Nowa zakładka "Kącik Zadań" dla lubiących wyzwania pojawiła się w Off-top! | Zmiana pory roku. ZIMA WZIĘŁA W POSIADANIE NASZĄ KRAINĘ | NOWY ROK JUŻ NIEBAWEM, A WRAZ Z NIM POSTARZANIE POSTACI | ADMINISTACJA PROSI W MIARĘ MOŻLIWOŚCI O PRZYŚPIESZENIU AKCJI WĄTKÓW DO OBECNEJ PORY ROKU LUB DODANIE DO OPOWIADAŃ INFORMACJI, W JAKIM CZASIE DZIEJE SIĘ AKCJA WĄTKU | THE KINGDOM OF BLOOD zaprasza do siebie! | Miła atmosfera, kochani członkowie. | Poszukujemy nowych członków! | Chętnie zawieramy sojusze! Wystarczy zostawić komentarz w zakładce: Współpraca | Jeśli masz ochotę popisać, nie krępuj się! | Zapraszamy na Discroda, gdzie jest nas dużo więcej! | Nie musisz dołączać do bloga, wystarczy nam Twoja obecność na serwerze!

środa, 24 kwietnia 2024

Od Itami ciąg dalszy Miguel'a ~ "Światło w ciemności"

 — Skarbie - zwróciła się do niej Zuri, kiedy uniosła powoli głowę znad stronnicy szerokiej księgi. Gdy kartkowała kolejne strony, przed oczami Itami przewijały się ryciny niektórych ziół i treściwe ich opisy. Bywały też takie, które nazywały się tak dziwnie, jakby nie pochodziły z tego świata.
— Będę potrzebowała jeszcze Szkarlatnicy. Zdaję mi się, że jeszcze kilka suszy pozostało w lecznicy.— Tak, mamo - odpowiedziała z uśmiechem Itami. 
Zuri już od najmłodszych lat Itami, jak sama wspominała, wpajała jej podstawową wiedzę o alchemii, tak samo, jak reszcie swoim pociechom. Pewnie też dlatego nikt nie miał problemów z przyswajaniem jej w szkole, a przynajmniej tych poważniejszych. W końcu, co jak co, ale w rodzinie Zuri, to wadery przekazywały sobie tę wiedzę, z pokolenia na pokolenie. Itami, mimo że dostała znaczące wykształcenie medyczne, musiała uczyć się dalej, a w jej zawodzie było to wręcz wskazane!
Zuri w zamyśleniu podrapała się w podbródek, przejrzała jeszcze raz wszystkie składniki, niezbędne do sporządzenia naparu. Szturchnęła palcem, wskazując na rycinę rozłożystego kwiatu o niezwykle cienkiej, porośniętej drobnymi pręcikami łodyżce.
— Bez niego raczej nam się nie uda - stwierdziła ostatecznie jej matka. — Dałabyś radę zdobyć przynajmniej kilka płatków... powiedzmy pięć, to powinno wystarczyć. W księdze napisane jest, że cztery i pół, ale te starsze tłumaczenia potrafią być mylne. Eh, nie wzięłam pod uwagę tego, że niektórych ziół nie mamy w zapasie. Idź, ja tymczasem zajmę się obgotowaniem korzenia mandragory. Itami wiedziała, co to za korzeń i ile potrafił wyrządzić rabanu przy nieostrożnym obejściu. Zamknąwszy za sobą drzwi, wyszła na zaśnieżone, kompletnie wybielone podwórze. Nieugotowana mandragora, przypominała sobie Itami, zachowywała w sobie składnik halucynogenny. Sprawnie paraliżujący ośrodki centralnego układu nerwowego, przez co zmysły ulegają drastycznemu omamieniu - nieszczęśnik słyszy to, czego słyszeć nie powinien. Sparaliżowany ośrodek wzroku odbierał obraz zniekształcony, pełny różnorodnych, najczęściej przerażających wizji. Mówi się nawet, że korzeń mandragory to wykrywacz najgorszych wspomnień i myśli i lęków, skrywanych w najgłębszych trzewiach pamięci. Itami zadrżała, uderzona gwałtownym, dojmująco lodowatym północnym wiatrem. Nieprzyjemna fala ciarek wstrząsnęła drobnym ciałem, zniechęcała do dalszej drogi, lecz mimo wszystko, szła dalej. Nagromadzony z wielodniowych opadów śnieg sięgał jej do łokci, a niekiedy musiała bacznie stawiać kroki, by nie wpaść w zagłębienia i nie zaryć pyskiem w biały puch. 

— Kwiaty szkarlatnicy... kwiaty szarlatnicy... byleby nie zapomnieć - mruczała pod nosem Itami, dzwoniąc zębami, jak dzwoniec dziobem. Od jej domu dzieliło ją zaledwie kilka metrów do lecznicy, lecz mimo wszystko i tak musiała zagłębić się w las. Pełen ogołoconych, wyobrażających wzniesione ku górze w błagalnym geście, wychudzone czarne dłonie, ponurych drzew. Niebo przybrało niemal ołowianą barwę, a śnieg drobnymi płatkami na nowo zaścielał już i tak zaśnieżoną dolinę. Słońce zaś niechętnie spoglądało zza burych chmur, rzucając niewyraźne promienie na biel i powodując, że zaczęła skrzyć. Zupełnie, jakby na śnieg ktoś rozsypywał diamentowy, drobno zmielony pył. Wydawał przyjemny dla ucha chrzęst pod jej drobnymi łapkami.
Odwróciła nagle głowę w stronę gęsto zwartej ściany zimnolubnych krzewów, które nie traciły zieleni, nawet w porze zimowej. Coś usłyszała. Dźwięk był nie tyle osobliwy, co podejrzanie obcy. Zwietrzyła nagle metaliczny, ostry odór czyjejś juchy... 
Itami sparaliżowana nagłym przepływem niepokoju, zamarła w miejscu. Rozejrzała się po spokojnej z pozoru ścianie lasu i wtedy zorientowała się, że jej ciałem wstrząsnęło przerażające drżenie. Z zimna i strachu. Nagły jego przypływ okazał się chwilowy, zaślepiony nieco determinacją, wywołaną wizją kogoś, kto właśnie potrzebował jej pomocy, okazała się być silniejsza. Gdyby jednak, odezwała się ta druga strachliwa natura Itami, uzmysłowiłaby sobie, że gdyby ktoś potrzebował jej pomocy, zacząłby krzyczeć. Z drugiej jednak strony, jeśli ów wilk był w niebezpieczeństwie - a las, niezależnie od pory roku czy dnia, był pełen zagrożenia - krzyk byłby zarazem głupotą, jak i podpisem własnego wyroku. Czas jej wahania przeciągał się, gdy sprawa zapewne nie cierpiała zwłoki. W końcu, nabrawszy pełny wdech w płuca, Itami policzyła w głowie - raz, dwa, trzy - wyrzuciła z płuc pełen haust powietrza wraz z gęstą, ciepłą parą. Ruszyła w kierunku ściany krzewów.  Zieleniejąc bujnie, rozciągały się między drzewami, które niespecjalnie przeszkadzały ich sąsiedztwo. Zupełnie, jakby żyły ze sobą nawzajem w symbiozie. Ostrożnie, w miarę bezszelestnie, wczołgała się między gałązki i lancetowate listowia, z sercem podjeżdżającym jej pod samo gardło. Bała się i to bardzo, być może też nawet sama prosiła się o kłopoty. Jednak ta naiwna, chętna do niesienia pomocy natura wzięła górę, pocieszyła się nawet w duchu, że wcale nie jest taką tchórzliwą, małą myszką, za jaką się uważała odkąd zdjęła z oczu kolorowe okulary. 
Kiedy wyłoniła głowę po drugiej stronie, jej oczom ukazał się dyszący ciężko i warczący, przerośnięty kształt. W przepływie adrenaliny i towarzyszącemu jej strachowi, źrenice samicy rozszerzyły się do granic możliwości. Wilk, jak się też okazało, basior, zwrócił ku niej niknące we mgle ślepia. Zaczął tracić kontakt z rzeczywistością. Itami westchnęła cicho, zakrywając łapą usta. Nieumyślnie przygryzła dolną wargę. Powoli, nieśpiesznie, aczkolwiek zdecydowanie, zbliżyła się do basiora, który już zdążył odpłynąć, zanim zdołał dokładnie się jej przyjrzeć.  

*
Zanim zdecydowała się na cokolwiek, rozejrzała się po okolicy jeszcze raz, tak dla profilaktyki. Poszukiwała wszystkich, nawet najmniejszych oznak czyjejś obecności. Nic. Tylko ten wszechobecny śnieg i te drzewa, okropne, ogołocone, z potwornie rozczapierzonymi gałęziami, niby chudymi palcami, jak u bestii. Po tym, jak nie zwietrzyła żadnych obcych i podejrzanych - poza zakrwawionym samcem - woni, podjęła próbę przyciągnięcia samca w bezpieczne miejsce, ale... nie dała rady. Chwyciwszy go zębami za futro na karku, próbowała odciągnąć go w stronę krzewów. Nic z tego. Jego ciało nie przesunęło się nawet o złamany cal. W końcu, opadnięta z sił, Itami straciła kontrolę nad własnym ciałem, poślizgnęła się i z piskiem zwaliła w gęstą zaspę, z której wystawały już tylko jej nieszczęsne łapy i bujny ogon. Komiczny musiał być ten widok, ale nie dla niej. Zaczęła w myślach przeklinać swoją słabość i naturę, że nie urodziła się silniejsza i większa. Wygramoliła się, otrzepała z nadmiaru śniegu. Basior miał na ciele wiele poważnych ran, gdyby go tu zostawiła, z pewnością, prędzej czy później, umarłby. Jak się wcześniej nie wykrwawi to dobije go hipotermia. Na to Itami nie mogła się zgodzić. Po czymś takim, nie potrafiłaby spojrzeć innym w oczy... a tym bardziej na siebie w lustrze. Jako że sama, choćby nie wiem, jak bardzo tego chciała, nie da rady przenieść samca w bezpieczne miejsce. Pognała czym prędzej, na złamanie łap do domu, by poprosić brata o pomoc. Gaspar, z początku sceptycznie nastawiony do pomysłu siostry, zgodził się. Wiedział, że gdyby odmówił, Itami nie dałaby spokoju ani jemu, ani jego sumieniu. Nie bardzo lubił obcych i nie ufał im. Jednak to Itami wystarczyło. Ranny samiec został przeniesiony na grzbiecie Gaspar'a do lecznicy, a tam, Itami już doskonale wiedziała, jak zająć się pacjentem.
 — Nie wiem, czy nie postąpiłaś lekkomyślnie - stwierdził sceptycznie brat. — To obcy. Nie wiemy o nim nic! Być może to jakiś zakapior, który podskoczył nie tym, co trzeba...
— On mi nie wygląda na żadnego zakapiora. A gdyby nim był, to i tak mu pomogę, jak każdemu innemu. Bo taka jest moja praca, Gaspar.
— Rób, jak uważasz - mruknął swym ciągle naburmuszonym tonem. — Bylebyś potem tego nie żałowała. Być może pomagasz komuś, kto na to nie zasługuje.
— Dobra, pobądź chwilę ze mną, a ja zajmę się resztą. 
 I z tymi słowy zaczęła od dokładnego i rzetelnego opatrywania ran, co w skład tych czynności wchodziło ich odkażanie podgrzanym nad ogniem ziołowym winem. Spłukała nim też zakrzepłą krew z brązowego futra samca. Wino spływało bezpośrednio do zakratowanego odpływu, którego medycy używali zazwyczaj do upuszczania zbytniego nadmiaru płynów z obrzękniętych miejsc na ciele pacjentów. Następnie poprosiła brata, by uciskał łapą na ranę basiora, w trakcie gdy ona zszywała co głębsze szramy, wprzód wkładając w nie larwy muchy plujki, by powstrzymać potencjalnemu rozwojowi gangreny. Co prawda, odkaziła rany winem, ale... przezorny zawsze ubezpieczony. 
 W trakcie bandażowania, Itami ze zdumieniem stwierdziła, że basior, mimo że poharatany, był imponująco zwalisty, jak dąb. Mięśnie, choć zmęczone, napięte były ponad wszelką miarę, uwyraźniały się widocznie pod skórą i futrem. Lico szwarne, urodziwe. Samiec pewnie nie miał żadnych problemów, pomyślała przelotnie Itami, z okręcaniem sobie wader wokół palca z taką urodą i budową. Być może też posiadał jakąś wybrankę serca, która zapewne gdzieś czekała na jego powrót? Itami, wzdychając cicho, pomyślała o Atrehu. Może samiec w żadnym stopniu nie przypominał rudego basiora, ale równie, co on, miał urodę nietuzinkową. 
— Mam nadzieję, że ten twój pacjent - wskazał z wyraźną powagą na nieprzytomnego samca. — Okaże się być grzecznym. Nie chciałbym go wlec ze sobą za kark poza granicę watahy.
— Gaspar, weź idź poszukaj swój mózg, bo widocznie go gdzieś zgubiłeś. Popatrz na niego i pomyśl, jak w takim stanie może cokolwiek zrobić? Doprawdy zdziwiłabym się, gdyby był w stanie wysikać się samodzielnie do basenu, gdybym mu go nie podała. A co tu dopiero mówić o awanturnictwie.
— Nie wiem. Jestem pewien, że wiesz, co robisz. 
— Jak się tak o mnie boisz, zostań ze mną. - Odparła Itami. Przewróciła oczami, westchnęła ciężko.  
— Nie mogę. Za niedługo zaczyna się moja służba. Po drodze napomknę Muiri, by wpadła do ciebie i sprawdziła, czy wszystko w porządku. 
— Z pewnością zastanie mnie z wygryzionym gardłem, z rozszalałym ze wściekłości basiorem z oczami dzikiej bestii i niepohamowanym morderczym popędzie seksualnym.
— Nie szydź, dobra? - burknął wyraźnie obruszony. — Po prostu...
I tutaj urwał, westchnął i spojrzał znacząco na Itami. Wzrokowo chciał jej powiedzieć, że ponad wszystko kochał ją. Wadera zagryzła wewnętrzną stronę policzka, zrozumiała momentalnie przekaz. Stał tak w progu jeszcze przez krótką chwilę, popatrzył na nią w milczeniu, zamyślił się, po czym ruszył ku drzwiom. Za okrągłym, wbudowanym w nich przeszklonym oknem było czysto, biało i srodze zimno.
**
Samiec odzyskał przytomność, gdy Itami po raz kolejny, by upewnić się, że żyje, sprawdziła poprawny puls. W miejscu przebiegu tętnicy wspólnej. Zamlaskał suchym językiem, zamrugał słabo, rozejrzał się z grymasem przybierającym coraz to bardziej nieufny wyraz. I nie znikał, nawet gdy ujrzał zabandażowania w miejscach okropnych ran, które krwawiły nawet wtedy, gdy przytargał go tu Gaspar. W oczach zalśnił nagle dziki refleks - jak u schwytanego zająca, który wpadł w potrzask. A potem zerknął na nią. Itami stanęła, jak wbity w ziemię szpadel, z sercem podjeżdżającym jej do gardła. Przeraziło ją jego spojrzenie. Było takie zimne, bezlitosne i obojętne...
 — Gdzie jestem? - spytał tak ochryple, jakby biedak nie zwilżył gardła od co najmniej kilku dni. Albo cierpiał na ostre zapalenie gardła. Zabrzmiał przy tym ozięble i dość złowrogo. — Nieważne, nie mam zamiaru tu zostać. - dodał po chwili i bez jakiejkolwiek asekuracji zerwał się na równe nogi.
Nim Itami zdążyła zaprotestować, basior przekonał się, że to jednak było złe posuniecie. Upadł z głuchym łoskotem na wyłożoną kafelkami podłogę, zasyczał przeciągle, jak zraniona żmija i pochwycił ją spojrzeniem. Wadera wahała się, oddychając ciężko i cofając się o kilka kroków. Jeśli brat miał rację, że to jednak... że to jakiś groźny bandzior, który za nic będzie miał jej dobry gest i rozerwie zębami gardło... chociaż wiedziała, że mimo wszystko, powinna zbliżyć się i pomóc basiorowi wstać.
— Cholerni pchlarze. - wyrwał z siebie. 
Itami niemal podskoczyła. W jej mniemaniu, wykrzykując takie wyzwisko, była pewna, że basior miał na myśli ją i podobne jej hybrydy. Wydawało się jej, że w jednym zdaniu zawarł mocną pogardę wobec jej słabości, tchórzliwości, co z początku dotknęło waderę. Dopiero po chwili dotarło do niej, że obcy basior miał całkiem co innego na myśli.   
— Gdzie ja do cholery jestem i co tu robię? - rzekł stanowczo, wyczekując odpowiedzi. 
— W lecznicy... - odparła Itami, podejmując w jego stronę powolne, pozbawione jakiejkolwiek gwałtowności kroki. — Nie musisz się tak nerwowo rozglądać. Jestem tutaj, żeby Ci pomóc. Twoje rany są zbyt poważne, a mięśnie za bardzo zmęczony, byś mógł się ruszać. Zszyłam je i opatrzyłam najlepiej, jak mogłam - mówiła tonem uspokajającym, pozbawionym lęku - a bynajmniej starała się ze wszystkich sił, by on tak brzmiał - zbliżając się coraz to bardziej. Samiec nie tracił ją z celownika, szpilując swymi miedzianymi, dzikimi oczami. 
— Taa, w lecznicy - burknął nieufnie samiec. — A jaką mam pewność, że potajemnie nie wsadzisz mi noża w żebra? 
— A czy widzisz, bym chciała Ci cokolwiek zrobić? Możesz mi nie ufać, masz do tego prawo, ale ta lecznica, to najbezpieczniejsze miejsce w tej watasze...
— Watasze, mówisz? - napiął nerwowo mięśnie. — W jakiej watasze? 
— Jesteś w Dailoran - powiedziała to takim tonem, że aż sama poczuła moc w ciarkach przepływających przez jej drobne ciało, istotnie nazwa brzmiała dumnie. — W miejscu, gdzie nie musisz martwić się o swoje życie. 
— Dziwne, bo to właśnie w pobliżu twojej watahy... te cholerne pchlarze... to była masakra! Oni gdzieś tutaj są, jestem tego pewien. 
Itami poczuła nagłą, wzmożoną falę kolejnego niepokoju. Waga słów basiora była zbyt poważna, by przepuścić je drugim uchem. Zbliżyła się do najbliższego okna, nie tracąc basiora ze wzroku, jak gdyby spodziewała się, że ten wykona zaraz jakiś gwałtowny ruch. Byli na pierwszym piętrze, widok na dolinę z okna był dla niej odpowiednio szeroki. Widziała w oddali niewyraźny, ale jednak dobrze widoczny szczyt wieży ratusza Varony, wierzchołki ogołoconych drzew kiwały się w rytmie pędzącego wiatru, ale żadnego zagrożenia nie zdołała zoczyć. Mimo tego ukłuło ją nieprzyjemne uczucie lekkiego zaszczucia... że ukryte coś wśród drzew obserwuje lecznicę.  
— Co robisz? - zapytała, gdy dobiegły ją dźwięki drapania pazurów o kafelki. Basior usilnie próbował doczołgać się do wyjścia, pomijając fakt, że robił to dość niezdarnie. W trakcie tej próby bezsensownej ucieczki, omal nie strącił pustych buteleczek z szafki i nie porozrzucał z regałów obok ułożonych w niemal pedantycznym ładzie zwojów. 
— A jak Ci się wydaje? - odparł basior. 
— Wydaje mi się, że chcesz dać nogę - rzuciła z westchnieniem Itami. — Nie pozwolę, by moja praca poszła na marne. Porozrywasz szwy i rozjątrzysz rany. Proszę, wróć na miejsce. Zaraz podam Ci coś do jedzenia. 
Basior zatrzymał się, zerknął na Itami spojrzeniem pełnym nagłego przepływu pragnienia, zupełnie jakby przypomniał sobie, że od jakiegoś czasu dręczył go głód. Itami podeszła do pacjenta, zacisnęła lekko palce na jego ramieniu, morskie oczy błysnęły lekko w złotym świetle neferów. 
— Wszystko będzie dobrze - wróciła do uspokajającego, ciepłego tonu — Zjesz coś ciepłego. Nie musisz mi ufać, zrozumiem Cię nawet, ale daj mi szansę Ci pomóc. 
— Chcesz mi pomóc? - zapytał basior takim tonem jakby się przesłyszał. — Dobrze. Pomóż mi dorwać skur***ynów, którzy to zrobili. Zarżnęli jedyne wilki, na których mi mocno zależało. Mają ich krew na łapach i choćbym miał iść ich pozabijać w takim stanie, zrobię to... 
— No dobrze - mówiła Itami, niezmiennie uspokajająco. — Ale nic teraz nie zrobisz, choćbyś nie wiem, jak pragnął. Wstawaj i wracaj do łóżka. 
Basior wstał z trudem, a i jej ciężko było utrzymać ciężar jego ciała, ale wiernie podtrzymywała go w drodze do leża. Z syknięciem wgramolił się na czysty siennik, a Itami prewencyjnie sprawdziła stan wszystkich bandaży. Ten bezustannie obserwował każdy ruch wadery, dysząc ciężko przez otwarty pysk. 
— A jeśli chcesz sprawiedliwości - zaczęła Itami, poprawiając nieładnie wystającą krawędź bandaża na udzie samca. — Możesz z tym zwrócić się do Alfy. 
— Pfff i co później? Odsiadka w pierdlu kilka tygodni? To według ciebie ma być sprawiedliwość, medyczko?! 
— Jestem Itami - rzekła samica. — I nie doceniasz Salem'a. On w kwestii morderstw bywa surowy... jak nie brutalny. 
— Miguel, miło mi - przedstawił się tonem mówiącym wyraźnie, że było wręcz przeciwnie. Nie było mu miło. Ani w jej towarzystwie ani leżąc bezczynnie, kiedy dokładnie widziała, że Miguel miał jakieś nieznane jej rachunki do wyrównania. Jednak, niezależnie od tego, jak bardzo by mu było niemiło, musiał tu zostać. Rany były na tyle poważne, że - na oko Itami wyliczyła - co najmniej dwa tygodnie będzie musiał wytrzymać. Przy odpowiedniej opiece, rzecz jasna. 

<Miguel?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2521
Ilość zdobytych PD: 1261 PD + 250 PD + 30% ~ 378 PD
Łącznie: 1889 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz