Oprzytomniała po chwili, choć nie zdawała sobie sprawy ze swojej sytuacji. A była ona paskudna, jak widok kłębiącej się w zgniłym mięsie połyskującej masy białego robactwa. I równie zgniłe było powietrze, wilgotne jak jakby była w jakiejś najgłębszej jaskini. Nie mogła ruszyć łapami, zrozumiała w mig, że była związana, jak dorodny prosiak. Miała także zakryte oczy szorstką i twardą tkaniną. Kiedy w pełni pojęła, co się stało, oddech szybko przyspieszył, serce w piersi poczęło walić, niczym rozszalały dzwon. Ktoś był obok. Czuła obecność. Woń w mgnieniu oka zarejestrowała jako ten przyjemniejszy. Chciała krzyczeć, ale dotarł do niej kolejny nieprzyjemny fakt. Jej pysk był zakneblowany grubymi więzami. Skutecznie uniemożliwiał choćby nawet wysunięcie języka, by nawilżyć suche, popękane usta. Kiedy wierzgnęła się w miejscu, jak złowiona w sieci ryba, zwróciła na siebie uwagę tajemniczego wilka.
— Obudziłaś się wreszcie - zauważył basior. W jego głosie było coś przyjemnego. Jego lekka chrypka i nieco wysoki baryton kogoś jej przypominał, ale natychmiast stwierdziła, że to nie może być prawda. Znieruchomiała i pozwoliła basiorowi podejść do siebie, przygotowała się nawet do tego, że będzie próbował ją dotknąć. Dotknął. Poczuła na policzku jego delikatny dotyk, kiedy z pyska zdjął jej silne więzy.
— Otwórz usta. - odezwał się po chwili, kiedy usłyszała dźwięk ciskanego w kąt ciężkich więzów. Nie usłuchała. Była zbyt przerażona, by wykonać jakikolwiek ruch. — No otwórz.
Ton był niezmienny, nadal łagodny i współczujący. Czyżby myślał, że w ten sposób zdobędzie jej zaufanie i tak po prostu zrobi z nią, co tylko będzie chciał? Przełknęła głośno ślinę.
— Otwórz pyszczek.
Otworzyła powoli, nieśmiało. Kiedy rozwarła szczęki odpowiednio szeroko, po chwili poczuła, jak ten basior coś wcisnął między jej zęby. Poczuła przyjemny smak przypraw i kuszącą chrupkość rumianej skórki pieczonego mięsa, który uświadomił jej, jak bardzo była głodna. Mimo wszystko leżała tak na kamienistej, nieprzyjemnie chłodnej i szorstkiej posadzce, sztywno jak dobra półtusza przygotowana na ruszt. Wyglądała zapewne idiotycznie i na swój sposób rozczulająco, ale w głębi siebie, wadera czuła, jak strach zaciskał się jej na żołądku, jak imadło.
— No jedz śmiało - powiedział basior. — Później rozwiążę cię. Mój... ojciec żądał, by cię przyprowadzić, gdy najesz się do syta.
Próbowała jeść. Kęsy z trudem przeciskały się jej przez przełyk. Zupełnie, jakby zalegał tam napompowany do granic możliwości balon, ale próbowała jeść. I nie zwrócić tego z powrotem. Miała ochotę błagać, kazać mu przysiąc na łaskę wielkiej Sol, że nie zrobi jej żadnej krzywdy. Nagromadzony w sobie strach, niebezpiecznie zbliżony do krawędzi paniki, wyciskał z niej łzy i zaczęła łkać. Kolejny raz poczuła na sobie dotyk basiora, nadal delikatny... a mimo tego zadrżała z przestrachem. Kiedy zdjął z niej chustkę, otworzyła przed nim zapłakane oczy. Nie potrafiła dokładnie sprecyzować jego wyglądu, bowiem sylwetka basiora była gęsto zanurzona w mroku, ale przyzwyczajone do niego oczy wadery zarejestrowały niewyraźną, aczkolwiek mocno zbudowaną wilczą posturę. Otarł kciukiem łapy spływające po policzku wadery łzy. Wypluła na wpół zjedzony kawał mięsa i pod wpływem resztek zebranej w sobie odwagi, wybełkotała jednym tchem.
— Błagam cię, nie krzywdź mnie...
— Nic Ci nie zrobię - odparł. Ton zmienił się nieco, przez co Itami zbladła wyraźnie, choć było ciemno. — Ja nic Ci nie zrobię, tego możesz być pewna. Ale nie mogę mieć wpływu na zamiary moich... kompanów, co do ciebie.
— Nie możesz nic zrobić? Błagam, wypuść mnie, proszę! Nikomu nic nie powiem, nie zrobię nic głupiego, obiecuję, proszę - kiedy tak dukała i bełkotała, to tylko dlatego, że łkała, a łzy potokiem płynęły jej z oczu.
— Nie mogę tego zrobić. - odparł basior. — Dojedz, a ja rozetnę Ci więzy łap. Potem pójdziesz do mojego ojca.
— Nie mogę już.
Poprosiła go o chwilę przerwy, bowiem musiała czekać, aż krwiobieg wróci do normatywnego obiegu w jej łapach. Były za mocno związane, dlatego czuła nieznośne mrowienie w niedokrwionych kończynach. Po czym wstała, wykonała kilka chwiejnych kroków ku basiorowi, który był najwidoczniej gotowy pochwycić ją w każdej chwili, gdyby ta straciła równowagę. Jej prawdopodobny porywacz nie był wcale taki zły. Dobrze ją traktował, okazywał należyty szacunek, ale nie miała pewności, czy tego samego doświadczy od jego wspomnianych "kompanów". Zadrżała na myśl o nich, do tego stopnia, że poczuła niemiłe parcie na pęcherz. Mimo wszystko nadal była głodna, chciało się jej pić, targał nią paniczny lęk, a gdyby tego było mało, chciało się jej sikać. I to bardzo. Nie miała jednak odwagi, by ten wskazał drogę do toalety, postanowiła więc, że dzielnie zniesie to, co ma się wydarzyć. Zdawała sobie sprawę, że to nieuchronne. Basior poprowadził ją po schodach na górę, poprzez mroczny wijący się tunel. Czuła wyraźną wilgoć, gdy bezmyślnie ocierała się o kamienistą ścianę, musiała niekiedy schylić głowę przez zniżający się w niektórych miejscach sklepienie, dotarli w końcu do drzwi. Basior zapukał kilkukrotnie, jakby szyfrem i po chwili w oczy Itami uderzyła nagła fala oślepiającego światła. Zmrużyła powieki w cienkie szparki, z trudem podążała za swoim towarzyszem, nie zawracając sobie nawet głowy, by sprawdzić, kto otworzył im drzwi. Nie minęła nawet chwila, gdy oczy zaadoptowały się do jasnej przestrzeni i rozejrzała się dookoła. Zorientowała się, że musiała wyjść z piwnicy, która usytuowana była w pobliżu obszernego patio. Otaczał ją pierścień rozbudowanego z białego kamienia krużganku, przeszła nad łukowatym, podtrzymywanym przez cienkie filary sklepieniem, nie mogąc się napatrzeć na mieniący się wielopaletową orgią kolorów ogród wewnętrznego dziedzińca, bowiem szybko musiała nadążać za basiorem. W głowie się jej nie mieściło, jak można żyć w takim przepychu, pomyślała, gdy mijała drogie i bogato zdobione arrasy, które wyraźnie przedstawiały motywy przyrody i wielogatunkowej fauny. Minęła dwie, pluskające się w szerokim baseniku młode wadery, które zaprzestały na chwilę i przypatrywały się jej z wyraźnym zaciekawieniem. Obie były piękne. Bardzo piękne, że aż poczęła być zazdrosna o ich kształtne migdałkowe oczy, podkreślone drobną wodoodporną kreską. O ich drobne, aczkolwiek ponętne piersi, o figurę tak doskonałą, że niejednemu basiorowi mogłyby zakręcić w głowie. Przy ich urodzie, Itami czuła się jak prowincjonalna, prosta wadera z wątpliwego, marginesowego pochodzenia. Wadery zaśmiały się i wróciły do pluskania. Basior otworzył kolejne drzwi, Itami połknęła język na widok małego, aczkolwiek przytulnego pokoiku, otoczony przez trzy ściany. Czwartej nie było wcale, zamiast tego, roztaczał się widok na ogrody, które wyglądały jeszcze piękniej, niż w bajkach opowiadanych przez starsze pokolenie. Za długim stołem, mogącym pomieścić co najmniej tuzin wilków, siedziało jedynie czterech basiorów i jedna wadera. Najwyższym był zapewne ojcem towarzyszącego jej samca, bowiem ten posłał w jego stronę drobny ukłon i zaanonsował.
— Ojcze, zgodnie z twoją prośbą, oto ona.
Wysoki, zwalisty basior nie tracił z niej przenikliwego spojrzenia morskich oczu, które błyszczały grozą pod nawiasem krzaczastych brwi. Spośród wszystkich zgromadzonych w pokoju, to jego futro bujnie układało się wzdłuż ciała, lśniło w świetle padającego nań światła, jakby nasączono je wonnymi olejkami. Było barwy świeżo ściętego mahoniu i pachniało żywicą.
— No proszę, proszę - zaczął, a siedząca na lewo młoda wadera zerknęła na niego, lekko przekrzywiając głowę. Podobnie, jak samice napotkane w holu z basenem, miała piękne oczy. Bez dodatków i przesadnych upiększaczy. — Co też za myszkę sprowadził nasz tygrys.
Poklepał stojącego po prawej płomiennowłosego basiora, a ten posłał Itami zadziorny uśmiech i bezczelnie mrugnął. A oto i jej porywacz we własnej osobie, pomyślała ze zgrozą. Jakże dosłownym był fakt, że puścił do niej oczko. Bo drugiego nie miał, a miast tego, przerażał ciemnością ziejącą w pustym oczodole. Goła, pomarszczona, zrogowaciała skóra otaczała oczodół paskudnym pierścieniem - zapewne pamiątka po bliższym kontakcie z ogniem. Itami przełknęła ślinę.
— Czego... chce...chcecie ode mnie? - Itami nie potrafiła zapanować nad drżeniem głosu. Serce podjeżdżało jej do gardła za każdym razem, gdy spoglądała w ziejącą pustkę po brakującym oku ognistego basiora.
— Aksamitny głosik - powiedział mahoniowy basior. — Nadawałaby się idealnie do śpiewania kołysanek naszym małym szkrabom, skarbie - i z tymi słowami objął siedzącą obok waderę. Po czym wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Uśmiech zniknął, pojawił się zacięty, surowy grymas, oczy spiorunowały ją ponownie swym groźnym blaskiem. — Ale nie jesteś tutaj, by czarować nas swym głosikiem, skowronku. Zapewne wiesz, dlaczego tutaj jesteś, prawda?
Itami z powodu braków w odwadze, pokręciła jedynie głową.
— Czyli muszę Ci wszystko wytłumaczyć, ale... - mahoniowy basior powstał. — Nie mam na to ochoty, a ty... skowroneczku... chciałabyś jeszcze kiedyś zobaczyć swojego tatusia, prawda? Itami nie wiedziała, do czego zmierzał, ale z zawiązanym językiem w supeł, przytaknęła energicznie.
— Mój wierny przyjaciel - znów poklepał jednookiego basiora po ramieniu. — Zadał sobie wiele trudu, by cię tutaj sprowadzić. Służy mi wiernie przez wiele lat, zaznał ode mnie tyle dobrego, że już sam nie wiem, jak mam go wynagrodzić za twój trud. Powiedz mi... jesteś dziewicą?
Itami pobladła w mgnieniu oka i ze zgrozą spojrzała na swego porywacza, jak gdyby ukazał się przed nią paskudny robak. Robak, błyszczący na nią swymi mozaikowymi, pustymi oczami i kłapiący bezmyślnie ohydnymi żuwaczkami. Wadera zadrżała, przełknęła ślinę, ale nie mogła. Bo zorientowała się, że nie miała już co przełykać, więc przytaknęła głową ponownie.
— Mój wierny przyjaciel - kontynuował, nie przestając klepać basiora po ramieniu. — Zaznał wiele bogactwa, lecz na życiowej drodze nigdy nie spotkał wadery, która dałaby mu szczęście. Wiesz do czego zmierzam?
— N-n-nie, błagam...
— Azjel ci się nie podoba? To może mój syn. On też nie napotkał w życiu odpowiedniej wadery. Już chyba czas, by stał się prawdziwym basiorem, prawda synu?
— Myślę, że to zły pomysł - oznajmił po chwili samiec, stojący obok niej.
— Dość gadania! Masz ją wziąć tu i teraz, czy wolisz bym ja to zrobił? - zapytał groźnie ojciec, wskakując na stół w prężnym skoku, jak na swą zwalistą budowę, poruszał się niczym gepard.
Itami nie wytrzymała i popuściła na środku pokoju, czując jak wilgoć spływa jej obficie po udach. W tamtym momencie spotkała się już ze wzrokiem obrzydzenia zgromadzonych basiorów. Oprócz dwóch wilków. Syn mahoniowego samca spoglądał na nią z wyraźnym współczuciem, a wadera po lewej skrzywiła wściekle usta.
— Na litość boską...
Nie dosłyszała kolejnych słów, jakby zanurzone pod wodą, stały się przytłumione, niewyraźne, niknące w gęstwinie mgły, która pojawiła się przed oczami Itami. Zemdlała.
Miękka gąbka dotknęła jej ciała i zadrżała od przeszywających jej ciało dreszczy. Woda była letnia, wewnątrz holu panował totalny zaduch. Kiedy oprzytomniała, przypomniała sobie, co wydarzyło się w tym pokoju bez ściany. Zrobiła z siebie kompletne pośmiewisko. Pożałowania godny teatrzyk, nic więcej. Odwróciła się w stronę basiora, który od samego początku towarzyszył jej przez tę całą ścieżkę strachu, niepewności i upokorzenia. Był wysoki - gdyby mógł zakryłby ją całym swoim zwalistym ciałem - przystojny, a co najlepsze, delikatny w swym dotyku. Nigdy nie przypuszczała, że jakikolwiek samiec - poza Atrehu - może tak czule się z nią obchodzić. W tym momencie siedziała po klatkę piersiową w wodzie, a on był za nią. I obmywał ją z wonnych balsamów. Nic nie mówił. Słyszała tylko miarowy, spokojny oddech samca. Futro miał dość bujne, w tym momencie mokre, ociekające wodą, koloru świeżo wykopanej ziemi.
— To było żałosne - odezwała się pierwsza, przerywając od dłuższego czasu ciszę, która stawała się dla niej coraz to niezręczna. Był jedynym osobnikiem, który traktował ją z szacunkiem i w którym dopatrzyła się tego, czego brakowało reszcie wilków z jego otoczenia. Współczucia. — Zrobiłam z siebie pośmiewisko.
— To nie było śmieszne - zauważył samiec. Przejechał gąbką wzdłuż jej szyi, delikatnie i powoli. — To co mówił mój ojciec było straszne. Niedopuszczalne.
— Zrobiłbyś to... gdyby... no wiesz... dalej naciskał? - zapytała niepewnie.
— Nie.
Odetchnęła cicho, ale sama nie wiedziała dlaczego. Z ulgi czy może... z wdzięczności dla niego.
— Jak Ci na imię?
— Corlen z rodu Harley. A ty, panienko?
— Itami.
— Z rodu?
Itami chciała parsknąć śmiechem, ale wiedziała, że w ten sposób może sprawić przykrość Corlenowi.
— Z żadnego. Jestem zwyczajną, prowincjonalną waderą. Medyczką. Nic więcej. I w dodatku, jak widzisz, z mieszaniną genów.
— A czy to ma jakieś znaczenie? - zapytał Corlen, odstawiając gąbkę na krawędź basenu i począł płukać jej przyklejone do drobnego ciała futro. Piana spływała do wody mętnej od środków czystości i innych zapachowych specyfików, które miały sprawić, że po wysuszeniu, jej futro miało stać się delikatne, jak jedwab. I pachnące. — Masz bardzo piękne imię, Itami. I jak na waderę z prowincji, urodą dorównujesz niejednej szlachetnie urodzonej, albo lepiej, przewyższasz je swym pięknem.
Itami przełknęła ślinę i poczuła, jak czerwienią się jej policzki, jak nieznośnie pieką od napływu rumieńców.
— Dz... dziękuję - mruknęła niewyraźnie. Corlen, nakładając na futro wadery kolejną warstwę wonnego balsamu, zachichotał pod nosem, a ona mogła jedynie zgadywać, jak szeroki był jego uśmiech. Przemierzał łapą po zgrabnych ramionach wadery, przyprawiał o piorunujące, przyjemne dreszcze, jakich od dawna nie czuła. Pierwszy raz był w pamiętny dzień, gdy to zaprosiła Atrehu na wspólną kąpiel w rzece. Kiedy to pogrążeni w wodnym tańcu żółwi, ocierali się o siebie ciałami, powstające między nimi tarcie paraliżowało ją przyjemną falą ciepła, kiedy po raz pierwszy rudy samiec postanowił pocałować ją, dając jej odkryć nowe, całkiem obce uczucie. Namiętność całowania kogoś, na kim jej szczerze zależało. I równie jak Atrehu, Corlen miał przyjemny, ale i silny dotyk.
— No, gołąbki, koniec tego dobrego! - zagrzmiał w końcu holu czyiś głos. Itami odwróciwszy się, z nowym przestrachem w oczach ujrzała mahoniowego wilka. Był sam. Uśmiechał się zadziornie, nieprzyjemnie, przez co Itami zdołały nawiedzić nieprzyjemne skojarzenia. — Zostaw nas samych, Corlen.
— Nie rób żadnych głupstw, ojcze - rzekł stanowczo Corlen.
— No już, już, Corlenka, idź do matki i pomóż jej w ogrodzie. Mam tutaj co nieco do pogadania z naszym skowronkiem. No już!
Corlen miał zamiar szybko spłukać jeszcze futro Itami, ale ojciec ponaglił go świdrującym wzrokiem. Gdy wychodził, rzucił ostatnie, przepełnione współczuciem i zrozumieniem spojrzenie ku niej, po czym zniknął za zatrzaskującymi się drzwiami. Itami, jak sparaliżowana, nawet nie drgnęła, jedynie przyglądała się powolnie stawianym krokom mahoniowego samca. Mógł mieć pięć, góra sześć lat, ale mimo kwiecistego wieku, widok jego ciała robił imponujące wrażenie. Mięśnie intensywnie pracujące zgodnie z gracją stawianych kroków, poruszały się pod grubą skórą. Zaszedł ją od tyłu i kiedy ten bezczelnie zbliżył nos do szyi Itami, poczuła kolejną falę, tym razem zimnego dreszczu. Sycił się jej zapachem i z aprobatą pokiwał głową.
— No, chociaż raz mój syn się na coś przydał. Pozbył się u ciebie tego okropnego zapachu. Teraz nareszcie pachniesz, jak przystało na waderę.
— Pana syn był bardzo uprzejmy.
Wydawało się jej, że ojciec zarechotał z satysfakcją na dźwięk jej słów.
— To wiadomo. Za bardzo wdał się w matkę, mimo że przez tyle lat próbowałem zrobić z niego prawdziwego basiora.
— I jest nim - oznajmiła szczerze Itami. — Ktoś, kto zdolny jest wyłącznie do krzywdzenia i okrucieństwa nad słabszym, nie może się tak nazywać. A Corlen jest inny.
— Mówisz to tak, skarbeńku, jakbyś znała go od kołyski - skomentował obojętnie mahoniowy wilk. — Mimo wszystko, nasza bogini dała mi go i uczyniła jako mego syna, za co jestem jej dozgonnie wdzięczny. Ale ja w innej sprawie. Czy wiesz, dlaczego tu jesteś?
— Nie... zadał już pan to pytanie.
Mahoniowy wilk westchnął tylko jakby w zamyśleniu, przeszedł na lewą stronę basenu, usiadł i zanurzył w letniej wodzie tylne łapy. Itami ani na moment nie spuszczała z niego zdziwionych i nieco przerażonych oczu. Basior przez chwilę spoglądał na zanurzone w wodzie kończyny, po czym uniósł na Itami swój wzrok.
— Pozwól, że przedstawię Ci się. Hasier Harley, głowa tej znamienitej rodziny i pan na tychże wspaniałych włościach - omiótł wzrokiem całe pomieszczenie i powrócił do coraz to bardziej zdziwionej Itami. — A twój ojciec, jak się nie mylę, nazywa się Tiru?
Nie odpowiedziała mu ani słownie, ani nie uraczyła go żadnym znakiem.
— Wiesz, co to jest ertyrokremyna? To potocznie zwany Snem narkotyk, który miewa rozległe zastosowanie, w tym farmakologiczne. Potrafi ulżyć rannemu w cierpieniach, wprawiając w stan ekstremalnej euforii, zwiększona dawka pozbawia przytomności, przydatna podczas przeprowadzaniu wielu operacji, mogących ratować życie.
— Jest też przyczyną wielu życiowych tragedii i upokorzeń - zebrała się na odwagę Itami. — Uzależnieni nie myślą już tak samo, jak wcześniej. Przez zaspokojenie silnego głodu narkotycznego, często popadają w długi, rozpadają się rodziny, a oni sami lądują na bruku i wyzbywają się wszelkiej godności, szacunku do samych siebie, bo nie potrafią zapomnieć o zaspokajaniu głodu. Rzeczywiście wielce przydatna rzecz.
— Wszystko jest dla nas. Dla mnie, dla ciebie, dla twoich przyjaciół. O ile dysponujemy przy tym zdrowym rozsądkiem. Mój prapradziad stworzył Sen z myślą o niesieniu ulgi dla cierpiących, nie zaspokajaniu narkotycznych potrzeb odszczepieńców społecznych.
— I jak widać - Itami podobnie, co Hasier Harley, omiotła wzrokiem pomieszczenie. - Niewiarygodnie się na tym wzbogacił i pozostawił panu niemały majątek.
— Bystry z ciebie skowronek - Hasier posłał Itami serdeczny uśmiech. — Mój prapradziad był jednak idealistą i widział w tym specyfiku jedynie pomoc dla potrzebujących. Ja, jak i mój ojciec przede mną, zamieniliśmy to w płynącą gęstym wodospadem żyłę złota, rodzina Harley dzięki temu, z roku na rok, pięła się po szczeblach społecznych i do teraz każdy musi się liczyć z jej słowem. Jednakże... twój ojciec, skowronku, dał innym dowód, że jednak nie jest nietykalna.
— Mój ojciec jest rebeliantem. Walczy...
— Tak, tak... w słusznej sprawie wolności rasowej, ale nie o to mi chodziło. Staram Ci wyjaśnić, dlaczego chciałbym rozmówić się z twoim ojcem, który ostatnimi czasy, bywa nieuchwytny. Oczywiście, potrafię zrozumieć to, iż jako szanowany wśród swoich bojowników lider, jest strzeżony dzień i w nocy, jak najcenniejszy skarb. I widzisz, ja jako... że tak powiem, osoba szukająca sprawiedliwości, mam w garści kartę, która pozwoli mi spotkać się z nim. Ciebie.
— A o tym szukaniu sprawiedliwości. Co miał pan na myśli?
— Dziś mija dwa tygodnie od czasu, gdy straciłem kontakt finansowy w okolicy twojej watahy - powiedział już dość swobodnym tonem. Zupełnie, jakby zwierzał się starej dobrej przyjaciółce, aniżeli porwanej smarkuli. — Żołnierze potrzebują rozluźnienia, a niektórych lepszych lekkoduchów myśl o zbliżających się walkach w lesie, możliwa perspektywa śmierci z rąk czystokrwistych bądź kaźni potrafi doprowadzić ich do obłędu. Sen miał wywołać u nich stan euforii, otwartość umysłu i nabranie lepszego wglądu na świat pełen kolorów. Żołnierze tego potrzebowali, dlatego sowicie płacili, by choć na moment skorzystać z przywileju zapomnienia. Zapomnieć o tej bezsensownej wojnie ras i sprawić sobie przyjemność. Jednakże tutaj wkracza już twój ojciec, który najwidoczniej zauważył, iż z jego podwładnymi jest coś nie tak. Rośnie licznik uzależnionych. Z wprawionych i dobrze wyszkolonych wojowników, zmienili się w bandę drgających z głodu narkotycznego cieni samych siebie.
— W końcu przeszedł pan do konkretów - odparła Itami, wykorzystując pauzę, jaką zrobił Hasier. — Jeśli mój ojciec wyplenił narkomanię wśród swoich żołnierzy, to miał co do tego pełną słuszność. Wojny wygrywa się siłą i umysłem, nie narkotykami i środkami dopingującymi.
— Tu się mylisz, skowronku. Ale to już historia nie na twoją wiedzę. Ale cóż chcę rzec... twój ojciec wytropił moich pośredników w szeregach swego oddziału, tym samym odciął przepływ finansów z południa i ostatecznie zlikwidował kanał przemytniczy, łączący Dailoran z moją Watahą. Tego mu wybaczyć nie mogę, a ty pomożesz mi spotkać się z nim.
— A co jeśli panu odmówię?
— Cóż - Hasier z rodu Harley wyjął łapy z letniej wody, podniósł się na czworo z niebywałą gracją i zerknął na Itami, nie zmieniając przy tym serdecznego wyrazu. — Obawiam się, że nie masz wyjścia, skowronku. Twój los leży w moich łapach. I to, czy będzie on dobry, czy wręcz beznadziejny, zależeć będzie od twojej współpracy ze mną.
Przeszedł obok nadal sparaliżowanej Itami, która nie mogąc oderwać swych oczu od marszczącej się mętnej wody, pogrążała się w coraz to wzburzonej fali myśli. Przerwał ją Hasier, rzucając coś w kierunku Itami. Woda plusnęła jej w pysk i w następnej chwili spostrzegła, jak coś skórzanego, podobnego do obroży, dryfuje na powierzchni wzburzonej wody. Rzuciwszy basiorowi pytające spojrzenie, poczuła lekki ucisk w żebrach na widok jego diametralnie zmienionej miny.
— A teraz, skowronku założysz to na szyję, wyskoczysz z basenu i pójdziesz ze mną. Bądź grzeczna, a na pewno tego dnia nic Ci się nie stanie.
Zerknąwszy jeszcze raz na obrożę, z przestrachem w kołatającym sercu stwierdziła, że nie było sensu się sprzeciwiać niebezpiecznemu wilkowi. Drżąc, chwyciła obrożę i nałożyła ją sobie na szyję. Była zbyt ciasna, próbowała ją wyregulować do rozmiaru odpowiadającemu obwodowi jej szyi, ale nic z tego. Hasier pomógł jej wyjść z basenu silnych chwytem szczęk za kark, zaczepił na obrożę rzemieniową smycz i pociągnął ją lekko za sobą, jakby była jego prywatną niewolnicą. Przed wyjściem, Hasier nakazał służącym wytrzeć Itami dokładnie, do sucha zanim pozwolił wyjść jej na zalany przyjemnie prażącym promieniem słońca dziedziniec, mimo iż był to początek jesieni.
— Po co to ustrojstwo na szyi? - zapytała, gdy basior pociągnął ją za sobą, bo za długo wpatrywała się w imponująco wysoką fontannę, zapewne marmurową, na której szczycie górowała statuetka, wyobrażająca orła z rozpostartymi szeroko skrzydłami.
— Powiedzmy, że to środek zabezpieczający przed twą ucieczką. Nie chowaj urazy, skowronku, nie żebym Ci nie ufał, ale... - pociągnął ją znów, aby zrównała się z jego tempem. — Strzeżonego Sol strzeże i tak dalej. No, przebieraj skrzydełkami, skowronku. Chciałbym cię komuś przedstawić.
Kiedy kroczyli wzdłuż alejki szkarłatnych wysokich drzew, która prowadziła ich prosto ku ogrodom posiadłości, Hasiera zaczepiła jakaś zdyszana wadera. Jej granatowo turkusowe futro, rozrzucone na wszystkie strony, zmierzwione przez wiatr jasno mówiło, że musiała przebiec piękny kawał drogi. Samiec zniżył nieco głowę, by wadera mogła zbliżyć pyszczek do jego ucha i wyszeptać mu coś, czego Itami nie potrafiła usłyszeć, ale sądząc po diametralnie zmieniającemu się wyrazowi twarzy Hasier'a, to nie było nic dobrego. Zaraz potem przywołał do siebie trzech rosłych basiorów jedną głośną komendą - tak krzyknął, że Itami skuliła się, jak przerażony kot.
— Mamy problem - zaczął, przyglądając się znacząco każdemu z basiorów. - Zbierzcie swoich kompanów i złóżcie wizytę naszym nadgorliwym przyjaciołom. Dajcie im do zrozumienia, że donosicielstwo to wielce paskudna rzecz i należy się adekwatna do tego kara. Jak ją wymierzycie, to podług waszej woli i wyobraźni, jasne?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz