Przewracając się na bok, zerknąłem na nowo przybyłą z ciekawością, zastanawiając się jednocześnie, co ona tu właściwie robiła. I co ją łączyło z moją towarzyszką. Niewątpliwie były rodziną. Nim jeszcze poznałem jej imię, w oczy rzuciło się szczególne podobieństwo do Itami. Były niczym dwie krople wody, choć oddzielały je niewielkie różnice, takie jak kolor futra, czy budowa ciała. Spod gęstych, czarnych rzęs spoglądały na mnie duże, okrągłe złote oczy. Przysłonięte były one przez bujną, czarną grzywkę, której końcówki zdobiły złote pasemka, zresztą tak samo, jak końcówka długiego i puchatego ogona. Futro w kolorze biszkoptu z domieszką brązu, przyjemnie kontrastowało z niewielkimi rumieńcami na polikach. Poduszki łap zaś miała czerwone, co musiałem przyznać, nieco dezorientowało. Było to jedyne miejsce, gdzie ów kolor się osadził, aczkolwiek chyba ma go też odrobinkę w uszach. Ciężko stwierdzić w tym miejscu. Trochę tu za ciemno. Byłbym też kłamcą, gdybym rzekł, że wadera nie miała w sobie tego "czegoś". Błysk w dużych, złotych oczach odbijał promienie słoneczne niczym położony w świetle diament. Tak, zdecydowanie przyciągała spojrzenie.
— Muiri, pozwól, że Ci kogoś przedstawię. - Gdy tylko to usłyszałem, wstałem na równe łapy i wypinając pierś, uśmiechnąłem się delikatnie. — To mój przyjaciel... Atrehu. - Przez chwilę miałem wrażenie, że Itami się waha. Finalnie nie do końca wiadomo, czym właściwie dla niej byłem. Nasza relacja od dawna odbiegała od zwykłych znajomych. No, ale niech jej będzie. Przedstawiona mi samica zwróciła na mnie swe spojrzenie, więc ukłoniłem się lekko z należytą gracją, po czym zbliżyłem się do niej i pocałowałem wierzch jej łapy. Zarumieniła się po same uszy, wyglądając przy tym na nieco speszoną. Odsunęła się minimalnie, nie spuszczając ze mnie swych badawczych oczu. Raczej nie była przyzwyczajona do takich gestów ze strony basiorów. Ewentualnie problemem byłem tu po prostu ja sam. Koniec końców nie znała mnie.
Nastała chwila cisza. Dość niezręcznej. Dziewczęta przypatrywały się sobie, to mnie. Jakby żadne nie wiedziało, czy ma się odezwać.
— A to moja siostra, Muiri. - Itami pierwsza przełamała lody, a jej melodyjny, nieco niepewny głosik poniósł się echem po okolicy. Odetchnąłem z ulgą, zerkając w jej oczy.
— Masz śliczną siostrę, Itami. Czy w waszej rodzinie wszystkie wadery wyglądają tak urokliwie? - Uśmiechnąłem się delikatnie do Pań, które chyba w końcu nieco odzyskały rezon. Dobrze, bo zaczynałem mieć dość tej krępującej sytuacji.
— Wiadoma sprawa jest, że... piękniejsze geny odziedziczyłyśmy po matce, prawda Itami? - Zadziorne spojrzenie wadery powędrowało w stronę siostry, a ta twierdząco kiwnęła głową.
— Nie inaczej. - Mając je teraz obok siebie, chichoczące i uśmiechnięte, dostrzegłem, że Muiri jest wyższa od Itami, ale ta zaś wygrywała gracją i wdziękiem. I była dużo smuklejsza. Mógłbym porównywać je tak bez końca, lecz z drugiej strony po co? Obydwie były piękne, młode i należało je traktować z należytym szacunkiem. — Masz jakąś sprawę?
— Tak... cóż... matka kazała mi cię poszukać i sprowadzić do domu. Chce z tobą porozmawiać. Na osobności i na poważnie. - Zmrużyłem swoje oczy, analizując słowa wadery. Byłem bardziej niż pewien, o czym jej mama chciała z nią porozmawiać - Sagel. To imię w mych myślach wypowiadałem z czystym jadem. Kundel się nie odczepi, ale niech tylko spróbuje tknąć Itami, a pożałuje.
— Czyli musisz już iść? - Zapytałem, choć przecież znałem odpowiedzieć. Nie mniej zrobiło mi się przykro. Było tak cudownie. Tak gorąco i jednocześnie romantycznie. Nie wiedziałem też, kiedy będziemy mogli to powtórzyć. Dlatego... A szlag by to trafił. Smutny wzrok Itami był wystarczająco bolesny. Musiałem ją pocieszyć, tylko... jak? — Szkoda... ale zaczekaj chwilkę...
— Na co? - Uśmiechnąłem się tajemniczo, dostrzegając coś ładnego pomiędzy krzewami dzikich malin. ~ Ale ze mnie romantyk. ~ Pomyślałem, szczerząc się do siebie.
— Wybacz, muszę na chwilę na stronę... wiesz, urologia i te sprawy. - Puściłem jej oczko przez ramię, po czym wszedłem w zarośla. Chwilę zajęło, nim odnalazłem to, czego szukałem. Syknąłem cicho, odsunąwszy garść zieleniny, która nieprzyjemnie kłuła mnie w łapy. Nie zaprzestałem jednak swych czynów, a będąc już u źródła, delikatnie odciąłem łodyżkę od prącia. I z uśmiechem na pysku zawróciłem. Chichocząc jak szczeniak, wyszedłem waderze naprzeciw, po czym z dumą wsunąłem za jej ucho piękny, czerwony kwiat. Pachniał równie cudownie, jak jego właścicielka, więc winien zdobić jej postać.
— Czy ty na prawdę musiałeś iść za potrzebą, czy powiedziałeś to, by mieć pretekst?
— To już zostawiam do twojej własnej interpretacji. No to do następnego, maleńka. - Mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, gdy ruszyłem w stronę wzgórza. Miałem nader dobry humor i nie było specjalnie trudną zagadką, czyja to zasługa. Nim zniknąłem wśród krzewów, coś jednak mnie tknęło. Odwróciwszy się do wadery, puściłem jej perskie oczko, po czym z szerokim uśmiechem odsłoniłem swój puchaty ogon. Oczy Itami powędrowały za tym ruchem, a pyszczek rozwarł się w zdziwieniu. Parsknęła cichym śmiechem, kręcąc przy tym łbem. No, teraz byłem bardziej niż pewien, iż wadera zrozumiała przekaz.
*
Szwendałem się po terenach watahy przez jakąś godzinę. Nudziło mi się, bardzo. Nie miałem zbytniego planu, co począć dalej. Było jeszcze dość wcześniej. Pogoda jednak nie rozpieszczała. Słońce dość brutalnie rzucało swe promienie. Duchota wyczuwalna w powietrzu nieprzyjemnie drażniła płuca. Ciężko się oddychało. A przecież jeszcze niedawno było tak przyjemnie. Lekki wiaterek rozwiewał moje futro i chłodził skórę. Obecnie mógłbym się roztopić. Zostałaby ze mnie mokra plama. O ile i to nawet. Może bym wyparował i zniknął w odmętach świata.
Ciekawe, czy ktoś by za mną tęsknił. No, nie licząc Itami, tego byłem bardziej niż pewien. I co jak co, im dłużej o niej myślałem, tym mocniej docierały do mnie pewne fakty. Po pierwsze ta niska, słodka wadera wdarła się do mego serca. Nieproszona, a do tego z wdziękiem i klasą, zagościła tam na stałe. I nie wiem już, czy to zauroczenie owładnęło nas oboje, czy było to tylko jednostronne. Ewidentnie czuła to samo, a może nawet bardziej. Widziałem to uwielbienie w jej oczach, podsycane pożądaniem. I fakt, iż była chętna oddać mi swe ciało, tylko mnie w tym przekonaniu utwierdzało.
Jak chciałem, oh jak bardzo jej wtedy pragnąłem. Wystarczył jeden ruch, a naznaczyłbym ją jako swoją. Ten jej przydupas mógłby się wypchać. Odebrałbym mu satysfakcję z bycia jej pierwszym. Pieprzyłbym ją długo. Tak, by widziała gwiazdy. Jęczałaby głośno, wijąc się pode mną niczym wąż.
Tylko... Itami nie była rzeczą, którą sobie mogłem wziąć i potraktować jak zabawkę. Była młodą, piękną samicą, dopiero co wkraczającą w ten brutalny świat. Otoczka niepewności, strachu i spoglądanie na rzeczywistość przez różową mgiełkę już teraz zaczynała ustępować. Wadera była mądra, niezwykle bystra, ale przy tym słaba psychicznie. Duża dawka stresu bardzo negatywnie na nią wpływała. I o ile jej odwaga ujawniała się tylko w nagłych przypadkach, tak w kwestii Sagel'a była bezbronna.
Martwiłem się, zostawiając ją samą. Nawet w domu mogła go spotkać. Skrzywdziłby ją, tego byłem pewien. Działaby jej się krzywda, a ja nie miałbym szans zrobić czegokolwiek. I z tego powodu i mnie dopadały wątpliwości. Czy to w ogóle ma sens i jej pewien? To ta jedna jedyna na całe życie, z którą założę rodzinę i spłodzę potomstwo?
Lubiłem ją, to na pewno. Bałem się o jej bezpieczeństwo i chciałem chronić przed złem tego świata. Uwielbiałem słuchać jej głosu, a zwłaszcza, gdy się śmiała. Miała też bardzo piękny uśmiech. gdy to robiła, w kącikach jej ust pojawiały się dołeczki, a oczy nabierały blasku. Pragnąłem także jej ciała, ale... czy to wystarczyło, by uznać mnie za partnera godnego jej postaci? W tej kwestii nie wypadałem najlepiej. Druga, równie ważna kwestia to ja sam, a raczej sprawa mojej niewierności. Bo fakt, że ją zdradzę wcześniej czy później był pewien jak to, że jutro nastanie nowy dzień. Nigdy nie lubiłem trzymać się tylko jednej. To nie dla mnie. Domowe ognisko, partnerka, która czeka na ciebie w domu z ciepłą kolacją... Już teraz czuję, jak serce przyśpiesza swe bicie. Lubiłem swą niezależność i możliwość wyborów. Samice same niejednokrotnie pakowały mi się do łóżka, a ja korzystałem ze wszystkiego, co mi oferowały.
Związek z Itami jednak spowodowałby nieodwracalne zmiany. A nie chciałem jej krzywdzić. Niczego bardziej się nie bałem, niż widzieć ból w jej pięknych oczach. Może powinienem odpuścić? Dopilnować, by ten drugi się do niej nie zbliżył, ale jednocześnie dyskretnie zakończyć romans, nim się zaczął? Byłem pewien, że znajdzie kogoś bardziej wartościowego. Kogoś, kto będzie ją kochał i tylko ją pragnął. Basiora, który zadba o jej bezpieczeństwo, nauczy odwagi, dzięki któremu otworzy się na świat i zacznie czerpać garściami.
Westchnąłem ciężko, opadając na miękką trawę. To nie była łatwa sytuacja. Nie wiedziałem, co robić. Z jednej nie chciałbym jej stracić, a z drugiej...
Zamyślonym wzrokiem spojrzałem w bezchmurne niebo. Wróciłem wspomnieniami do czasów sprzed dołączenia do watahy. Przez rok wędrowałem, nim znalazłem się tutaj. Odbyłem zatem długą drogę. Spotkałem wiele postaci, zwiedziłem kawał świata. Nigdzie jednak na dłużej nie zastałem miejsca. Ze stolicy wyniosłem się po kilku dniach. I więcej moja łapa tam nie postanie.
Miasto było oczywiście przepiękne i przeogromne. a przy tym urodzajne i gęsto zaludnione. Uważane przez wszystkich za księstewko z bajki, wiecznie pijane i rozbawione, którego nikt nie traktuje poważnie. Przybywający do miasta kupcy i inni podróżni powiadają, że stolica jest zaczarowanym miejscem, gdzie każdy się zakochuje i nie chce z niego wyjeżdżać. Wisiało nad kanionem. Pośrodku stolicy na niewielkim wzniesieniu stał zamek Króla. Dumnie piął się ku niebu, a jego pozłacane ściany, mieniły się w wszelakimi kolorami. Przy nim wszystko inne to zlepek drewna i kamieni. Wzgórze świątynne otaczały trzy okrągłe pierścienie oddzielone od siebie wodą, ale połączone tunelami tak, aby przez miasto mogły przepływać turystyczne łódki. Mają też więcej mostów, niż Dailoran dróg, a budynki są niczym góry. Wysokie i majestatyczne. Hojnie przyozdobione różnymi wzorkami i rzeźbami oraz drogocennymi metalami.
Z drugiej strony doliny zaś była wysoka Iglica, odbijająca promienie słońca niczym pchnięty w niebo nóż. Ponad to mieszały się tam ciepłe i zimne źródła, dlatego powstawały liczne uzdrowiska. W okolicy znajdowały się także rozległe pola dla rolników, którzy uprawiali żywność i hodowali zwierzęta, aby zaopatrzyć miasto w mięso. Widok zapierający dech w piersi. Z każdego zakątka rozpościerał się widok na okolicę pełną zielonych dolin, gdzie wolno płynęła rzeka, a wśród nich również i wysokie wodospady. Majestatyczne pasma górskie oddzielały tereny stolicy od innych watah i chroniły mieszkańców przed mroźnymi północnymi wiatrami. Na łąkach, wśród strumieni i jezior pasły się ogromne stada oswojonych i dzikich zwierząt.
Miasto było oczywiście przepiękne i przeogromne. a przy tym urodzajne i gęsto zaludnione. Uważane przez wszystkich za księstewko z bajki, wiecznie pijane i rozbawione, którego nikt nie traktuje poważnie. Przybywający do miasta kupcy i inni podróżni powiadają, że stolica jest zaczarowanym miejscem, gdzie każdy się zakochuje i nie chce z niego wyjeżdżać. Wisiało nad kanionem. Pośrodku stolicy na niewielkim wzniesieniu stał zamek Króla. Dumnie piął się ku niebu, a jego pozłacane ściany, mieniły się w wszelakimi kolorami. Przy nim wszystko inne to zlepek drewna i kamieni. Wzgórze świątynne otaczały trzy okrągłe pierścienie oddzielone od siebie wodą, ale połączone tunelami tak, aby przez miasto mogły przepływać turystyczne łódki. Mają też więcej mostów, niż Dailoran dróg, a budynki są niczym góry. Wysokie i majestatyczne. Hojnie przyozdobione różnymi wzorkami i rzeźbami oraz drogocennymi metalami.
Z drugiej strony doliny zaś była wysoka Iglica, odbijająca promienie słońca niczym pchnięty w niebo nóż. Ponad to mieszały się tam ciepłe i zimne źródła, dlatego powstawały liczne uzdrowiska. W okolicy znajdowały się także rozległe pola dla rolników, którzy uprawiali żywność i hodowali zwierzęta, aby zaopatrzyć miasto w mięso. Widok zapierający dech w piersi. Z każdego zakątka rozpościerał się widok na okolicę pełną zielonych dolin, gdzie wolno płynęła rzeka, a wśród nich również i wysokie wodospady. Majestatyczne pasma górskie oddzielały tereny stolicy od innych watah i chroniły mieszkańców przed mroźnymi północnymi wiatrami. Na łąkach, wśród strumieni i jezior pasły się ogromne stada oswojonych i dzikich zwierząt.
Jednak w każdym miejscu czai się ciemność. W tym wypadku były to uprzedzenia samego Króla dotyczące hybryd. Życie tam byłoby stałą udręką i strachem o jutro. Tacy jak ja byli wyłapywani, zamykani, wypędzeni lub zabijani. Rodowód miał w tym pięknym od zewnątrz, a zepsutym w środku miejscu istotne znaczenie i nikogo nie omijały prześladowania rasowe. Niby mógłbym kłamać, ale... Po ojcu odziedziczyłem wilczy wzrost, więc zdecydowanie byłem za duży, jak na lisa. Budową ciała również go nie przypominałem. Ważną kwestią jest również społeczeństwo, które w rytm królowi, tańczyło, jak im grał. Tym samym było wielu takich, co gardzili, a wręcz nienawidzili hybryd i śmiało okazywali swe negatywne uczucia. Plucia jadem nie ma tam końca.
Westchnąłem ponownie i krzywiąc się lekko, rozprostowałem kości, wyciągając się przy tym na całą długość ciała.
— Yhymm... - Zaskoczony czyjąś obecnością, spojrzałem gwałtownie w prawo, skąd dochodziło chrząknięcie. W cieniu między drzewami siedziała nieznana mi dotąd postać. Była to średniej wielkości wadera, której oczy kogoś mi przypominały. Skrzyły się lekko, były duże i niebieskie z domieszką zielonego pigmentu. Miałem także wrażenie, iż odbijają promienie słoneczne. Podniosłem się z ziemi, otrzepując z kurzu, po czym zrobiłem krok w jej stronę. — Wybacz, że przeszkadzam. Atrehu, tak?
— Ym, tak, zgadza się... - Rzekłem dość niepewnie, zastanawiając się jednocześnie, kim ona jest i czego chce. I skąd wiedziała, jak mam na imię. Nie spodziewałem się nikogo spotkać, a już tym bardziej kogoś, kto by mnie szukał. — I... ten... Nic się nie stało. Nie przeszkadzasz. - Było dokładnie na odwrót i przybyszka doskonale zdawała sobie z tego sprawy. Uśmiechnęła się tylko przepraszająco, uprzednio wychodząc z cienia. Nie skomentowała jednak niczego, tylko ze stoickim spokojem lustrowała mnie wzrokiem. Przywykłem do taksujących spojrzeń, lecz z jakiegoś powodu serce szybciej mi zabiło.
Było w niej coś... z jednej niepokojącego, a z drugiej miałem wrażenie, że mnie sprawdza. Czułem niepewność. Skoro ona na mnie patrzyła, ja nie pozostałem jej dłużny. Mogłem przyjrzeć jej się w całości. Była wilczycą o brązowo-kremowej bujnej sierści. Jej smukłe ciało opatulał skórzany płaszcz, a spod gęstych brwi spoglądały na mnie niebiesko-zielone tęczówki. Hipnotyzowały mnie swym odcieniem, a w myślach zaś pojawiła się Itami. Miała długi, lekko skośny pyszczek, który dodawał jej uroku i puchate, sztywno postawione uszy. Bujny ogon zaś zwisał swobodnie, co świadczyło o spokoju. Nie miała zatem agresywnych zamiarów. Mimo swego wieku wadera była naprawdę piękna. — Z kim mam... przyjemność?
Było w niej coś... z jednej niepokojącego, a z drugiej miałem wrażenie, że mnie sprawdza. Czułem niepewność. Skoro ona na mnie patrzyła, ja nie pozostałem jej dłużny. Mogłem przyjrzeć jej się w całości. Była wilczycą o brązowo-kremowej bujnej sierści. Jej smukłe ciało opatulał skórzany płaszcz, a spod gęstych brwi spoglądały na mnie niebiesko-zielone tęczówki. Hipnotyzowały mnie swym odcieniem, a w myślach zaś pojawiła się Itami. Miała długi, lekko skośny pyszczek, który dodawał jej uroku i puchate, sztywno postawione uszy. Bujny ogon zaś zwisał swobodnie, co świadczyło o spokoju. Nie miała zatem agresywnych zamiarów. Mimo swego wieku wadera była naprawdę piękna. — Z kim mam... przyjemność?
— Nazywam się Zuri i jestem mamą Itami. Sądząc po twojej minie, nie spodziewałeś się mnie. - Musiałem wyglądać komicznie, do tego rozdziawiłem paszczę w zdziwieniu, co dotarło do mnie po chwili. ~ Ogarnij się Atrehu! ~ Warknąłem do siebie, przystępując z łapy na łapę.
— Miło mi cię poznać Zuri. Rzeczywiście, jest to dość niespodziewane spotkanie, jednak...
— Itami wiele mi o tobie opowiadała i bardzo chciałam sprawdzić, z kim przystaje moja córka. Spowodowałeś niemałe zamieszanie.... Pobiłeś się z jej narzeczonym, choć znasz ją tylko kilka dni.
— Z całym szacunkiem, Pani, ale jej pożal się Sol partner to zwykły cham i prostak. Itami nie zrobiła nic złego, nie zdradziła go, a ten zwyzywał ją z góry na dół, jakby się sprzedawała. Przy takiej damie jak ty jednak, nie zamierzam przytłaczać wszystkich epitetów, jakim ją obrzucił.
— To nie wyjaśnia...
— Wybacz, że ci przerwę, ale jest na odwrót. Itami jest piękną samicą, pełną wdzięku, co ewidentnie odziedziczyła po tobie. Jest też mądra i opiekuńcza, ale do szczęścia potrzebuje czułości, a nie... wyzwisk. Jej narzeczony stanął nad nią, jakby chciał ją uderzyć. Nie mogłem i nie chciałem stać bezczynnie, gdy ten kundel kładł swe brudne łapska na jej ciele. Nigdy nie pozwolę, by ktokolwiek przy mnie podniósł łapę na waderę. Poza tym i tu muszę powiedzieć to dosadnie — ITAMI, nie jest przedmiotem na sprzedaż! Nie godziła się na to małżeństwo, a tym bardziej na życie przy boku kogoś, kto traktowałby ją jak ladacznicę i swoją własność, której jedynym zadaniem jest rozkładanie łap na zawołanie i rodzenie dzieci.
— Skończyłeś? - Zuri wydawała się niewzruszona tym, co właśnie powiedziałem. Krew mnie zalewała, widząc ją taką spokojną. Jedyne, co się zmieniło, to jej spojrzenie. Dostrzegłem także uśmiech w kącikach oczu, ale co śmiesznego widziała w tej sytuacji? — Jestem świadoma tego, co się wtedy stało, dlatego twoje słowa mnie nie zaskakują. Masz rację. Moja córka jest pełnoletnia i ma prawo podejmować decyzję samodzielnie. Lecz nawet ty możesz ją nieświadomie skrzywdzić. - Słowa Zuri wypowiedziane z nutką smutku, dość boleśnie kłuły mnie w serce. Miała pełną rację. Ja również mógłbym zrobić jej krzywdę. — Widzę, jak bardzo Itami się zmieniła przez te kilka dni. Jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej... zdeterminowanej. Podważyła moje słowa, obroniła cię, a jeszcze niedawno tylko spuszczała wzrok. Daj mi skończyć. - Łapa Zuri wystartowała w górę, nim zdążyłem się odezwać. Chciałem jej przerwać. W ostateczności jednak tylko westchnąłem lekko, kiwając łbem w jej stronę. — Cieszy mnie, że moja córka nabiera pewności siebie i znalazł się ktoś, przy kim czuła się bezpieczna. Zadaj sobie jednak jedno zasadnicze pytanie. Kochasz ją?
— Skończyłeś? - Zuri wydawała się niewzruszona tym, co właśnie powiedziałem. Krew mnie zalewała, widząc ją taką spokojną. Jedyne, co się zmieniło, to jej spojrzenie. Dostrzegłem także uśmiech w kącikach oczu, ale co śmiesznego widziała w tej sytuacji? — Jestem świadoma tego, co się wtedy stało, dlatego twoje słowa mnie nie zaskakują. Masz rację. Moja córka jest pełnoletnia i ma prawo podejmować decyzję samodzielnie. Lecz nawet ty możesz ją nieświadomie skrzywdzić. - Słowa Zuri wypowiedziane z nutką smutku, dość boleśnie kłuły mnie w serce. Miała pełną rację. Ja również mógłbym zrobić jej krzywdę. — Widzę, jak bardzo Itami się zmieniła przez te kilka dni. Jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej... zdeterminowanej. Podważyła moje słowa, obroniła cię, a jeszcze niedawno tylko spuszczała wzrok. Daj mi skończyć. - Łapa Zuri wystartowała w górę, nim zdążyłem się odezwać. Chciałem jej przerwać. W ostateczności jednak tylko westchnąłem lekko, kiwając łbem w jej stronę. — Cieszy mnie, że moja córka nabiera pewności siebie i znalazł się ktoś, przy kim czuła się bezpieczna. Zadaj sobie jednak jedno zasadnicze pytanie. Kochasz ją?
**
Z duszą na ramieniu, zrobiłem krok w stronę drzwi. Serce biło mi nienaturalnie szybko. Nie wiedziałem, czego spodziewać się w środku. Co, jeśli jej ojciec tam był, a co gorsza Sagel? O ile tego pierwszego jeszcze przeżyje, tak widok byłego, jak dla mnie narzeczonego Itami byłby makabryczny w skutkach. Nie chciałem teraz walczyć, ale nie zawahałbym się go zabić, gdyby stanął mi na drodze. Tak więc nabierając głęboko powietrza, zapukałem do dużych, dębowych drzwi. Odetchnąłem głęboko, przygotowując się psychicznie, gdy ze środka dobiegł mnie odgłos szurania pazurów o drewnianą powierzchnię.
— Chwileczkę! - Zamek zazgrzytał, jakby dawno nie był naoliwiany, po czym drzwi otworzyły się na rozcież. W progu stanął wysoki, dobrze zbudowany basior o długiej beżowo-kremowej sierści z domieszką czerni. Spojrzał na mnie poważnie swymi złotymi, przenikliwymi oczami, przekrzywiając przy tym łeb.
— W jakiej sprawie?
— Uhmm... Cześć. Czy zastałem Itami w domu?
— Możliwe, a kto pyta? - Basior napiął się lekko, a mięśnie jego pysku stężały. Chyba mojej przyjaciółki nikt nigdy nie odwiedzał, skoro wszedł natychmiast w tryb obronny. Posłałem mu długie spojrzenie, ale nie było w nich wrogości, więc nieco spuścił z tonu. Jego postawa ciała jednak pozostała taka sama. Nie ufał mi. Zresztą trudno mu się dziwić. Itami prawdopodobnie nie opowiadała nikomu o mnie. Finalnie znamy się tylko kilka dni.
— Mam na imię Atrehu. - Uśmiechnąłem się delikatnie i wypinając pierś, starałem się wyglądać na wyluzowanego i pewnego siebie. W środku jednak czułem dziwny niepokój, którego ni jak nie potrafiłem zdefiniować. Czyżbym bał się spotkania z ojcem Itami?
— Atrehu, i? Czego chcesz od mojej siostry? - Siostry, a więc są rodzeństwem. Nieco mnie zdziwiło, iż wśród nich jest taka różnica. Przypominam sobie, że Itami mi to tłumaczyła. Ona i Muiri były podobne do matki i po niej najwięcej odziedziczyły, zatem on musi być odbiciem swego ojca. Miałem tylko nadzieję, że różnili się charakterem.
— Jestem jej przyjacielem i chciałbym z nią porozmawiać.
— Ah tak? Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę?
— Cóż, chyba najprościej zapytać Itami. - Samiec nie spuszczał ze mnie swojego badawczego, podsycanego podejrzliwością spojrzenia. I ni jak nie wiedziałem, jak go obejść. Nie chciałem teraz odchodzić. Miałem prawo spotkać się z jego siostrą i nawet jeśli by mi zabronił, ja i tak dalej bym tu stał. W końcu musiałaby wyjść z domu.
— W porządku. Wchodź, nie stójmy tak w progu. - Ze zdziwienia rozdziawiłem pysk, co ewidentnie go rozbawiło. Prychnął cicho, lecz nie wyczuwałem w tym pogardy.
Uśmiechnąłem się, otrząsając z letargu, po czym ruszyłem grzecznie za nim, jak ciele za matką.
Od wejścia wchodziło się do małego, prostokątnego przedpokoju, skąd droga prowadziła w dwóch kierunkach. Wnętrze nie wyglądało jednak tak, jak sobie wyobrażałem. Było niezbyt kolorowo, a przynajmniej taki widok powitałem. Spodziewałem się nieco większego wyrafinowania. W końcu mieszkała tu Itami, a jej dusza była czysta i jasna. Tymczasem od progu nie wyczułem tego rodzinnego ciepła, do którego przywykłem. Korytarz był ciemny. Oświetlono go tylko kilkoma kryształkami Neferu. Było czysto, to na pewno. Po lewej mieściły się ciemnobrązowe schody, zaś na wprost znajdowała się duża kuchnia z ciemnymi meblami. Najpewniej mahoń. Pomieszczenie składało się z kilku wiszących i stojących, brązowych szafek oraz różnego rodzaju poukładanych na półkach niezwykle błyszczących półmisków.
Pośrodku kuchni stał potężny stół, na którym na białym haftowanym obrusie znajdowała się pojedyncza waza z pięknymi, świeżo zerwanymi kwiatami. Nad stołem wisiał zaś okrągły żyrandol, zdobiony rzadkimi okazami Neferu, które lśniły delikatnie w półmroku. Dosłownie wszystko ozdobione było pięknie pachnącymi, świeżymi kwiatami a gdzieniegdzie dostrzegłem zawieszone na ścianach ramki z wypalonymi ogniem rysunkami. I tu musiałem odwołać to, co myślałem na początku. Kuchnia to magiczne miejsce, w którym dało się czuć rodzinną atmosferę.
Podłoga wykonana była z modrzewiowych desek, a niedaleko okna nieco w ścianie umieszczony został ogromny, kamienny posąg. Najprawdopodobniej wizerunek Bogini Sol. W kuchni znajdowały się także drzwi, prowadzące najpewniej do łazienki. Były zdobione wzorami w czterech rogach, które łączyły się ze sobą prostą linią. Piękna, a jednocześnie stara kuchnia przypominała mi trochę mój domek letniskowy nad jeziorem, gdzie bawiłem się jako szczeniak. Podejrzewałem, że sprawowała również rolę pomieszczenia, gdzie przeprowadzane były rozmowy. To takie miejsce, gdzie przyjmuje się gości i dyskutuje o ważnych sprawach. Różnie się to nazywa. Jego zastosowanie jednak chyba wszędzie pozostaje takie same. Pokój spotkań był przeznaczony na sytuację, gdzie musiało być formalnie, ale goście mogli czuć się jak w domu.
Moje bujanie w obłokach przerwało chrząknięcie basiora. Odwróciłem się w jego stronę, dostrzegając, jak z rozbawieniem przyglądał się mi. Musiałem wyglądać komicznie, zwłaszcza rozglądając się po kuchni, do której mnie nie zapraszał. Przeprosiłem szybko, wróciwszy do przedpokoju.
— Więc jesteś bratem Itami? - Zapytałem, by jakoś przełamać ciszę, która między nami nastała. Nie wydawał się chętny do rozmowy, lecz finalnie uśmiechnął się delikatnie.
— Zgadza się. Mów mi Gaspar. - Samiec poprowadził mnie schodami na górę, gdzie znajdowały się cztery pary drzwi. Zgadywałem, iż każde z nich to sypialnia. — Itami chyba śpi, a przynajmniej spała jeszcze niedawno.
— Będzie trzeba ją obudzić. Oby tylko nie wstała lewą łapą. - Zaśmiałem się nerwowo, przypominając sobie, jak niechcący obudziłem swoją macochę. Na samo wspomnienie jej demonicznego oblicza dostawałem zimnych potów.
— Zostaw to mnie. - Gaspar wydawał się o wiele bardziej pewny siebie. W końcu to jej brat, więc chyba na niego inaczej reagowała, lub może robił to już kiedyś? — Itami, obudź się! - Tylko tyle zdołałem zarejestrować, nim wkroczył do pokoju Itami bez uprzedzenia. Nie wiedziałem, co się dzieje w środku, gdyż zasłaniał mi widok, ale ze środka dało się słyszeć przeciągłe ziewnięcie. Uśmiechnąłem się delikatnie. Słodki to był dźwięk.
— Co jest, Gaspar?
— Masz gościa. - Odparł i w tym momencie rozchylił szerzej drzwi, pozwalając mi w końcu wejść do środka. Mina Itami była bezcenna. Rozwarła szerzej pyszczek, a w jej oczach dostrzegłem błysk. Na chwilę się zwiesiła, jakby przetwarzała informacje, nim finalnie uśmiechnęła się szeroko. Nie spodziewała się mnie. Uwielbiam sprawiać jej niespodzianki.
— Atrehu? Co ty tutaj robisz? - Jeszcze raz potarła swe oczka, ewidentnie niedowierzając, że tu jestem. Widać było, że jeszcze się nie rozbudziła. Wyglądała tak słodko po wstaniu. Jej futro było potargane we wszystkich kierunkach, miałem ochotę przeczesać je palcami.
— Skończyłem służbę w mieście, więc pomyślałem, że zajrzę do ciebie i sprawdzę, czy dobrze się miewasz.
— Taki przyjaciel to skarb. - Zerknąłem na Gaspara zdziwiony, lecz ten tylko znacząco spoglądnął na siostrę, po czym odszedł w stronę schodów. Odprowadziłem go wzrokiem, po czym pewnie wkroczyłem do pokoju Itami. Nie zdążyłem się rozglądnąć, gdy wadera pojawiła się niespodziewanie blisko mnie. Nim zrobiłem cokolwiek, wspięła się na palcach i wbiła w moje usta. Pocałunek był gorący i słodki, aż zadrżałem cały w środku. Gdy się odsunęła, czułem przyjemne pieczenie w miejscu, gdzie nasze wargi się zerknęły. Zlizując z pyska jej smak, dostrzegłem, jak oblewa ją rumieniec, a serce przyśpiesza swe bicie. Nabrałem ochoty, by to powtórzyć, ale tym razem dłużej. O wiele, wiele dłużej.
— Wybacz, nie wiem, co we mnie wstąpiło.
— Nic się nie stało, w sumie to było... - Jeszcze raz polizałem usta, mrucząc przy tym zmysłowo. — Nawet miłe.
— Jak namówiłeś brata, żeby cię wpuścił? Nie pamiętam, żebym ci go przedstawiała, a on z natury nie ufa nieznajomym.
— Powiedziałem po prostu, że jestem twoim przyjacielem. - Uśmiechnąłem się szeroko, czochrając ją po główne. Tak bardzo brakowało mi zapachu jej ciała. — Chciałem cię po prostu zobaczyć. Widzę, nadal masz ten kwiatek. - Wadera instynktownie dotknęła czerwonego płatka, który przecudnie się na niej prezentował, po czym spojrzała mi w oczy.
— Ah, tak. A czemu chciałeś mnie zobaczyć? - Zdębiałem, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć. W gruncie rzeczy nie wiedziałem nawet, jak się tutaj znalazłem i po co. Z jednej strony nie chciałem obarczać jej swoimi problemami, a z drugiej niczego tak nie pragnąłem, jak znaleźć się przy niej. Dwa, zupełne odmienne pragnienia, które nakładały się na siebie i powodowały zamęt w mojej głowie.
— Ja... Cóż... Bo widzisz... Ja... - Słowa ugrzęzły mi w gardle i za cholerę nie chciały go opuścić. Nie wiedziałem tylko, czy było to spowodowane stresem, czy faktem, że wadera stała blisko mnie, a mój wzrok mimochodem powędrował na jej usta. Tak kuszące i słodkie. Nie potrafiłem oprzeć się pokusie, która okazała się silniejsza. Zaatakowałem je, wbijając się w słodycz i wprawiając nasze języki w zmysłowy taniec. Itami z początku zaskoczona i zdezorientowana nie oddała od razu pocałunku, lecz już po chwili łapczywie sięgała po rozkosz. Trwało to dość długo, nim oderwaliśmy się od siebie i z trudem łapiąc hausty powietrza, uśmiechaliśmy się do siebie głupkowato. Musnąłem opuszkami jej policzek i składając ostatniego całusa, odsunąłem się nieco.
— Yhm... Cóż, masz już odpowiedź dlaczego.
— Straciłeś swój wolny czas po pracy, byleby tu przyjść i mnie pocałować?
— Cóż mogę rzecz. Przy tobie zapominam języka w gębie, że nie wspomnę o racjonalnym myśleniu. - Itami wybuchła głośnym, melodyjnym śmiechem, który poniósł się echem po jej pokoju. Podeszła bliżej, wtulając się w mą pierś. Czułem jej przerywany oddech, wciąż nieunormowany po tym małym zbliżeniu. Uśmiechnąłem się słodko, mrucząc jej do ucha.
— Jesteś kochany, Atrehu. - Szepnęła, zadzierając głowę do góry, by spojrzeć już poważniej w moje oczy. — Ale teraz tak na poważnie. Co się stało?
— Czemu miałoby się coś dziać?
— Powiedzmy, że mówi mi to szósty zmysł. Więc?
— Chodzi o to, że... Eh...
— Proszę, powiedz...
— Gdy się rozdzieliliśmy, otrzymałem zastępstwo za kolegę, któremu urodziło się szczenię. Tyle tylko, że był on z innej grupy, niż ja, więc musiałem być w duecie z jego partnerem... A ten... Nienawidzi hybryd, więc możesz sobie wyobrazić, jak mocno musiałem się męczyć. Wywiązała się mała walka. Zmusił mnie do obrony, a w konsekwencji sprowadziłem go do parteru. Pewnie trwałoby to dłużej i skończyło się gorzej, gdyby nie głównodowodzący mojej zmiany. Kazał mu za przeproszeniem spierdalać albo zgłosić się do Alfy, który przecież akceptuje hybrydy na swoim terenie, więc tamten odpuścił, rzucając na końcu, że nigdy nie będę jednym z nich.
— Salem to dupek... Wybacz, przerwałam ci...
— W porządku... Chodzi o to, że... Nie wiem, czemu się tutaj znalazłem, ale pomyślałem, a raczej nie myślałem, ale coś mnie tu wzywało, więc... Oto jestem. - Skończyłem historię i niepewnie przyjrzałem się mimice jej twarzy. Itami nie powiedziała niczego, tylko nagle wtuliła się w moją pierś.
— Już dobrze, jestem przy tobie. - Zamruczała, pieszcząc łapą mój policzek, po czym ponownie zbliżyła swe usta. Pocałunek tym razem był powolny i zmysłowym.
— Itami... - Szepnąłem do jej ucha, gdy tak kreśliła całusami drogę od pyska w dół przez pierś. Serce zaczęło galopować mi w piersi. Itami schyliła się, nurkując głową pod brzuch. Próbowałem się odsunąć, w końcu nie po to tu przyszedłem. Dostrzegając jednak jej spojrzenie, zatrzymałem się natychmiast, pozwalając, by weszła pode mnie. Nań poczułem dotyk jej języka między udami, a z gardła wyrwał się jęk. I niech mi Sol świadkiem, jak bardzo pragnąłem więcej, gdy drzwi niespodziewanie się otworzyły, a w progu stanęła przerażona, a raczej kompletnie oszołomiona Muiri... No pięknie...
Wzdrygnąłem się nieznacznie, gdy lodowata woda zetknęła się ze skórą. To było dokładnie to, czego potrzebowałem, by ochłonąć i nieco trzeźwiej przyjrzeć się niektórym aspektom. Nie było to jednak takie proste, gdyż każdy powrót do rozmowy z Zuri wzniecał płomień w moim sercu. Miała po części rację, lecz z wieloma rzeczami się nie zgadzałem. Nie mniej nie wiedziałem już, co robić dalej. Do tego w ostatniej chwili otrzymałem wiadomość, że mam się wstawić na warcie. Tristanowi zachorowała nowonarodzona córeczka, więc zgłosił nieobecność na czas nieokreślony.
Oczywiście nie ma w tym nic złego, ale... Muszę pracować z grupą, którą niekoniecznie lubię. Są dość gburowaci, a do tego tak jak Lorund, nie przepadają za hybrydami. Byłem zatem bardziej niż pewien, że to będzie... ciężkie. I o ile na wyzwiskach się zacznie, modliłem się do Sol, by nie wszczynali kłótni. Naprawdę nie miałem głowy do rozstrzygania sporu mego pochodzenia. ~ Cholera, przecież ja się na świat nie pchałem! ~ Warknąłem donośnie, czując ogień w oczach, po czym zakręciłem korek, wychodząc spod prysznica i jeszcze ociekający wodą, ruszyłem na spotkanie z idiotami...
— Jeśli jeszcze raz zbliżysz się w ten sposób do mnie, odezwiesz się tymi słowami, zrobisz krok lub cokolwiek, by sprowadzić mnie do parteru, a zamienię twoje nędzne życie w piekło! - Wysoki basior o atletycznej, wręcz wychudzonej sylwetce spojrzał na mnie z nienawiścią. W jego mysio-szarych tęczówkach odbijała się czysta zawiść. Zawarczał głośno, gdy zbliżyłem swe kły do jego szyi.
— Takich jak Ty, odmieńcze powinno się palić na stosie!
— Jesteś żałosny. Mały, biedny i słaby szczeniak, którego nie kochają rodzice, więc wyżywa się na innych.
— Zamknij się! - Krzyknął, szamotając pode mną i kłapiąc pyskiem, próbował wgryźć się w moje ciało. Nieco mnie bawiły jego próby, lecz w ostateczności odsunąłem się od rozjuszonego samca. Wstał, otrzepując swe brudne brązowo-granatowe futro, a kły zalśniły w słońcu. Spojrzałem na niego beznamiętnie. To naprawdę nie był mój dzień.
— Dlaczego tak bardzo nienawidzisz hybryd? - Przekrzywiłem łeb w bok, przyglądając się jego poczynaniom. Próbował wyglądać groźne, lecz w starciu ze mną nie miał szans. Powinienem być ostrożniejszy. Fanatycy nie myślą trzeźwą. Napędzani adrenaliną i gniewem, rzucają się bez ostrzeżenia.
— Jesteście mutantami, mieszanką dwóch ras. Jesteście brudni i niegodni mocy, którą w sobie macie!
— Tylko dlatego, bo nasi rodzice się w sobie zakochali, a matka wydała mnie takiego na świat?
— Jesteś marginesem społecznym, który rozprzestrzenia się niczym robactwo. Wylęgliście się i szerzycie te swoje głupie zabobony o równości gatunków! Czystokrwiste wilki zostały stworzone na najsilniejsze. To my jesteśmy główną siłą napędową tego świata, a inne rasy mają nam służyć! Nie ma niczego pomiędzy!
— I mówisz to ty? Zwykły wilczek o niskim ilorazie inteligencji, który nie ma własnego zdania, tylko durnie idzie za tłumem rozkapryszonych innych idiotów, którzy uważają się za lepszych?
— Nic nie rozumiesz! Jesteś zakałą tego miejsca, przeklęty mieszańcu! - Im dłużej trwała ta wymiana argumentów, tym mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że basiorowi brakuje kilku klepek. Nie jest w stanie racjonalnie spojrzeć na sytuację, a jedynie przytłacza słowa nienawiści bez żadnego kontekstu. I sam nie wie, z jakiego powodu tak bardzo nienawidzi takich, jak ja.
— Posłuchaj, to, że ktoś pochodzi z takiej, a nie innej rodziny, nie czyni go wcale gorszym. Ja się nie czepiam twojej, więc ty się odpieprz od mojej.
— Ha! Nigdy. Pozbędę się ciebie stąd i z uśmiechem na pysku pożegnam Twoje nędzne życie!
— Eh... Jesteś męczący. Nawet nie potrafisz wyjaśnić powodu swojej nienawiści.
— Najwidoczniej twój mały móżdżek mieszańca nie jest w stanie tego zrozumieć. To kolejny powód do tego, by niszczyć hybrydy. Jesteście głupi i niedomyślni, nie potrzebujemy takich! - Jego wrzask poniósł się echem po okolicy i gdy szykował się do skoku, wbijając ostre pazury w ziemię, zza drzewa wyszedł głównodowodzący mojej grupy. Spojrzał z niesmakiem na całą sytuację, po czym stanął między nami. Gdyby wzrok mógłby zabijać, to ten kundel byłby już dawno martwy.
— Pedro, znasz zasady. - Rzekł wysokim barytonem, wlepiając w niego swe ślepia. Ametystowe oczy zwężyły się niebezpiecznie, a z gardła wydobył warkot.
— Nie interesują mnie! Dlaczego bronisz tego brudasa!?
— Wyrażaj się szczeniaku. Nie muszę ci się tłumaczyć. Znaj swoje miejsce!
— Ale...
— Żadnych "Ale"! Nasz Alfa akceptuje na swoim terenie hybrydy i dopóki to on tu rządzi, nie masz prawa wszczynać bójki z powodu swoich przekonań. Jak ci się coś nie podoba, to Salem z pewnością chętnie cię wysłucha. - Ton jego głosu zniżył się niebezpiecznie, jakby insynuował, że to nie skończyłoby się dobrze. Pedro, bo tak miał na imię ten piesek, wzdrygnął się, po czym fukając z frustracji, tupnął łapą o ziemię jak małe szczenię.
— Jeszcze się policzymy. Nigdy nie zostaniesz jednym z nas! - Wysyczał z furią, robiąc się przy tym cały czerwony, a dym dosłownie ulatywał z jego uszu i odwróciwszy się, ruszył pędem przed siebie. Odetchnąłem z ulgą, a adrenalina dość gwałtownie opuściła moje ciało. Czułem się wypompowany i wypruty.
— W porządku, Atrehu? - Spojrzałem z wdzięcznością na Redar'a, kiwając mu łbem.
— Tak, dziękuję. Wszystko dobrze. - Było dokładnie na odwrót, a mój wybawca nie był ślepy. Mogę wiele powiedzieć o tym masywnym, srebrno-granatowym basiorze o błękitnych jak niebo oczach, lecz nigdy nie odmówiłbym mu bystrości. Kto jak kto, ale Redar rozumiał więcej, niż większość tu razem wziętych. Zbliżył się do mnie, po czym położył swą łapę na moim ramieniu.
— Idź odpocząć. Zasłużyłeś. - Rzekł, po czym odszedł, zostawiając mnie samego z moimi myślami... I wielka Sol mi świadkiem, naprawdę potrzebowałem tego spokoju. Zamiast jednak do domu, łapy poniosły mnie w zupełnie innym kierunku...
Stanąłem przed domem swojej przyjaciółki, nie do końca wiedząc, co dokładnie tu robię. Nie rozumiałem, dlaczego zawędrowałem w to miejsce. Czyżbym jakoś instynktownie szukał pocieszenia w ramionach Itami? Jej zapach działał na mnie kojąco, a widok uśmiechu na pysku rozgrzewał duszę i odpędzał wszelkie demony. Przy niej zapominałem o Bożym Świecie. A niczego bardziej w tej chwili nie pragnąłem, jak przytulić się do niej i odpłynąć myślami do krainy szczęścia.Oczywiście nie ma w tym nic złego, ale... Muszę pracować z grupą, którą niekoniecznie lubię. Są dość gburowaci, a do tego tak jak Lorund, nie przepadają za hybrydami. Byłem zatem bardziej niż pewien, że to będzie... ciężkie. I o ile na wyzwiskach się zacznie, modliłem się do Sol, by nie wszczynali kłótni. Naprawdę nie miałem głowy do rozstrzygania sporu mego pochodzenia. ~ Cholera, przecież ja się na świat nie pchałem! ~ Warknąłem donośnie, czując ogień w oczach, po czym zakręciłem korek, wychodząc spod prysznica i jeszcze ociekający wodą, ruszyłem na spotkanie z idiotami...
***
Było gorzej niż myślałem. Gniew palił mnie w gardło, a serce niebezpiecznie kołatało w piersi. Obnażyłem kły i wspomagając się TYM głosem, stanąłem nad jednym ze strażników. — Jeśli jeszcze raz zbliżysz się w ten sposób do mnie, odezwiesz się tymi słowami, zrobisz krok lub cokolwiek, by sprowadzić mnie do parteru, a zamienię twoje nędzne życie w piekło! - Wysoki basior o atletycznej, wręcz wychudzonej sylwetce spojrzał na mnie z nienawiścią. W jego mysio-szarych tęczówkach odbijała się czysta zawiść. Zawarczał głośno, gdy zbliżyłem swe kły do jego szyi.
— Takich jak Ty, odmieńcze powinno się palić na stosie!
— Jesteś żałosny. Mały, biedny i słaby szczeniak, którego nie kochają rodzice, więc wyżywa się na innych.
— Zamknij się! - Krzyknął, szamotając pode mną i kłapiąc pyskiem, próbował wgryźć się w moje ciało. Nieco mnie bawiły jego próby, lecz w ostateczności odsunąłem się od rozjuszonego samca. Wstał, otrzepując swe brudne brązowo-granatowe futro, a kły zalśniły w słońcu. Spojrzałem na niego beznamiętnie. To naprawdę nie był mój dzień.
— Dlaczego tak bardzo nienawidzisz hybryd? - Przekrzywiłem łeb w bok, przyglądając się jego poczynaniom. Próbował wyglądać groźne, lecz w starciu ze mną nie miał szans. Powinienem być ostrożniejszy. Fanatycy nie myślą trzeźwą. Napędzani adrenaliną i gniewem, rzucają się bez ostrzeżenia.
— Jesteście mutantami, mieszanką dwóch ras. Jesteście brudni i niegodni mocy, którą w sobie macie!
— Tylko dlatego, bo nasi rodzice się w sobie zakochali, a matka wydała mnie takiego na świat?
— Jesteś marginesem społecznym, który rozprzestrzenia się niczym robactwo. Wylęgliście się i szerzycie te swoje głupie zabobony o równości gatunków! Czystokrwiste wilki zostały stworzone na najsilniejsze. To my jesteśmy główną siłą napędową tego świata, a inne rasy mają nam służyć! Nie ma niczego pomiędzy!
— I mówisz to ty? Zwykły wilczek o niskim ilorazie inteligencji, który nie ma własnego zdania, tylko durnie idzie za tłumem rozkapryszonych innych idiotów, którzy uważają się za lepszych?
— Nic nie rozumiesz! Jesteś zakałą tego miejsca, przeklęty mieszańcu! - Im dłużej trwała ta wymiana argumentów, tym mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że basiorowi brakuje kilku klepek. Nie jest w stanie racjonalnie spojrzeć na sytuację, a jedynie przytłacza słowa nienawiści bez żadnego kontekstu. I sam nie wie, z jakiego powodu tak bardzo nienawidzi takich, jak ja.
— Posłuchaj, to, że ktoś pochodzi z takiej, a nie innej rodziny, nie czyni go wcale gorszym. Ja się nie czepiam twojej, więc ty się odpieprz od mojej.
— Ha! Nigdy. Pozbędę się ciebie stąd i z uśmiechem na pysku pożegnam Twoje nędzne życie!
— Eh... Jesteś męczący. Nawet nie potrafisz wyjaśnić powodu swojej nienawiści.
— Najwidoczniej twój mały móżdżek mieszańca nie jest w stanie tego zrozumieć. To kolejny powód do tego, by niszczyć hybrydy. Jesteście głupi i niedomyślni, nie potrzebujemy takich! - Jego wrzask poniósł się echem po okolicy i gdy szykował się do skoku, wbijając ostre pazury w ziemię, zza drzewa wyszedł głównodowodzący mojej grupy. Spojrzał z niesmakiem na całą sytuację, po czym stanął między nami. Gdyby wzrok mógłby zabijać, to ten kundel byłby już dawno martwy.
— Pedro, znasz zasady. - Rzekł wysokim barytonem, wlepiając w niego swe ślepia. Ametystowe oczy zwężyły się niebezpiecznie, a z gardła wydobył warkot.
— Nie interesują mnie! Dlaczego bronisz tego brudasa!?
— Wyrażaj się szczeniaku. Nie muszę ci się tłumaczyć. Znaj swoje miejsce!
— Ale...
— Żadnych "Ale"! Nasz Alfa akceptuje na swoim terenie hybrydy i dopóki to on tu rządzi, nie masz prawa wszczynać bójki z powodu swoich przekonań. Jak ci się coś nie podoba, to Salem z pewnością chętnie cię wysłucha. - Ton jego głosu zniżył się niebezpiecznie, jakby insynuował, że to nie skończyłoby się dobrze. Pedro, bo tak miał na imię ten piesek, wzdrygnął się, po czym fukając z frustracji, tupnął łapą o ziemię jak małe szczenię.
— Jeszcze się policzymy. Nigdy nie zostaniesz jednym z nas! - Wysyczał z furią, robiąc się przy tym cały czerwony, a dym dosłownie ulatywał z jego uszu i odwróciwszy się, ruszył pędem przed siebie. Odetchnąłem z ulgą, a adrenalina dość gwałtownie opuściła moje ciało. Czułem się wypompowany i wypruty.
— W porządku, Atrehu? - Spojrzałem z wdzięcznością na Redar'a, kiwając mu łbem.
— Tak, dziękuję. Wszystko dobrze. - Było dokładnie na odwrót, a mój wybawca nie był ślepy. Mogę wiele powiedzieć o tym masywnym, srebrno-granatowym basiorze o błękitnych jak niebo oczach, lecz nigdy nie odmówiłbym mu bystrości. Kto jak kto, ale Redar rozumiał więcej, niż większość tu razem wziętych. Zbliżył się do mnie, po czym położył swą łapę na moim ramieniu.
— Idź odpocząć. Zasłużyłeś. - Rzekł, po czym odszedł, zostawiając mnie samego z moimi myślami... I wielka Sol mi świadkiem, naprawdę potrzebowałem tego spokoju. Zamiast jednak do domu, łapy poniosły mnie w zupełnie innym kierunku...
****
Z duszą na ramieniu, zrobiłem krok w stronę drzwi. Serce biło mi nienaturalnie szybko. Nie wiedziałem, czego spodziewać się w środku. Co, jeśli jej ojciec tam był, a co gorsza Sagel? O ile tego pierwszego jeszcze przeżyje, tak widok byłego, jak dla mnie narzeczonego Itami byłby makabryczny w skutkach. Nie chciałem teraz walczyć, ale nie zawahałbym się go zabić, gdyby stanął mi na drodze. Tak więc nabierając głęboko powietrza, zapukałem do dużych, dębowych drzwi. Odetchnąłem głęboko, przygotowując się psychicznie, gdy ze środka dobiegł mnie odgłos szurania pazurów o drewnianą powierzchnię.
— Chwileczkę! - Zamek zazgrzytał, jakby dawno nie był naoliwiany, po czym drzwi otworzyły się na rozcież. W progu stanął wysoki, dobrze zbudowany basior o długiej beżowo-kremowej sierści z domieszką czerni. Spojrzał na mnie poważnie swymi złotymi, przenikliwymi oczami, przekrzywiając przy tym łeb.
— W jakiej sprawie?
— Uhmm... Cześć. Czy zastałem Itami w domu?
— Możliwe, a kto pyta? - Basior napiął się lekko, a mięśnie jego pysku stężały. Chyba mojej przyjaciółki nikt nigdy nie odwiedzał, skoro wszedł natychmiast w tryb obronny. Posłałem mu długie spojrzenie, ale nie było w nich wrogości, więc nieco spuścił z tonu. Jego postawa ciała jednak pozostała taka sama. Nie ufał mi. Zresztą trudno mu się dziwić. Itami prawdopodobnie nie opowiadała nikomu o mnie. Finalnie znamy się tylko kilka dni.
— Mam na imię Atrehu. - Uśmiechnąłem się delikatnie i wypinając pierś, starałem się wyglądać na wyluzowanego i pewnego siebie. W środku jednak czułem dziwny niepokój, którego ni jak nie potrafiłem zdefiniować. Czyżbym bał się spotkania z ojcem Itami?
— Atrehu, i? Czego chcesz od mojej siostry? - Siostry, a więc są rodzeństwem. Nieco mnie zdziwiło, iż wśród nich jest taka różnica. Przypominam sobie, że Itami mi to tłumaczyła. Ona i Muiri były podobne do matki i po niej najwięcej odziedziczyły, zatem on musi być odbiciem swego ojca. Miałem tylko nadzieję, że różnili się charakterem.
— Jestem jej przyjacielem i chciałbym z nią porozmawiać.
— Ah tak? Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę?
— Cóż, chyba najprościej zapytać Itami. - Samiec nie spuszczał ze mnie swojego badawczego, podsycanego podejrzliwością spojrzenia. I ni jak nie wiedziałem, jak go obejść. Nie chciałem teraz odchodzić. Miałem prawo spotkać się z jego siostrą i nawet jeśli by mi zabronił, ja i tak dalej bym tu stał. W końcu musiałaby wyjść z domu.
— W porządku. Wchodź, nie stójmy tak w progu. - Ze zdziwienia rozdziawiłem pysk, co ewidentnie go rozbawiło. Prychnął cicho, lecz nie wyczuwałem w tym pogardy.
Uśmiechnąłem się, otrząsając z letargu, po czym ruszyłem grzecznie za nim, jak ciele za matką.
Od wejścia wchodziło się do małego, prostokątnego przedpokoju, skąd droga prowadziła w dwóch kierunkach. Wnętrze nie wyglądało jednak tak, jak sobie wyobrażałem. Było niezbyt kolorowo, a przynajmniej taki widok powitałem. Spodziewałem się nieco większego wyrafinowania. W końcu mieszkała tu Itami, a jej dusza była czysta i jasna. Tymczasem od progu nie wyczułem tego rodzinnego ciepła, do którego przywykłem. Korytarz był ciemny. Oświetlono go tylko kilkoma kryształkami Neferu. Było czysto, to na pewno. Po lewej mieściły się ciemnobrązowe schody, zaś na wprost znajdowała się duża kuchnia z ciemnymi meblami. Najpewniej mahoń. Pomieszczenie składało się z kilku wiszących i stojących, brązowych szafek oraz różnego rodzaju poukładanych na półkach niezwykle błyszczących półmisków.
Pośrodku kuchni stał potężny stół, na którym na białym haftowanym obrusie znajdowała się pojedyncza waza z pięknymi, świeżo zerwanymi kwiatami. Nad stołem wisiał zaś okrągły żyrandol, zdobiony rzadkimi okazami Neferu, które lśniły delikatnie w półmroku. Dosłownie wszystko ozdobione było pięknie pachnącymi, świeżymi kwiatami a gdzieniegdzie dostrzegłem zawieszone na ścianach ramki z wypalonymi ogniem rysunkami. I tu musiałem odwołać to, co myślałem na początku. Kuchnia to magiczne miejsce, w którym dało się czuć rodzinną atmosferę.
Podłoga wykonana była z modrzewiowych desek, a niedaleko okna nieco w ścianie umieszczony został ogromny, kamienny posąg. Najprawdopodobniej wizerunek Bogini Sol. W kuchni znajdowały się także drzwi, prowadzące najpewniej do łazienki. Były zdobione wzorami w czterech rogach, które łączyły się ze sobą prostą linią. Piękna, a jednocześnie stara kuchnia przypominała mi trochę mój domek letniskowy nad jeziorem, gdzie bawiłem się jako szczeniak. Podejrzewałem, że sprawowała również rolę pomieszczenia, gdzie przeprowadzane były rozmowy. To takie miejsce, gdzie przyjmuje się gości i dyskutuje o ważnych sprawach. Różnie się to nazywa. Jego zastosowanie jednak chyba wszędzie pozostaje takie same. Pokój spotkań był przeznaczony na sytuację, gdzie musiało być formalnie, ale goście mogli czuć się jak w domu.
Moje bujanie w obłokach przerwało chrząknięcie basiora. Odwróciłem się w jego stronę, dostrzegając, jak z rozbawieniem przyglądał się mi. Musiałem wyglądać komicznie, zwłaszcza rozglądając się po kuchni, do której mnie nie zapraszał. Przeprosiłem szybko, wróciwszy do przedpokoju.
— Więc jesteś bratem Itami? - Zapytałem, by jakoś przełamać ciszę, która między nami nastała. Nie wydawał się chętny do rozmowy, lecz finalnie uśmiechnął się delikatnie.
— Zgadza się. Mów mi Gaspar. - Samiec poprowadził mnie schodami na górę, gdzie znajdowały się cztery pary drzwi. Zgadywałem, iż każde z nich to sypialnia. — Itami chyba śpi, a przynajmniej spała jeszcze niedawno.
— Będzie trzeba ją obudzić. Oby tylko nie wstała lewą łapą. - Zaśmiałem się nerwowo, przypominając sobie, jak niechcący obudziłem swoją macochę. Na samo wspomnienie jej demonicznego oblicza dostawałem zimnych potów.
— Zostaw to mnie. - Gaspar wydawał się o wiele bardziej pewny siebie. W końcu to jej brat, więc chyba na niego inaczej reagowała, lub może robił to już kiedyś? — Itami, obudź się! - Tylko tyle zdołałem zarejestrować, nim wkroczył do pokoju Itami bez uprzedzenia. Nie wiedziałem, co się dzieje w środku, gdyż zasłaniał mi widok, ale ze środka dało się słyszeć przeciągłe ziewnięcie. Uśmiechnąłem się delikatnie. Słodki to był dźwięk.
— Co jest, Gaspar?
— Masz gościa. - Odparł i w tym momencie rozchylił szerzej drzwi, pozwalając mi w końcu wejść do środka. Mina Itami była bezcenna. Rozwarła szerzej pyszczek, a w jej oczach dostrzegłem błysk. Na chwilę się zwiesiła, jakby przetwarzała informacje, nim finalnie uśmiechnęła się szeroko. Nie spodziewała się mnie. Uwielbiam sprawiać jej niespodzianki.
— Atrehu? Co ty tutaj robisz? - Jeszcze raz potarła swe oczka, ewidentnie niedowierzając, że tu jestem. Widać było, że jeszcze się nie rozbudziła. Wyglądała tak słodko po wstaniu. Jej futro było potargane we wszystkich kierunkach, miałem ochotę przeczesać je palcami.
— Skończyłem służbę w mieście, więc pomyślałem, że zajrzę do ciebie i sprawdzę, czy dobrze się miewasz.
— Taki przyjaciel to skarb. - Zerknąłem na Gaspara zdziwiony, lecz ten tylko znacząco spoglądnął na siostrę, po czym odszedł w stronę schodów. Odprowadziłem go wzrokiem, po czym pewnie wkroczyłem do pokoju Itami. Nie zdążyłem się rozglądnąć, gdy wadera pojawiła się niespodziewanie blisko mnie. Nim zrobiłem cokolwiek, wspięła się na palcach i wbiła w moje usta. Pocałunek był gorący i słodki, aż zadrżałem cały w środku. Gdy się odsunęła, czułem przyjemne pieczenie w miejscu, gdzie nasze wargi się zerknęły. Zlizując z pyska jej smak, dostrzegłem, jak oblewa ją rumieniec, a serce przyśpiesza swe bicie. Nabrałem ochoty, by to powtórzyć, ale tym razem dłużej. O wiele, wiele dłużej.
— Wybacz, nie wiem, co we mnie wstąpiło.
— Nic się nie stało, w sumie to było... - Jeszcze raz polizałem usta, mrucząc przy tym zmysłowo. — Nawet miłe.
— Jak namówiłeś brata, żeby cię wpuścił? Nie pamiętam, żebym ci go przedstawiała, a on z natury nie ufa nieznajomym.
— Powiedziałem po prostu, że jestem twoim przyjacielem. - Uśmiechnąłem się szeroko, czochrając ją po główne. Tak bardzo brakowało mi zapachu jej ciała. — Chciałem cię po prostu zobaczyć. Widzę, nadal masz ten kwiatek. - Wadera instynktownie dotknęła czerwonego płatka, który przecudnie się na niej prezentował, po czym spojrzała mi w oczy.
— Ah, tak. A czemu chciałeś mnie zobaczyć? - Zdębiałem, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć. W gruncie rzeczy nie wiedziałem nawet, jak się tutaj znalazłem i po co. Z jednej strony nie chciałem obarczać jej swoimi problemami, a z drugiej niczego tak nie pragnąłem, jak znaleźć się przy niej. Dwa, zupełne odmienne pragnienia, które nakładały się na siebie i powodowały zamęt w mojej głowie.
— Ja... Cóż... Bo widzisz... Ja... - Słowa ugrzęzły mi w gardle i za cholerę nie chciały go opuścić. Nie wiedziałem tylko, czy było to spowodowane stresem, czy faktem, że wadera stała blisko mnie, a mój wzrok mimochodem powędrował na jej usta. Tak kuszące i słodkie. Nie potrafiłem oprzeć się pokusie, która okazała się silniejsza. Zaatakowałem je, wbijając się w słodycz i wprawiając nasze języki w zmysłowy taniec. Itami z początku zaskoczona i zdezorientowana nie oddała od razu pocałunku, lecz już po chwili łapczywie sięgała po rozkosz. Trwało to dość długo, nim oderwaliśmy się od siebie i z trudem łapiąc hausty powietrza, uśmiechaliśmy się do siebie głupkowato. Musnąłem opuszkami jej policzek i składając ostatniego całusa, odsunąłem się nieco.
— Yhm... Cóż, masz już odpowiedź dlaczego.
— Straciłeś swój wolny czas po pracy, byleby tu przyjść i mnie pocałować?
— Cóż mogę rzecz. Przy tobie zapominam języka w gębie, że nie wspomnę o racjonalnym myśleniu. - Itami wybuchła głośnym, melodyjnym śmiechem, który poniósł się echem po jej pokoju. Podeszła bliżej, wtulając się w mą pierś. Czułem jej przerywany oddech, wciąż nieunormowany po tym małym zbliżeniu. Uśmiechnąłem się słodko, mrucząc jej do ucha.
— Jesteś kochany, Atrehu. - Szepnęła, zadzierając głowę do góry, by spojrzeć już poważniej w moje oczy. — Ale teraz tak na poważnie. Co się stało?
— Czemu miałoby się coś dziać?
— Powiedzmy, że mówi mi to szósty zmysł. Więc?
— Chodzi o to, że... Eh...
— Proszę, powiedz...
— Gdy się rozdzieliliśmy, otrzymałem zastępstwo za kolegę, któremu urodziło się szczenię. Tyle tylko, że był on z innej grupy, niż ja, więc musiałem być w duecie z jego partnerem... A ten... Nienawidzi hybryd, więc możesz sobie wyobrazić, jak mocno musiałem się męczyć. Wywiązała się mała walka. Zmusił mnie do obrony, a w konsekwencji sprowadziłem go do parteru. Pewnie trwałoby to dłużej i skończyło się gorzej, gdyby nie głównodowodzący mojej zmiany. Kazał mu za przeproszeniem spierdalać albo zgłosić się do Alfy, który przecież akceptuje hybrydy na swoim terenie, więc tamten odpuścił, rzucając na końcu, że nigdy nie będę jednym z nich.
— Salem to dupek... Wybacz, przerwałam ci...
— W porządku... Chodzi o to, że... Nie wiem, czemu się tutaj znalazłem, ale pomyślałem, a raczej nie myślałem, ale coś mnie tu wzywało, więc... Oto jestem. - Skończyłem historię i niepewnie przyjrzałem się mimice jej twarzy. Itami nie powiedziała niczego, tylko nagle wtuliła się w moją pierś.
— Już dobrze, jestem przy tobie. - Zamruczała, pieszcząc łapą mój policzek, po czym ponownie zbliżyła swe usta. Pocałunek tym razem był powolny i zmysłowym.
— Itami... - Szepnąłem do jej ucha, gdy tak kreśliła całusami drogę od pyska w dół przez pierś. Serce zaczęło galopować mi w piersi. Itami schyliła się, nurkując głową pod brzuch. Próbowałem się odsunąć, w końcu nie po to tu przyszedłem. Dostrzegając jednak jej spojrzenie, zatrzymałem się natychmiast, pozwalając, by weszła pode mnie. Nań poczułem dotyk jej języka między udami, a z gardła wyrwał się jęk. I niech mi Sol świadkiem, jak bardzo pragnąłem więcej, gdy drzwi niespodziewanie się otworzyły, a w progu stanęła przerażona, a raczej kompletnie oszołomiona Muiri... No pięknie...
< Itami? >
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 5333
Ilość zdobytych PD: 2666 +530 PD + 30% ~ 800 PD
Łącznie: 4983 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz