Do treningu walki zostało mu jeszcze niecałe dwie godziny - jak stwierdził po układzie słońca na niebie - więc bez mniejszych zwlekań postanowił, że odrobinę przed nim rozgrzeje. Godzinny bieg truchtem powinien załatwić sprawę, a potem półgodziny strawi nad ćwiczeniami motorycznymi przy brzegu skutego lodem jeziora Arkane. A stamtąd już krótka droga do poligonu, gdzie militarna część Watahy będzie sobie wypruwać mięśnie i wypluwała płuca w katordze, niewinnie zwanej treningiem. Alfa Salem nie lubił rozpieszczać ani oszczędzać nikogo. Każdy, kto aspirował na stanowisko wojownika, musiał przygotować się na wyboje i kłody rzucane przez los i wymagających trenerów, nad którymi wisiał niemiłosierny ciężar wytycznych od Alfy, który dyktując je, zapewne zapychał się mięsem albo innymi łakociami...
Albo wciskał kut**a jednej z jego wielu tajemniczych nałożnic do ust. Romanse jednak były tak tajemnicze, jak piękny potrafił być pryszcz na jego tłustym tyłku, bowiem plotki i fakty potrafiły roznosić się po okolicy równie sprawnie, co smród po gaciach.
A cóż, pomyślał Naharys, władza wie lepiej.
A potem biegł wzdłuż wyścielonego śniegiem grzbietu wysokiego wału, próbując unormować oddech. Wtedy też stwierdził, że powoli tracił formę, ale wątpił, że to wina przetrenowania. Aktualnie jego harmonogram zajęć wojowników nie przewidywał tak zmasowanego nawału treningów w tym tygodniu. Już prędzej patrole ulic Dailoran i sporadycznie Varony. Mimo, że burmistrz miasta zatrudniał swoich strażników, nigdy nie pogardził od Alfy Salem'a dodatkowych par łap. I nie wyobrażał sobie też, by zbytnio przeciążać i trwożyć energię na ćwiczeniach siłowych, kiedy planował zachować ją na resztę dnia. Być może zaprosiłby Itami albo Atrehu... albo obojga, na mały sparing. W raz z Atrehu dobrze wiedzieli, że forma wojownika, to rzecz niezwykle ulotna, więc może razem przećwiczyliby na spokojnie wszystko, co poznali na szkoleniu. A Itami mogłaby obserwować dwójkę wojowników w akcji i być może samej się czegoś nauczyć. Naharys zdawał sobie sprawę z mikrej postury i niskiego wzrostu Itami, ale nawet takie samice, jak ona, mogą nauczyć się walczyć.
— Przepraszam! - zawołał za nim ktoś, kogo nie spostrzegł wcześniej przez natłok kotłujących się myśli. Gdyby teraz jego łapy były oponami samochodowymi (
— Tak, coś się stało? - zapytał Naharys, wpatrzony w roztargniony - żeby gorzej nie powiedzieć - wzrok morskich oczu wadery. A więc powód jakiś istniał
.— Mój przyjaciel wpadł w tarapaty. Zgubiłam go i nie potrafię go odnaleźć. Sprawdziłam już wszystkie zakamarki... nawet każdy kamień.
— Zaraz... jak można zgubić przyjaciela? Czy on jest...
— Tak, żabą. Wiem, dziwnie to brzmi i wiem, jak to wygląda, ale proszę, on jest dla mnie ważny.
Myślał, że w tamtym momencie się przesłyszał, ale mina wadery mówiła sama za siebie. Nie, jednak się nie przesłyszał i rzeczywiście tu chodziło o zaginionego przyjaciela - pupila dla sprecyzowania.
— Nigdzie nie widziałem twojego przyjaciela. Przepraszam, ale śpieszę się...
— Razem na pewno go jakoś odnajdziemy. A jeśli potrwa to zbyt długo, obiecuję że...
Wadera urwała, a Naharys z początku nie miał pojęcia dlaczego. Dopiero nagły i dziwny ciężar, uwieszony na jego ogonie, jak odważnik na wadze, uzmysłowił mu, co się stało. Kiedy odwrócił się do tyłu i uniósł wysoko ogon na poziomie oczu, spostrzegł małe, pękate coś, co kurczowo trzymało końcówkę jego ogona w mordce. A widok przy tym był tak komiczny, że nawet sam Charlie Chaplin nie wyśniłby lepszego.
— Booob! - krzyknęła radośnie samica i usiłowała odczepić od ogona nieszczęsnego płaza, który wyglądał, jakby ktoś zdrowo zasolił mu w potylicę, bo jego małe źrenice rozwalone były w zezowatym nieładzie. Uchwyciwszy pękatą żabkę w obie łapy, samica obserwowała, jak ta chwilę chwiała się na drobnych nóżkach, a potem rozlazła się plackiem na brzuszku.
— Jesteś pewna, czy z nim wszystko w porządku? - zapytał niepewnie, próbując szturchnąć płaza palcem, ale ten nawet się nie wzdrygnął. Jakby cały ten przeklęty świat latał mu koło gwizdka.
— Bob to osobnik wyjątkowo cierpiący na dysfunkcję systemu motywacyjnego. - oznajmiła nawet nie patrząc na basiora.
— Przepraszam, na co?
— Jest leniwy - sprostowała wadera, parskając śmiechem i jak beret, usadowiła płaza na czubku swojej głowy. Żaba, leżąc na brzuszku, mrugnęła tylko ospale powiekami, jedną po drugiej.
— No dobrze, skoro mój ogon posłużył za wędkę dla twojego przyjaciela, który jak widać, jest cały i zdrowy, to może ja już pójdę dokończyć trening...
— Hej, zaczekaj no! Chciałabym Ci jakoś podziękować. Twój ogon za pewne jest w dobrym stanie, ale mała wdzięczność na pewno nie zaszkodzi.
— A co masz na myśli? Do prawdy nie mam czasu, za niedługo są treningi wojowników i...
— Mogę potrenować z tobą, jeśli Ci smutno tak samotnie. Nie będę przeszkadzać.
Wcale nie czuł się samotnie. Naharys od samego rana miewał ochotę spędzić ten dzień w niczym niezachwianej samotności, choćby nawet z powodu zmęczenia po wczorajszym dniu służby w mieście i lekko nadszarpniętych nerwów. Wadera, kiedy tak mrugała znacząco pięknymi, morskimi oczami, wyczekując odpowiedzi, to chcąc czy nie - jak podpowiadał mu głos rozsądku, który podpowiadał mu, że lepsze to, niż samotne rozrywanie sobie flaków na porannym bieganiu - przyjął jej propozycję. Być może tym samym los stworzył młodym dogodną okazję na lepsze poznanie.
— Nie powinnaś lepiej pilnować swojego kompana? - Naharys zapytał nagle, kiedy tylko ujrzał, jak na głowie biegnącej po jego lewicy wadery, żabka podskakuje na pękatym brzuszku, wywracając przy tym zezowate ślepia na różne strony.
— Boba? Niee, da sobie radę - oznajmiła wadera. Jej ton był niewspółmiernie pozytywny do obecnej sytuacji, w jakiej znalazł się płaz. W każdej chwili mógł niewłaściwie się odbić, jak zielona piłeczka i zlecieć na dół, i basior zaczął podejrzewać, że właśnie tak się zaraz stanie.
— Wcześnie pewnie też tak pomyślałaś i... - Urwał. Szczerze nie miał ochoty ciągnąć rozmowy o żabach i innych podobnych płazach, za to Naharys ze złośliwym uśmiechem pod nosem skarcił się w myślach za swoją impertynencję. Nawet się jej nie przedstawił.
— Jestem Naharys. Z kim mam przyjemność?
— Mów mi Amber.
— Amber. Piękne imię, takie z zachodu. Skąd jesteś? Skoro już sobie tak razem biegniemy, to może opowiedzmy coś o sobie. Tylko pytanie, kto pierwszy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz