Gałązki pękały z suchym trzaskiem pod ich łapami, ciemność coraz gęściej rozlewała się po leśnej kniei, lecz dla jego oczu to nie był problem. Jego powoli złocący się wzrok zdążył zaadaptować się do mroku, widział coraz to wyraźniejsze kontury pobliskich krzewów dzikich jagód, wysoko pnących się starych olch. Atrehu widać, miał wyraźne problemy. Rudowłosy wykorzystał moc ognia, aby oświetlić sobie drogę, a Itami zaś rozglądała się z podejrzliwym refleksem w oczach. A zaraz potem Naharys spostrzegł zmęczenie. On też czuł lekkie zmęczenie, bowiem maszerowali cały dzień... co prawda był czas na jeden popas, ale tylko na tyle mogli sobie pozwolić. Misję, którą mieli do wykonania, nie znosiła ani chwili zwłoki, ale za to zleceniodawcy dobrze płacili. Grzech nie skorzystać, można by powiedzieć.
Jego bursztynowe, lśniące wyraźnie w mroku oczy rozglądały się, to tu, to tam, jak zbłąkane świetliki na nocnym tle. Może za bardzo się przejmuje tym wszystkim? Zaczął nawet myśleć, że nie ma potrzeby przejmować się zagrożeniem, które jedynie kreuje jego nasilona wyobraźnia.
Listowia coś szeptały, wzruszone nocnym wicherkiem, niby zwyczajny szelest, a potrafił wzbudził w Naharys'ie niepokój. To nasz odwieczny, od natury zaprojektowany system obronny ciała, pobudzał wyobraźnię i przygotowywał na nieznane prawdopodobieństwo zagrożenia. Czarny wilk poczuł się więc nieswojo. Kiedy tylko Atrehu zwrócił w stronę Naharys'a swe światło, ten poczuł gwałtowny ruch w powietrzu, wibracje wykryte w przestrzeni zaalarmowały wilka, który w ostatnim momencie rzucił się w bok, przeturlał się przez grzbiet, ale i tak nie uniknął ciosu.
— Cholera. - wydał z siebie czarny basior, powstając na równe łapy. Poruszył rannym ramieniem, w powietrzu roztoczył się zapach jego juchy. Miał przed sobą dwójkę... a może trójkę dziwnych postaci, zamaskowanych w mrocznym obłoku, niby to przez magię albo inną iluzję, której nie był w stanie pojąć. Atrehu, chcąc ruszyć mu na pomoc, zmitygował się ostatecznie, szybko zerkając na Itami, która znalazła się w niemałych tarapatach.
— Biegnij do niej! - warknął Naharys, zwracając tym samym wzrok w kierunku trójki przeciwników. — Ja się zajmę resztą...
I wtedy wyjął z pochwy, przypasanej przy torbie, swój długi prosty sztylet i z rękojeścią między zębami, czekał na ruch przeciwników. Nigdy nie atakował pierwszy, obserwował, obliczał szanse na powodzenie i starał się pochwycić słabości przeciwnika. Niezidentyfikowane postacie zerknęły na siebie, po czym jedna z lewej rzuciła się do ataku, choć jej ruchy były zwinne i ostrożne. Nie miał do czynienia ze zwykłym tępym rębajłą, pomyślał przelotnie. To wyszkoleni zabójcy. Chciał uderzyć wilka w pysk, lecz ostatecznie przeciął powietrze swymi pazurami, a w następnej chwili leżał na ziemi, z rozwaloną wargą. Drugi, przy wsparciu trzeciego, starał pochwycić czarnego wilka za kark, lecz szczęki nie napotkały żadnego oporu. Bowiem zabójca ugryzł mrok. Naharys zmaterializował się tuż przy napastniku i precyzyjnym pchnięciem ostrza sztyletu wbiło się mu w szyję, aż czubek przeleciał na wylot. Wilk zacharczał, z pyska wytoczył juchę, gdy czarny basior ze śpiewem klingi wyciągnął nóż i zwrócił ku trzeciemu swój wzrok. Był spokojny, opanowany. Tylko w taki sposób był w stanie wzbudzić w przeciwniku strach i okazać im swą przewagę w walce. Powiecie szczerze, iż niemożliwym jest zachować spokój, gdy wszystko wokół gorzeje w bitewnym szale, gdy adrenalina buzuje w żyłach i kiedy czas jest tutaj kluczem. Owszem, jest możliwe, lecz Naharys, jako półsierota, obcy podfruwajek, wpajane miał, co tak na prawdę znaczy walka.
Walka to stan, kiedy ty musisz przeżyć, a twoi wrogowie mają umierać. Nie na odwrót. Lecz Naharys przyzwyczajał się ze śmiercią, wiedział, iż walcząc, dosłownie spoglądał jej w oczy. By zachować spokój i skupienie w trakcie walki, wystarczy wyzbyć się strachu przed śmiercią. Trzeci natomiast nie dał się tak łatwo znokautować, był znacznie doświadczony, widać było po jego ruchach, że miał za sobą niejedną bitwę. Poruszał się miękko, jak kot i mylił wzrokiem, by zaatakować z kompletnie innej strony. Naharys uchwycił rękojeść sztyletu w zęby i obserwował ruchy trzeciej postaci. Obserwował i wyciągał chłodne analizy, doszedł do wniosku, że ów wilk nie da się tak łatwo zwieść. Był równie spokojny, co skuteczny. Naharys czekał na atak, on również. Toczyli pojedynek na wzrok, w trakcie gdy w tle rozbrzmiewał odgłos walki Atrehu z pozostałymi. Czarny wilk w końcu zmrużył oczy i obnażył kły, jak wściekły lew, zasyczał po kociemu i powiedział jednym warkliwym tchem.
— Czekasz na specjalne zaproszenie?
— Już wiem, co z ciebie za ziółko, nie jestem głupi, by na siłę podlatywać ci pod nóż.
Ten, któremu Naharys rozwalił usta, powstał, potrząsnął głową, spanikował i pomknął w mrok, kompletnie się w nim rozpływając, jak cukier w ciepłej wodzie.
— Boisz się? Pot ścieka Ci po dupie, aż czuć jego smród! - powiedział dość spokojnie Naharys. Uśmiechnął się na widok zaciętego grymasu na pysku przeciwnika, wiedział bowiem, jak zadziałać na psychikę wojownika, sprowokować do ruchu. - No na co czekasz? Uciekaj, jak panienka, którą właśnie jesteś! Pląsasz, jak po potłuczonym szkle, a może trzeba cię porządnie wychędożyć? Mój kumpel, gdy już skończy z twoimi, z przyjemnością tak cię wygrzmoci, że ujrzysz całą konstelację.
— Nie sprowokujesz mnie tak łatwo! - syknął pozornie spokojnie, choć Naharys wyczuł w jego tonie nutkę gniewu. Powoli osiągał swój cel, to na czym mu zależy. Czarny wilk przekręcił lekko głowę i uśmiechnął się drwiąco, a ten w odzewie zasyczał, jak żmija.
— Tchórzysz, widzę to po tobie. A tchórzy powinno się rozgniatać, jak karaluchy.
Tchórzliwy karaluch odsłonił wargi, uwidocznił rząd długich zębów i zrezygnował z Naharys'a na rzecz Atrehu, którego uznał za łatwiejszego przeciwnika. Czarny wilk pomknął za nim, dobiegł go w dwóch porządnych susach i wskoczył mu na grzbiet, trzymając już w uniesionej łapie rękojeść sztyletu. Wilk zacharczał przeciągle, chwycił się za krwawiącą szyję, z której wystawał szpiczasty koniec noża. I wtem zwrócił swoją uwagę rudowłosego basiora, a po jego wyrazie na pysku, Naharys stwierdził, że ten widział go po raz pierwszy w tej kolorystyce. Wyjął nóż z karku trzęsącego się w agonalnych drgawkach wroga i z powrotem włożył go do pyska. Sam nie mógł się nadziwić swej bezwzględnej naturze, jaka się w niej zbudziła. Sytuacja tego wymagała, że nie powinien wahać się w zadawaniu śmierci, musiał być bezwzględnym mordercą, inaczej zabiją jego. I towarzyszy w misji.
Atrehu uśmiechnął się szeroko na jego widok. Czyżby się rudy stęsknił za mną?
Z prawej w tygrysim doskoku rzucił się kolejny morderca, którego długie szpony wczepiły się w napiętą przez mięśnie szyję, krzyk bólu utkwił w gardle czarnego basiora, który cofnął głowę przed zatrzaskującymi się zębami z donośnym kłapnięciem. Wypuścił z pyska sztylet, rękojeścią upadł na łapę Naharys'a. Stal świsnęła z donośnym syknięciem, przebijając bok szyi wroga. Poczuł, jak jego jucha zalewała mu łapę, lunęła na szyję i pysk gwałtownym, ciepłym strumieniem. Widok zakrwawionego Naharys'a nie zniechęcił Atrehu do dalszej walki, musiał więc przyznać, że Rudemu nie były obce podobne widoki, podobnie jak jego zimne spojrzenie. A potem stanęli obok siebie. Czystokrwisty wilk ze zbroczonym sztyletem w pysku i mieszaniec, ramię w ramię, walczyli zacięcie i z przytupem, na pohybel skur***ynom. Atrehu z wyraźnymi płomieniami w oczach bił, ciął, i gryzł, a Naharys zaś wtórował mu ze zdwojoną siłą. Pod presją sytuacji, nie zdołali nawet policzyć zabitych, jak i znajdujących się przy życiu przeciwników, nie czarny basior nie zdawał sobie nawet sprawy, jak bardzo był wyczerpany, ale adrenalina podtrzymywała go na sile, zmuszała mięśnie do pracy ponad normę. Atrehu w pewnej chwili miał okazję pochwalić się swymi potężnymi mocami, jakie - jak zgadywał Naharys - rozbudziły się wraz z gniewem rudego. Ogień i pokrzywione wiązki piorunów wręcz wylewały się z jego ciała, opromieniały go całego, rażąc wszystko, co znalazło się w jego otoczeniu. Imponujące, aczkolwiek lekkomyślne. Podejrzewał, iż to dopiero połowa walki, a taki nakład mocy, skondensowanej w jego ciele mógłby go skutecznie osłabić, pozbawić tchu... a tym samym stałby się łatwym przeciwnikiem. Przez chwilę spostrzegł zadziorny błysk w płonących oczach Atrehu, gdy kolejno rozkładał swych oponentów, jak szczeniaków, dopadła Naharys'a pewna myśl. Czy on tę walkę traktuje, jak rywalizację?
~ Dzieciak... Czy on myśli, że to zabawa?
Itami, jak zwykle, trzymała się na uboczu walki, skryta w cieniu powalonej sosny, opartej o sąsiadujące drzewo, rzucała jedynie błysk przerażenia w swych błękitnych oczach, drżała skulona i okryta swym bujnym ogonem. Naharys doskoczył do jednego, który wypatrzył jej kryjówkę i począł zmierzać w jej kierunku. Nim ten zdołał postąpić kolejny krok do przodu, z boku ku jego zaskoczeniu, szpony Naharys'a ze świstem powietrza zdzieliły go w ciemię. I z zamarłym zaskoczeniem na pysku padł na ziemię pozbawiony przytomności. Zwrócił się ku przerażonej Itami, kiwnął znacząco głową i zabarykadował wejście do jej kryjówki obłokiem mroku. Ostatni, jaki poległ, dostał utkaną z mroku lancą, która ugodziła cel w sam środek klatki piersiowej.
— Co... Co się stało!? - spytał Naharys gdy zyskał pełnią świadomość. Jednak nikt nie popędził mu z odpowiedzią, widział rudowłosego z kurczowo zaciśniętymi powiekami, aż go świerzbiło, by je potrzeć. Zaciskał mocno zęby, ale nie wiedział czy z doskwierającego bólu oczu, czy z targających go uczuć. Wściekłość i żal. Pozostawało mu jedynie domyślać się odpowiedzi, dopowiedzieć sobie kilka spraw... Itami mimo wprawnych łap, trzęsły się jej, jakby trzęsły się z zimna albo ze strachu. Tylko przed czym... machinalnie zerknął ponownie na Atrehu. Miał szczerą nadzieję, że to po prostu szok po ataku zabójców na rozkazach nieznanego im mocodawcy. Mógł sobie uciąć łapę, że nie działali sami.
— Hej...
— Jesteśmy. Nasi przeciwnicy zniknęli, zostali zabrani i ci martwi, a wokół panuje tylko pustka... - odezwała się Itami. W jej tonie dało się wyczuć zmartwienie. Kiedy skończyła z nim, zajęła się ranami i oczami Atrehu. Szeptali coś do siebie, prowadzili ożywioną lecz dyskretną rozmowę, której Naharys mógł się jedynie przyglądać. Itami chciała dotknąć Atrehu... ze strzępek rozmów Naharys posłyszał jedynie słowa przeprosin. Exan nie dał po sobie poznać, że był lekko zdziwiony. Za co tak żarliwie przepraszał Itami? Coś się musiało ostro odwalić, gdy był nieprzytomny. Zamrugał lekko piekącymi oczami i obserwował. Mała waderka dotknęła basiora w policzek, łagodnie i pieczołowicie poczęła wprawiać palce w ruch. Wodziła kciukiem wzdłuż dolnej wargi, a najbardziej zagadkowy był jej uśmiech. Chyba mu wybaczyła, cokolwiek zawinił. Uśmiechała się łagodnie, ciepło, troskliwie.
Zamrugał oczami, nie tracił z nich swego wzroku. Widział, jak Itami pochyliła się nad nim powoli, przymrużyła oczy i pocałowała Atrehu w policzek. Mina Rudego momentalnie się rozpromieniła uśmiechem dość radosnym.
Nie było mowy o popasie w tym miejscu, zwłaszcza zasłanym trupami i przesiąkniętym ich krwią. Kiedy Naharys doszedł do siebie, otrząsnął się z szoku bitewnego, zerknął na swój zakrwawiony sztylet i nagle zalała go fala mdłości. Cisnął nożem w krzaki i potarł łapą zmęczone oczy, musiał pomyśleć nad tym wszystkim. Zorientował się, że czoło miał lepkie od juchy po konfrontacji z przeciwnikami nieznanego pochodzenia. Zerknął na dłoń, całą zakrwawioną i westchnął przygnębiony. A więc tym właśnie jesteśmy, pomyślał Naharys. Bezwzględnymi mordercami, zakorzenionym przez naturę warunkiem do przetrwania, a na negocjacje i pokojowe rozwiązania nie było miejsca.
— Musimy ruszać. - stwierdził Atrehu.
— Taa... - burknął pod nosem Naharys.
Dalszą wędrówkę podjęli dalej w milczeniu i zmęczeniu. Mięśnie drżały pod skórą, wyczerpane wysiłkiem po walce, domagały się odpoczynku i zapasu glukozy. Zwłaszcza Itami, była drobnej postury, po jej chodzie i przyćmionym blasku w oczach było widać, że była wyczerpana, aczkolwiek nadal nie otrząsnęła się z szoku. Gwałtownie reagowała na nawet niewinne otarcie się o brzuch Atrehu, słyszał bicie serca w jej drobnej piersi i przyspieszony oddech. W końcu Atrehu wziął ją na grzbiet, na którym później w końcu zasnęła. Atrehu nie wyglądał najlepiej. Widocznie słaniał się na łapach, mimo swej masywnej budowy, jego chód był arytmiczny i zataczał się, jak pijany, ale to wszystko wina mocy, jakiej zużył w walce. Bywały chwile, kiedy Naharys musiał podtrzymywać towarzysza, chroniąc go tym samym przed upadkiem do pobliskiego rowu, skrytego wśród gąszczu wysokich paproci.
— Paskudnie wyglądasz. - powiedział spokojnie Naharys. - Zatrzymajmy się tutaj, skryjemy się w cieniu drzew.
Rudowłosy bez słów zwalił się w gęstwiny malin i momentalnie zasnął ze śpiącą Itami na jego grzbiecie, Naharys wybrał miejsce nieopodal, specjalnie nie wybrał bliższego miejsca. Nie znał zbyt dobrze Atrehu i jego towarzyszki, więc wolał się nie przywiązywać... na razie. Nie spał, miał wyraźne problemy, dlatego żeby się do czegoś przydać, stał na warcie. Czuwał i międzyczasie przegryzał leniwie suszone mięso, jakie zabrał ze sobą. Poza swoim mlaskaniem, las był zaklęty w kompletnej ciszy i spokoju.
— Wszystko w porządku? - zbliżył się i poklepał Naharys'a w ramię, lecz ten zbyt przesadnie zareagował na ten gest. Odsunął się nieco, obnażył kły, ale zamrugał oczami zdezorientowany. To ciągłe napięcie, pamięć wczorajszej bitwy nie dawało mu spokoju... zmęczenie przytępiło mu zmysły.
— Ah, tak... znaczy się... nie. Padam na pysk. - przyznał w końcu Naharys, uznając, że nie było sensu udawać i zgrywać twardziela.
— W takim razie odpocznij, ja i Itami zaczekamy na ciebie. Przy okazji wybiorę się na polowanie.
— Nie. Nie mamy czasu na odpoczynek, musimy dotrzeć do Reachower, każda minuta jest cenna.
— Nie chcę ci ubliżać, ale będąc zaspanym, będzie z ciebie jeszcze mniejszy pożytek.
— Szczerość godna medalu. - odparł Naharys bez cienia sarkazmu. - Dobra... daj mi dwie godziny. Nie więcej.
— Cztery.
— Dwa i pół.
Spał pięć godzin. Atrehu uznał, że nie będzie basiorowi przeszkadzał w odsypianiu nieprzespanej nocy i pozostały czas spędził na baraszkowaniu ze swoją małą medyczką. Kiedy Naharys niechętnie rozchylił powiekę, ujrzał leżącą na rozpartym pod pniem dębu Rudym basiorze, przekomarzającą się z nim w bitwie na romantyczne poszeptywanie między sobą, uśmiechając się przy tym niewinnie. Wyglądało na to, że basior wygrał, bo uraczył medyczkę ciepłym pocałunkiem, w istocie podsycony nutką drobnego erotyzmu. Kiedy Atrehu odłączył się od ust Itami, między ich wargami ciągnęła się stróżka ich śliny, a przy rozlanych na piegowatych policzkach medyczki rumieńcach, wyglądała jeszcze niewinniej. Już rozumiał, co takiego Atrehu w niej widział. W swoim życiu widział wiele wader o podobnej, wręcz niewinnej fizjonomii, dzięki której niejednego potrafiły sprowadzić na manowce, zyskując przy tym korzyści, o jakich nawet większość basiorów nie myślało. Bywały też perfidne i sprytne, a maska niewinności to jedynie zasłona prawdziwej natury. Itami jednak była inna, rozpoznałby to, gdyby było inaczej. Widać po jej charakterze, iż potrzebowała bliskości i opieki kogoś takiego, jak ten Rudy basior... była strachliwa, nieśmiała, wycofana.
— Długo spałem? - zapytał sennym tonem.
Reakcja Itami była nieprzewidywalna. W momencie, gdy zorientowała się, że biały basior już nie śpi, zerwała się z klatki piersiowej Atrehu jak poparzona i wpadła w gęste zarośla z cichym piskiem, przyozdabiając policzki swym w istocie wstydliwym rumieńcem. Naharys uniósł wysoko brew nieco zdziwiony jej zachowaniem.
— Przeszkodziłem wam w czymś?
— Nie, nie - odburknęła Itami i wygramoliła się prężnym skokiem z zarośli i strząsnęła z siebie drobne pyłki, które osadziły się na jej futrze. — Wszystko jest, jak w najlepszym porządku.
Mina Atrehu mówiła jednak co innego. Jednak wam przeszkodziłem, pomyślał Naharys, drapiąc się w swędzącą szyję, zabił komara pożywiającego się na jego policzku.
Dalsza droga minęła im bez przeszkód. Dotarli do doliny, rozległej równiny obficie ukwieconej w polne zioła, nosiła nazewnictwo po długiej, wijącej się rzece Sagary. Jej nurt był niezwykle wartki, a woda zaś połyskiwała od łusek okoni, znajdujących się przy brzegu rzeki. Jeden z okoni wyłonił się z wody w prężnym skoku, zamachał zamaszyście ogonem, aż błysnął złotym refleksem słonecznego światła. Naharys dopiero wtedy zorientował się, jak bardzo jest głodny. A tak się składa, że naszła go ochota na rybę. Ślina momentalnie zalała mu pysk, gdy przypomniał sobie łagodnie solony, delikatny smak rybiego mięsa, kiedy jeszcze mieszkał na północy. Rzeka była wąska, więc samotny zwalony pień bez problemu spinał oba brzegi, podejrzewali więc, że to nie przypadek natury, lecz czyjeś dzieło. Nie zastanawiali się zbyt długo. Atrehu i Itami przeszli na drugą stronę, lecz widząc Naharys'a z tyłu, Rudy basior zwrócił się w jego stronę. Naharys stał pośrodku imitacji mostu i jak wygłodniały niedźwiedź czatował na okaz, który wyskoczy z rzecznej toni.
— Co ty robisz? - zapytał ze zdziwieniem Atrehu.
— Nie widać? Łowię ryby. Rutynowe spożywanie mięsa dziczyzny czy leśnej wieprzowiny mi się kompletnie przejadło. Mam ochotę zjeść rybę.
— Naharys...
— Mówcie mi Exan, to skrócona wersja, a wierzę, że nie chce się wam strzępić języka przez moje długie imię. - przerwał myśl Atrehu, spoglądając na rwący nurt.
— Exan - poprawił się Atrehu. - Mamy pracę do wykonania, chyba wiesz.
— Wiedzieć, to wiem, sklerozy nie mam, ale... - Naharys uniósł wzrok na rudego basiora, unosząc nieco brew. - Wy też od dawna nic nie jedliście, a praca na pusty żołądek jest jak picie gorzały na czczo. Chyba zgodzicie się ze mną. Itami, zjadłabyś coś?
— No... może.. - burknęła pod nosem nieśmiało mała medyczka.
— Przepysznie, a tak poza tym - Naharys ponownie zwrócił swój wzrok ku wodzie. - Kiedy byłem nieprzytomny, co się z wami działo? Pierwsze, co poczułem, jak razi mnie prąd. Aż wszystkie gwiazdy ujrzałem.
Atrehu chwilowo zerknął na swoją małą towarzyszkę, niepewnie wzruszył ramiona, a ona odpowiedziała mu krótkim poważnym spojrzeniem. Przysiadł po chwili na miękkiej trawie i zerknął na błękit nieba, po którym snuły się puchate białe chmury, zwiastujące na resztę dnia dobrą pogodę.
— No więc to było tak. Po tym, jak zarobiłeś błyskawicą, nad nami pojawiła się jakaś skrzydlata postać, sam nie wiem, kim ona była i skąd pochodziła, ale była mroczna. Dosłownie mrok wylewał się z niej, jak woda z pękniętego naczynia. A potem wściekł się, bo widział, co narobiliśmy z jego przydupasami... - Atrehu ugryzł się w język, zerknąwszy wprzód na swoją towarzyszkę, jakby zastanawiał się, czy wypada używać przy niej jarmarcznego języka. -... to był taki krzyk zjawy, aż dzwoniło nam w uszach. A potem jak coś nas nie uderzy... jakby podmuch wiatru. Ja skończyłem z obolałym grzbietem i oczami pełnymi piachu, a Itami cóż... miała szczęście, że krzaki zamortyzowały jej upadek.
— Mieliście szczęście, że żyjecie. - skomentowała Itami.
— Krzyk zjawy mówisz? - spytał Naharys i zastanowił się przez chwilę. - Nasuwa mi się przez głowę pewna myśl... myślicie, że ta postać to... jeden z pomiotów Mileth? — Słyszałem taką legendę - odparł po chwili ciszy Naharys, widząc lekkie zdziwienie na licach towarzyszy. — Że gdy świat zaczynał swój początek, narodził się pierwszy wilk, basior z rodowej linii obecnie panującego nam króla. Do jego pary, nasza bogini stworzyła waderę o ogromnej ambicji i szerokim oglądzie na swe możliwości. Nazwano ją Mileth, czyli w po naszemu " Zemsta" albo "Żądza". Jedno proroctwo, które też mam nadzieje jest częścią legendy mówi, że Mileth umierając, objawił się przed nią demon, który postanowił ukarać jej ród za swoje zbrodnie. Szczeniaki, które poród położył kres życiu Mileth, dorastały z szaleństwem w sobie i tak narodziło się pierwsze zło na ziemi. Potomstwo Mileth, nazywane też pogardliwie "Pomiotami Mileth" utopiło pół kontynentu we krwi mieszańców, jak i tych magicznych, jeśli podejrzewali je o cień zdrady. Powstał nawet kult ku ich czci, który hołduje brutalizm i śmierć, jako środek do oczyszczenia świata z "brudu". Wyruszają na krucjaty w poszukiwaniu Pomiotów, rozesłanych we wszystkich zakątkach światach, uwięzionych w diamencie światła, by je uwolnić, przebudzić i szerzyć słowo Mileth. Zgraja bezwzględnych fanatyków i bezmózgich morderców. Ale to tylko legenda, nie wiadomo, czy jest prawdziwa, czy też nie.
— Yhmm, to nie legenda. To rzeczywistość. - sprecyzował Atrehu.
— Być może... na północy nie mówi się o wyznawcach Mileth. Moi rodacy wymordowali ich wszystkich, co do jednego, a wszelkie chramy i świątynie, zniszczyli. W moich stronach, legendy o pomiotach Mileth to wyłącznie bajania starych wader. No! - zawołał ochoczo Naharys, chwytając w zęby nadlatującego okonia i rzucając nim pod łapy Atrehu. — Bierzcie! Ja złapię też dla siebie.
Nie minęło wiele czasu, jak po polanie rozniósł się zapach pieczonej ryby. Zajadali się nimi z apetytem, a zwłaszcza Itami, która szczególnie upodobała sobie mięso okonia. Atrehu zerknął na pałaszującą rybę Itami i oblizał się po wargach, co nie umknęło uwadze Naharys'owi. Widać było, jak na łapie, że samca ciągnęło do niej, widział to doskonale. Udając, że jest zainteresowany własną porcją, kątem oka obserwował, jak Atrehu zbliżył powoli pysk do ucha wadery i pieszczotliwie uszczypnął ją, na co ona zareagowała stłumionym chichotem. Póki nie zorientowali się, że są obserwowani, wrócił do jedzenia swojej ryby. A potem droga prosto prowadziła do bujnej ściany lasu, która niczym wysoki żywy mur otaczała rozległym pierścieniem dolinę watahy Reachower.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz