Podsumowując, jestem uziemiony. Myśl ta wciąż krążyła po moim umyśle, powodując, że irytowałem się na wszystko, co mnie otacza. Uważnie patrzyłem na Itami. Wciąż czułem niepokój względem niej. Czy naprawdę mogłem jej zaufać? To było dość ryzykowne. Z drugiej strony, gdyby chciała mnie dobić, nie trudziłaby się z bandażami. Położyłem pysk między łapani i wciąż uważnie ją obserwowałem. Wyczuwałem jej niepokój i napięcie. Mimo to wciąż robiła swoje. Nie znam się na tych rzeczach, ale wiedziałem, że mają na celu jakieś medyczne skutki. Może przygotowywała leki? Nie mam pojęcia, byleby nie truciznę. Cisza trwała, a ja nie za bardzo planowałem ją przerywać. Moje myśli powędrowały do jej wcześniejszych słów.
~ Zgłosić to do alfy? ~ pomyślałem. Ale czy naprawdę wyrok byłby sprawiedliwy? Na moment zamknąłem oczy. Miałem nadzieję, że zapłacą za to, co zrobili. Nagle poczułem silne pieczenie na grzbiecie. Spiąłem się i gwałtownie otworzyłem oczy. Spojrzałem na grzbiet. Itami podskoczyła nieco, pewnie zaskoczona moją gwałtownością. Widziałem, że przykładała mi coś do rany na grzbiecie.
— To cholernie piecze. - warknąłem.
— Wybacz, ale muszę się tobą zająć. Jeśli odpowiednio nie oczyszczę ran, może być tylko gorzej. - odparła, a ja westchnąłem.
— Czasem mam wrażenie, że medycy czerpią radość z cierpienia pacjentów. - mruknąłem, choć wcale nie miałem na myśli tego, by ją obrazić. Ona jednak chyba odebrała to w ten sposób.
— Co?! Wcale nie! Zależy mi na twoim zdrowiu! - zaprotestowała moim słowom. Spojrzałem na nią beznamiętnie. Samica wydawała się spiąć i położyła po sobie uszy.
— Powiedzmy, że w pewnym stopniu ci wierzę. - mruknąłem. Położyłem się wygodniej. Mimo iż zamknąłem oczy, czułem, że wciąż na mnie spoglądała. W pewnym sensie było to dość niekomfortowe. Nie przywykłem do tego, że znajdowałem się w centrum uwagi.
— Coś jeszcze? - mruknąłem. Usłyszałem jej niespokojne przystanięcie z łapy na łapę.
— Cóż... Nie chcę być wścibska, ale jak ci się to stało? - spytała cichym głosem. Westchnąłem i otworzyłem oczy. Spojrzałem na nią chłodno.
— Wybacz... Nie jestem przyzwyczajony do tego, że jestem w centrum uwagi.- mruknąłem i spojrzałem w bok. Wypuściłem ciężko powietrze. Pozwoliłem na nowo ukazać się bolesnym obrazom w mojej głowie.
— Wędrowałem razem z moim stadem po okolicach. Nie byliśmy do końca watahą. Prowadziliśmy koczowniczy styl życia. Naszą przewodniczką była Stella, starsza wadera, która widziała w nas swoje dzieci. Dziwne nie powiem, ale to ona sprawiła, że zbłąkane wilki odnajdywały swoją oazę. - odparłem i przerwałem na chwilę. Czułem, jak moje oczy zaczynają robić się wilgotne. Szybko potrząsnąłem łbem, by się ogarnąć.
~ Jeszcze tego brakowało, bym się przy niej całkiem rozkleił ~ pomyślałem, opanowując emocje.
— Byli dla mnie jak rodzina. - Kontynuowałem. — Zatrzymaliśmy się niedaleko stąd, a ja miałem się upewnić, że jest bezpiecznie. Miałem proste zadanie, które spieprzyłem. - warknąłem i zacisnąłem zęby.
— Nie bądź dla siebie zbyt surowy, każdy popełnia błędy. - odparła cicho i usiadła naprzeciwko mnie. Poczułem się znów dziwnie. Nikt, nie licząc Miry, nie interesował się mną tak bardzo. Miałem wrażenie, że Itami albo naśmiewa się ze mnie w duchu, albo naprawdę przejęła się moim losem. Ale czy to naprawdę możliwe? Spojrzałem jej prosto w oczy. Ten lodowy błękit zdawał się wyrażać czyste intencje.
— Ale za mój błąd całe stado zapłaciło życiem. - warknąłem cicho. Tym razem moja złość była skierowana jedynie na mnie. Westchnąłem ciężko.
— Pomyliłem drogę powrotną. Przez to szedłem dwa razy dłużej. Gdybym wrócił na czas. Zdołałbym im pomóc. Odwrócić uwagę wroga. A oni zdążyliby uciec. - szepnąłem. Pogrążony we wspomnieniach westchnąłem.
— Miałem w stadzie szczególnie bliską mi waderę. Miała na imię Mira. Jej matka zmarła niedługo po przyłączeniu się do stada. Wziąłem więc Mirę pod własne skrzydła. Stała się dla mnie jak córka, choć nigdy nie miałem potomstwa. Wtedy pierwszy raz wpuściłem kogoś tak blisko. - mruknąłem. Nie wiem, co mnie nakłoniło do takich wyznań. Może chęć pozbycia się części ciężaru?
— Nieważne co teraz powiesz, ja i tak uważam, że to moja wina. Najlepiej byłoby, gdybym zdechł i dołączył do nich. Najpierw jednak chcę by te suk****ny zapłaciły za wszystko. - odparłem stanowczo. Po chwili skrzywiłem się z bólu. Musiałem się tak poruszać, że naruszyłem nieco świeże rany.
— Teraz czeka mnie bezczynność. Nie cierpię bezczynności. - mruknąłem i spojrzałem w bok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz