Nowa zakładka "Kącik Zadań" dla lubiących wyzwania pojawiła się w Off-top! | Zmiana pory roku. ZIMA WZIĘŁA W POSIADANIE NASZĄ KRAINĘ | NOWY ROK JUŻ NIEBAWEM, A WRAZ Z NIM POSTARZANIE POSTACI | ADMINISTACJA PROSI W MIARĘ MOŻLIWOŚCI O PRZYŚPIESZENIU AKCJI WĄTKÓW DO OBECNEJ PORY ROKU LUB DODANIE DO OPOWIADAŃ INFORMACJI, W JAKIM CZASIE DZIEJE SIĘ AKCJA WĄTKU | THE KINGDOM OF BLOOD zaprasza do siebie! | Miła atmosfera, kochani członkowie. | Poszukujemy nowych członków! | Chętnie zawieramy sojusze! Wystarczy zostawić komentarz w zakładce: Współpraca | Jeśli masz ochotę popisać, nie krępuj się! | Zapraszamy na Discroda, gdzie jest nas dużo więcej! | Nie musisz dołączać do bloga, wystarczy nam Twoja obecność na serwerze!

piątek, 22 marca 2024

Od Itami ~ "W kręgu podejrzanych" [+16]

Jesień dawała jasne znaki panowania. Korony drzew targane gwałtownym wiatrem, który wyrywał im bez litości liście, mknęły w powietrzu swobodnie, opadały na ziemię. Niebawem cała ta kraina zostanie zaścielona złoto czerwonym, szeleszczącym dywanikiem. Mahoniowy Wilk był dla Itami surowym oprawcą. Sam jego widok przyprawiał o bicie serca. Szedł wyprostowany, z głową dumnie uniesioną, jak na głowę rodziny i władcę narkotykowego królestwa przystało.  Nigdy jednak nie podniósł łapy na Itami. Najwyżej targał ją za sobą, jak niewolnicę, na rzemieniowej smyczy. Kiedy Mahoniowy Wilk był zajęty, nie miał czasu pilnować Itami, a wtenczas ów obowiązek przyjmowali jego strażnicy. 
Wtedy pozwalano jej zdjąć smycz i zabawiać nowonarodzone pociechy rodu Harley. Zimne i zobojętniałe spojrzenia strażników nie opuszczały ją ani na sekundę. Mimo, że nie miała smyczy, miała zakaz zdejmowania obroży. Uciskała ją jak cholera, utrudniała przełykanie i oddychanie. 
Jako, że miała zaszczyt cieszyć się tytułem zakładniczki narkotykowego barona, mogła liczyć na przepyszne posiłki, o których nawet nie śniła w najszczerszych snach. Tłuste, pieczone i wędzone kawałki wieprzowiny, polane słodkim miodowym sosem, kuropatwy uduszone we własnym tłuszczu i jasnej, gęstej polewie, miały tak soczyste mięso, że Itami miała ochotę je jeść całymi dniami. Do tego służba naniosła mnóstwo flambirowanych owoców, pieczonych warzyw ze smakowitymi dodatkami, w naczyniach z czystego złota, wysadzanych rozmaitymi precjozami. To wszystko jednak przypadało jej w nieco mniejszych porcjach, niż reszcie stołującej się w jej towarzystwie rodziny. Itami zastanawiała się, czy to może dlatego, że Mahoniowy Wilk mimo wszystko starał przekazać jej, że nie jest tutaj mile widziana. Wtedy też wróciła wspomnieniami do wczorajszego upokorzenia. Eh, mogła w drodze powiedzieć Corlen'owi, że musi skorzystać z ubikacji... a efekt końcowy był taki, że zsikała się na środku pokoju. I straciła w oczach oprawców poważanie. ~ Ty idiotko, o jakim poważaniu mowa? Jesteś ich zakładniczką, a oni twoimi oprawcami. Nie licz na taryfę ulgową~ pomyślała ze zgryzotą. Jedyny wilk, jaki zdołał obdarzyć ją jakimkolwiek uczuciem, był Corlen. Syn Mahoniowego Wilka - Tak go nazwała, bo nie była w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Bała się też o nie zapytać. Kiedy nie czuła się w pełni syta po obiadowym poczęstunku, basior jakby słysząc jej myśli, donosił jej coraz to smaczniejsze kąski z kuchni. Był dla niej nie tyle miły, co nadopiekuńczy. I wydawać się mogło, że ojciec hamował swój gwałtowny temperament w jego obecności, ale nie mógł odmówić sobie uszczypliwości i dwuznacznych uwag.
— Rozczulasz się nad nią, jakby co najmniej była z tobą w ciąży.

Corlen ignorował podobne uwagi i powtarzał Itami, by się tym nie przejmowała. Często też usprawiedliwiał złośliwości ojca mocno kwiecistym wiekiem i życiowym zmęczeniem. Itami rozumiała i w głębi zachowywała komentarze dla siebie. Basior lubił też śpiewać, co tłumaczyło częste przebywanie w towarzystwie wader, które specjalnie dla niego zatrudnił ojciec. Były one skaldkami z północy, które znały najrozmaitsze pieśni i udzielały mu dwugodzinnych lekcji. On sam w wolnych chwilach dużo śpiewał i Itami często przy tym mu towarzyszyła. Wtedy też doszła do wniosku, jak wrażliwym i uczuciowym basiorem był Corlen. Itami była myta trzy razy dziennie, tak brzmiał rozkaz Mahoniowego Wilka, a wykonywano go z taką rzetelnością, że wydawać się mogło, iż sam grzech pierworodny został z niej zmyty. I nie wiedziała, czemu to miało służyć. Nie miała temu nic przeciwko, ba, nawet wychwalała higienę z medycznego punktu widzenia, ale na co dzień, wiodąc życie zwyczajnej medyczki, nawet przez myśl jej nie przeszło, by tylekroć zaliczać kąpiele. Raz nawet pomyślała, że Mahoniowy Wilk twierdził, że jest zawszona albo nosi w sobie jakiegoś pasożyta skóry. Przynajmniej futro na długo było wytrzymałe, świeże, delikatne i noszące słodką woń higienicznych balsamów. Istotnie, jak na osobę porwaną, była traktowana jak księżniczka. Nie przypuszczała jednak, że jej oprawca miał w tym swój cel - ale o tym nieco później. Poza Corlen'em, praktycznie z nikim nie rozmawiała, a jeżeli musiała, to ograniczała się do lakonicznych odpowiedzi. A stosunki reszty rodziny wobec niej były raczej chłodne. Jednooki basior - jego imienia Itami również nie zapamiętała - kiedy ją mijał w korytarzu bądź ogrodzie, rzucał jej spojrzenie obecnego oka, pełne prowokacji i lubieżności, szczerząc się przy tym zawadiacko. W pewnym momencie pech jednak chciał, że ów prześladowca i porywacz zarazem wykorzystał jej samotność w specjalnie przydzielonym dla niej pokoju i zaczepił z tymi słowy.
— Nasza myszka siedzi sobie w norce - bezczelnie wszedł bez pytania do środka. — Gdzie masz serek mała myszko?
Itami odwróciwszy się, wytrzeszczyła na niego oczy z blaskiem panicznego przestrachu. Basior dostrzegł to z satysfakcją. Podszedł do Itami i bezczelnie zbliżył nos miejsca pod jej lewym uchem. Chłonął aromat balsamu po niedawnym myciu, przejechał nosem wzdłuż karku w dół. Itami bała się krzyknąć. Zacisnęła jedynie powieki i starała się nie myśleć o brakującym oku basiora. O mroku ziejącym z pustego oczodołu. Ta ohydna, obmierzła ciemność. To na nic. Jego głos był zimny, surowy, pozbawiony delikatności. Brzmiał też ostro, jak potłuczone szło, które z każdym centymetrem wbijało się w ciało. Kiedy minął ją, ocierając się zmysłowo brzuchem o ramię Itami - ta nie widziała go, bo ze strachu nadal miała zamknięte oczy - usiadł przed przed nią, pochwycił za policzek i zmusił do otwarcia powiek. Wyraz pyska basiora momentalnie się zmienił. Przybrał on łagodniejszy ton, choć wybrakowany oczodół psuł ten efekt. Już nie wspomnę o rozrysowujących się zmarszczkach na policzkach zmęczonego życiem wilka.
— Kiedy to już się skończy, zobaczysz... będziesz ze mną.
Itami wydawało się, że ze strachu i niemiłego zaskoczenia dostała mocnego szczękościsku. Dotknął na piersi medalion, którego wcześniej nie widziała. Potem pochwycił łapę wadery i chciał, by i ona go dotknęła. Przypominał on łeb jakiejś mitologicznej bestii.
— Kiedy będziesz moją, będziesz nosić taki medalion. Zobaczysz, przy mnie zapomnisz o strachu. mruczał bez przerwy, świdrując ją coraz mocniej swym obecnym wzrokiem. Było pełne ożywionego pożądania i głodu. Trudno do zaspokojenia głodu. Kontynuował. — Twoje życie nabierze sporo sensu. Będziesz jedyną waderą w tej Watasze, z którą każdy będzie musiał się liczyć, bo ja będę przy tobie. Nie Hazier, nie Corlen. Ja!- zniżył jeszcze bardziej głos, zbliżył usta do lewego ucha Itami i wyszeptał. — Jeśli będzie trzeba, zabiję ich i podaruję Ci ich głowy, jako prezent zaręczynowy. Przejmę władzę nad rodziną, a ty będziesz moją luną.
— Luną? - zapytała, jakby z niedowierzaniem. 
— Tak. Za jakiego barbarzyńcę mnie masz? Nie wezmę cię bez ślubu, bez obecności kapłana i błogosławieństwa od naszej matki Sol. Ze mną będziesz szczęśliwa. Potrafię uszczęśliwić waderę, dać szczeniaki, jestem przecież zdrowym i silnym basiorem. Czego mi brakuje?
— Ale ja cię nie kocham - wymruczała tylko w przepływie już i tak szczątkowej odwagi.
— Oj, Itami, ty mały uroczy głuptasku - wymruczał czule jednooki basior, przeczesując palcami jej bujną grzywkę. — Zobaczysz, że to będzie zaledwie kwestia czasu, gdy obudzę w tobie to uczucie... o tu. — Dotknął łapą piersi wadery. Serce podjeżdżało jej do gardła, waliło przy tym, jak dzwon. Basior musiał to wyczuć, bo dodał, nie tracąc czułego tonu. — Boisz się? Nie musisz. Obiecuję Ci, że przy mnie...
— Azjel! - Itami nie odwróciła się. Jednooki basior nadal trzymał ją za policzek, ale w lot poznała ów ton. Należał do Corlen'a. — Myślę, że już dość naprzykrzyłeś się naszemu gościowi. 
— Gaah! Gówno mnie obchodzi, co myślisz! - wysyczał Azjel. Itami poczuła jak łapy Azjela momentalnie zacisnęły się na jej policzkach. Czuła się, jakby co najmniej trzymała głowę między zaciskiem imadła. — Nie ma tutaj twojego ojca, więc nie waż się mi rozkazywać, młody!
— Uwierz mi - Corlen postąpił krok do przodu. — Mój ojciec nie jest mi potrzebny, by zmusić cię do posłuszeństwa. A teraz zabierz od niej swoje łapska, przeproś ładnie za bycie takim skończonym dupkiem i wynoś się stąd!
Azjel zawarczał pod nosem coś niezrozumiałego i zabrał łapy. Itami odwróciła się, by na niego spojrzeć. Stał w wejściu w postawie oficerskiej - czyli pewnej i dominującej - a przez to jego postura wydawała się jeszcze większa. Błyskał oczami rozgorzałymi od zadzierżystych iskier. Wydawały się też owładnięte spokojem, pozbawione były gniewu. A mimo wszystko Corlen potrafił przyprawić o niepokój i... wzbudzał respekt. Azjel parsknął coś jeszcze na odchodne, gdy mijał wyprostowanego młodszego od siebie samca, zniknął za framugą. Itami, odkąd zjawił się tu Corlen, przestała się bać. Mimo tego łapy nadal odmawiały jej posłuszeństwa, jak gdyby skute kajdanami, które zostawił spełzający z niej lęk. Corlen podszedł do niej, objął lekko masywną łapą i przygarnął do siebie, a ona zamknąwszy oczy, wyobraziła siebie w objęciach Atrehu. Ten dzień był też dla niej dość wyczerpujący, a nagła wizyta Azjela w pokoju dobiła ją doszczętnie. Nie chciało się jej nawet płakać, choć wiele na to wskazywało. I tak, nie wiadomo kiedy, zasnęła w objęciach Corlen'a. 

                                          *

Sen opadł na nią nagle, był gorączkowy, spontaniczny i straszny. Mówienie uniemożliwiał jej gruby, ciężki knebel, a łapy związane miała szorstkim powrozem. Ktoś ją niósł. Nie wiedziała kto, bo nie mogła dostrzec rys twarzy wilka. Jednak po kolorze połyskującego futra rozpoznała w nim ojca Corlen'a. We śnie wydawał się jej jeszcze większy i silniejszy, pobrudzony lekką warstwą sadzy, która - ku zdziwieniu wadery - znaczyła się takimi samymi śladami na sierści Itami. Próbowała zrozumieć, co się stało, ale wyglądało to tak, jakby Mahoniowy Wilk przed chwilą wyprowadził ją z pożaru, gdy ta była nieprzytomna.
Bo jak to inaczej wytłumaczyć?
Przed oczami przewijały się majaczące w mroku nocy sylwetki grubych drzew o wyłysiałych koronach. Wydawały się być równie martwe, co oczy wilka, który odwrócił nagle ku niej swój wzrok. Mimo ciemności, twarz wyraźnie przenikała przez jej powłokę. Twarz, której wygląd omal nie doprowadził Itami od obłędu.  
— Obudziłaś się wreszcie - powiedział... a konkretnie to zacharczał nienaturalnie, jakby coś uciskało mu na głośnię, wprawiało ton basiora w makabryczną dysharmonię. Oczy, których płomień życia już dawno wygasł, owładnięte były trupim bielmem. — A więc tym jestem dla ciebie? Zimnym, martwym do szpiku kości zwyrodnialcem?
Czuła przeszywające ciarki na dźwięk wydobywających się słów basiora. Wtedy spod jego górnej powieki lewego oka wychynęła cienka glista, wijąca się i wiercąca ohydnie po zapadniętej gałce ocznej. Gdyby nie knebel, krzyknęłaby, a zamiast tego, ciężko sapała z przestrachem, wpatrując się w twarz basiora z szeroko rozwartymi oczami. Las wydawał się bez granic ciągnąć w znanym tylko basiorowi kierunku. przyprawiał waderę o coraz to większe dreszcze. A im głębiej się w niego zatapiali, tym dawało się coś spostrzec w ogarniętych ciemnościami zakamarkach. Pary ślepi, błyszczące czerwonym, niemal krwistym blaskiem. Potem druga para... aż po chwili Itami obserwowana była przez tuzin skrytych w mroku stworzeń.
— Niebawem będziemy na miejscu - oznajmił Mahoniowy Wilk. — Jesteś moją kartą, która pozwoli mi spotkać się z twoim ojcem. 
.."Spotkać z twoim ojcem, spotkać z twoim ojcem" Powtarzał się, jak zacięta płyta, tonem po brzegi wypełnionym jakimś paranoicznym głodem. Każde słowo wycharkiwał. Wydawać się mogło, że z kolejno wypowiedzianym słowem, mówił coraz to gorzej. Aż słowa nie zamieniły się w niewyraźne krztuszenie. 
 — Itami?! Itami!! - Czyjeś wołanie dosięgnęło ją z głębin mroku. Na dźwięk imienia, Itami raptownie podniosła głowę. Uszy, sztywno wzniesione w górę, czujnie rejestrowały dźwięki wokół, jak radary. Mimo wyostrzonych zmysłów, nie potrafiła przebić się przez powłokę nienaturalnej ciemności.
— Itami! 
Nie odpowiedziała na czyiś odzew, choć bardzo tego chciała. Jakby wiedziała, że słowa ugrzęzną jej w gardle. Wołanie brzmiało dość znajomo. Wydawało się coraz głośniejsze i wyraźniejsze z każdym przebytym krokiem. Wcześniej zaś brzmiało ono, jakby dochodziło z najgłębszej czeluści. Itami też zastanawiała się, czym tak na prawdę jest Mahoniowy Wilk w jej śnie. Jeżeli jest tym, za co myśli z nieukrywaną odrazą, czemu nie poczuła od niego odoru rozkładu - tylko ta sama woń świeżej żywicy. Wedle zwyczaju każdego ożywionego trupa - czy to we śnie, czy w świecie fantazji - powinien iść niezgrabnie z ohydnym chrzęstem zgniłych stawów. A zamiast tego kroki basiora zachowały w sobie tę samą grację. Ścięgna zgniłych mięśni już dawno powinny oddzielić się od kości, skóra zaś grubymi płatami zwisać luźno w dół. Czuła je nadal, silne i twarde, bezustannie pracujące pod osmolonym futrem. 
 Ten, kto wołał jej imię, zlewał się z mrokiem. Wilk miał bowiem czarne futro, a jedynie co zamajaczyło wyraźnie w mroku, to para złotych oczu. Itami rozpoznałaby je na końcu świata, należały bowiem do Tiru - jej ojca. Od razu pożałowała, że przez kurczowo spętane więzy, nie mogła się ruszyć. Miała ochotę do niego pobiec, przytulić się i skryć za plecami basiora. Mahoniowy Wilk zrzucił ją z siebie, niezbyt delikatnie, za nic miał to, że Itami z łoskotem spadła na ziemię.
— W końcu się zdecydowałeś, długo to trwało - zrobił sceniczną pauzę, wraził łapę pod brodę Itami, zacisnął ją na krtani, utrudniając oddychanie. Nerwowo wysapała powietrze przez nos, to wszystko, na co było ją teraz stać. Nawet nie próbowała się wić, wiedziała, że to bez sensu.
— Mam tutaj twoją córeczkę. Piękny skowronek, dosłownie piękny.
Miała ochotę zatkać uszy. Basior tak makabrycznie rzęził, że aż futro dęba stawało od przepływu zimnych dreszczy.
— Będzie twoja. Zaraz przetnę jej więzy i wypuszczę ją. To od ciebie zależy, jak wykorzystam sztylet. - Mahoniowy wilk przyłożył coś zimnego do szyi Itami, w okolicy arterii. Waderę momentalnie zmroził strach.  — Jeśli nie spełnisz tego, czego żądam, piękny skowronek już nigdy więcej nie zaśpiewa. 
Mimo, że to był sen, łzy cisnęły się jej do oczu, nie potrafiła jednak uronić ani kropli. Jak królikowi, który zapędził się w pułapkę, serce waliło i podjeżdżało do gardła. A najgorsze w tym wszystkim było to, że ta senna mara wydawała się diablo realna. Oczy Tiru miotały się, jak zdezorientowane mrówki, a to ze sztyletu, na swoją córkę i na odwrót. Do czasu, aż nabrał powietrze w płuca i powiedział jednym tchem.
— Wygrana w wojnie ras jest dla mnie wyższym priorytetem. Wybacz, Itami, ale nie pozwolę, by z twojego powodu to wszystko trafił szlag. Poza tym, zawsze byłaś i jesteś dla rodziny najmniejszym kosztem, najmniejszą stratą. Nie jesteś tego warta.
~ Nie opuszczaj mnie!!! - Wrzeszczała w myślach Itami, rwąc się, jak schwytany w sidła zając i z opętańczą rozpaczą obserwowała, jak ojciec znika w obłoku mroku. Zdyszana ciężko, czuła na sobie zimny pot, spływając jej z czoła. Mahoniowy wilk znów przemówił. Tonem pełnym zawodu. 
— Wielka szkoda. Najwidoczniej dla własnego ojca jestem nikim innym, jak powodem do wstydu. Dla mnie zaś tylko zbędnym balastem.
I po tych słowach, Mahoniowy basior podciął arterię Itami jednym sprawnym cięciem. Pod wysokim ciśnieniem krew wystrzeliła rozłożystym wachlarzem na pobliski pień drzewa, obficie obryzgała łapę samca, który jedynie beznamiętnie patrzył, jak Itami wierzga się rozpaczliwie. Czekał, aż zakończy żywot w coraz to powiększającej się kałuży krwi. 
*

Itami, podrywając gwałtownie głowę, omal nie krzyknęła. Dla pewności zaczęła macać się po szyi w poszukiwaniu szramy po sztylecie Mahoniowego Wilka. Nic nie znalazła, natomiast jej futro, po turze kąpieli dzisiejszego dnia, było w dotyku jedwabnie delikatne. I suche. Nadal miała na sobie tę cholerną obrożę, zerknęła przez okno i zorientowała się, że niewyraźnie, zza ciemnych chmur spoglądał  mięsiączek. Zebrana w sobie mieszanka uczuć; strachu, tęsknoty za rodziną i ciągłego zaszczucia skondensowana w sobie do tego stopnia, że Itami wtuliła pyszczek w poduszkę i zaczęła płakać. To już było dla niej zbyt wiele. ~ To już nie na moje siły! - wrzeszczała w myślach i zalewała poduszkę łzami. Płakała, ale cicho, byleby nie usłyszał stojący zapewne na baczność za drzwiami jej pokoju strażnik. Płacz pomógł dać upust częściowo złym emocjom, a po nim odczuła trudną do wyjaśnienia ulgę na sercu. Zaciągnęła na siebie kołdrę, aż po podbródek i zwinęła się w ciasny kłębuszek, próbując odegnać od siebie sceny snu. Koszmaru! Rano służąca zapukała do drzwi, by obudzić Itami, ale ta, jak się okazało, od chwili przebudzenia, nie zmrużyła już więcej oczu. Pod powiekami wyraźnie zakreślały się cienie, białka były mocno przekrwione, a ona sama zaś popadła w skrajną apatię. Nie było w niej już żadnych emocji, poza rezygnacją i poczuciem beznadziejności, a większość czasu spędzała na tępym, bezmyślnym wpatrywaniu się w jeden punkt. Gdyby tego było mało, serce ściskał żal i gorycz, kiedy waderę poczęły męczyć przemyślenia nad swoim koszmarem. 

— Czy jestem powodem do wstydu dla ojca? - rzuciła cicho i pytanie zawisło w powietrzu.
Nawet Corlen nie potrafił poprawić humoru swym towarzystwem, mało tego, zażądała aby jej nie dotykał. Na Mahoniowego Wilka nie miała odwagi spojrzeć, pozwoliła mu zapiąć smycz - w gruncie rzeczy nie miała innego wyjścia - ciągnąć za sobą, gdzie mu się żywnie spodobało. Nie protestowała. Do niego miała największą awersję, sama nie wiedziała, czy winą był fakt, że z zimną krwią poderżnął jej gardło, czy niechęć od pierwszego wejrzenia. Umykały słowa jego rozmów ze spotykanymi towarzyszami w budowie wielkiego cesarstwa narkotykowego, nie myślała już nawet dokąd ciągnął ją wilk. I już jej było wszystko jedno.  
 — Czy ktokolwiek zauważył, że zniknęłam? - mruknęła pod nosem, co nie umknęło uwadze Mahoniowego Wilka. Odwrócił się do niej - wygląd miał oczywiście zdrowy i pełny wigoru - rzucił  pełne zainteresowania spojrzenie i powiedział. 
— Inaczej nie kazałbym cię porywać, Skowronku. 
Itami odwróciła głowę i nieobecnym wzrokiem zatrzymała się na pięknej granitowej statuetce wilka - albo lisa, nie chciało się jej nad tym zastanawiać. Byleby nie patrzeć na niego. Na jego surowe oczy, wyraźnie zarysowujące się muskuły twarzy i w zależności od humoru wiecznie wyszczerzony pysk. Kiedy miał dobry dzień, Hazier wzbogacał uśmiech o widok rzędu białych zębów, jakby chwaląc się ich bielą przed resztą jego rodziny. A kiedy był zły, marszczył policzki i każdemu dawał jasno do zrozumienia, by zachować bezpieczną odległość. I w każdej chwili być gotowym na ucieczkę. Dzisiaj miał mieszany i dość kapryśny humor. Pociągnął ją za smycz dość silnie, tak, że omal nie zaszorowała pyskiem po ziemi, by ponaglić ją w dalszą drogę. 
~ Niech to się już wreszcie skończy... 
Hazier dawał Itami jasne sygnały, że nie zamierzał być dla niej delikatny. Za najmniejszy odstęp od tempa, jakie narzucał w trakcie przechadzki, pociągał mocno za smycz. Nie protestowała. 
— Pilnuj ją - rzucił Mahoniowy Wilk do stojącego pod drzwiami masywnego strażnika. Potem otworzył drzwi i wszedł do dziwnie szerokiego pokoju, gdzie miała się odbyć jakaś rodzinna narada, która najwidoczniej powinna pozostać dla Itami tajemnicą. Strażnik nie uraczył ją ani jednym spojrzeniem, siedział jedynie, wyprężony na baczność, jak surykatka i wpatrywał się gdzieś w dal.
— Proszę pana? - zapytała niepewnie Itami. Basior nie zareagował. Siedział nadal nieruchomo, niczym posąg, niewzruszony i nieobecny. — Proszę pana? Słyszy mnie pan? Może mi pan powiedzieć, jak długo to będzie trwać?
— Nie odpowie Ci - odezwał się jakiś wilk za nią. Ten głos już stał się dla wadery tak znajomy, że rozpoznałaby go nawet, gdyby ogłuchła. Ciche skrobanie pazurów o posadzkę, poczuła jego obecność blisko niej. Zorientowała się, że basior już dawno złamał wobec niej jakiekolwiek zasady bezpiecznej odległości. Otarł się o nią ramieniem. — Ci strażnicy zostali zaprogramowani do bezgranicznego oddania rozkazom. A jednym z nich jest, by nie wkręcać się w żadną rozmowę z tobą.
— Czy on...
— ...jest eunuchem. - dopowiedział jednooki basior, choć ją dręczyło nieco inne pytanie. 
— Kto im to zrobił? - zapytała. Strażnik, traktując ich jak powietrze, nie dawał żadnych oznak zainteresowania.
— Hazier, oczywiście nie osobiście. To są niewolnicy, bezmózgie golemy do spełniania rozkazów. Sama zobacz. 
Nie spodobał się Itami jego ton od samego początku, ale teraz też potrafił przyprawić o ciarki. Stanął przed niewzruszonym strażnikiem. Nie spuszczając z niej wzroku, pochwycił go łapą za pysk, zacisnął mocno uchwyt.
 — Jesteś tylko bezmózgim, nic nie wartym śmieciem. Bezwartościowym worem kości i mięcha. Mam rację?
Strażnik kiwnął głową.  
— Przestań! - powiedziała tylko, bo nie znalazła w sobie odwagi na krzyk. — Nie musisz go tak poniżać!
— Tyle, że kochana Itami, on już nie wie, co to obelga, obraza czy poniżenie. Bo ten śmieć już dawno stracił godność i własną wartość, w chwili odcięcia jaj. 
Jednooki zabrał łapę, ostentacyjnie klepnął strażnika w policzek, nadal przyglądał się waderze swoim bezczelnym, aroganckim wzrokiem obecnego oka. 
— Godność i poczucie wartości to mrzonka! A to tylko dlatego, że w tych czasach większość gubi je w pogoni za zyskiem. Takie wilki jak ten śmieć, zarabiają sobie łapy po łokcie, by chociaż wyżyć jeden dzień, w trakcie gdy takie rozpasione świnie, jak Hazier, czerpią zyski, często doprowadzając tych pierwszych do upodlenia.
— Czemu mi to wszystko mówisz? - Miała już odwrócić wzrok od jednookiego, gdy ten, zanim się nawet zorientowała, pochwycił ją za pysk, by spojrzała na niego. Nie protestowała. 
— Bo ja mogę sprawić, że unikniesz takiego losu. Bardzo mi na tobie zależy, mała, uwierz mi. Być może nie jestem urodziwy, racja, a także nie równym Ci wiekiem, ale kto jak kto, mógłbym zapewnić szczęście tobie i twojej rodzinie... muszę tylko... 
I w tamtym momencie basior odważył się na takie słowa, których nie powinny usłyszeć nawet ściany tego korytarza. 
— Zabić Haziera - wyszeptał na ucho Itami. Zrobił podejrzanie długą pauzę, w trakcie której sycił się zapachem futra samicy, zamruczał przeciągle i kontynuował. — I jego syna, jeśli okaże się nierozsądny. Wtenczas cały majątek ziemski będzie mój, sam Król Lorund uzna mnie za swojego lennika, a ciebie zaś usadowię u mego boku. Włożę Ci władzę w garść i staniesz się w tych stronach najpotężniejszą waderą. Każdy będzie musiał liczyć się z twoim słowem, jakie by ono nie było. A kiedy nasz alkierz wypełni się srebrzystym światłem księżyca, będę cię uszczęśliwiał, aż oszalejesz. Przekonasz się...
— A co jeśli ci odmówię? - Itami miała problem z opanowaniem tonu. Ten odsunął powoli pysk, jego paskudna twarz nadal była niezmienna, pełna pewności siebie, jadowitej arogancji i pewnego rodzaju kokieteryjności.
— Cóż... będę Cię regularnie namawiał. A kiedy ziszczę mój plan, będę Ci przypominać  o mojej propozycji. Zrozum, że oferuję Ci lepszy los.
— A czemu Ci tak zależy na moim losie, co? 
~ Święty opiekun utrapionych się znalazł! - pomyślała z przekąsem Itami. Basior znów pozwolił sobie zbliżyć usta do jej ucha. Tym razem nie wyszeptał, lecz wymruczał.
— Podniecasz mnie. 
Itami zesztywniała, momentalnie dostała wytrzeszczu oczu i z ukrytym w nich przestrachu spojrzała na jednookiego. Na jego wciąż bezczelnie i arogancko uśmiechnięty pysk i w myślach przewinęły się sceny, nie tyle przerażające, co przyprawiające o silne mdłości. Itami nijak nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Codziennie myśleć o rodzinnych stronach Dailoran z tęsknotą, w trakcie gdy przy piersi będą uwijać się nowonarodzone szczeniaki. Spłodzone przez zwyrodnialca. Poza tym, ile mógłby mieć lat? Cztery albo pięć. Po prawdzie nie miała nic przeciwko starszym od siebie basiorom, bowiem wiedziała, że pod tym względem u tej płci przybywało urody wraz z wiekiem. Jednak nie mogła dawać wiary komuś, kogo cechuje taka bezwzględność. Dzisiaj mógł obiecywać gruszki na wierzbie, snuć wizję zbudowania z nią szczęśliwej rodziny, dzięki której, ona stanie się silniejsza i co najlepsze, majętna. Jakie dawał jej gwarancje, że spełni to, co jej tak żarliwie obiecuje i nie okaże wobec niej bezwzględności, gdy zgodzi się na jego warunki? Szukającym zaspokojenia w jej łóżku każdej nocy.
— Po moim...
... trupie - dokończyła w myślach, bo nagle przerwały jej otwierające się drzwi. Itami pamiętała, że tego ranka Hazier być może nie był w najlepszym humorze. Lecz teraz, gdy wyszedł z narady w towarzystwie syna, był do prawdy wściekły, na granicy furii. 
— Corlen! Zajmij się swoim ulubionym Skowronkiem - rzucił do syna. Ton miał surowy i twardy, dźwięczał w nim napięty chłód. Corlen bez słowa sprzeciwu, ku jej zdziwieniu, zapiął ją na smycz. — Jutro ma być zwarta i gotowa. Azjel, za mną! 
Azjel, zapisała w pamięci Itami. Wypadało, by zaczęła zapamiętywać imiona prześladowców. Jednooki Azjel rzucił ku niej ostatnie, przelotne spojrzenie i wyszczerzył się na odchodne. Potem podążył w ślad za Hazierem. Corlen odpiął smycz, kiedy tylko upewnił się, kroki ojca zupełnie ucichły. Itami pojęła, że wolał nie sprzeciwiać się woli ojca, który już i tak był w dość kiepskim humorze. 
— Wszystko w porządku? - zapytała. Mimo, że rano jeszcze nie miała ochoty na byle pogawędki z kimkolwiek, po całodniowym towarzystwie Mahoniowego Wilka i Azjela, Itami miała ochotę pobyć z kimś bardziej wyrozumiałym i otwartym. Corlen zawiesił jednak spojrzenie na jej rumieniących się policzkach, uniósł lekko kąciki ust i westchnął wyraźnie przyciśnięty.
— Ojciec zaczyna już wariować, bo... oni... no.. - Widziała wyraźnie, jak basiorowi plątał się język, jakby z głowy wyparowało mu większość słów. — Mój ojciec nasłał na nich zamachowców. Chciał ich mieć żywych.
— Jakimi zamachowcami? Czy to miało mieć coś wspólnego z... 
— Tak. Zgłosili twoje porwanie do Alfy, ale też... noooo... 
— Corlen, no wykrztuś to z siebie - powiedziała wyraźnie ożywiona. Napięta i zniecierpliwiona, nie potrafiła przybrać bardziej łagodnego tonu, choć starała się bardzo. — Co się z nimi stało? 
— Nie wiem, jak to było możliwe, ale dowiedzieli się o interesach mojego ojca. To także zgłosili Alfie. Podjęto uszczelnianie granic Dailoran i wzmożenie kontroli tranzytu towarów z obcych ziem, zapewne by zatrzymać przemyt. Strażnicy panoszą się, jak mrówki w rozburzonym mrowisku i zaglądają w każdy zakamarek, byleby odnaleźć kanał przemytniczy. To niezbyt dobre wieści, jak dla mojego ojca. — Nie o to mi chodzi. Czy moim najbliższym nic się nie stało? - pomyślała o rodzinie. O Atrehu i przyjaciołach. Corlen, mimo wrażenia podkreślającego się smutku w oczach, nie tracił jednak uśmiechu z ust.
— Nie, nic im się nie stało. Udało się im umknąć z obławy i... dać niezły łomot łotrzykom. Wrócił tylko jeden.  
Itami odetchnęła z ulgą, resztę radości, która momentalnie zaczynała się w niej wzbierać, wolała zostawić dla siebie. Choćby ze względu na to, że otaczali ją zewsząd wrogowie. No, poza Corlenem, do którego zdołała nabrać tyle sympatii. 
— No to... co teraz?
— Ojciec powiedział, że reszta dnia należy do ciebie, pod warunkiem, że ktoś będzie cię miał na oku.
A jutro wyruszycie w podróż. Do twojego ojca.
— Zobaczę się z tatą? - Itami starała się, by nie krzyknąć z radości. Przysłoniła jej rozum, momentalnie przestała sobie zdawać sprawę, jaką rolę ona pełni rolę w tej całej pogiętej grze. Była jedynie wabikiem na własnego ojca. Smutek Corlena wybił ją jednak z pantałyku i uświadomił.
— Mam nadzieję, że plan mojego ojca szlag trafi. Itami... Życzę Ci, byś w końcu wróciła do swoich. Po prostu.. postaraj się ten czas spędzić bez zmartwień. Ze mną? Co ty na to?
— Cóż... - zerknęła w zamyśleniu na Corlena. Uraczyła go delikatnym uśmiechem - takim, jaki zarezerwowany miała tylko dla Atrehu - błyszcząc przy tym małymi kłami. Dokończyła ciepłym, kokieteryjnym, z pozoru nieśmiałym tonem. — Czemu nie. 2734

<C.D.N>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 4206
Ilość zdobytych PD: 2103 PD  +420 PD  +30% ~ 631 PD
Łącznie: 7562 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz