– szlag! – wycedziła przez zęby. Oblizała łapę, po czym szybkim ruchem wycofała się z korytarza i zaczęła schodzić wzdłuż kamiennej ściany. Ciężka była dość szeroka, aczkolwiek z powodu panującej zimy, śliska. Tuna nie mogła sobie pozwolić na użycie tu swojej zdolności, gdyż najprawdopodobniej skończyłaby jako plama sosu pomidorowego na dnie doliny. Krew szybko zastygła, pozbawiając odcisków łap czerwonego koloru, ból towarzyszący wilczycy przez chwilę, ustał wraz ze wzrostem nieprzeniknionego chłodu, który dopadł ją wraz z wystąpieniem się na otwartą przestrzeń. Zima w Dailoran wydawała się znacznie bardziej surowa niż w stolicy. Kolorowa wilczyca dotarła w końcu na dno doliny, skąd rzuciła wzrokiem ku wejściu do korytarza. Wysoko w górze stała ciemna masywna postać, wraz z dwiema mniejszymi. Najdrobniejsza z postaci chciała ruszyć w dół, została jednak zatrzymana gestem łapy przez średniego towarzysza. Największy z nich stał natomiast, wpatrując się w kolorowy punkt, jakim była Tuna. Wadera skłoniła się, po czym odwróciła i najbardziej krętą drogą jak umiała, ruszyła w drogę powrotną do watahy. Używając swej zdolności do szybkości i skacząc niczym zając, zostawiała za sobą możliwie najmniej śladów. Gdyby tego było mało, były tak chaotyczne, że nawet tropiciel mógłby mieć spory problem, by stwierdzić, w którą stronę ostatecznie się udać. Po opuszczeniu doliny Tuna zwolniła i zaczęła zacierać ślady za sobą, do momentu aż dotarła na główny trakt prowadzący do miasta. Idąc dość ruchliwą drogą, bez problemu wtopiła się w tłum i zamaskowała swój zapach. Po kilku godzinach dotarła do miasta, a po następnej do swojego domostwa. Po drodze odwiedziła jeszcze Amber i Boba, którzy, wraz z zachodzącym już słońcem grzali się przy palenisku swego domu. Tuna przywitała się i zgodnie z panującą między nimi od kilku miesięcy umową, dostarczyła koszyk pełen różnych składników na wypieki oraz słoik młodych świerszczy bananowych dla Boba. Owady były wyjątkowo ruchliwe jak na porę roku. Wadera bała się, że przez jej nieuwagę mogłyby uciec spod prowizorycznej pokrywki wykonane ze sznurka i cienkiej chusteczki. Na szczęście cała zawartość dotarła na miejsce. Wilczyce wymieniły ze sobą kilka ciepłych zdań, po czym Amber odprawiła Tunę z talerzem pachnących ciastek i naprawdę dobrym humorem. Kolorowa z kolei pozostawiła jej nowinki i ploteczki z miasta. Znalazła kilka przysmaków dla Boba, po czym podziękowała za przysługę.
W końcu, po całym dniu, Tuna wróciła do swego domu, gdzie pierwszym co zrobiła, to dołożyła drewno do pieca, który dzięki uprzejmości Amber i Boba działał już prężnie od około godziny. Gdyby nie sąsiedzi Tuna musiałaby zużyć dodatkową ilość many i słonecznej energii na utrzymanie ciepła, w jak się okazało szybko wychładzającym się domu. Konstrukcja, chociaż stabilna i przyjazna naturze, chroni tylko przed wiatrem, opadami i parnym słońcem, co niestety zimą i latem wiązało się z przeraźliwym chłodem lub gorącem. Wilczyca przegryzła suszony kawałek dziczyzny, po czym ułożyła się wygodnie na piecu. Ziewnęła przeciągle i w szybszym niż zazwyczaj tempie, zasnęła.