— To wszystko… brzmi jak bajka, prawda? - odezwała się cicho, głosem bardziej miękkim, niż dotąd. — I tak też to pamiętam. Piękno tej wyspy... wżarło się we mnie jak zapach letniego deszczu. Wciąż czuję pod łapami chłód górskich strumieni, a dźwięk wiatru wśród błękitnych liści śni mi się w nocy. I szum wodospadu. Litry wody spływające kaskadą z wysokich skał. Mimo, że zawsze dużo padało, nigdy nie doszło do powodzi. Woda z rzek wpływała wprost do oceanu. - zrobiła krótką pauzę, a oczy zalśniły jasnym blaskiem.
Nie zauważyła, kiedy spuściła głowę, tępo wpatrując się w filiżankę przed sobą. Upiła łyk herbaty, jakby potrzebowała czegoś, co ukoi ściskające gardło wspomnienia. Westchnęła, kręcąc głową. Chciała pamiętać tylko to, co dobre i żywe. Obiecała sobie, że nie będzie wspominać bolesnej przeszłości. Lecz ta jak zmora, nawiedzała jej umysł, wprowadzając wszystko w chaos. Wciąż pamiętała ryk ojca, stojącego nad nią niczym widmo. I zmuszający do uległości warkot. Nacisk tak bolący, że utkwił w jej umyśle na dobre.
I wtedy obraz powrócił — nieproszony, jak zawsze.
Szorstki żwir wżynający się w opuszki łap. Metaliczny smak krwi, sączący się z rozciętego pyska. Przenikliwe zimno świtu, który nie przynosił wytchnienia, tylko nową porcję krzyku.— Jeszcze raz! - ryk ojca rozbrzmiał w jej głowie jak grzmot. Stał nad nią jak cień górskiego szczytu, niewzruszony, nieustępliwy. Jego spojrzenie nie znało litości, tylko oczekiwanie. Zawsze za dużo. Zawsze za szybko. Zawsze za cenę, której młoda wadery nie powinna płacić. Każdy upadek kończył się karą. Każdy błąd – pogardą. Pamiętała dzień, kiedy pierwszy raz zemdlała podczas treningu. Nie z głodu. Z bólu, z przeciążenia i z wycieńczenia psychicznego. A on... nawet wtedy nie okazał nic poza chłodną wzgardą. Rzucił tylko: — Słabi nie przetrwają. Ty nie masz prawa być słaba. - odtąd uczyła się wstawać szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.
— Wszystko w porządku Reiko? - głos Naharysa zabrzmiał blisko jej ucha. Choć bardziej przypominał niepewny szept, odpowiedziała na niego ledwie skinieniem głowy.
— Każdy ma swoje demony. Moje zostawiłam właśnie na wyspie. I dlatego nie będę w stanie wam towarzyszyć, ale wy... wy możecie się tam udać. Choć będzie to trudne, zwłaszcza, że tratwa — a raczej zbitek desek, połączonych ze sobą — kursuje tylko raz w miesiącu. I raczej niebezpiecznie się na niej płynie. Nie licząc tego, to jeśli dotrzecie tam w jednym kawałku, mogę zapewnić, że będzie to niezapomniana przygoda!