Skrzydło basiora zawisło nagle nad głową wadery, jak pierzasta parasolka. Słyszała już tylko puste uderzenia opadających kropel deszczu. Była mu nawet wdzięczna za ten gest, uśmiechnęła się nieznacznie, próbując też ukryć oznaki zawstydzenia. Robiła się czerwona, jak dojrzewający burak. Ulice i dzielnice momentalnie opustoszały, ostatnie wilki, które usiłując skryć się przed deszczem, biegły w znane tylko im kierunki. Reszta znalazła schronienie w karczmie. Jedynie oni kroczyli przez kałużystą brukowaną ścieżkę, wyszli przez południową bramę, mimochodem słysząc rzucane pod nosem strażników przekleństwa, obrażające ten okrutny deszcz. Przedmieścia, gdy niebo zaczerniło się od burych chmur, stało się takie ponure, że aż przygnębiające, ale Dante wydawał się jednak być skupiony na czymś innym. Na lesie. Kroki stawiał pewnie, tempo miał dość szybkie, ale Itami zdołała się do niego dopasować. Skrzydlaty lis zdawał się podziwiać pokryte wrzosami wzniesienia, zarośnięte paprociami wykroty i soczyście zielone, okrywające czule grube pnie starych dębów, stróżujących przy skraju lasu. Spojrzał na nią. Może nie wprost. Zerkał na nią ukradkiem, a ona zastanawiała się, czy aby nie miała czegoś na pysku, że tak się jej przygląda. W końcu odbiła wzrokiem w bok, ku gęstniejącej ścianie drzew. Przekroczyli już skraj lasu. Dante chyba pomyślał, że Itami, równie co on, podziwiał piękno przyrody, bo skomentował to następującymi słowami.
– Nawet w tak niezbyt ciekawą pogodę, las może być piękny, prawda? Co o tym myślisz, Panienko Itami? - Zagaił licząc na odpowiedź ze strony samicy. Itami zamyśliła się chwilę po czym skinęła głową.
– Ma pan rację. - Odpowiedziała z całą uprzejmością.
– Widzi Panienka. Czasami w taką pogodę zastanawiam się, jakby to było być kroplą deszczu. Nad tą podróżą z chmur na ziemię, aby w wyniku parowania z powrotem wznieść się w górę tylko po to, by spaść.
Samiec w zamyśleniu spojrzał w górę, a ona kompletnie nie wiedziała, jak odpowiedzieć mu na ten dość skomplikowany wywód. Tutaj jej wachlarz słów - co prawda niemały - kompletnie się zwinął i zapomniała języka w pysku. Pozostało jej jedynie słuchać ciągu dalszego głośnego rozmyślania Dantego.
Kompletnie nie wiedziała, jak to skomentować. Powiem więcej - ona nawet wstydziła się powiedzieć cokolwiek. Bała się, że straci w oczach basiora, gdy palnie coś głupiego, więc wolała milczeć.
Ten koleś tak zatopił się w swoich myślach, że zdawał się nie wiedzieć o bożym świecie - nawet gdy deszcz o dziwo przestał lać, ten nadal trzymał rozpostarte nad głową Itami skrzydło. Z krawędzi jego piór skapywały już pojedyncze krople.
– Dziękuję, to już tutaj - oznajmiła po chwili Itami, gdy zza ściany drzew zaczęły wyłaniać się pierwsze fragmenty jej rodzinnego domu. Basior zamrugał przez chwilę, wybudzony z głębokiego transu swych przemyśleń. Zabrał skrzydło, gdy zorientował się, że przestało padać.
– Naprawdę cieszę się, że mogłem Panienkę poznać. Proszę się nie krępować i odwiedzać bibliotekę, czy to dla przyjemności czytania, czy też dla szukania wiedzy. - Z tymi słowy basior kiwnął głową jako lekki ukłon i posłał waderze przyjemny uśmiech. Itami czuła się, jak wyłączone z kontaktu urządzenie elektryczne
* Okres zimy *
Itami dołożyła nieco drewna do ogniska, chuchnęła w łapki i ułożyła się blisko ogniska, które przyjemnie tańczyło nad popiołem. Była sama w domu - i szczerze powiedziawszy to lubiła samotność. Nie przeszkadzało jej to. Tylko wtedy lubiła oddawać się rzeczom, z którymi kryła się przed innymi - chyba, że się upije. Alkohol wtedy zabijał w niej całą nieśmiałość. Leżała na rozpostartej skórze i nuciła pod nosem melodyjki, kiwając przy tym głową w jej takcie. Zdarzało się jej też tańczyć z wyimaginowanym przez nią basiorem, przywoływała w pamięci wcześniej zasłyszaną muzykę i do taktu przebierała łapkami w delikatnym pląsie wokół stołu.
– Raz... dwa... trzy... - mruczała pod nosem, wyliczając kolejność ruchów, gdy nagle dobiegło ją głośne, aczkolwiek spokojne pukanie do drzwi. Wybita ze świata fantazji i rytmu Itami podskoczyła w miejscu, zerknęła w kierunku źródła dźwięku z lekkim przestrachem. Wzięła jednak głęboki wdech i uspokoiła się, zerkając na okna, jak gdyby chcąc przekonać się, że nikt ją nie podglądał z drugiej strony. Upomniała się jeszcze raz w myślach, aby wzięła się łaskawie w garść, podeszła do drzwi i otworzyła je, by w progu powitać nieznaną jej jeszcze waderę. Być może była już watasze od jakiegoś czasu, ale Itami nigdy nie miała przyjemności ją zobaczyć. Pierwsze, co przykuło uwagę Itami to fakt, że nowoprzybyła przewyższała ją o jakieś dwadzieścia centymetrów z hakiem. Zadarła lekko głowę do góry i przywitały ją piękne, błyszczące o niespotykanym kolorze, którego nie potrafiła wprost opisać. Zakręcone, bujne beżowe futro faliście ułożone, targane surowym zimowym wichrem, pokryte było delikatnym śnieżnym meszkiem.
– Czy to ty jesteś medyczką? - zapytała wstępnie wadera. W jej tonie zdawała się dźwięczeć niepewność.
– Uczę medycyny, ale też umiem leczyć. A coś się stało? - zapytała Itami.
Wadera po zdobyciu pewności, co do Itami, rozpromieniła się wyraźnie, obdarowała ją szerokim uśmiechem.
– Jestem Tuna, miło mi, że do ciebie dotarłam. Cóż... wpadłam w tarapaty, a tutejsza lecznica była zamknięta, więc za wskazówkami miejscowych dotarłam do ciebie. Czy mogłabyś zerknąć na moją łapę. Podejrzewam o skręcenie, ale wolałabym, aby zajął się tym specjalista.
– Jasne, proszę, wejdź i ogrzej się, a ja przygotuję wszystko, co potrzebne.
Itami, wpuszczając waderę przez próg domu, zauważyła jej uniesioną, zgiętą lekko w łokciu lewą łapę. W końcu Tuna dokuśtykała do wskazanego przez Itami miejsca przy ognisku, ograniczając się jedynie do krótkich zerknięć na podłogę. Zapewne myślała, że nie zrobi na Itami dobrego wrażenia, jeżeli będzie rejestrować wzrokiem każdy kąt jej domu, ale szczerze mówiąc, nie przeszkadzałoby jej to zbytnio. Atrehu zawsze jej próbował wmawiać, by nie przejmowała się tym, co myślą o niej inne wilki. I jedynie, czego teraz pragnęła, to jego wsparcia i ciepłego słowa. Nigdy nie była zbyt towarzyska - wręcz unikała spotkań z innymi, jak ognia - ale przy nim potrafiła pozwolić sobie na pewne, śmielsze kroki.
–... Ajjj... - wyrwała, ale nie krzyknęła.
– Boli, jak tutaj dotykam? - zapytała Itami, gdy delikatnie palpacyjnie zbadała łapę Tuny w okolicy uszkodzonego nadgarstka. Tuna zacisnęła zęby i kiwnęła głową.
– Będę musiała wygolić nieco sierści w tej okolicy, by zbadać, czy skóra nie jest sina i czy wystąpił jakiś obrzęk, dobrze?
– Jasne, śmiało, moja łapa jest do twojej dyspozycji - Tuna, poprzez wymalowany na pysku grymas bólu, starała się lekko uśmiechnąć. Po uporaniu się z sierścią, wrzuciła zużytą brzytwę do miski z wodą i uważnie przyjrzała się nadgarstkowi Tuny. Był lekko obrzęknięty, ale nie zasiniony, a to dobrze świadczyło o stopniu skręcenia.
– Powiem tak... uraz nie wygląda źle. Tydzień bądź dwa i będziesz mogła swobodnie chodzić, ale zanim cię wypuszczę, będę musiała założyć bandaż uciskowy z kwaśną wodą i szynę na twój nadgarstek.
I nawet nie przypuszczała, że z tymi słowy, zacznie się kolejny etap zawiązywania nowej znajomości. Rozmowa przy trzaskającym ognisku i parującej herbacie. Tuna, jak się mile zaskoczyła Itami, była ciekawą rozmówczynią, która często w odpowiedzi na jej pytania, wtrącała wydarzenia z jej licznych przygód. Poza tym wydawała się miła i uczynna. Potrafiła też okazać tak rzadko spotykaną w tych czasach wdzięczność. Itami niestety nie potrafiła w tej rozmowie oddać niczego od siebie, ale pozostawała wierną słuchaczką. Kiedy Tuna skończyła mówić, upiła łyk herbaty i zerknąwszy na Itami ciepłym spojrzeniem, zapytała.
– A jak jest z tobą, Itami?
Wahała się przez chwilę nad odpowiedzią. Sama nie wiedziała, czy bezpiecznie jest odkrywać pewne fragmenty tajemnic jej rodziny przed kimś, kogo poznała półtorej godziny temu. Nieufność skryła głęboko w ciepłym wyrazie błękitnych oczu i przygryzła dolną wargę.
– Cóż... ze mną jest tak, jak z innymi normalnymi Dailorańczykami. Urodziłam się tutaj, uczyłam się w watahowej szkole, studiuję medycynę i wiesz... nic nadzwyczajnego w porównaniu do twojego życia. Musisz być dumna ze swoich podróży, prawda?
– Prawda - zgodziła się naciskiem na to jedno słowo. – Wiele się nauczyłam przez ten cały czas. A teraz jestem tutaj i usiłuję się poskładać na nowo. Dailoran to na prawdę ciekawe miejsce. Powinnyśmy wybrać się na mały spacer po mieście. Chyba nie masz nic przeciwko, co? Opowiedziałabym Ci niejedną historię, którą przeżyłam ze swoim bratem... szkoda, że go tu nie ma.
– Bardzo chętnie, ale... - nie miała zbyt wiele czasu na wymyślenie wiarygodnej wymówki, więc rzuciła pierwszy lepszy manewr wymijający. – Mam wiele na głowie, wiesz? Ale jak znajdziemy razem czas to czemu nie.
– Wiadomo. Do niczego nie zmuszam ani nie naciskam, ale mimo wszystko chciałabym Ci się jakoś odwdzięczyć za łapę...
– To nonsens. To moja praca, więc i obowiązek, by pomagać. - Wtrąciła szybko Itami. Tuna uniosła łapę, a Itami zamilkła potulnie.
– Mimo wszystko jestem wilczycą honoru - i uśmiechnęła się, humorystycznie puszczając Itami oczko. – A honor nie pozwala mi cię zostawić bez odpłaty. Jeśli tylko wydobrzeję z łapą, zabieram Cię na przechadzkę.
– Cóż... - mruknęła pod nosem, sama nie wiedząc, jak zareagować na tę propozycję. Czerwieniła się wraz z narastającym napięciem, westchnęła ciężko i z wymuszonym uśmiechem kiwnęła głową. Nie potrafiła odmówić, miała obawy, że zrazi do siebie nową znajomą. Zwłaszcza, gdy ich znajomość zaczęła się dość ciepło i uprzejmie. – Nie potrafię Ci odmówić, Tuno.
<Tuna/Dante?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz