– Nie, tego tam, ciskającego gromy. - Calem usłyszał za sobą drwiący ton rudego basiora. Nie tylko on miał moc rażenia błyskawicami, tyle że ognistymi, od razu pojął, że chodziło o niego. Wycofał się i rzucił w Atrehu swe lodowate spojrzenie. Z nawiązką zwyzywał go równie zimnym tonem od bab i śmierdzących leni, którzy narzekają na swój los i czekają na zbawienie. Nie usłyszał bezczelnego prychnięcia Atrehu, zignorował je, dyskretnie wywracając oczami. I wyruszył w poszukiwaniu wiadra, do którego mogliby napełnić wodę i wzbogacić ją w środki czystości. I znalazł. Skryty był w mroku zapleśniałego schowka, a na jego dnie spoczywały zakurzone butelki z ciemnego, grubego szkła.
– Decardemulun - przeczytał szeptem basior i spostrzegł ledwo widoczny opis środka na pożółkłej, zdartej etykietce. Środek bakteriobójczy i grzybobójczy. Idealnie! W sam raz do zgrzybiałych fug między kafelkami. A reszta to jakieś środki wspomagające i pieniące. Calem wolał pominąć fakt, że zapach detergentów potrafił doprowadzić do anosmii. Chwycił za gruby rzemyk i powolnym krokiem zwrócił się ku basiorom. Nigdzie nie widział Indiany.
– Znalazłem! Są tam też jakieś dziwnie śmierdzące detergenty. Chyba z jakichś roślin.
Wyciągnął z dna wiadra wspomniane wcześniej detergenty i zostało jeszcze znaleźć jakiś kran z wodą. Najlepiej ciepłą. Calem pamiętał, że w takiej najlepiej detergenty potrafią się pienić. I o ile dobrze pamiętał, mijali jakiś po drodze, gdy ten przydupas Alfy, niech rozum miły będzie, ich tu wprowadził.
Naharys wydawał się mu w miarę odpowiedzialnym towarzyszem niedoli, więc jemu powierzył w opiekę detergenty, a Calem zaś cofnął się do początku lochów i jak przypuszczał, znalazł zainstalowany w ścianie zardzewiały kran, z jeszcze bardziej zardzewiałą szyjką. Podstawił pod nią wiadro, odkręcił z nieznośnym piskiem kran. Nic. Basior uniósł lekko brew, zakręcił i powtórzył czynność raz jeszcze. Dalej nic. Chwycił oparty nieopodal fragment złamanej miotły i postukał nią o szyjkę w nadziei, że coś, co blokuje dopływ wody wypadnie na zewnątrz. Pyłki rdzy i złuszczonej stali posypały się na ziemie, po czym podjął trzeciej próby odkręcenia wody. Dalej nic. Calem długo zduszał w sobie wściekłość, która narastała w nim z każdą chwilą oporu kranu, stukał w szyjkę cały czas, coraz to mocniej i zapalczywiej.
– Jak nie leci? - usłyszał odzew białego basiora z oddali, miarowe stukanie pazurów o kamienne brudne kafelki.
– No, do ch**a Pana, nie leci! - odwarknął Calem. W akcie niekontrolowanego napadu złości odrzucił ułamany fragment miotły, który odbił się od metalowych krat opustoszałej celi. W głębi lochu odezwał się krzyk gwałtownie zbudzonego więźnia, zapewne myśląc, że zbliża się nadzorca i stuka w kraty na pobudkę.
– Szlag...
– A odkręciłeś na maksa kran? - Calem usłyszał szyderstwo ze strony rudego basiora. Calem zesztywniał, odwrócił powoli wzrok w stronę Atrehu. Ujrzał jego kpiącą minę, arogancki, prowokujący wzrok i już wiedział, komu najbardziej utrudnić pobyt w tej dziurze.
– Masz mnie za tępego!?
Zripostował mu, a arogancja wylewała się z niego wszystkimi otworami.
~ Chcesz mnie drażnić, rudzielcu? - pomyślał Calem z lodowatą mściwością. ~ Dobrze, sam tego chciałeś. Zazwyczaj Calem unikał obelżywych i plugawych słów, ale w gniewie wykrzyczał Atrehu w oczy, by się poszedł pierd**ić. On na to, że bardzo chętnie, byle nie z nim, na co Calem miał oddać mu pięknym za nadobne wzmianką o chędożeniu tej małej medyczki, Itami, z którą na co dzień się chadza, wówczas Naharys wtrącił swoje trzy grosze.
– DOŚĆ! - Naharys wrzasnął. – Mamy dość problemów, a jakbyście nie zauważyli, siedzimy w tym razem. I albo zaczniecie ze sobą współpracować i jakoś ogarniemy w końcu te je**ne pokoje — bo dla waszej niewiedzy, ja chcę to skończyć i wrócić do domu, albo będziemy tutaj siedzieć do usranej deski. Chcecie tego?!
– Ja chcę wyjść stąd, jak najszybciej - odparł zimno Calem. – Ale nie nasza wina, że Alfa przydzielił nam kogoś, komu ktoś wyprowadził piątą klepkę na spacer! - warknął w stronę Atrehu. – Czepiasz się innych, a nawet ich nie znasz. No, jakie to uczucie, Atrehu? Być wyszydzanym z powodu brudu w twoich żyłach?
– Ja pierd**ę, kolejny rasista - odpowiedział szybko Atrehu, wywalając oczami. – Czemu wy się tak podwalacie o to, jakie mam geny?!
– Szczerze powiedziawszy, gówno mnie obchodzą twoje geny jeśli taka odpowiedź cię usatysfakcjonuje - odparł z naciskiem Calem. – Ale jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie jakieś szyderstwo albo pogardliwą uwagę...
– Powiedziałem dość...
Naharys nastroszył się, jak wściekły kocur, napiął mięśnie niczym rozwścieczony niedźwiedź i każdego równo zmierzył swoim bezwzględnie lodowatym spojrzeniem. Calem niejednokrotnie w swoim młodym życiu widział podobne wściekłe iskry - między innymi u własnego, wiecznie niezadowolonego i despotycznego ojca, który nienawidził niedoskonałości pod wszelką możliwą postacią. Calem pociągnął nosem, rzucił Atrehu ostatnie lodowate spojrzenie i minął go, wstrząsając ogonem osadzony na podłodze pył. Po drobnej reparacji kranu, woda poleciała obfitym strumieniem do obitego żeliwnego wiadra i po chwili cała czwórka wzięła się do pracy. Indiana, jak się okazało, wyruszyła w głąb lochu w poszukiwaniu miotły, która jeszcze nadawała się do względnego użytku. Calem przynajmniej mógł się na czymś wyżyć. Zanurzywszy coraz to brudniejszą szmatę w jeszcze brudniejszej wodzie, śmierdzącej detergentami, z determinacją i zawziętością szorował kafelki. Robił to w dość niebezpieczny i chaotyczny sposób, że omal nie zdzielił szmatą Atrehu w pysk. Rudy samiec zaś robił to, co do niego należało na spokojnie, z dbałością o szczegóły - i oczywiście unikał wściekle miotającej się na wszystkie strony szmatę Calem'a.
Naharys zajął się odgrzybianiem ścian, raz po raz nabierając głęboko w płuca powietrze, i wydychając je z donośnym jęknięciem. Smród, jaki wydzielał z siebie grzybobójczy detergent był tak nieznośny, że Naharys pewnie pożałował, że w ogóle ma nos.
– Hej, jak się trzymasz? - zagadnął go biały samiec. Calem nie spojrzał na niego, nadgarstkiem starł lejący się po czole pot. Pociągnął nosem i wrócił do szorowania.
– Przeżyję - odparł bez przekonania Calem, próbując dotrzeć do brudu w trudno dostępny kąt celi.
– Chciałbyś się jakoś wygadać? Nie czepiaj się tak Atrehu. Może i bywa zaborczy, ale nie wiń go o to.
– To znaczy o co? - dopytał Calem, kiedy w końcu uporał się z brudem w kącie celi.
– No, że tutaj jesteśmy.
– Nie winię go o to. Nikogo tutaj nie winię. W końcu, jakby nie patrzeć, praliśmy się na ulicy z tymi głąbami, wykrzykującymi na okrągło rasistowskie slogany. Nikogo tu nie winię, ale też od nikogo nic nie oczekuję. Chcę zrobić swoje i iść do domu. Być może Rudy myśli, że uważam się za nie wiadomo kogo. Nic o mnie nie wie, więc niech nie waży się mnie drażnić tymi swoimi fochami.
– A jak jest z tobą, co Calem?
Calem zatrzymał się na chwilę. Zorientował się, że od niecałej minuty szoruje już czysty fragment podłogi, bo tak głęboko zanurzył się w swoich myślach. Pot spływający mu z czoła, docierał do nosa, skapywał na czyste kafelki. Ściągnął z głowy czerwoną bandanę i podrapał się po bujnej czuprynie.
Calem opowiedział Naharys'owi o swoim odległym kilka mil stąd domu, panujących w nich zasadach, za których ustanowieniem stała postać okrutna, despotyczna, lubująca się w cielesnych karach za ich łamanie. Za wszelkiego rodzaju odstępstwa. Opowiedział o miłości do siostry i podziwie wobec dominującej ciotki... oraz obojętności wobec matki, która ta z jeszcze większą obojętnością znosiła krzyki maltretowanych dzieci. Opowiadał o jej uległości na ciosy, padające pod wpływem wypitego alkoholu. Naharys słuchał z uwagą i ani na moment nie stracił Calem'a z oczu.
Potrafił słuchać, pomyślał. I dogłębnie wszystko analizował i zapewne zapamiętał to, czym teraz się z nim podzielił. Calem nie miał jednak pojęcia, czy w tamtym momencie wkładał do łap temu basiorowi naładowaną broń, którą wykorzysta później przeciw niemu. Czy też rzeczywistość była całkiem inna.
– Ten rozdział już zostawiłem za sobą zamknięty. - powiedział, kończąc opowieść. – Już nigdy się nie powtórzy i nie mam zamiaru do niego wracać. Teraz moim domem jest to - omiótł wzrokiem po zaciemnionym sklepieniu - jak się mówi... zagłębie ogólnej tolerancji społecznej. Ostatnie zdanie zakończył ostro brzmiącym sarkazmem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz