— Nie pytaj, tylko zabieraj się stąd! - Jak małe ciele, wpatrywałem się nierozumiejącym wzrokiem w Itami, nim zirytowana i mocno przestraszona, szepnęła ściszonym głosem. — Mój ojciec tu jest i nie może cię zobaczyć, rozumiesz? Uciekaj stąd! - Tylko tyle potrzebowałem, by zrozumieć sytuację i podjąć drastyczne kroki. W mig znalazłem się przy drzwiach balkonowych, a te po chwili stały już przede mną otworem. Zimny podmuch wiatru wdarł się gwałtownie do niewielkiego pokoju wadery.. Poukładane pergaminy zaszeleściły, po czym z głośnym łoskotem spadły z wysokiej półki. Po chwili ciszy dało się słyszeć zamieszanie w innym pomieszczeniu. Huk zaalarmował zapewne Gaspara i ich ojca. Musiałem wiać - natychmiast.
Spojrzeliśmy na siebie z Itami. Nie potrzebowaliśmy słów, rozumieliśmy się perfekcyjnie bez nich. Nim wyszedłem, podbiegłem do niej. Zdezorientowana nie zdążyła zareagować, gdy wpiłem się w słodkie usta, pozostawiając swój smak na podniebieniu. Niech pamięta, że tu byłem. I że zawsze może na mnie liczyć.
Za drzwiami doszedł nas już głośny i pośpieszny stukot pazurów. Nim obaj panowie wparowali do pomieszczenia bez pukania, puściłem jej perskie oczko, po czym przeteleportowałem się w pobliskie krzaki.
— Coś się stało?! - W drzwiach stanął samiec, szczerząc swoje kły. Masywna postura prawie że nie mieściła się w futrynie, a postawa pozostała napięta i gotowa do ataku. Jego oczy świdrowały pomieszczenie, zatrzymując się po chwili na waderze.
— N..nie. Wszystko w porządku. Potrzebowałam tylko świeżego powietrza, a wiatr strącił zwoje. - Z dołu dobiegł mnie jeszcze jej słodki głosik. Schowany w gąszczu krzaków, przez dłuższą chwilę nasłuchiwałem i obserwowałem rozwój wydarzeń. Nie wierzyłem, że ojciec mógłby jej cokolwiek zrobić, ale wolałem się upewnić. Basior wyszedł po chwili na balkon. Był wyraźnie poddenerwowany. Oczy lśniły mocnym blaskiem, a aura wrogości dotarła nawet do mojej kryjówki. Otaczała go maska pewności siebie. Stał niczym kamień. Jego wzrok uważnie skanował okolicę. Minę miał nietęgą, a w źrenicach czaiło się niebezpieczeństwo. Wdychał zapach, najwidoczniej wyczuwając obcego osobnika - mnie. Musiał wiedzieć, że byłem w środku. Zostawiłem przecież swój zapach. Woń znajdowała się także na futrze Itami, posłaniu. Nie byłem też pewien, czy dokładnie ogarnęliśmy wszystko po porannych igraszkach. Jeśli znajdzie dowód.... Przełknąłem ślinę, wpatrując się w niego. Nie wiem, o czym myślał i nie byłem pewien, czy chcę wiedzieć. Na logikę, czy nie wystarczyło zapytać pozostałe ze swoich dzieci? Przecież wadera nie była sama w domu. Miło by jednak było, gdyby nie zdradzali o mnie informacji. Wciąż nie wiedziałem, czy mogę im ufać, ale... wszystko w ich łapach. Mnie pozostało ukrywanie się w krzakach, aż się jaśnie panu nie znudzi szukanie.
W końcu po dłuższej chwili nie znalazłszy niczego, ojciec Itami zawrócił. Wyszedł z pokoju od razu, o czym świadczył odgłos zamykanych drzwi. Odetchnąłem z wyczuwalną ulgą, po czym wbiłem pazury w ziemię. Cała ta sytuacja nieźle dała mi się we znaki. Miałem tylko ją odwiedzić, odpocząć psychicznie, a zostałem wplątany w sieć głębszych wydarzeń. Nie licząc złego traktowania przez rodzeństwo Itami, o co nie miałem do nich pretensji, było nawet całkiem przyjemnie. No, poza stanem ich matki, rzecz jasna. Dobra, bo się tu rozwodzę o błahostkach, zamiast wziąć się za coś. Wycofałem się w głąb lasu, znikając w ich ciemnościach.
*
< Środek Zimy >Krew bryzgnęła na śnieżnobiały puch, plamiąc okolicę swoim szkarłatem. Nie słychać było nic, oprócz odgłosu ocieranie się o siebie dwóch ciał. Błysk furii w oczach był w świetle dnia bardzo dobrze widoczny. Jego było przyćmione, świadczące o zmęczeniu. Moje zaś — pełne gniewu i frustracji. Choć mięśnie odmawiały posłuszeństwa, nie mogłem się poddać. Tak niewiele brakowało do wygranej.
Ten psi syn właśnie dostawał to, na co zasłużył. I nie obchodziły mnie zasady. Ani prawo Salem'a. Jeśli miałem zostać wygnany, to na własnych warunkach. Chciałem mieć jednak pewność, że nie skrzywdzi nikogo więcej. Nie ważne, czy hybrydę, czy też kogoś innego. Nie pozwolę mu na to.
Może nie powinno mnie to obchodzić. Zawsze ignorowałem przecież język nienawiści skierowany w moją stronę. No właśnie — w moją. Miałem gdzieś, co kto o mnie myśli. Byłem może mieszańcem, ale cieszyłem się z tego. Odziedziczyłem wiele cech wilczych, lecz przypominałem bardziej napakowanego lisa i być może narcystyczne jest to, w jaki sposób o sobie myślałem, ale jak dla mnie wyglądałem wyjątkowo.
Napiąłem mięśnie, po czym odskoczyłem w bok, zręcznie unikając jego zębów. W myślach walnąłem się w łeb za brak koncentracji. Znajdowałem się w środku walki, a rozmyślałem o swoich atutach. W każdym razie nie chodziło tu o mnie, a o fakt, że skrzywdził kilka hybryd i oczywiście Zurii. Może nie znałem jej zbyt dobrze, lecz była matką Itami, a to już zmieniało postać rzeczy. Kto krzywdzi rodzinę bliskiej mi wadery, ten tego potem żałuje. Miałem szczęście. Znalazłem go akurat wtedy, gdy bestialsko atakował bezbronną waderę. Sukinsyn zaciągnął ją między góry. Był to niewielki przesmyk, ale dzięki zamkniętej przestrzeni, mógł dowolnie się bawić. Nikt nic nie słyszał, nikt nic nie widział. Ułożenie skał tłumiło wszelkie dźwięki. Nie wiadomo, ile dokładnie wader skrzywdził, ale na zwłokach tej ostatniej się skończy.
Skupiając się na nowo na przeciwniku, dziękowałem Bogini za dorwanie go w samotni. Nikogo nie było poza nami, więc nikt się nie dowie. O ile przeżyje. Oddychałem ciężko, zmęczony od długotrwałej walki. Przyznać musiałem, że nie był słaby. Jak to wojownik, ćwiczył dzień w dzień. Nie to, co ja. Nie miałam zbyt dużego pola do popisu. Wilk posługiwał się lodem, ja zaś — ogniem. Elektrycznością rozbijałem jego obronę, lecz nie byłem w stanie stopić lodu. On zaś atakował mnie jakimiś lodowymi pociskami. Umiejętność teleportacji była tu na wagę złota. Problem w tym, że nie mogłem tego używać bez przerwy. Każde przeniesienie się, kosztowało. Jeśli szybko czegoś nie wymyślę, to ten kundel mnie pokona...
*
— Ty to lubisz wpakowywać się w kłopoty. - kątem oka zerknąłem na tuptającego obok mnie Naharysa. Śnieżnobiały samiec wyglądał na zadowolonego. Mnie zaś było do tego daleko. Odebrał mi możliwość zabicia. Pojawił się nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. Powinienem być wprawdzie wdzięczny za pomoc, ale ostateczni cios należał do mnie. Nie muszę dodawać, że tak się nie stało. Jak się okazało, mój przyjaciel obserwował walkę, skradając się jednocześnie na drugą stronę przesmyku. Byłem prawie u celu, zmuszając przeciwnika do odwrotu i coraz bardziej spychając go pod ścianę. Zgasły światła, a rozbite kryształki boleśnie wbijały mi się w łapę. Po raz kolejny miałem szczęście, gdyż tamten nadział się na własną broń. Ostre sople lodu miękko zatopiły się w jego ciele. Opadł z sił. Już miałem go wykończyć, wbić kły w jego tchawicę, gdy pojawił się on — Naharys. Z pomocą swojego sztyletu, jednym płynnym cięciem poderżnął mu gardło.— Yhym... A ty wtrącać się tam, gdzie cię nie chciano.
— Wiem, że jesteś na mnie zły i wcale Ci się nie dziwię. Może niepotrzebnie się wtrąciłem.
— Niepotrzebnie...
— Miałem jednak na uwadze wyłącznie twoje dobro. - westchnąłem, a nasze spojrzenia się spotkały. Dostrzegłem w nich zmartwienie. Miał rację. Byłem mu wdzięczny za pomoc. Jak najbardziej była mi ona potrzebna. Mógł jednak zabicie go zostawić mnie. Lub ojcu Itami. Myślałem nawet, czy by nie doprowadzić go do niego żywego. Minęło tyle miesięcy. Przez ten czas nie pojawiłem się w domu Itami, zaś bez przeszkód spotykaliśmy się u mnie. Wadera pojawiła się następnej nocy. Z płaczem rzuciła się ku mnie. Długo musiałem ją uspokajać. Jej zaręczyny zostały wstrzymane ze względu na stan Zurri, więc mogła odetchnąć. Ten cymbał nie potrafił jednak odpuścić. Doszło do kolejnej konfrontacji. On zdołał uciec, mnie zabrali strażnicy. Spędziłem dzień w lochu, za wszczynanie burd. Jedynym plusem było bezpieczeństwo Itami. Pod czujnym okiem Naharysa i moim, mogła czuć się swobodnie. Bała się jednać każdego powrotu do domu.
— W porządku? - spojrzałem na przyjaciela. Tak wiele się zmieniło. Do tego to dziwne przeczucie, że coś się wydarzy. Wojna wisiała w powietrzu. Oboje byliśmy zmartwieni tym, co się w ostatnim czasie działo. Napady na hybrydy tylko się wzmogły, ale to z kolei spowodowało bunt. Mieszańce nie chcą już chować się w cieniu. Doszło prawie do wojny domowej. Wkroczyli strażnicy. Salem nawet pokusił się o większą uwagę i wzmożone patrole. Ten tłuścioch jednak nie zrobił nic więcej. A to przecież nie ułatwiało sprawy.
— Martwię się. Źle się dzieje, Naharysie.
— To prawda. Możemy tylko czekać i albo się wycofać, albo wciąż w tym udział.
— Czemu życie jest takie popaprane?
— Mnie pytasz?
— A jest tu ktoś jeszcze oprócz ciebie? - zaśmiałem się gorzko, rozglądając się wokół.
— Nie... - rzekł swoim barytonem, skupiając wzrok na domku. Drzwi otworzyły się z rozmachem, a ze środka wyszedł basior. Warknąwszy na nas, napiął swoje mięśnie.
— Nie przychodzimy, by walczyć.
— Czego zatem chcesz?! Nie dość, że namieszałeś mojej córce w głowie, to teraz śmiesz mi się pokazywać na oczy?! - mrucząc pod nosem, odpiąłem rzemyk paska. Duża torba spadła z hukiem na ziemię. Otworzyłem wieczko. Z lekkim obrzydzeniem wyjąłem zawartość, po czym rzuciłem mu pod łapy.
— Przynoszę łeb sprawcy ataku na Zurii, a także informację o lokalizacji i słabych punkach pozostałych zamieszanych w to osobników. - wypaliłem jednym tchem. Nie zależało mi na kontaktach z nim, a na ukaraniu tych, którzy śmieli podnieść swoje łabska na hybrydy. A żeby to osiągnąć... musiałem układać się z przywódcą rebeliantów...
< Itami? Naharysie?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1480
Ilość zdobytych PD: 740 PD + 140 PD + ( Booster 30%) ~ 222 PD
Łącznie: 1102 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz