenie, które niemal natychmiast zatrzymała na drobnym pakunku u łap samca.
– Widać, że panienka nie w humorze - skonstatował Dante.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Czuła się fatalnie, ale zbyła tę uwagę słabym uśmiechem. Po czym wróciła do wpatrywania się w jeden punkt przez okno. Wybrała sobie nawet swój ulubiony - koniuszek wysokiej sosny, który leniwie bujał się na wietrze.
– Czy mógłbym panience jakoś pomóc?
– Nie, nic się nie dzieje. Na prawdę nic - oznajmiła Itami – Coś panu dolega, panie Dante?
– Ah, nie, ale dziękuję, że panienka się troszczy. Rany są już dobrze zagojone, skrzydłom odrosły piórka - zaśmiał się na koniec. Mina mu jednak zrzedła, kiedy ujrzał drobny błysk skrzących się łez w oczach Itami.
– Bardzo miło mi to słyszeć - wymruczała.
– Niepokoję się o panienkę. Widzę, że nie wszystko jest w porządku.
– Nic nie jest w porządku, panie Dante. 

<Dante?> Wiem, jakieś to takie smutne.
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2148 
Ilość zdobytych PD: 1074 PD + 210 PD + 30% ~ 322 PD
Łącznie: 
Naharys: 606 PD 
Itami: 1000 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz